Strona 14 z 15
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 11:46
autor: Strażnik
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Pisk hydry mimowolnie ściągnął jego uwagę. Nie rozumiał z czego wynikała jej reakcja, ale jeśli Mahvran nie zamierzała tego zaadresować, jemu także nie było do tego spieszno. Przyjrzał się tylko jednemu, drugiemu, trzeciemu i całej reszcie pysków stworzenia, które niedługo będzie musiał wziąć pod opiekę.
Westchnął nerwowo. Byli z Mahvran jak surowce, które nawet po wymieszaniu, wyraźnie odstawały od siebie, a z czasem, w sposób nieunikniony ulegały rozwarstwieniu. Nie istniała metoda aby je na stale połączyć, bez rozbicia ich i zmielenia, a przez to utracenia esencji ich formy.
Filozoficzne pieprzenie, żeby opisać dwójkę niereformowalnych egoistów, którzy jednocześnie samym sobie stawali na drodze do szczęścia. Mógł sobie chcieć, żeby było inaczej, czy próbować uzasadnić, że cokolwiek przeżyli, było tego warte, ale nie mógł.
Wzajemnie zmarnowali tylko swój czas. Głównie on jej, jeśli prawdą było, że przede wszystkim on zatrzymał ją Wolnych, zamiast pozwolić stać się częścią rodziny, którą rzeczywiście mogłaby uznać.
– Tam gdzie odejdziesz nie będziesz miała powodu myśleć o tym co przekazał ci ojciec – podjął cicho, choć nie opuszczało go wewnętrzne napięcie. Tak bardzo nienawidził go, za to do czego się przyczynił. Chorą, nieuzasadnioną fascynację rodem, który nie był niczym, poza konceptem o wyimaginowanej wartości. Zupełnie jak jego ojciec, choć tego nie byłby w stanie posądzić o swoje zbrodnie.
– Wrócisz do tego co znałaś, ale co pomoże ci odbudować tożsamość. Dlaczego nie zamieszkać do końca u mrocznych elfów? Nie chcesz... na stałe się z nimi związywać? – Nie rozumiał chęci jej podróży w nieznane. Nie brzmiał jednak jakby próbował ją potępić, lecz jeszcze raz od początku, objąć jej plan na przyszłość.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 11:54
autor: Infamia Nieumarłych
- Uniosła prawy kącik pyska w cynicznym, smutnym półuśmiechu.
– Wręcz przeciwnie. – odpowiedziała odnośnie jego uwagi o Szydercy. Była jego krwią, krwią z jego krwi, ohydną, obrzydliwą. Mogła opuścić ziemie, na których ją wychował, ale nie mogła pozbyć się jego i jego nauk. Nie chciała zresztą. Doprowadzały ją na skraj szaleństwa, chciała wyć z agonii każdego dnia swojego życia, ale kochała te wspomnienia i fanatyczną wiarę w wyższość czasów przeszłych. Toksyczna miłość, ale nie znała już żadnej innej. Akceptowała to. Była za stara na uczenie się nowych rzeczy. Nie chciała wręcz.
Gdy zaś poruszył znów temat elfów, wyraźnie się spięła. Gdyby zaś posiadała widoczne, długie uszy, położyłaby je po sobie niczym zaniepokojony kot.
– Zdradziłam ich zaufanie. Chcę jedynie podjąć próbę spłaty skrawka długu, którego spłacić nie mogę w pełni. Przysięgałam ich chronić, a nie zdołałam. Nie mogę wśród nich zostać na stałe, bo codziennie widziałabym w ich oczach obraz własnej porażki. – odpowiedziała chłodno, popychając delikatnie owinięte w biały, kotołaczy szal jaja w stronę samca. No weźże je. Wiem, że i tak to zrobisz, więc po co się zapierasz?
– Zostawiam jeszcze inne rzeczy... – mruknęła, po czym zaczęła sięgać ponownie do wnętrza skórzanej torby. Musiała się czymś zająć, a perspektywa spoglądania przez kilka dłuższych chwil w jej odmęty były lepsze, niż obserwowanie Strażnika. Patrzenie na niego sprawiało jej teraz ból równie fizyczny, co ojcowskie wspomnienia.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 12:02
autor: Strażnik
Zmrużył ślepia, a jego nos zmarszczył się, jakby w wyrazie obrzydzenia. Nie była to jednak dramatyczna zmiana w mimice, a jedynie parę kresek, jakby posmakował czegoś o notę kwaśniejszego, niż się spodziewał. Wizja odejścia Infamii jeszcze dobrze nie zakorzeniła się w jego głowie, a ona jeszcze dokładała się do beznadziei. Jakby nie mogła skłamać, wiedząc jak głęboko sięgały jego emocje dotyczące Szydercy.
Wolał oczywiście, żeby mówiła prawdę, niezależnie od tego jaką by nie była, choć miał wątpliwości, czy sam miałby tyle odwagi. Dużo kosztowało go, żeby w żaden sposób nie skomentować jej oświadczenia, choć z jego wzroku mogła wywnioskować, że jest zirytowany. Zabawne jak szybko zmieniały się jego emocje, ale przy niej pozwalał sobie na to bardzo często. Szczególnie teraz zresztą, miał do tego cholerne prawo.
Na szczęście elfy przejęły rdzeń rozmowy i na powrót nieco rozluźnił barki. Jego pysk również stał się gładki, mieszając skupienie ze zbitką innych, walczących o atencję emocji. Póki co zachowywał jednak relatywnie wysoki stopień powagi, nie rozsypał się wcale, jak w pierwszej chwili sugerowały mu emocje.
Odsunął się odruchowo, gdy zbliżyła do niego jedno z jaj. Jasne, że zamierzał je zabrać, ale nie chciał o nich teraz myśleć. Były jak kolorowe kamienie, które urozmaicały im krajobraz.
– Skoro byłaś dla nich ważna, zrozumieją, że nie mogłaś jako jedyna powstrzymać decyzji stada– odparł, choć nie zdołał ubrać słów w empatyczny ton.
– Byłaś poszkodowana od tak dawna, a decydujesz się wypluć to dopiero teraz, licząc zapewne, że nie będę chciał znać szczegółów – postukał szponami przed sobą, wbijając wzrok na otwartą przez nią torbę. Prawdą było, że niczego nie była mu winna, jeśli nie respektowała umowy, którą sobie dali. Po tym jak odciął się od niej, przy pomocy pieprzonej kartki, ponieważ nie mógł znieść myśli, że jest jedynym którego męczy cisza, zapewne uznała, że on także widzi dane sobie słowa, jako przeterminowane. Nie chciała w końcu tego podważać. Niczego nie chciała.
A potem wróciła sobie i uprawiali seks. Świetnie. No tak, tak to się przecież robiło w nie-związkach.
Nerwy najwyraźniej w końcu zdominowały szok, którego doświadczył i teraz rywalizowały ze smutkiem. Obie emocje były jednak silne, odkąd przy Mahvran pozwolił sobie na odblokowanie go więcej, niż kiedykolwiek. Może poza Kazesem, który był początkiem wszystkiego.
Wyciągnął łapę w stronę jednego z jaj i oparł na jego czubku sam koniuszek własnego, zakrzywionego szponu, jakby rozważał czy przedwczesnie przebić skorupkę. Nie odwracał jednak wzroku od wywerny.
– Tyle sam chciałem ci powiedzieć. A zamiast tego, mam to – nacisnął na stwardniałą powierzchnię, znów wybrzmiewając z większym żalem. Nie jakimś żałosnym, jękliwym żalem, lecz pełnym urazy do niej.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 12:05
autor: Infamia Nieumarłych
- Gdy odsunął się na widok jaj, przycisnęła końcówkę ogona bliżej ciała, chcąc ukryć w ten sposób fakt, że jego reakcja ją ubodła. Może, skoro odchodziła w tak perfidny sposób, chciał odciąć się od niej całkowicie. Włącznie z odrzuceniem jej krwi, która płynęła w drobnych ciałach zamkniętych w twardych skorupach. Może chciał całkiem wymazać ją ze swojego życia.
Miał do tego pełne prawo, rzecz jasna. Ale nie czyniło to wszystkiego w żaden sposób lżejszym.
– Nawet, jeżeli rozumieją, to nic nie zmienia. – odpowiedziała chłodno, niezrażona brakiem empatii w jego głosie. Nie spodziewała się od niego żadnych słów pocieszenia. Nie chciała ich nawet. Zawsze uważała je za puste, pozbawione sensu bytu.
Nie odniosła się do jego dalszej wypowiedzi. Ścisnęło ją w gardle. Nie zareagowała nawet, gdy położył zakrzywiony szpon na jednej ze skorup, balansując na niebezpiecznej granicy nacisku. Zamiast tego pochłonęła się całkiem w torbie, z której wyciągnęła wpierw szerokie pasmo średniej długości, białego futra. Dosyć zadbane, ale bystre oko po dłuższej obserwacji zauważyłoby, że zdecydowanie nie jest ono nowe.
Futro było smocze.
– Należało podobno do jednego z ostatnich przywódców stada Życia, nim stali się Ziemią... Przedostatniego bodaj. – mruknęła, przejeżdżając palcem po białej, miękkiej teksturze. Następnie wyciągnęła średniej wielkości, ciasno związaną sakiewkę. W środku brzęczały monety. W środku torby były też ewidentnie inne artefakty najróżniejszego wieku, pochodzenia, wielkości i wartości.
– Podejrzewam, że będzie ich ciągnąć także w odleglejsze rejony świata. Przyda im się jakaś waluta, by móc nawigować z innymi rasami. I inne przedmioty, które mogą sprzedać, albo zostawić dla siebie, jak im będzie wygodniej. – mruknęła, zaciskając zęby. Zostawiała właśnie dwójkę młodych bez matki i jak idiotka liczyła, że skrzynia skarbów odpokutuje za ten makabryczny błąd.
Chciała się oderwać od Wolnych Stad, od przeszłości i łańcuchów, które ją tutaj trzymały. Ale byłą zbyt słaba, by odejść całkowicie, by pozwolić dziedzictwu Cienia zaniknąć permanentnie i nieodwracalnie, dlatego w desperackiej próbie poczucia się lepiej zostawiała za sobą swoją krew. Licząc, że może kiedyś, za kilkaset księżyców, gdy nawet i jej kości będą już tylko prochem na wietrze, Cień znów się odrodzi i zaistnieje tak, jak dawniej. Historia ciągle zataczała koło. Mahvran wierzyła, że właśnie w imię tej zasady, stado jej przodków absolutnie musiało powrócić. Nie dane jej było tego dożyć, ale może zdoła pośmiertnie się do tego chociaż przyczynić, zostawiając po sobie oryginalny ród.
Naiwna kretynka.
– ... To wszystko. – wyszeptała słabo, zaciskając złociste pazury na trawie pod palcami.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 12:12
autor: Strażnik
Skupił wzrok na wydobytym futrze. Choć drażnił go brak wiedzy na temat sposobu jego pozyskania, zdawał sobie sprawę, że napięcie między nim, a wywerną, prawdopodobnie ograniczało zakres pytań, które mógł zadać. Być może Szyderca znalazł martwego przywódcę i w przypływie niesamowitej mądrości, obdarł go ze skóry. Infamia zapewne wiele miała takich historii. Historii, które odejdą wraz z nią, nie przekazane nowemu pokoleniu.
Na jej pozbawione siły podsumowanie, mechanicznie kiwnął łbem. Dalecy byli od końca konwersacji, choć zdawał sobie sprawę, że samica mogła mieć inną perspektywę. Niestety jednak, nawet jeśli nagliło ją do podróży, miał jeszcze szczątki kontroli nad sytuacją. Wszak nawet jeśli z braku wyjścia ufała mu na tyle, by nie kwestionować czy podejmie się wyznaczonego zadania, czym mniej oferowała mu instrukcji, tym bardziej nikła szansa iż wykona je poprawnie. Był w końcu tylko smokiem, najgorszym z gatunków.
– Mam kilka pytań na temat młodych i twojego kompana– zaczął, przejeżdżając wzrokiem po hydrze, pakunku pełnym przedmiotów i jajach, by w ostateczności zatrzymać go na wywernie.
– Poświęcę pełną uwagę temu czego oczekujesz, jeśli obiecasz mi moment zwyczajnej rozmowy. – wiedział, że to dużo, biorąc pod uwagę jak się od niego teraz separowała. Chciała pozamykać wszystkie sprawy, a nie na siłę rozdrapywać, żeby jeszcze denerwować się na pożegnanie. To go jednak nie interesowało.
– To dla ciebie tylko chwila dyskomfortu. Nim się zorientujesz, zdołasz zdeptać go i zagłuszyć, zapominając czemu i czy w ogóle umowa między nami miała jakiekolwiek znaczenie – nieco złagodził gorycz w głosie, lecz nie zdołał zupełnie jej zdławić.
– Ja natomiast będę musiał... – skrzywił się. Wciąż nie do końca obejmował skalę tego wydarzenia. Zapewne nie dotrze do niego, do momentu aż Mahvran zniknie na horyzoncie. Teraz był zawiedziony, ale na pełen wyraz smutku nie mógł sobie pozwolić.
– Dalej z tym żyć. – Czy powinien powoływać się na jej empatię do niego? Nie sądził że powinien, toteż odchrząknął prędko i z większą surowością dodał.
– Biorąc pod uwagę, że żadne z nas nie jest w pełni zadowolone, ale to na mnie spada obowiązek opieki, jesteś mi to winna.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 12:15
autor: Infamia Nieumarłych
- Nie chciała słuchać pytań, ale wiedziała, że będą. Nie pozwoliłby jej odejść po tak krótkim podsumowaniu. Nie w jego naturze było tak szybko odpuszczać. Wiedziała o tym doskonale. Każde z ich spotkań przeradzało się przecież w długie dyskusje.
Zdała sobie teraz sprawę, jak bardzo będzie jej tych dyskusji brakowało. Jak bardzo zaakceptowała jego dziwaczną obecność w swoim życiu na tyle, by teraz wiązać jej brak z okropnym zimnem.
Wykrzywiła lekko pysk w grymasie.
– Jeżeli naprawdę uważasz, że zdołam to wszystko zdeptać i zapomnieć, to wygląda na to, że w ogóle mnie nie znasz. – niemalże warknęła w jego kierunku. Co za idiota! Przecież ona żyła każdym elementem przeszłości, starszej i nowszej. Głupiec wrył się w jej egzystencję, zakotwiczył w każdy możliwy sposób, a teraz sądził, że ona po prostu wyrwie go niczym kleszcza, wyrzuci z powrotem w trawę i odejdzie, nie oglądać się za siebie.
– Pytaj. – powiedziała już spokojniej, chociaż nadal z nutą wyraźnej goryczy.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 19:17
autor: Strażnik
– Oczywiście, że cię nie znam – warknął płytko, niemal w odruchu i przeszył ją lodowatym, a jednocześnie pełnym urazy spojrzeniem. Owa ekspresja trwała jedynie chwilę, nim ponownie nie zacisnął szczęk i nie przełknął buzującego w nim dyskomfortu.
– Nie powinnaś być zaskoczona skoro właśnie takiego stanu rzeczy oczekiwałaś – podsumował sucho, znów spoglądając na jaja. Nie potwierdziła wprost, że zamierzała dać mu chwilę normalnej rozmowy ale postanowił z niechęcią założyć, że potrafiła okazać mu choć odrobinę szacunku.
– Nie będzie cię na miejscu aby dopilnować ich wychowania – westchnął, próbując opanować zdenerwowanie i powrócić myślami do młodych. Nie widział się w ogóle jako ich ojciec, czy długoterminowy opiekun. Odnalazł się ostatnio w prowadzeniu spotkań, czy ogólnie rozmowie z dziećmi, ale wszystko to było wygodne ponieważ były obce. Nie zależało mu na tym czy realnie go posłuchają, bo ostateczna decyzja leżała w ich łapach. Błędne wybory jego własnych dzieci, będą natomiast jego własną porażką.
– A ja nie będę kłamać, bądź specjalnie działać w sprzeczności z interesami mojej rangi. Nie narzucę im wiary, ale ich stosunek do panteonu ukształtuje się naturalnie, w oparciu o to co uznają za słuszne.
Zapewne gdybyś lepiej mnie znała – zauważył kąśliwie.
– Znałabyś dokładnie mój stosunek do bogów, ale to teraz bez znaczenia. Jak ustosunkowujesz się do tego faktu?
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 19:22
autor: Infamia Nieumarłych
- Patrzyła na niego beznamiętnie przez dłuższą chwilę, nim nie odwróciła ponownie wzroku, skupiając się po prostu na rosnącej przed nią trawie. Nie znał jej? Możliwe. A i tak wiedział o niej więcej, niż ktokolwiek, kiedykolwiek. Nie powiedziała tego jednak wprost. I tak by jej nie uwierzył.
– Ich stosunek do panteonu ukształtuje się w oparciu o ich krew. – podsumowała jedynie, postanawiając na tym zakończyć temat. Czy faktycznie wierzyła, że kultywowana pokoleniami pogarda, nienawiść i obrzydzenie bóstwami wolnych stad przejdą w jakiś sposób na młode? Nie, ale lubiła siebie oszukiwać, by poczuć się lepiej.
– Przekazuję ci tylko moje oczekiwania. To, czy zagrasz zgodnie z nimi czy przeciwko nim zależy wyłącznie od ciebie. To, jak będziesz się czuł ze swoją decyzją, również.
Było to paskudne zagranie z jej strony, ale też jedyne, które oferowało jej możliwość zachowania względnego spokoju. Nie miała ochoty rozejść się ostatecznie ze Strażnikiem przez tematykę tutejszych bogów. Byli na tyle żałośni, że nie zamierzała dawać im takiej satysfakcji.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 19:26
autor: Strażnik
Znów wrogo przymrużył ślepia, lecz jej spostrzeżenie o krwi pozostawił bez komentarza. Nienawidził tego podejścia. Dziesiątkami księżyców zmagał się z nim, próbując odcedzić ze swojej zagraconej czaszki. Nie chciał zaakceptować idei, że ktokolwiek skazany był na konkretną przyszłość przez to z jakimi predyspozycjami się wykluł, nawet jeśli drobiny starych poglądów wciąż czaiły się gdzieś, zbyt ciężkie żeby wyrzucić je na zewnątrz. Słowa Mahvran były na szczęście zbyt obrzydliwe, zbyt tępe, żeby mogły zasiać w nim nową wątpliwość. Jedynie frustrację, pogłębiającą to, jak dalecy byli w rozumieniu siebie nawzajem.
– Będę szczególnie zadowolony, jeśli nic z twoich oczekiwań nie zdoła się wypełnić – prychnął w związku z jej drugim, niemal podszytym manipulacją komentarzem. Rozchodzą się więc czy nie najlojalniejszym z jego strony byłoby odnieść się do jej pragnień? Niedoczekanie!
– Co znaczą imiona, które chcesz żebym im nadał? – dopytał płasko, jakby nie miał z nią nic wspólnego. Mimo wahania z początku, ostała się w nim przede wszystkim trzymająca go zmysłów frustracja, którą z racji samowychowania musiał przekuć w coś łagodniejszego.
Oczywiście mimo negatywnych uczuć skręcających mu żołądek, mimo poczucia że niemal nienawidzi jej za to co robi, nie chciał żeby odchodziła.
Chciał z nią po prostu rozmawiać. Nie chciał internalizować myśli, że jeśli pokłóci się z nią teraz, nie będzie miał okazji aby próbować to naprawić.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 19:28
autor: Infamia Nieumarłych
- Kiedy zawierali swój układ pod Białym Drzewem przeszło sto księżyców wcześniej wiedziała dobrze, że nigdy nie osiągną swojego celu. Ale przyjemnie było się łudzić, oszukiwać, wmawiając sobie że faktycznie wywierają na siebie jakiś wpływ. W rzeczywistości jednak byli dokładnie w tym samym punkcie, w którym zaczęli – nie zmienili w żaden sposób swojego wzajemnego podejścia, ani poglądów. Niezatrzymana siła natrafiła na niemożliwy do przesunięcia obiekt.
To nigdy nie miało prawa się udać.
Ale miło było się oszukiwać.
Zranił ją swoim pogardliwym stwierdzeniem. Nie zdołała tego ukryć w porę – błysk zrezygnowaniai żalu zatańczył na powłoce ciemnych oczu, nim nie zdławiła go brutalnie, podrzynając mu gardło, wściekła na samą siebie że miał szansę zaistnieć i potencjalnie zostać zauważonym.
– A co chcesz, żeby znaczyły? – odbiła pytanie z powrotem w jego stronę z pewną ukrytą nutą zawiści. Chciał robić jej pod górę, więc czuła się zobowiązana do tego, by uczynić to samo.
Chociaż robiła to ze znaczącą niechęcią. Nie tak wyobrażała sobie ich pożegnanie, ale z drugiej strony była idiotką sądząc, że mogło ono wyglądać jakkolwiek inaczej.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 19:30
autor: Strażnik
Czy miała prawo winić go za jego postępowanie? Za ton? Sama była tą która stwarzała sytuację, oczekiwała nie wiadomo czego, na przekór temu co wiedziała, że uznawał za słuszne.
Nie był zadowolony ze wzbudzania w niej niechęci, czy podszytego goryczą zaskoczenia. Nie chciał jednak być postawiony w sytuacji, w której czyni z niego posłusznego idiotę.
Pod łuską wiedział, że pewnie i tak zdoła to zrobić. To wzburzało go jeszcze bardziej.
Wbił szpony w grunt.
– Nie wypowiedziałaś słów, których znaczenia nie znałaś – odparł szorstko.
– Najpierw mam dać ci dzieci, potem nazwać je jak ty sobie życzysz i pomachać ci na pożegnanie. Kpisz sobie ze mnie? Jak zabawne jest to w twojej głowie, co? – ostatnie pytanie zadał z większą ofensywą, wysuwając łeb w jej stronę, jakby chciał splunąć w nią kwasem. Tego nie zrobił, nie dosłownie przynajmniej, bo aż gotował się od niego w środku.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 19:34
autor: Infamia Nieumarłych
- Wygięła kącik pyska w niezadowolonym grymasie. Niecelowo udało jej się sprawić wrażenie, jakby była zimną matką niezadowoloną z nieposłuszeństwa swojego dziecka. Cóż, niezadowolona z akcji Strażnika była wielokrotnie, więc to akurat nie było ani czymkolwiek nowym, ani specjalnie zaskakującym, dla żadnej ze stron.
– Nie mam siły ci już czegokolwiek tłumaczyć. I tak to do ciebie najwyraźniej nie dociera. – warknęła, wyraźnie już podirytowana, powoli podnosząc się z ziemi i odseparowując łuski szyi zahaczone o korę masywnego drzewa. Poruszała się powoli i ociężale – zupełnie jakby dawna gracja i płynność ruchów nigdy w niej nawet nie istniały.
Nie miała częściowo jednej łapy i skrzydła, do cholery. Wolała by zżarło ją coś po drodze na Północ, aniżeli zginąć tutaj, pośród populacji smoków, którymi gardzi, i przez które przyjdzie jej do końca życia pluć sobie w brodę za to, że naiwnie próbowała je ochronić.
– Venhedis można przetłumaczyć jako swego rodzaju zaklęcie. Cekorax oznacza zaś tego, który wydaje osąd i kieruje sprawiedliwością.
Jej tłumaczenie jedynie luźno zahaczało o prawdę, ale nie było też absolutnym kłamstwem.
Nie zamierzała mówić Strażnikowi wprost, że Venhedis oznacza siarczyste przekleństwo lub po prostu klątwę, a młode ochrzczone mianem Cekorax byłoby znane w rodzinnych stronach matki jako kat.
– Twój wybór. Zostają z tobą, lub nie. – powiedziała zimno. Jeżeli by ich nie przyjął, musiałaby znaleźć inną alternatywę. Najpewniej wychować je sama a dopiero po czasie pchnąć je w stronę Wolnych Stad. Nie było to rozwiązanie idealne, ale miało też swoje zalety. Miałaby jakąkolwiek kontrolę nad ich rozwojem, chociaż przez kilka pierwszych księżyców.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 19:36
autor: Strażnik
Słysząc jej pierwsze słowa, odruchowo poruszył łapą, ledwie kilka szponów odrywając ją od ziemi. Nigdy nie podjął się aktu agresji, którego by świadomie nie wykalkulował, więc także teraz, choć nie było ku temu cienia szansy, poczuł jak nerwy przechodzą przez niego prądem i uderzają prosto w wyobraźnię. Nie chciałby może rozerwać jej mięsa, ale przynajmniej solidnie potrząsnąć, bo to ona, wbrew temu co właśnie powiedziała, niczego nie słuchała i nie pozwalała sobie wyjaśnić. Była ofiarą własnego stada do cholery, powinien był znaleźć czas żeby jej współczuć, ale nie, nawet na to nie mogła mu pozwolić!
Iskierki gniewu były w jego szerzej otwartych ślepiach bardzo czytelne, nawet jeśli nie zmarszczył nosa.
– Swego rodzaju zaklęcie? Oh? A co to za swój rodzaj? Jakiś samo zawierający się w sobie? Rodzaj OKRĘŻNY HMMM? – wycedził głośniej.
– Czyżbym męczył cię pytaniem o imiona które sama sobie ubzdurałaś? Cholernie przepraszam. Zapomniałam że OBOJE umówiliśmy się na ten mały projekt! – kwas w końcu buchnął mu z pyska. Prędzej czy później musiało do tego dojść.
Nie tak wyobrażał sobie pożegnanie z kimkolwiek na kim miałoby mu zależeć. Chciał się opanować, świadomy, absolutnie przekonany że w końcu wyczerpie jej cierpliwość i zmusi do zmiany planów, byleby tylko ponaglić odejście, ale nie potrafił. Nie potrafił dosięgnąć czystego smutku który czuł, wyłącznie frustrację.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 19:37
autor: Infamia Nieumarłych
- Zmęczył ją. Nie miała sił się z nim dłużej użerać. Jeżeli w taki sposób mieli się rozejść, niech i tak będzie. Przynajmniej będzie to znacznie łatwiejsze dla niej do przełnięcia – przywykła przecież do takiego traktowania i podejścia. Strażnik stający się kolejnym elementem tłumu ułatwił jej znacząco definitywne podjęcie swojej decyzji. Nic już jej tutaj nie trzymało. Jakakolwiek jeszcze iskra szansy istniała na to, by postanowiła pozostać pośród wolnych stad chociaż dłuższą chwilę właśnie zgasła, zostawiając po sobie tylko znikający na powiewach wiatru dym.
– Męczysz mnie swoim rzężeniem, nie konkretnie pytaniem o imiona. – przewróciłaby ślepiami, gdyby jeszcze miała na to ochotę. Nie miała, wobec czego ciemne, lśniące ślepia pozostawały niemalże w bezruchu.
Wykonała zaskakujący płynny ruch zdrowym skrzydłem, zagarniając skórzaną torbę z jajami z powrotem pod swoją klatkę piersiową.
– Daruję ci w takim razie ten wysiłek. – mruknęła beznamiętnie, całkowicie już podnosząc się z ziemi wraz z białołuską hydrą.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 19:39
autor: Strażnik
Oh nie, niczego nie zagarnęła. Przygwoździł torbę do ziemi, łapą stając na skórzanym pasku.
Czy dzieci chciał? Nie. Absolutnie pogardzał teraz ideą wychowywania ich. Ale jeśli myślała że pomacha mu czymś przed nosem a potem zabierze, z samej zawiści wolałby to zatrzymać. Może znała go na tyle, żeby próbować go w ten sposób wykiwać, ale miał to gdzieś. Nie wierzył zresztą że była na tyle wyrafinowana. Wyrachowana tak, jasne, ale często przypisywał jej więcej intelektu niż powinien. Sam wolał zareagować odruchowo, choćby miał tego żałować przez następne sto księżyców.
– Nie przypominam sobie, żebym z nich zrezygnował. Czyżby mój udział we współtworzeniu tego mięsa nagle się wyzerował? – prychnął, tym razem przymykając powieki, tak że ukazywał się pod nimi jedynie wąski, niebieski przesmyk.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 20:02
autor: Infamia Nieumarłych
- Im bardziej brnęli do przodu, tym bardziej podirytowana się robiła. Ot, banalne stwierdzenie, ale jakże wybitnie opisujące ich całą relację. Bez końca doprowadzali siebie na sam skraj, tylko po to by odpocząć od siebie na kilka, kilkanaście księżyców i wrócić do punktu wyjściowego.
Z tym że tym razem nie będzie już tego powrotu.
Najwyraźniej mimo tej świadomości i tak nie potrafili zmienić swojego nastawienia do siebie nawzajem.
Wypuściła powietrze z płuc. Ciężko i powoli. Albo ze zmęczenia, albo irytacji; najpewniej mieszanki obu.
– Więc podejmij w końcu tę cholerną decyzję. – powiedziała oschle, spoglądając prosto w niebezpiecznie zwężone, błękitne ślepia.
Zdała sobie sprawę z tego, jak żałośnie będzie jej ich brakowało, ale zdecydowanie nie byli w odpowiedniej pozycji by podzieliła się tym wyznaniem. Zabierze je ze sobą do grobu. Tak jak dziesiątki innych rzeczy, których nigdy mu nie powiedziała, bo była na to zbyt dysfunkcyjna. Potrafila tworzyć najbardziej absurdalne i skomplikowane czary, ale jej potencjał napotykał niezniszczalną przeszkodę, gdy miała po prostu mówić wprost o swoich odczuciach, zamiast tańczyć wokół tematu, lub zwyczajnie kłamać.
– Nie zniosę obecności na tych ziemiach ani chwili dłużej. Zabierasz je ze sobą, lub dołączają do rodzeństwa.
Ucieczka zawsze będzie najłatwiejszym rozwiązaniem. W głębi duszy zapewne zawsze była tchórzem.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 20:53
autor: Strażnik
– Już przecież podjąłem decyzję – warknął, zaciskając szpony ciaśniej, na skórzanym pasku.
Nie odwracał od niej wzroku, a choć biły chłodem, sam oddech drzewnego zrobił się nierówny. Bolał go żołądek, cała pierś w sumie, wszystko zdawało się skręcać i zapadać, a jego serce waliło jakby właśnie powalił mantykorę. Kolejna kwaśna, cuchnąca chmura otoczyła jego łeb.
– Tęskniłem za tobą do cholery, uczyłem się pieprzonej magii z myślą o tobie. – wycedził, niemal zgrzytając zębami.
– Byłem na wyciągnięcie łapy CAŁY CZAS – spróbował przysunąć torbę bliżej siebie, o ile mu pozwoliła, ale nie zamierzał się szarpać.
– Sądziłem, że mam cię chociaż przez moment, gdy przyszłaś wtedy, dając mi się dotknąć.
A teraz spalić, pogrzebać to wszystko! – uniósł głos, czując jak nerwy znów podchodzą mu do gardła. Wycofał łeb żeby niechcący nie splunąć jej w pysk.
– Całe życie dajesz się trawić nienawiści, ale parę moich komentarzy to dla ciebie zbyt wiele?! Nie masz w sobie krztyny odwagi żeby znieść konwersację ze mną, a śmiesz zarzucać mi że nie znam cię dostatecznie? – prychnął.
– Wynocha skoro tak się spieszysz, skoro i tak nie mamy o czym kurwa rozmawiać – pod koniec zniżył głos, słowa wypowiadając wolniej, z większą pogardą, choć jego ślepia wyraźnie się zaszkliły. Przeklinał swój organizm, za kwas, za łzy, za to że w tej chwili miał żołądek którego zawartości chciał się pozbyć.
Strzeżony Dąb
: 13 paź 2024, 8:19
autor: Infamia Nieumarłych
- [soundtrack]
Puściła ramię skórzanej, starej torby. Starszej od większości smoków. Torby, która towarzyszyła jej od czasów bycia kleryczką. Wiele razy naprawiana, szponem i magią. Kolejna rzecz, którą przyszło jej zostawić po sobie. Wątpiła, by Strażnik wiedział, z jak starym i dziwacznie sentymentalnym przedmiotem miał do czynienia. Obecność dwóch jaj w środku niwelowała wszystko inne, tak czy inaczej.
Wysłuchała go w absolutnej ciszy, szukając żałosnego ukojenia w odgłosie najróżniejszych drobiazgów i elementów wewnątrz sakwy, amortyzowanych przez dodatkowe futra. Mały skrawek jej całego dobytku, który chciała zostawić z nadzieją, że będzie znaczył cokolwiek dla młodych. Prawdopodobnie nigdy nie poznają matki, ale być może zbudują sobie własne wyobrażenie tego, jaką mogła potencjalnie być.
– Zawsze byliśmy zbyt roztrzaskani, by móc siebie naprawić. Ale urzekał mnie twój optymizm. – podsumowała tylko, dziwacznie nieobecnym tonem głosu. Byli niczym odłamki dwóch różnych odmian szkła. Nie ułoży się z nich nic. Nie mieli ku temu ani narzędzi, ani umiejętności, ani, prawdę powiedziawszy, weny twórczej.
Wygięła szyję, by spojrzeć na ognistą hydrę.
Patrzyło na nią pięć par oczu. Tak, jak zawsze każda z głów zdawała się prezentować zupełnie inną emocję, tak teraz wszystkie były jednością. Stres, niepewność, rozgoryczenie.
Dwieście pięćdziesiąt dwa.
Hm?
Księżyców. Tyle minęło od nocy, w której podarowałaś mi nieśmiertelność. Dwieście pięćdziesiąt dwa.
Przejechała czule opuszkami palców po białołuskim barku.
...
Nic nie mów. Wiem.
Nie powiedziała, trzymając myśli na wodzy, nie zamierzając dodatkowo wykańczać Ulfhedinna salwą rozpaczliwych myśli. Poruszyła swoje magiczne źródło – po raz pierwszy od kilku księżyców, tak uśpione i zmęczone jak ona sama – i przekierowała je ku jednej z pięciu przrzroczystych, iskrzących lekko pomarańczem nici. Najstarszej. Najsilniejszej, wzmocnionej największą ilością przeżyć i kłótni.
Nierozerwalnej, aż do tego momentu.
Przecięła nić niezwykle starej więzi, pozostawiając jedynie pętlę na umyśle hydry. Nagły szok z tym związany zniszczył twardą, suchą skorupę, która skrywała pod sobą falę archaicznych wspomnień. Z kącików ciemnych oczu momentalnie pociekły łzy.
– U stóp białego listowia powiedziałeś mi, że nie ekscytuje ciebie wizja mojego stoczenia się na dno. – wysapała, nerwowo wbijając kolczastą końcówkę ogona w ziemię, jakby desperacko chciała zostawić po swojej obecności jeszcze jakiś ślad. – Rozumiesz, Strażniku Gwiazd? Właśnie dlatego znalazłam sposób, by ponownie nauczyć się latania.
Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie żałowała teraz tej decyzji, ale było zbyt późno, by mogła ją cofnąć. Byłby to brak szacunku wobec magicznego stworzenia, które zaakceptowało już zmianę, co przyszło mu z niemałym trudem.
– Oddaję ci część siebie, oddaję ci tego, który był ze mną najdłużej. Okaż mu należyty szacunek, jeżeli szanowałeś jakkolwiek mnie. Odnów więź, zanim będzie... za późno. – powiedziała płytko, odczuwając napad duszności po nagłym ataku okrutnej pustki i skonfundowania ze strony pozostałych więzi. Odwróciła się chwiejnym krokiem i ruszyła przed siebie, nie chcąc mówić nic więcej. Strażnik nie musiał wiedzieć, jak naprawdę się czuła.
Na założenie krótkotrwałej więzi z prastarym żywiołakiem miał jeszcze kilka chwil.
Na szczerość w relacji między nią, a nim, już od dawna było za późno.
– – –
Przekroczyła granicę Wolnych Stad, chwiejnie stawiając skrzydło przed sobą.
Nie patrz za siebie.
Spojrzała za siebie. Tylko po to by ten jeden, ostatni raz omieść nostalgicznym, kochającym wzrokiem majaczące w na horyzoncie wierchy Gór Yraio, pośród których przyszła na świat, a które przyszło jej porzucić, zanim wiernie oddać im swoje kości w dniu śmierci.
Słowa Uśmiechu Szydercy, które wypowiedział na pierwszym zebraniu stada po powstaniu pod mianem Plagi, gorzko rozbrzmiewały jej pod czaszką.
Nasza przyszłość będzie gwałtowna i owocna.
– Naprawdę była gwałtowna, Tato. – wyszeptała cicho pod nosem, głosem pozbawionym swojej starczej chrypy; wysokim, słabym, dziecięcym.
– Tylko, że jej owoce były zatrute.
Mahvran weszła w nocne objęcia gęstwiny Ziemi Niczyjej.
[ZAWARTOŚĆ TORBY]
2x złota moneta, 8x srebrna moneta, 3x miedziana moneta, biała torba z wydry, spuszczony jad węża w szklanym pojemniczku, 2x fiolka jadu skorpiona, sztabka złota, kryształowy gwizdek przywołujący elfy, czysta lisia skóra, bursztynowa bransoleta, pozłacany naszyjnik, kolekcja muszelek, ciepły koc ze skóry niedźwiedzia polarnego, futro jaguara, sztylet z rubinem, lśniący błękitnym blaskiem miecz, pluszowa przytulanka [tygrys], szafir w kształcie hydry, zaczarowane zwierciadło (pokazuje obecny stan emocjonalny smoka, np. w przypadku bycia przygnębionym wygląda się na starszego niż się jest w rzeczywistości – obraz do interpretacji własnej; działa tylko na postać je dzierżącą, inni widzą zwyczajne odbicie), czarne pionki szachowe [przedstawiające czaszki i kompanów Mahvran]
szal z futra białego kotołaka od Burdiga
szal od Burka to przedmiot fabularny natury zewnętrznej, spoza KP;
[zt.]
Strzeżony Dąb
: 14 paź 2024, 17:35
autor: Strażnik
Aż zadrżał gdy usłyszał jej słowa. Optymizm? Nigdy nie działał, ponieważ szczerze wierzył, że zdoła coś osiągnąć. Przywództwo, proroctwo, wszystkie dotychczasowe związki, czy patetyczne, ale pewne siebie przemowy nie miały miejsca dlatego, że przekonany był o pozytywnym rezultacie swych działań. Zawsze postępował przeciwko sobie. Naprzeciw myślom, naprzeciw defetyzmowi, który na każdym kroku wypełniał jego życie. Łatwiej było próbować dlatego, że nie musiał liczyć na sukces. Ryzykował, żeby uniknąć argumentu, iż siedział bezczynnie, gdy okazje przelatywały mu przed nosem. Gdy nie zdobywał tego czego chciał, mógł natomiast poczuć gniew, którym obarczał zarówno innych, jak samego siebie. Nie dlatego, że zasługiwał na sukces, ale ponieważ zasługiwał na pławienie się w goryczy, której źródło mógł w ten sposób odnawiać.
Pomoc Mahvran była niemożliwa, a choć o tym wiedział, brnął w układ, którym mógłby samego siebie zranić.
Przeklęty idiota! Starał się w ostatnim momencie stworzyć barierę, pseudo wyszukane usprawiedliwienie, które miałoby go w tym scenariuszu uczynić mniej żałosnym. Działał naprzeciw swym interesom, ponieważ zawsze tliła się w nim pieprzona nadzieja, nawet gdy sabotował ją własnym postępowaniem. Chciał wierzyć, że z Mahvran będzie inaczej, dlatego tak go denerwowała.
Ale wiedział, że niczego nie zdoła zrobić. Myślał o tym wiele razy.
To nie miało znaczenia. Nie działał przeciw sobie, jedynie w sprzeczności z powierzchownymi myślami, które mu towarzyszyły.
Ale wiedział, że niczego nie zdoła zrobić!
No i nie miało to znaczenia! Nie samookaleczał się bez powodu. Chciał odnieść sukces, bo wierzył, że jest możliwy, ale nie chciał się do tego teraz przyznać, bo to znaczyłoby, że ostatnia szansa tym razem naprawdę przepadła.
Nie, nie, nie! Nie dlatego!
Które myśli były teraz głupie, czy intruzywne? Klasyfikował je w ten sposób tylko dlatego, że mu nie pasowały?
Zacisnął szpony. Rozcieńczona chmura kwasu wysączała się z pyska, otaczając jego łeb cuchnącym, kwaśnym smrodem. Był taki dramatyczny. Ona wszystko przyjmowała inaczej, płasko, beznamiętnie. Nienawidził, że nie potrafił wywołać w niej niczego więcej. Zasługiwała na ból, na litość boską. Dziecinna, wściekła zazdrość grzmotnęła w niego, gdy dostrzegł łzy w kącikach jej ślepi. Nie wylewała ich dla niego, tylko dla tego białego, wielołbego gówna.
Patrzył na nią prawie że nienawistnie, ale nic nie mówił.
Nauczyła się latać bez niego. Ha! Nigdy nie pojęła, że Szyderca mylił się co do niej, więc uciekając ze stada, wciąż nie stwarzała sobie przestrzeni na normalne życie. Uciekała, tchórzliwa hipokrytka, bo była zbyt zatwardziała na zmiany. Tak samo jak on tworzyła sobie scenariusz wymarzonej przyszłości, w który zamierzała brnąć, nie ważne jak bardzo był głupi, nierealistyczny i krzywdzący.
Czy to, że oddawała Ulfhedinna nie sugerowało jednoznacznie, że to co zbudowali miało dla niej znaczenie?
Oczywiście, że nie! Stworzyła sobie jakieś wygórowane uzasadnienie, dla którego musi go zostawić. Bo wiąże się z przeszłością, z Mgłami które musi porzucić, z jej dawną tożsamością. Porzucała go, ponieważ miała w tym własną agendę, własne nadzieje, ale żadne z nich nie dotyczyły jego.
Wessał powietrze ze świstem. Czuł, że musi odchrząknąć, bo w gardle zebrała mu się obrzydliwa wydzielina, ale był tak zesztywniały, że nawet tego nie potrafił zrobić. Dopiero gdy zaczęła odchodzić, mięśnie drgnęły, a on sam zmienił pozycję, żeby odprowadzić ją wzrokiem. Nie zdążył powiedzieć nic na pożegnanie. Wszystko przepełnione byłoby jadem, więc po prostu się powstrzymał.
Hydra musiała być zdezorientowana. Wiedział, że ucieknie, jeśli nie uspokoi jej jaźni tu i teraz. A co z jego emocjami hm? Przemyślała w ogóle co stałoby się, gdyby nie miał dość sił, aby pohamować samego siebie? Na niczym jej nie zależało.
Splunął na bok. Zbyt dużo, żeby drażnić sobie gardło. Potem spojrzał na żywiołaka. Też został wykorzystany. Zostawiony w tyle, tak naprawdę w imię niczego.
Upuścił trochę krwi, przejeżdżając pazurami po grzbiecie przedniej łapy. Tak było po prostu szybciej. Ból napełniał go innego rodzaju adrenaliną, nakazywał się skupić. Potrafił skutecznie przekierować myśli, nie dlatego, że nie miał dość uczuć, które domagały się wyrażenia, ale ponieważ nie czynił tego pierwszy raz. Czasem po prostu nie miało znaczenia, że miał ochotę zdechnąć tu i teraz. Coś wymagało zrobienia.
Skupił się na umyśle zwierzęcia, ujął go pętlą tak jak kiedyś Kazesa i Gezim. Kto wie, czy łeb Mahvran zdołał przygotować go do tego, z czym będzie musiał zmierzyć się teraz.
Nic mu potem nie zamierzał przekazywać. Właściwie najlepszym co mógł dla zwierzęcia uczynić, to próba utrzymania łba pustego. W praktyce byłoby to oczywiście niemożliwe, toteż musiał czymś relatywnie niegroźnym stworzyć szum zagłuszający wszystko inne. Usiadł sobie, pozwalając by krew spływała swobodnie wzdłuż przedramienia, a potem ku łokciowi, które uniósł, żeby mógł zakrzywione szpony ostrożnie ułożyć sobie na pysku. Spojrzał na niebo, gdzie sylwetka Mahvran majaczyła jeszcze przez chwilę.
Jesteś spokojny.
Wywerna zniknęła w końcu, zbyt maleńka, by mógł jej dalej wypatrywać.
Jesteś spokojny. Jesteś spokojny. Jesteś spokojny. Spokojny. Spokojny. Sssspokojny. Spokojny. Spokojny. Spokojny. SPOKOJNY. Spokojny. Spokojny. Spokojny. Spokojny. Spokojny. Spokojny. Spokojny. Spokojny.
Powtarzał w kółko, podczas gdy ogon szurał za nim po ziemi, kolcami okazjonalnie wycinając weń bezsensowne wzory.
JESTEŚ SPOKOJNY.
Powtarzał i powtarzał, nie dopuszczając do siebie żadnych bodźców. Jeśli powtórzy to sto razy, tysiąc razy, dziesięć tysięcy razy, na pewno zdoła się uspokoić. Przecież potrafił do cholery, był spokojny jak zdychające zwierzę.
W ten sposób minęło dużo czasu. W desperackiej podświadomości czekał na jakąś zmianę, choć wiedział że Mahvran nie mogła już wycofać się ze swojej decyzji. Dopiero gdy zrozumienie w pełni osadziło się w jego jaźni, zdjął palce z pyska i odstawił łapę na ziemi.
– Ty pieprzona gnido – wycedził pod nosem, wypuszczając kolejną kwaśną chmurę z paszczy.
– Żebyś zdechła – dodał, czując jak łzy w końcu zaczynają znaczyć jego łuski. Początkowo pojedyncze kropelki, potem ciurkiem lały się z jego ślepi.
– To i tak niczego nie znaczy!! – wrzasnął w niebo.
– Kompletnie nic!
Wściekle zerwał z siebie podarowany mu przez Kaltarela pakunek i cisnął nim w stojące nieopodal drzewo. Ciężkie przedmioty, które mogłyby się stłuc trzymał zazwyczaj ukryte między gałęziami korony. Pozostałe musiały jakoś sobie poradzić. Ale to za mało. Chciał coś zniszczyć, rozerwać, rozpruć. Nie wiedział jak wyrazić gniew, który wraz z odrzuceniem torby eksplodował w nim jak wulkan. Złapał zębami kończynę, którą wcześniej zarysował i wbił zęby w łuski. Nie chciał okaleczać się do stopnia, z którego nie mógłby sam się potem wyleczyć, ale jedynie kolejna dawka bólu i zajęcie czymś pyska, mogło powstrzymać go od dalszego krzyczenia.
Ponad trzysta księżyców, a wciąż nie potrafił radzić sobie z gniewem. Jak pisklę. Może powinien spróbować się utopić. Kiedyś to działało.
Hydra stała w tle, pozwalając mu na to tantrum. Co zresztą miała zrobić. Mimo swoich gabarytów, była w tej sytuacji równie bezsilna co sarna siedząca na drzewie i przyjmująca ładunek emocji, którego nawet nie rozumiała.
Zwierzęta i dwa jaja wymagające opieki powinny utrzymać go na miejscu, ale nie potrafił znieść trwania teraz w ich towarzystwie. Musiał zmienić strategię.
Wstał pospiesznie. Nadal czując smak krwi w pysku, pochwycił pozostawioną przez Mahvran torbę. Wszystko zamierzał ułożyć na drzewie, wewnątrz gniazda i obok sarny, która wytrzeszczyła ku niemu ślepia. Jego wzburzenie było tak silne, że skuliła się bezradnie, jakby sądziła iż zamierzał ją skrzywdzić. Na szczęście na roślinę wspiął się tak samo szybko, jak z niej zszedł.
– Pilnuj – powiedział do żywiołaka szorstko, krótko nań spoglądając. W poważaniu miał teraz czy zwierzę posłucha go czy nie, ale powinno zrozumieć. Pozostanie na posterunku było zresztą łatwiejsze niż szlajanie się za niezrównoważonym smokiem.
Tylko woda mogła mu teraz pomóc.
/zt
Tutaj przejęcie kompana wykorzystuję, tylko raport na powiększenie limitu musi mi przejść xD
Strzeżony Dąb
: 26 paź 2024, 18:35
autor: Strażnik
Kilka dni później.
Hydra znajdywała się przy drzewie, jak stróż, sarna natomiast, razem z dwójką młodych, jednym odpakowanym, drugim nie, spoczywali wewnątrz korony. Gniazdo było solidnie zbudowane, choć prorok wzmacniał je na dodatek co jakiś czas, żeby nie kusić losu. Mimo dużego obwodu gałęzi, nie chciał nadwyrężać ich wytrzymałości niestarannym projektem. Na bogów ileż pokoleń widziało to drzewo. Czasami myślał o nim, jak o towarzyszu który spoglądał mu przez ramię i oceniał, szeptał piekące uwagi. Zasługiwał na nie, więc ich nie podważał. Czuł się lepiej zresztą z czyjąś wiekową, ale w rzeczywistości milczącą obecnością. Nie musiał stresować się nią tak, jak stresowała go wizja oceny boskiej.
Gdy ojciec był w gnieździe, córka miała dla siebie nieco mniej przestrzeni, gdyż wolał siedzieć obok, żeby oswoić ją z bliskością swojego ciała. Przy Zefirze i Malstromie unikał tego, przy Estrel i Hebzenie nie miał okazji, jako że większość dzieciństwa spędzili przy matce. Sądził, że teraz powinien spróbować postąpić lepiej, jakkolwiek krew tężała mu na samą myśl, a kręgosłup przechodził dreszcz.
Niemniej Sennah świadkiem że się starał, pomimo okropnych myśli, które co chwila go nawiedzały.
Do tej pory jednak nie miała imienia. Siebie zwał ojcem, bądź Strażnikiem, ją natomiast, po prostu córką. Swoje miano wyjaśnił jej zresztą również bardziej w postaci funkcji, niż czegoś personalnego, jakby na szczerą rozmowę o tym musieli dłużej poczekać.
Pierwsze księżyce wychowania były kluczowe, toteż choć wciąż chodził, gdy organizowane były ceremonie, resztę czasu spędzał na miejscu. W innym przypadku, żywiołak stanowił dla nich zdecydowanie lepszą ochronę niż sarna. Ze wszystkich decyzji Mahvran, ta przynajmniej była użyteczna.
– Przyniosłem ci coś do jedzenia – przywitał się z nią po dłuższej przerwie, wstępując z powrotem do gniazda. Zastanawiał się na ile sprawna będzie w przyszłości i czy zdoła jej wyjaśnić w jaki sposób wspinać się po drzewach, bez uszkadzania ich. Wywernowa sylwetka byłaby wcale nie tragiczna do takiego przedsięwzięcia, a prędzej czy później zacznie podłapywać chęć do wędrówek opiekuna.
W każdym razie spoczął niedaleko trójnogiej i ułożył przed córką martwego zająca. Nie rozmawiali jak dotąd o koncepcie śmierci, choć był świadom że prędzej czy później będzie musiał oferować jej satysfakcjonującą odpowiedź.
Jak zwykle stworzenie nie posiadało futra, pozbawione go jeszcze przed przybyciem na miejsce, żeby smoczę nie musiało kłopotać się z przełykaniem go niechcący, czy samodzielnym oddzielaniem. Przełyk miało maleńki, ale wolałby żeby nie zatkała się i nie zdechła.
Chociaż czy na pewno wolałby...?
Venhedis
Strzeżony Dąb
: 27 paź 2024, 6:48
autor: Triada Herezji
- __Życie, na chwilę obecną, było proste i składało się też z bardzo prostych elementów.
Element pierwszy – jedzenie. Element drugi – spanie. Element trzeci – próby zwiedzania innych regionów tego świata, szybko jednak w jakiś sposób stłamszone. Element pierwszy i drugi były zapewniane w dogodnych ilościach i nie wpływały na jej samopoczucie. Po prostu były, a że nie znała jeszcze uczucia ich braku, nie cieszyła się z nich. Cieszyć nauczy się zapewne dopiero, gdy coś straci, a potem znów odzyska.
Blokowanie jej przed tak aktywnym zwiedzaniem, na jakie miała ochotę denerwowało ją jednak; wywoływało irytację i czyniło z młodej istotę bardziej nerwową. To, że była też stale obserwowana przez dwie dodatkowe istoty, które dzieliły z nią i z Ojcem przestrzeń też niespecjalnie ją uspokajało.
__Czasem zerkała na leżące obok niej w gnieździe jajo. Czasem przejeżdżała po skorupie wykształcającym się pazurem, jak gdyby zastanawiając się, czy zdoła otworzyć brutalnie wnętrze jajecznego domu. Albo co by się stało, jeżeli po prostu wypchnęłaby je z objęć gałęzi i pozwoliła upaść na dół.
Czasem.
__Podniosła głowę znad wyciągniętych przed siebie skrzydeł, słysząc charakterystyczny chód, a potem wysuwający się znad gwiazdowego horyzontu, znajomy, smoczy łeb. Ojca powitała powolnym, leniwym mrugnięciem i cichym pomrukiem, mającym w sobie, jak zawsze, jakieś nuty nieprzyjemnego syku. Ciężko było stwierdzić, czy uważała to za normalne powitanie, czy może odziedziczyła od strony genów matki uszkodzone w jakiś sposób struny głosowe – coś, co w najróżniejszych formach przejawiało się i u Mahvran, i u Aenkryntith, i u Keezheekoni.
Tak jakby krzywdzących podobieństw do Infamii było w niej zbyt mało.
__Zbliżyła się do podanego jej martwego zająca, wysuwając z pyska wężowy język i smakując nim wpierw powietrze tuż przy stygnącym, zwierzęcym ciele, a następnie ciało samo w sobie. Nie potrzebowała dużo czasu do zastanowienia – brak apetytu zdawał się jej nie dotyczyć. Młoda chętnie i bez zawahania zaczęłą szukać odpowiedniego punktu do wgryzienia się. Padło na nasadę przedniej łapy zwierzęcia, gdzie poczęła rozlewać kolejne dawki krwi, chłepcząc je zaborczo, by następnie zacząć ciągnąć i szarpać mięso.
Tak, póki co, życie było proste.
- ━━━━━━━━━━
:: Strażnik Gwiazd ::