Strona 14 z 31

: 16 maja 2017, 14:46
autor: Zmierzch Gwiazd

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

~Dobry pomysł. ~Pochwaliła.
Ognisty szedł jeszcze chwilę za wonią i śladami, aż w końcu do jego uszu doszedł charakterystyczny wilczy warkot, jednak odległy. Zdecydowanie nie skierowany w stronę jego osoby. Czyżby dopadł on swoją ofiarę, którą była zwierzyna jeszcze nie tak dawno śledzona przez Piórka? Najwyraźniej tak.
Im bliżej był, tym dźwięk stawał się głośniejszy. Obok odcisków łap pojawiła się masa zdeptanej trawy, a jakiś ogon dalej, łowca mógł na ziemi zobaczyć bardzo wyraźne ślady krwi. Krople posoki szły dalej, na północ, w stronę z której dochodził warkot. Woń futrzaka którą wyczuwał, zmieszała się z słodkim zapachem krwi. Na ziemi pojawiły się również podłużne ślady, jakby coś było ciągnięte po podłożu. Śledzenie dobiegało końca, wystarczyło tylko przejść parę ogonów, a najpewniej Ognisty dostrzegł by zwierzę.

: 16 maja 2017, 15:23
autor: Wola Przeznaczenia
Samica słysząc ryk jakiegoś smoka poleciała w jego kierunku. Była blisko a ryk przywoływał łowce. Może jeszcze nie była pełnoprawnym łowcą ale jednak karmić smoki mogła. Zwłaszcza dlatego że trochę tego mięsa w zapasie miała. Wylądowała tuż przed dużym samcem którego widziała na zebraniu zwołanym przez proroka.
-Witaj- Przywitała się i bez zbędnych ceregieli przywołała mięso ze swojego składziku. Usiadła cierpliwie czekając aż samiec zje. Nic ciekawszego do roboty nie miała także nigdzie jej się nie śpieszyło.

: 17 maja 2017, 10:10
autor: Szczyt Potęgi
Tym razem na spotkanie przyleciała do niego smoczyca ze stada wody. Tak, tak chyba pachnieli Ci, z którymi zwykli od niedawna żyć w pokoju. W sumie, to nie do końca wiedział jak to jest. Ostatnie nauki Proroka zrozumiał piąte przez dziesiąte, łapiąc jakieś tam podstawy, ale bez szału i szczegółowych niuansów. Po prostu, umiał od niedawna odróżnić czarne od białego. W kontekście barw, nie postaw, oczywiście.
Za jedzenie podziękował Kryształowej niemym skinieniem łba, po czym pochylił łeb nad żywnością, konsumując całość w ciągu najbliższych kilku małych wodnych miar. Widać było, że długi czas głodował. Po koniec posiłku beknął grubo i przeciągle, wypluwając zalegający między zębami kość.

: 18 maja 2017, 21:07
autor: Wola Przeznaczenia
Kryształowa widząc że samiec zjadł już mięso uśmiechnęła się. Wzbiła się w powietrze lecąc ku swojej grocie. Nic tu już po niej. Smoczysko zjadło wszystko a tylko tego chciała dopilnować. Skrzydła leniwie poruszały się w powietrzu a ona ziewnęła. Była zmęczona więc musiała dostać się do swojego leża.

: 05 cze 2017, 4:05
autor: Mistycznooka
// Samodzielk(i)a Kompana!

No i stało się. Hansel sama postanowiła udać się na samotny trening. Z dala od poczwary i jej poczwarzych piskląt. Sama, samiutka! Cudoownie!
Sowie nie chciało się bawić w znajdowanie czegoś do czego mogłaby się podkraść, dlatego też wyobraziła sobie po prostu że największe drzewo, które dobrze było widać z oddali jest sarną. Na początek postanowiła po prostu zmniejszyć dystans lotem – Wyciszyła swój oddech tak, aby nie świszczał a skrzydła ułożone były sztywno, co jakiś czas jednak machnęła nimi by utrzymać się w jednej, prostej linii lotu. Pilnowała ogonem, który ustawiony był równo i prosto za nią jednak nie za sztywno by nie utrudniać całej akcji, aby nawet na moment nie stracić równowagi. Nie leciała tak oczywiście bez przerwy – Pilnowała wiatru by wiał od sarniego drzewa do niej a że naturalnie lotki nie wdawały zbytecznego dźwięku, uderzając o powietrze, sówka zręcznie leciała w cieniu, robionym przez korony drzew. Oczywiście cały czas była czujna nie tylko na tym by w nim pozostać ale też by o nic nie zahaczyć, co mogłoby spowodować niepotrzebny hałas i spłoszyć "zwierzynę". Kiedy wiatr jednak w pewnym momencie zaczął wiać od niej do drzewa, Sowa natychmiast przechyliła się w przeciwną stronę do niego, zmieniając swoją trasę i przysiadając na gałęzi, wysoko i w cieniu ponad potencjalnym wzrokiem ofiary. Wyobraziła sobie teraz, że sarna zaalarmowana zapachem oderwie się na przykład od skubania trawy i zacznie rozglądać. Odczekała tak kilka uderzeń serca, po czym bezszelestnie odbijając się od gałązki zleciała na ziemie. Przed ptaszyskiem malował się krajobraz krzaków a pod jej nogami, podłoże pełne zeschłych i skrzypiących liści. No cudownie.. Hansel nie poddawała się jednak, dosyć zręcznie pazurami rozgrzebując niepotrzebne liście z drogi i ze spokojnym (oraz co najważniejsze cichym) oddechem na gołej ziemi bezszelestnie stawiała kolejne kroki. Było to oczywiście trudne, co jakiś czas na jej drodze pojawiały się natrętne gałęzie czy kamienie których nie dało się tak delikatnie przesunąć – Wtedy sowa po prostu łapała takiego "gagatka" w swoje ostre szpony po czym przenosiła sobie z drogi. Czasami pokusiła się o to by w swojej ziemnej drodze ostrożnie gdzieś zboczyć, kiedy to wiatr znów działał na jej niekorzyść a jeżeli były jakieś fragmenty tasy nie posiadające tej jakże irytującej kupy liści wybierała te opcję, stąpając cicho dzięki wbiciu szponów w suchą glebę która nie wydawała dźwięków. Zniżyła nawet postawę bardziej ku ziemi, nadal pilnując by pozostać dalej w cieniu, najdłużej jak tylko było to możliwe w cieniu, co jakiś czas korzystając też również z naturalnego kamuflażu w postaci wysokich krzewów. Naglę dane było jej taki jeden krzew pokonać, dlatego też sowa po prostu pilnując dalej wiatru zaryzykowała, przyciskając do siebie wszystkie członki przecisnęła się przez mała szczelinę między gałęziami krzewu gdzie krzew był goły i nie posiadał utrudniających zadanie liści. Była coraz bliżej, powoli poruszała się dalej w cieniu tyle ile mogła a wiatr sprzyjał jej, nie zdradzając zapachu. Podłoże jednak nie było tak wyrozumiałe i były pewne kupki liści które trzeba było przeskoczyć. Zirytowana sowa pewne elementy "przeganiała" po prostu za pomocą lotek, mocno zama.ch.u.j.ąc się skrzydłem aby przepłoszyć natrętne zielsko z drogi. Kiedy trafiło jej się coś, co przypominało kamień obejmowała to pazurami, po prostu przenosząc na bok jak to czyniła z kamieniami szlachetnymi. Czasem jednak, jeżeli natrafiła na kamień większy od siebie samej po prostu zgrabnie odbijała się od ziemi i jeżeli dała radę do bezszelestnie go przeskoczyła a jeżeli nie to lądowała delikatnie na nim, by nie wywołać za dużo hałasu po czym po krótkiej przerwie, ruszała dalej, zakamuflowana cieniem do swojego celu. Po męczarniach,wreszcie cichutko dotarła do drzewa. Cel wykonany! Jednak nie poprzestanie na tym. Magicznie w wyobraźni sowy, sarna zmieniła się we wściekłego Żubra. Zwierzę chciało zdeptać ptaka, dlatego też Hansel od razu spięła mięśnie i ugięła mocno swoje rabki, prawie dotykając brzuchem podłoża. Ponieważ taki wielki zwierz nie był zbyt szybki, sowa odbiła się od ziemi sprężyście, a w powietrzu rozłożyła skrzydła zagarniając powietrze przed siebie tak, aby jej ciało popchnięte zostało tą siłą w tył. Dla pewności wyciągnęła swoje proste ciało właśnie w tył aby cały ciężar przelał się właśnie tam. Żubr uderzył, nie trafił co bardziej go rozeźliło, dlatego też spróbował jeszcze raz, tym razem drugim kopytem a Hansel postanowiła znów zrobić to samo. Od razu zwarła i spięła swoje mięśnie, uginając przy tym swoje nogi, aż usłyszała skrzypnięcie wydobywające się z nich, czekając na dogodny moment. Gdy poczuła jak jej brzuch spotyka się z gruntem, energicznie rozprostowała nogi, odbijając się sprężyście i szybko w górę. Od razu gdy znalazła się w powietrzu rozłożyła swoje skrzydła sztywno, by mocno się nimi zamachnąć i odgarnąć mocną kulę powietrza przed siebie by wyrzucić ciało jeszcze bardziej w tył. Tak jak wcześniej pomagała sobie do tego wygięciem ciała w tył, przelewając tam również swój ciężar. Żubr jednak podjął ostatnią próbę, więc Hansel stwierdziła że da tej zabawie trochę świeżości – Spięcie mięśni i ugięcie mocne nóg, by prawie dotykać brzuszkiem gruntu. Kiedy kopyto szybko leciało w jej stronę, odbiła się w odpowiednim momencie energicznie i sprężyście od ziemi, rozkładając w powietrzu skrzydła. Teraz jednak zagarniała powietrze pod siebie a ciało wyprostowała by poszybować wyżej i tak uniknąć ataku. Dla pewności nawet docisnęła lekko ugięte nogi bardziej do ciała by te nie zahaczyły o atakującego. By nie był to koniec, żubr dostał skrzydeł i od razu wybił się, chcąc zranić Hansel rogami, prostu tuż w brzuch. Od razu mocniej machnęła skrzydłami aby wybić się wyżej po czym stwierdziła że "uskoczy" przed atakiem w prawo – Sowa odbiła się mocno od powietrza zagarniając je pod siebie, kiedy tylko już wybiła się trochę wyżej i napinając wszystkie mięśnie, podkuliła nogi pod siebie aby nie zawadziły po czym machnęła mocniej lewym skrzydłem, zagarniając więcej powietrza na lewo. Prawe skrzydło nie próżnowało i również odbiło trochę powietrza w tamtą stronę po czym sowa ustawiła ciało w linii prostej, delikatnie składając skrzydła aby stać się prostym i szybkim pociskiem i oddalić od ataku. I udało się!
Żubr stwierdził że zaatakuje teraz machnięciem kopyta w jej stronę. A dokładne w lewe skrzydło. Sowa nie mogła mu na to pozwolić, to też nie schodząc od razu z linii ataku, trwała tak przez moment pozwalając mu się zbliżyć. Machała wtedy energicznie i równomiernie skrzydłami by pozostać w miejscu a kiedy noga z racicą już leciały w jej stronę, sowa przechyliła się w przód, przestając tym samym machać całkowicie skrzydłami aby natychmiast opaść siłą grawitacji ku ziemi. Gdy tak spadała, ułożyła się prosto i sztywno, zważając tylko na ogon aby nie był za sztywny i mógł balansować ciałem po czym dla bezpieczeństwa docisnęła jeszcze wszystkie człony do siebie. Kiedy była blisko ziemi, rozłożyła skrzydła i machnęła nimi mocno by uniknąć upadku. I oczywiście ataku, co się udało! Znowu! Żubr jednak powiedział "Nie" i zaraz zawrócił atakując tak jak Mistyczna przy ich ostatniej nauce – Od góry. Sowa więc postanowiła zrobić tak jak ostatnio – Ustawiła swoje ciało w linię prostą, i niczym prosta i ostra strzała, przycisnęła do boków swojego ciała skrzydła jak tylko najciaśniej mogła, łeb zaś przycisnęła do szyi, jednak ustawiając go delikatnie w górę by ochraniać również początek grzbietu a ogon ustawiła nie tak sztywno jak resztę ciała by w razie czego odpowiednio zbalansować swój lot. Machnęła mocniej skrzydłami – teraz nie miała jak ostatnio gałęzi więc musiała sobie jakoś radzić. Odchyliła mocno swoje ciała do tyłu, napinając przy tym wszystkie mięśnie i zagarniając powietrze pod siebie, niczym petarda wykonała piruet zbliżając się niebezpiecznie do ziemi. Nie wylądowała a zeszła z linii ataku – no cóż plany są jednak zmienne jeżeli sytuacja tego wymaga. Na dzisiaj chyba już sobie odpuści wyimaginowanych latających żubrów i sarnich drzew.

: 21 cze 2017, 18:50
autor: Brzytwoskrzydły
Dwa małe szczyle gnały przez Wolne Stada, jeden dreptał jak dinozaur bo inaczej nie potrafił. To był Lorem, który namówił brata Świetlika na ucieczkę z jaskini. Chociaż według niego to nie była ucieczka, po prostu strasznie chciał wiedzieć co jest na zewnątrz. Podczas tej podróży doświadczył wielu nieznanych mu bodźców, atakowało go ciepło i zimno, cień i światło. Dźwięki i zapachy mieszały się tak, że Lorem nie wiedział w którą stronę ma iść i w którą stronę ma patrzeć. Ciągle się zatrzymywał i badał wszystko po kolei zaczynając od trawy a kończąc na drzewach i kamieniach. Czuł się trochę poddenerwowany i zdezorientowany, kurczowo trzymał się brata ale i tak starał się prowadzić. Co jakiś czas stawał i grzebał w ziemi trzema pazurami w łapach, po czym podbiegał niezgrabnie do brata. Zupełnie niewygodnie mu się tak poruszało, jednak to był na razie jedyny znany mu sposób przemieszczania się. Byli na niewielkiej łące, nicaleko stąd widać było skałę. Lorem nie wiedział jak się nazywają też wszystkie rzeczy, więc sam wymyślił sobie w głowie własne określenia na to. W pewnej chwili wiedziony instynktem zatrzymał się i zapytał brata
– Czujessz to?
W tej samej chwili zawiał mocniejszy wiatr, dmuchawce wzniosły swe nasiona w lot ku nikąd a wszystko zafalowało równym tępem. Samczyk oniemiał, czując mocny wiatr na łuskach. Uniósł nieco swe ciało, niemal pionowo i...Rozłożył lekko skrzydła. Patrzył w pustą przed nim przestrzeń, chcąc dostrzec co to ale...Nic nie widział. Popatrzył na brata i zapytał
– Co to takiego?
Zjawisko zwane wiatrem zupełnie oniemiało pisklaka, koniec końców był wywernem. A gdzie wywern czuje się najlepiej? W górze. Na skrzydłach.

: 22 cze 2017, 18:27
autor: Rozpromieniony Kolec
To nie była jego pierwsza ucieczka z jaskini, więc to co go otaczało nie było dla niego już aż takim zaskoczeniem jak za pierwszym razem. Mimo to błękitne ślepka z wesołym błyskiem obserwowały otoczenie, a także od czasu do czasu spoglądały na brata, który wszystko poznawał po raz pierwszy. Stawiał leniwe kroki, pozwalając na to żeby brat nimi kierował – a niech ma! Złotołuskiemu i tak na tym aż tak bardzo nie zależało. Ziewnął cicho jednocześnie mrużąc oczy – dawno nie urządził sobie żadnej drzemki.
Nagle zwolnił, lecz mimo to nieco wyprzedził brata, który postanowił się zatrzymać. Młodzik przekrzywił nieco łeb słysząc jego pytanie.
Co? – spytał odrobinę zdezorientowany.
Obserwował każdy ruch młodszego, widział jak staje na dwóch łapach i rozkłada skrzydła... co, ma zamiar stąd odlecieć? I go tu zostawić? Mimo, że Świetlik mocno różnił się od młodszego – nie tylko kolorem łusek, ale i brakiem przednich łap – to nigdy nie przywiązywał do tego specjalnej uwagi. Brat był bratem i tyle. Niezależnie od tego jak wyglądał i czym się różnił. Tym razem jednak młody uśmiechnął się lekko – ciekawe jak to jest chodzić tak na dwóch łapach?
Widział jak skrzydła Lorema delikatnie poruszają się pod wpływem wiejącego wiatru. Malinowołuski po raz pierwszy widział to zjawisko i wyglądał na zaskoczonego jak i oczarowanego tym co właśnie zastał.
To..? – ponownie zadał pytanie, jakby nie do końca pewny o co dokładnie chodzi – To chyba wiatr, a przynajmniej mama tak mówiła. Jest fajny, bo jak jest gorąco i świeci słońce to przyjemnie ochładza rozgrzane łuski, czujesz to, prawda?
Wiatr był czymś dobrym, przynajmniej dla młodego, który nie był jeszcze świadomy tego, do jakich szkód może doprowadzić, gdy jest silniejszy i bardziej porywisty. Ale skoro nie doszło do niczego złego... to nie ma się tez czym przejmować, prawda?

: 23 cze 2017, 9:18
autor: Piórko Nadziei
Piórko ostrożnie ruszył śladem intensywnej woni krwi i znanego mu już z polowań, zapachu śmierci. Tego ostatniego nie potrafił opisać. Był dziwny, jakby pozazmysłowy, jednak nauczył się już go rozpoznawać. Było też mnóstwo innych śladów, które były tak wyraźne, iż nie dało się pomylić tego z czym innym. Ślady ciągnięcia zwierzyny i... Gdy Piórko zakradł się ostrożnie, z obawy przed przyczajonymi wilkami, znalazł martwe, tropione zwierzę, a raczej to co z niego zostało. Ślady wskazywały, że ucztowało tu wiele wilków. Naliczył co najmniej cztery różne ślady. Drapieżniki praktycznie pozostawiły tylko nie jadalne części. Resztą zajmą się mniejsze zwierzęta i robaki. Przyroda już taka jest, że każda materia do niej wraca, by z tego co zostało utworzyć nowe życie.
Piórko już swoim zwyczajnym głosem odezwał się do Opoki która podążała milcząco za nim.
– Wytropiłem, to co miałem lecz nieco za późno. Została praktycznie tylko skóra i kości. Wilki niestety były szybsze. Lecz wiele to mnie nauczyło. W przyszłości da mi to większe bezpieczeństwo na polowaniach, a i łatwiej mi analizować ślady.–

: 23 cze 2017, 10:48
autor: Brzytwoskrzydły
Lorem popatrzył nieco zaskoczony na brata. Nie spodziewał się, że ten mu odpowie. Czyli mama już mu cokolwiek mówiła ale olała go? Poza tym dlaczego on był taki spokojny? Samczyk głupi nie był i domyślił się, że Świetlik musiał już być na zewnątrz. Nie wiedzieć czemu, Lorem poczuł zazdrość ale też złość. W sumie on bardzo często się wnerwiał z byle powodu, spojrzał więc nieco wilkiem na brata. Jednak nie mógł już nic z tym zrobić, chociaż wkurzało go też to, że matka najwyraźniej wolała Świetlika. Dlaczego? Bo ma cztery łapy, twarde łuski i jest starszy o jeden księżyc? Lorem z poirytowaniem siadł na ziemi i mruknął coś pod nosem, jak to potrafią robić koty kiedy są złe. Poruszył nerwowo ogonem na boki po czym powiedział do brata
– Aha...
Wiatr był przyjemny ale nagle Lorem stracił zainteresowanie nim, jednak tym razem rozłożył skrzydła na całą rozpiętość
– A po co to?
Zapytał, wskazując łbem na swoje skrzydła.. Popatrzył nastwpnie w górę i powiedział
– Możemy tam być?
Zastanowił się, mając oczywiście na myśli przestrzeń powietrzną. Gdzieś w głębi siebie wiedział, że może być ponad to co to teraz otacza...Ale nie wiedział jak się za to zabrać. Czy on w ogóle mógł?

: 24 cze 2017, 16:17
autor: Rozpromieniony Kolec
Złotołuski nie za bardzo rozumiał dlaczego brat posyła mu takie niemiłe spojrzenia. Tak, jakby go czymś zdenerwował... a on po prostu odpowiedział na jego pytanie! Mruknął cicho, odrobinę niezadowolony z reakcji malinowołuskiego, ale nie komentował tego w żaden sposób – no bo co miałby powiedzieć? Po prostu stał obok niego i wpatrywał się swoimi błękitnymi ślepkami, czekając na jego odpowiedź.
Obserwował jak młody ponownie rozkłada skrzydła, więc sam też delikatnie poruszył swoimi, choć nie za bardzo wiedział co tamten w tym wszystkim widzi. Skrzydła sobie były... i tyle. Mogli nimi ruszać, machać, ale w sumie to tylko przeszkadzały.
W sumie to nie wiem... ale widziałem, że niektóre smoki były w powietrzu i je rozkładały, więc może do tego służą? – odpowiedział, ale sam nie był do końca pewny.
Także uniósł łeb do góry i spojrzał na niebieskie niebo przyozdobione białymi chmurami, układającymi się w najróżniejsze kształty. Dopiero gdy usłyszał kolejne słowa brata znów skierował w jego stronę swoje spojrzenie.
Tamte duże smoki były, to może my też możemy... ale po co? Tutaj jest wygodnie. I można spać! A tam u góry musi chyba być trochę dziwnie – mruknął odrobinę niezadowolony.
Końcówka złotego ogona zaczęła kiwać się na boki podczas gdy samczyk cały czas wpatrywał się w malinowołuskiego. Dlaczego tamten tak zainteresował się lataniem? Może to przez to że zamiast przednich łapek miał skrzydła? Świetlik nie potrafił do końca tego zrozumieć.

: 25 cze 2017, 23:12
autor: Brzytwoskrzydły
Przekrzywił łeb w prawo słysząc odpowiedź brata, tym razem zareagował na nią neutralnie jednak i tak ciągle coś go denerwowało. Nie wiedział co to, może to dalej ta podświadomie odczuwana zazdrość? No cóż, Lorem był skomplikowany. Może jakby brat więcej z nim przebywał to zobaczyłby, że jego to prawie wszystko denerwuje. Oczywiście Lorem nie miał za złe tego, że brata nie ma z nim zawsze i wszędzie, bogowie on nawet tego nie oczekiwał ani o tym nie myślał. Był zadowolony, że absolutnie nikt nie powstrzymuje jego chęci zwiedzania. Aczkolwiek najpierw zaczął od jaskini a dopiero potem postanowił, że dzisiaj pierwszy raz wybrał się z bratem na zewnątrz. Już planował jutro, wyjdzie tym razem sam.
Popatrzył na brata i "zmarszczył czoło" słysząc jak ten opowiada o skokach, dużych smokach, nastroszył swoje kolce. Te ocierając się o siebie podczas "stawania", wydały odgłos przypominający szum liści
– A ja chcę być tam. Tutaj moje...łapy źle się czują
Wstał i zwrócił się w kierunku brata, przycupnął jak kot zasadzający się na ofiarę, po czym skoczył na brata krzycząc
– Broń się!
Chciał przewrócić swojego brata tak, by ten wylądował na plecach a następnie bardzo delikatnie podgryźć mu to i owo.

: 25 cze 2017, 23:37
autor: Rozpromieniony Kolec
Tymczasem Świetlik był zadowolony z obecności brata. Jak do tej pory podczas większości swoich wędrówek był sam – spokojnie zwiedzał okolice jaskini, czy szukał wygodnego miejsca do drzemki. Samotne podróżowanie nie było takie złe, ale młodego zawsze cieszyła obecność jego rodziny, dlatego cieszył się z każdej chwili jaką mógł z nimi spędzić.
Nie odpowiedział na słowa młodszego, a zamiast tego ponownie wbił wzrok w niebo, kierując duży, rogaty łeb ku górze, a jego ogon znów kiwał się na boki ukazując zaciekawienie malca. W sumie latanie mogłoby być ciekawe... Jednak nie odczuwał tej chęci tak samo mocno jak jego brat.
Z zamyśleń wyrwał go głos Lorema. Jedno, krótkie polecenie, rozkaz. Złotołuski był przyzwyczajony do ich wypełniania, w końcu tego oczekiwała mama – dlatego i tym razem nie było inaczej. Nawet się nie zastanawiał – ugięte łapy powróciły do swojego poprzedniego stanu i nie minęła nawet chwila, a młodzik już stal, dumnie wyprostowany. Dopiero wtedy był w stanie trzeźwo spojrzeć na całą sytuację.
Brat na niego skacze... Ale dlaczego? Po co? Nie do końca zdawał sobie sprawę z tego co dokładnie tutaj się odbywa, ale nie miał innej opcji niż się bronić, prawda? Nawet jeśli nie posiadał żadnych umiejętności walki to musiał coś wymyślić. Albo wykorzystać to w czym jest dobry.
Pochylił nieco łeb, jednocześnie mrużąc oczy. Długie rogi skierowały się ku górze, gdy młodzik zniżył szyję i zrobił jeden niewielki krok, zostawiając przednią lewą łapę odrobinę z przodu. Całe jego ciało zesztywniało, podczas gdy koniec ogona mocno opierał się o ziemię, nie pozwalając żeby młody stracił równowagę.
Nie do końca wiedział co chciał tym osiągnąć. Chyba zależało mu na tym żeby zablokować atak brata, czy po prostu się zaprzeć i odbić go od siebie i utrzymać przy tym równowagę. Co prawda byli tak samo silni, ale złotołuski był odrobinę starszy, a i jego rozmiary mogły robić wrażenie, nawet wśród i starszych od niego piskląt, dlatego po prostu miał nadzieję, że uda mu się wytrzymać i nikomu nie stanie się krzywda. Choć to, że był większy wcale nie znaczyło, że lepszy – malinowołuski wciąż mógł go czymś zaskoczyć.
Mimo wszystko na krótkim pysku pojawił się uśmiech, a złote powieki uniosły się, pozwalając posłać rozbawione spojrzenie szafirowych ślepi wprost do atakującego. Ciekawe czy spodziewał się takiej reakcji, czy może czegoś innego?

: 26 cze 2017, 1:12
autor: Brzytwoskrzydły
Nastąpiło zderzenie, Lorem w skok włożył dużo swojej siły a brat stawił opór. Biorąc pod uwagę prawa fizyki oby dwa smoki się przewróciły, bo w sumie brak jakiegokolwiek doświadczenia jeśli chodzi o walkę też robił swoje. Lorem wylądował na plecach, sycząc niezadowolony i miotając się chwilę na ziemi po czym wstał. Poruszył swoimi kolcami jeszcze raz, patrząc na barata zaskoczony
– No co? Zaraz ugryzę Cię w ogon!
Zaczął skakać dookoła niego, o ile dziwne podrygiwanie można było nazwać skakaniem. Jednak nie ugryzł brata w ogon, nie zrobił nic konkretnego. Usiadł na ziemi, przyjrzal się mu i zapytał
– Dlaczego wyglądamy inaczej?

: 28 cze 2017, 14:12
autor: Rozpromieniony Kolec
Pod wpływem siły brata, Świetlik mimowolnie ugiął łapy, co skończyło się dla niego upadkiem na bok, podczas gdy młodszy skończył na plecach. Z gardła złotołuskiego wydobył się cichy warkot wyrażający drobne niezadowolenie, gdy ten próbował z powrotem stanąć na krótkich łapach. Trzepnął głową na boki, próbując przywrócić się do poprzedniego stanu, po czym dumnie uniósł łeb, jednocześnie wyciągając do góry krótką szyję, a niebieskie ślepia znów skierowały swoje spojrzenie w stronę malinowołuskiego.
Pod wpływem groźby młodszego, pokryty złotymi, nastroszonymi łuskami ogona zaczął kołysać się na boki, co chwilę zmieniając swoje tempo żeby utrudnić schwytanie go. Świetlik zdecydowanie nie chciał zostać pogryziony, więc wolał za wszelką cenę tego uniknąć... jednak brat dość szybko zrezygnował z tej "zabawy".
Bo chyba ty wyglądasz jak nasz tata – odparł odrobinę niepewnie – No bo popatrz, mama ma złote łuski w niektórych miejscach, a ja mam prawie takie same, tylko, że na całym ciele. Tak samo ma cztery łapy i skrzydła i ja też tak mam. Czyli ty musisz wyglądać jak tata, który pewnie ma taki sam kolor łusek i ma tylko dwie łapy. Nigdy go nie widziałem, więc nie jestem pewien jak tak wygląda... ale chyba możemy się domyślać, nie?
Zdążył już zauważyć, że większość piskląt przypominała w jakimś stopniu swoich rodziców. Oczywiście nie miał najmniejszego pojęcia o rasach czy innych sprawach z tym związanych, więc opierał się jedynie na prostych domysłach.

: 28 cze 2017, 16:16
autor: Żar Zmierzchu
Któż mógł wiedzieć co przygnało w to miejsce Uzdrowiciela i jego wiernego kompana, który lewitował sobie beztrosko nad lewym bokiem, przecinając powietrze bezgłośnie niczym najdoskonalsza smu... odruchowo zerknął na Charona przyłapując się na tym że zaczynał powoli podłapywać jego tok myślenia. Bezcielesny megaloman, rzucił mentalne odczucie, na które cień zmrużył gorejące ślepia i z satysfakcją zakołysał się na lewo i prawo.
Onyks postanowił się zrelaksować i uspokajająca atmosfera tego miejsca wybitnie mu w tym pomagała. Jednak... usłyszał hałas bawiących się piskląt dobiegający nieopodal. Zaintrygowany podszedł bliżej, wychwytując już z tej odległości delikatną nutę siarki charakterystycznej dla Stada Ognia, którą niósł wiatr. Tam dostrzegł wywernowego malucha i złotołuskiego samczyka. Nozdrza subtelnie uniosły się wyłapując z woni więcej szczegółów. Informacje które właśnie otrzymał wprawiły go w lekkie zdumienie. Wyraźny zapach Brutalnej Łuski? Niebywałe, aspirująca wojowniczka została matką!
– Hola, maluchy, co tu porabiacie? Tereny Wspólne nie zawsze są bezpieczne, czasami jakiś drapieżnik może pokusić się o złapanie małego smoka – powiedział rozbawionym tonem głosu, wyszczerzając delikatnie kiełki. Postraszenie niczego nie świadomych piskląt bywało czasem zabawne.

: 29 cze 2017, 18:22
autor: Brzytwoskrzydły
Jego brat był taki mądry! Znacznie lepiej radził sobie z wyciąganiem przypuszczeń z tego co widać, niż młodszy o księżyc Lorem. Źrenice samczyka poszerzyły się niebywale, powieki nieco podskoczyły w górę, kolce zafalowały jakby ruszone niewyczuwalnym wiatrem a łeb Lorema przekrzywił się nieco na prawo. Po tym dziwnym geście samczyk otrzepał się, po czym podskoczył jak poparzony słysząc czyjś głos. Nie zdążył nawet odpowiedzieć bratu, że jest taki mądry i cwany oraz o tym całym ojcu. Skąd to słowo zna? Lorem słyszał je pierwszy raz, jednak domyślił się, że to pewnie ktoś tak ważny dla matki jak Lorem czy Świetlik. Lorem zrobił zaraz groźną i niezadowoloną minę do obcego, który jednak miał podobną woń co jego brat czyli....Czyli on już się zupełnie w tym pogubił. Wstał na swoje łapy, zamachał skrzydłami i odpowiedział
– Nic nam nie będzie! A ty się nie śmiej bo ci tam muchy wlecą!
Syknął na samca, bardzo pewny (i głupi) siebie. Lorem bał się tylko ciemnych miejsc, gdzie to nie mógł komppletnie nic zobaczyć. Dlatego unikał wszelakich dziur i ciemnych kątów przekonany, że coś czarnego może tam na niego czekać
– A co to drap..drapfieżnik?
Zapytał po chwili, stając bliżej brata jakby w geście "nie boimy się!" Poza tym w kupie siła czyż nie? Lorem i tak musiał jeszcze się dużo nauczyć, właśnie tej wiedzy zazdrościł Świetlikowi. Ile ten wie a mu nie powiedział? Ile jeszcze wiedzy w sobie skrywa?

: 29 cze 2017, 21:56
autor: Rozpromieniony Kolec
A Świetlik sam siebie nie uważał za zbyt mądrego. Co prawda potrafił domyślić się niektórych rzeczy, ale z wiedzą było u niego naprawdę kiepsko. Nie znał podstawowych nazw rzeczy czy istot żyjących wokół niego, nie miał najmniejszego pojęcia na temat stad i innych smoków. Cały jego świat ograniczał się do malutkiego okręgu w którym zamknięty był on, jego matka oraz brat, znajdujący się na niewielkim skrawku terenów, o których nawet nie wiedział, że należą do stada ognia.
Całe jego ciało zadrżało, gdy usłyszał czyjś głos. Nie, nie bał się – był po prostu zaskoczony. Wcześniej już natknął się na dorosłe smoki i żaden z nich nie był wrogo nastawiony, więc nie odczuwał żadnego strachu spowodowanego obecnością nieznajomego. Posłał mu pełne zainteresowania spojrzenie, lecz kryła się w nim także i nutka zirytowania... ciekawe dlaczego...
Nie jestem mały – odezwał się głośno i wyraźnie, żeby czarnołuski dobrze go usłyszał – I czemu nie ma tu być bezpiecznie? Byłem tu już i nic mi się nie stało, a w dodatku w razie czego pomogłaby mi mama!
Nie zawahał się ani przez moment. Zazwyczaj gdy rozmawiał z innymi nie czuł się do końca pewnie, ale gdy był przy nim jego brat to to dziwne uczucie jakby zanikało i pozwalało niebieskookiemu czuć się dobrze i całkowicie pewnie.

: 01 lip 2017, 22:51
autor: Żar Zmierzchu
Onyks przyjrzał się badawczo obu samczykom. Złotołuski wydawał się spokojny, wywernowy zaś był zadziorny. Dobrane rodzeństwo, bez dwóch zdań. Groźny wyraz pyszczka malucha wprawił uzdrowiciela w dobry humor. Mógł się założyć iż zostanie wojownikiem gdy przyjdzie jego czas i zostanie wywołany na Płomiennym Szczycie. Ale... zbytnia pewność siebie, nawet z doskonale maskowanym strachem ściągnie na niego zgubę. Ciekawe czy miał to po Khenii, czy może po nieznanym ojcu. Lub ojcach, bo różnica była aż za bardzo widoczna. Usiadł wygodnie na zadzie owijając ogon wokół łap.
– Nie znam waszych imion płomyczki, wiem za to po waszym zapachu że jesteście pisklętami Brutalnej Łuski. Jestem Onyks, zwany Czarnym Konsyliarzem. Jeden z uzdrowicieli naszego stada – przedstawił się kładąc dłoń na piersi. Hm... to chyba jeden z tych dni, w których będzie musiał podzielić się z młodymi wiedzą o świecie. Nie chciał zagłębiać się w temat drapieżników, Piórko Nadziei bądź jego uczeń potrafiliby lepiej to wyjaśnić, jednak...
– Drapieżnik to stworzenie które poluje i pożywia się słabszymi stworzeniami. Na przykład my smoki należymy do najgroźniejszych drapieżników w tym małym świecie pod Barierą. Jeśli kiedyś słyszeliście wycie w środku nocy to należało ono do puchatych czworonożnych zwierząt zwanych wilkami. Polują w stadach i zwykle obecność jednego oznacza że w pobliżu czai się ich jeszcze kilka. I właśnie one na przykład mogą pokusić się o zaatakowanie małego smoka. Możesz się ich nie bać płomyczku, ale gdy będziesz zaciskał kły na gardle jednego z nich, to pozostałe cię zagryzą. A to zaledwie niewielka część gatunków które tu żyją – wyjaśnił Loremowi, pokazując mu, jak miał nadzieję, że przesadna odwaga to głupota. Przeniósł spojrzenie błękitnych ślepi na Świetlika.
– Nie jesteś mały, hm? – spytał, patrząc wymownie z góry na samczyka niewiele trochę mniejszego od jego syna, Obsydiana.
– Zgaduję zatem że mierzysz swoją wielkość sercem – wypowiedział z lekkim uśmiechem w kąciku pyska.
– Płomyczki, bezpieczni jesteście tylko na terenie otaczającym Ciemne Skały, gdzie mamy swoje legowiska. Po prostu jest tam tak wiele smoków, że drapieżniki boją się podejść, a my na polowaniach ciągle pokazujemy im kto rządzi na tej ziemi. Gdybyście chcieli odnaleźć moją grotę wypatrujcie uschniętego drzewa koło wejścia do jaskini, z wnętrza której dobiegać będzie szum wody. Ale wracając do tematu. Wychodząc poza tamten teren musicie mieć oczy dookoła głowy, bo to że teraz wam się nic nie stało, nie znaczy że następnym razem nie zostaniecie zaatakowani przez coś większego. A Brutalna Łuska nie przybędzie natychmiast. Ale dość tego straszenia. Co tutaj porabiacie?

: 08 lip 2017, 0:32
autor: Zmierzch Gwiazd
//Ja tu tylko odpisuję w starej nauce.

Opoka podeszła do Piórka i delikatnie polizała go po policzku. Wtedy też, Piórko mógł dostrzec, jak wilki, sarna oraz wszelkie tropy nagle znikają. Po prostu rozpłynęły się w powietrzu, gdy Ziemista odwołała iluzję.
– Brawo kochanie.
Wtedy niestety cofnęła się o dwa kroki. Jej pyszczek przyjął zasmucony wyraz. Żałowała, że nie mogła zostać dłużej, porozmawiać z swoim partnerem. Czasami obowiązki Przywódcze odbierały jej to, co najlepsze, najdroższe jej sercu, ale niestety, na taki los musiała się godzić, dopóki nie pojawi się jakiś godny zastępca.
– Przepraszam cię, że nie mogę zostać już dłużej. Może spotkamy się za parę księżyców ponownie? Kocham cię, nie zapominaj o tym. Żegnaj ukochany.
Ponownie go polizała, po czym po prostu wzbiła się w powietrze odlatując w kierunku obozu swojego stada.

// Możesz składać raport. I dla mnie już zt.

: 08 lip 2017, 14:27
autor: Brzytwoskrzydły
Z głębi gardła samczyka wydobył się długi pomruk, tym razem nie był on groźny a raczej neutralny zupełnie jakby się nad czymś zastanawiał. W sumie tak też było, bo właśnie dowiedział się co to "drapieżnik"
Ale co to była ta Bariera? Lorem nie nadążał za słowami smoka, trochę za szybko mówił i tyle z tego zrozumiał...Choby nic. Drapieżnik może mu zrobić krzywdę, jakkolwiek wygląda ale co go to obchodziło? Lorem nie był sam, przecież miał brata u boku! Prychnął szybko kiedy smok skończył mówić, w ogóle co to była za Brutalna Łuska? Jakieś imię? Pewnie tak, kimkolwiek był ten smok chyba nie wydawał się być ich wrogiem. Wręcz przeciwnie, miał podobny zapach co Świetlik. Lorem postanowił zmniejszyć dystans dzielący go od dużego, czarnego smoka na kilka kroków. Nastroszył wszystkie swoje kolce na sztorc i powiedział
– I co z tego! Ja się nie boję, poza tym o czym ty mówisz? Co to za Bariera i co to stado? Wytłumacz!
Właściwie on to bardziej zarządał niż poprosił, Lorem czuł się strasznie pewnie przy swoim bracie...W sumie jakby był sam to nie robiłoby to różnicy chyba, że wyczułby zagrożenie ale teraz go nie wyczuwał.

: 10 lip 2017, 16:21
autor: Rozpromieniony Kolec
Świetlik miał mieszane uczucia co do czarnołuskiego. Z jednej strony wydawał się łagodny i przyjaźnie nastawiony... ale z drugiej strony coś mu tutaj nie pasowało! Może mały po prostu nie lubił być krytykowany? Tak, to zapewne to...
Każde słowo wypowiedziane przez Konsyliarza powtarzał w swoim łebku. Skoro ten im o tym wszystkim opowiadał to te wszystkie informacje mogą być przydatne i przydadzą się w przyszłości, prawda? Dlatego lepiej było zapamiętać chociaż część z nich. Nareszcie dowiedział się czym są te całe "drapieżniki" o których wszyscy cały czas mówili. "Nie wychodź sam, bo znajdą cię, zjedzą, zrobią ci krzywdę". A mimo tylu wędrówek nadal stał tutaj żywy, prawda?
Nie umknęła mu także informacja na temat miejsca w którym się znajdują i o legowisku Czarnego Konsyliarza. Teraz gdy będzie potrzebował pomocy, a mamy nie będzie w pobliżu to będzie wiedział gdzie się zgłosić... no, to chyba całkiem dobrze.
Złotołuski cały czas siedział nieruchomo, a spojrzenie jego szafirowych ślepi utkwiło na uzdrowicielu, jednak gdy ten skończył, młodzik zerknął na moment na swojego brata, jednocześnie kiwając ogonem na boki. Zdecydował się odezwać dopiero wtedy gdy młodszy skończył mówić.
Zwiedzamy. Bo w jaskini jest nudno – odpowiedział krótko pytanie – A nasza mama to nie Brutalna Łuska, tylko Khenia! A tata to Śnieg. Nie widziałem go jeszcze, ale mama o nim mówiła.
Wytłumaczył wszystko, po czym na moment zmrużył oczy. Miał kilka pytań do starszego.
Czemu nazywasz nas płomyczkami? Ja nazywam się Świetlik, a nie płomyczek. A mój brat to Lorem.
W jego głosie można było usłyszeć odrobinę zdziwienia jak i niepewności. Złotołuski nie rozumiał jeszcze wielu rzeczy, a nadeszła odpowiednia pora żeby się tego wszystkiego nauczyć.