OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Sufrinah niczego mi nie mówiła, ale wizja urwania się na chwilę, żeby wspólnie polatać była na tyle kusząca, że właściwie było mi obojętne dokąd lecimy. W powietrzu czułem się lepiej, bo tu nic mnie nie ograniczało, a na ziemi... no cóż. Do braku kończyny można było się przyzwyczaić, ale do tego potrzebowałem więcej czasu. Smoki, które urodziły się z tylko dwiema łapami miały zdecydowanie łatwiej. Natura ukształtowała ich ciała w taki sposób, by środek ciężkości był przesunięty do tyłu, a więc im łatwiej było utrzymywać równowagę. Mnie szło całkiem nieźle, ale zdarzały się jeszcze upadki, bo od tego podpierania się skrzydłem zdążyłem już sobie obedrzeć ramię.Kołysząc się lekko na wietrze, od czasu do czasu zaczepiałem partnerkę w powietrzu. To trącając ją łapą, to ogonem. Najprzyjemniejszy był ten jej rozpromieniający uśmiech, którym mnie obdarowywała i od czasu do czasu, krótkie pościgi – kiedy udało mi się ją sprowokować jakimś uszczypnięciem w szyję.
Gdy wreszcie dotarliśmy na miejsce, zakołowałem najpierw nad placem na którym wylądowała prześliczna samiczka. Intrygująca budowla wzniesiona między drzewami wyglądała na uczęszczaną, bo wyraźnie odznaczały się utarte ścieżki prowadzące do wnętrza.
Przechyliłem się na bok i wylądowałem miękko na rozległym placu, gdzie czekała na mnie Sufrinah. Musiałem przy lądowaniu podeprzeć się skrzydłem, ale gdy już ustał wiatr i uzyskałem równowagę, podniosłem je i przycisnąłem ramię do boku.
W środku było... duszno. Popatrzyłem z niepokojem na Sufrinah, która zaczęła mi wyjaśniać po co tu przybyliśmy. Takie ołtarze kojarzyły mi się z rytuałami, które często rozgrywały się w moim stadzie. Nigdy nie brały w nich udziału żadne "duszki".
– To dziwne, że muszę prosić o takie błahostki jakieś duchy – powiedziałem cicho, szczerze myśląc, że te Wolne Stada tak naprawdę są w niewoli magicznej. – Przepraszam. Po prostu... Nie mogę się przyzwyczaić do swoich ograniczeń magicznych. To dziwne uczucie, kiedy trzeba się cofać do tyłu i uczyć... jak żyć z tymi słabościami.
Westchnąłem. Miałem nadzieję, że jej nie uraziłem z tym "cofaniem". Oby tylko duszki nie pokarały mnie za tą bezczelność.
Pokuśtykałem do ołtarza i obejrzałem się jeszcze za siebie patrząc z lekkim uśmiechem na Sufrinah. Kiedy powróciłem głową do przodu zmierzyłem wzrokiem nierówny stół z kamienia i westchnąłem.
– Nie wiem co z was za dusze, ale chciałbym was prosić o pomoc w odzyskaniu kończyny. Podajcie mi cenę tej... usługi – zamrugałem i rozejrzałem się. Nic się nie działo. Może powinienem się pomodlić? Ale nie umiałem. W moich stronach nie było bóstw, ani duszków. Jedyną siłą wyższą była magia.
– Proszę? – dodałem uprzejmie.
//Brak prawej, przedniej kończyny (+1 ST do akcji fizycznych)























