Zbliżał się krwawy zmierzch.
Skrzydła nocy rozciągały się coraz dalej na wschód, barwiąc niebo swym atramentowym granatem, roniąc krwawe łzy, które rozmywały się na lustrze nieba, niczym w zwierciadle wody. Złota Twarz chyliła się ku zachodowi, zagrzebując się z wolna w ziemi na horyzoncie.
Po ostatnich opadach ziemia oddychała, wypuszczając parujące obłoki, które tworzyły perłowe, migocące smugi tuż nad ziemią, jakby chciała otulić świat swym puszystym, lepkim ogonem. Mgła zupełnie inna od tej, która objęła wschodnie terytoria, wyciskając krew z żywych istot.
Smoczyca oddała się swemu zajęciu, które od dawna zaniechała, zbyt przytłoczona wieloma obowiązkami.
Lot. Jednak był tylko środkiem do celu. Do obserwowania piękna świata, które maskowało nieco swoją ohydę właśnie tym pamiętliwym zmierzchem.
Pierwsze srebrzyste ślepia Przodków zamrugały, jakby zaspane, aby móc zerknąć na swych antenatów, będących swoistymi aktorami życia, które już dawno było za nimi.
Lazurowe ślepia lustrowały połyskliwe wody Zimnego Jeziora w oddali, czuła chłód opływający ją swymi szponami, jakby chcąc pochwycić i zrzucić ku ziemi. Złote i czerwone łuski mieniły się pysznie, natarte wonnymi olejkami o zapachu goździków oraz wrzosów.
Wtem jakiś obcy głos wkradł się do jej głowy, niczym intruz wpychając swe szpony tam, gdzie nie powinien.
Skrzywiła się, zaskoczona.
Nie rozpoznawała tego wołania, ale miało w sobie wiele bólu, ledwie skrywane rozczarowanie. A na granicach wiadomości majaczyła krew.
Dużo krwi, która burzyła jej żyły.
Obwiodła pysk jęzorem, a kierowana czystą ciekawością, niźli faktyczną chęcią pomocy, skierowała swe skrzydła właśnie ku odległemu zakątkowi leżącemu w oddali od samego Zimnego Jeziora. Oddaliła się przy tym znacznie od zielonej masy, nieruchomej i równie groźnej, jak za dnia, gdy się pojawiła.
W dole dostrzegła brunatno miedzianą sylwetkę, przez co przez jedną chwilę wzięła samca za tego Czarodzieja, co swego czasu chciał pozbawić ją łba, niczym jakieś łowne zwierzę.
Zmrużyła drapieżnie złociste powieki, pochylając łeb w dół, aby móc lepiej się przyjrzeć. Opadała po miękkiej spirali, a lotki jej furkotały na wietrze, skrząc się od wewnątrz szczerym złotem topazów.
Opadła dobry skok od samca, wystawiając umięśnione zadnie łapy, na których oparła swój ciężar, zaraz potem miękko dostawiła przednie. Jeszcze dwa ruchy skrzydeł potężnymi pierzastymi ramionami i te spoczęły z wdziękiem po jej bokach, pyszniąc się czerwienią, migocąc błękitem run na lotkach.
Uniosła dumnie trójkątny łeb, kierując na samca uważne lazurowe spojrzenie ślepi, otoczonych ciemnoczerwoną twardówką.
Nozdrza drgnęły, kiedy wciągnęła jego zapach.
Tak, zdecydowanie należał do Wody, jednak nie był tym, kogo oczekiwała spotkać. Mimo to musiał być jego potomkiem, zważywszy na uderzające podobieństwo do pierwowzoru, którego oczekiwała w tym miejscu.
Obwiodła złociste wargi rozwidlonym, gorącym językiem, kiedy woń posoki otuliła ją, niczym kuszący całun, obiecujący ciepło, rozkosz.
Końcówka ogona wywinęła się z boku na bok, błyskając złotem sterówek, mignęły czerwone kolce.
– Ostatnimi czasy ranni rozpraszacie się po ziemiach, bezradni, niczym ranne zwierzę. Czyż nie posiadacie u siebie leczącego? – przemówiła, a głos miała słodki, niczym tchnienie poranka, dźwięczny, jasny i wyrazisty.
Licznik słów: 474
[ ■ CHAŁKA | ■ KRUCZKE | ■ WAŻKA ]
Jeżeli potrzebujesz pomocy, rady lub zauważyłeś jakieś
nieprawidłowości – sprawdź do kogo najlepiej się zwrócić!
Czasami lawina uzależniona jest od pojedynczego płatka śniegu.
Czasami kamyk zyskuje szansę odkrycia, co mogłoby się stać, gdyby tylko odbił się w innym kierunku.