Strona 16 z 35

: 27 lis 2016, 17:52
autor: Chór Światła

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Od wieków nie gościł na ziemiach wspólnych. Jedyne tereny, które Nixlun miał okazję zwiedzać od dłuższego czasu, to te należące do sojuszników Cienia, czy te należące do jego stada. Dzisiejszego dnia samiec uznał, że dobrze było, by to zmienić. Kurtki spacer po neutralnych ziemiach pozwoliłby mu zapoznać się ze zmianami, jakie zaszły podczas jego nieobecność. Głównie tych, które dotyczyły mgły. Napięcie, które powodowała groźba nagłej ekspansji morderczych oparów, wcale nie ułatwiało życia na wolnych stadach. Ona zapewnię potulnie czekała, by uderzyć w kluczowym momencie. Czy stanie się to jutro, czy może za księżyc; nikt nie wiedział. Jedyne co smokom pozostało to czekać i obserwować. Albo porozmawiać z elfami... Lecz kto miał na tyle taktu i kultury osobistej, by nie spłoszyć te wątłe istoty? Nie kto inny jak Nixlun. W jego łbie ułożył się plan, który miałby pomóc tym dwóm rasom we współpracy przeciwko mgle. Trzeba było tylko zyskać ich atencję....
Dzisiejszego dnia Nixlunowi jednak nie było dane spotkanie z dwółapowcami, ponieważ w drodze przez las dopadło go jedno z najgorszych objawów starości: wspominki młodzieńczych lat. Wiele księżyców temu uzdrowiciel, będąc jeszcze pisklakiem, znalazł się pod koronami tutejszych drzew. Nie pamiętam zbyt wielu szczegółów, ale postały mu uczucia i urywki wspomnień powiązane z tym miejscem. Koszmar i jego szyszki. Depresja Shiro. Wspólne przeczekiwanie burzy. Były to dobrze wspomnienia, szczęśliwe i smutne jednocześnie.
Z nostalgicznych wspominek Chór został wyrwany podejrzanym dźwiękiem, który rozbrzmiał gdzieś zza niego. Odwrócił się po cichy, po czym przeszedł parę szpanów, stajać za kaszakami, które odgradzały leśną głuszę od polany. Pisklę, samotne na środku polany. Samiec zainteresowany zaczął węszyć w powietrzu. Delikatna woń ognia. Za słaba, by świadczyć o obecność jakiegoś dorosłego smoka, który mógłby być opiekunem tego podrostka. Oznaczało to najpewniej, iż ten musiał odłączyć się od rodziny, pewnie w celu odbycia jakiejś niedorzecznie ważnej podroży. Było to niebezpieczne. W końcu nigdy nie wiadomo, czy w pobliskich krzakach nie czai się drapieżnik. Dzisiaj były to ziemie, na których tych było niewiele, ale co jak malec kiedyś nieświadomie uda się na pola łowieckie? Trzeba było więc utemperować młodzika, uświadamiając go jak niebezpieczna możne być samotna podróż. A któż to jako jedyny może podołać się temu zadaniu w tej sytuacji, jak nie Nixlun?
Skradając się nisko ugiętych łapach, samiec stawiał kroki powoli, uważnie, by wywołać jak najmniejsze poruszenie w trawie. Planował zrobić małą niespodziankę pisklęciu, kłapnąć mu zębami obok łebka czy coś w tym stylu. Oczywiście, nie było gwarancji, że zdoła pozostać niezauważony. Jeśli Żuraw go usłyszy, Nixlun odrobinę zmieni plan. Zacznie przemieszczać się do małego trochę szybciej, z nisko zwieszonym łbem, wpatrując się niczym drapieżnik w ślepia ognistego narybku. Nie zważając na to, czy został zauważony, czy nie, samiec powinien pojawić się przy Żurawiu, odzywając się do niego niskim, zimnym głosem.
– Rodzice ci nie mówili, że samotne przechadzki są niebezpieczne? – Wyszeptał do ucha malca. Jego zamiar był dość oczywisty, ot, przestraszenie obcego pisklęcia. W celach dydaktycznych, rzecz jasna.
Alaleya

: 27 lis 2016, 21:05
autor: Zawierzony Kolec
Siedziałem tak wśród traw i zwiędłych liści drzew, które niesione jesiennym wiatrem opuszczały konary wiekowych drzew i opadały na ziemię tworząc barwny dywan – zachwycał mnie ten widok, zwłaszcza że liście pasowały do mnie swoimi ciepłymi kolorami, odcieniami czerwieni i żółci. Przyglądałem im się, podziwiając ich piękno, a zarazem współczując im tego, że to właśnie w tak przewidywalny sposób skończy się ich historia. Nie znałem jej początku, lecz widziałem kres – powolny, żałosny. Zapewne gdy odejdę z tego miejsca, nie będę już pamiętał ich kształtu ni barw, bo w końcu były one tylko tłem dla innych ciekawych rzeczy, które mogły się tu znać.
Nawet będąc tak młodym smokiem już wiedziałem, że to nuda i monotonia były skazą tego świata, ale tego też nie mogłem jeszcze wyrazić – jeszcze nikt by mnie nie posłuchał, a poza tym sam nie byłem pewny, jak by to ująć w słowa. Byłem zbyt głupi i jeszcze długo taki będę, ale kiedyś na pewno dam radę oznajmić światu, jak ja to wszystko widzę.
Póki co jednak jako głupie nieznające świata pisklę bazujące na obserwacjach z tej drogi, jaką przebyłem od Obozu do Dzikiej Puszczy, nie byłem świadom zagrożenia. Nie opowiadano mi, że jakieś zagrożenia dla smoków istnieją – poza Równinnymi, których całym sercem podziwiałem – dlatego nie baczyłem na swoje otoczenie. Złota twarz zaprowadziła mnie tu, ale nie wiedziałem, czego mam szukać i dlatego nie szukałem. W końcu to, po co tu przyszedłem, na pewno samo mnie znajdzie i...
Podskoczyłem aż w miejscu, strosząc moje nieliczne pióra w wyrazie zaskoczenia, gdy usłyszałem czyiś obcy głos, a do mych nozdrzy dotarła woń, która nie miała w sobie nic znajomego. Obróciłem się z piskiem pasującym do ptaka, po którym nosiłem imię, udając nieudolnie pozycję do walki i z uśmiechem mierząc obcego wzrokiem.
– Och! To ci niespodzianka... – powiedziałem do niego. Nie wyglądał jak Równinny, więc nie był groźny. Wolnych dusił honor, o którym opowiadał mi tata. Oni nie zraniliby niewinnych.
Patrząc na smoka miałem wrażenie, że stoi przede mną ktoś, kto kiedyś był najpiękniejszym kwiatem na łące – najjaśniejszym liściem spośród tych na dywanie pod moimi łapami – lecz wiek i czas odebrały mu wiele. Czy był piękny? Był. Bez wątpienia był. Zwłaszcza jego oczy, które lśniły tajemniczo w tym jesiennym słońcu i ciężko było powiedzieć, co za emocje kryły się za nimi. Smok ten nie miał skrzydeł, futro miał podniszczone, gdzieniegdzie widoczne blizny, ale był jak więdnący kwiat – patrząc na niego byłem w stanie sobie wyobrazić, jak piękny był wiele przed tym, jak przyszedłem na świat.
– Kim jesteś? Ja to Żuraw. – zignorowałem jego wzmiankę o przechadzkach. Nie mówili, a nawet jeśli tak, to nie mogłem przecież całego życia spędzić w jaskini. Ale zaraz... – Rodzice? To jest ich więcej niż jeden? – moje zdziwienie było autentyczne, w końcu znałem tylko mojego tatę, Absurd Istnienia.

: 04 gru 2016, 17:47
autor: Chór Światła
Jestem Chór Światłą, uzdrowiciel Cienia. – Przedstawiłem się spokojnym, czystym głosem, zniżając lekko łeb w geście ukłonu. Trzeba w końcu pokazywać młodym, jak wygląda kultura.
Pytanie dzieciaka wydało mi się w pierwszej chwili dziwne, ale szybko pojąłem, co ono oznacza. Żuraw musiał wychowywać się bez jednego rodzica. Nie oznaczało to jednak, że jest sierotą. W końcu w wolnych stadach wciąż panowała tradycja „dzieleniem” się pisklętami, jeżeli jedno z rodziców pochodziło z innego stada. Ciekawe. Gdyby to był Cień, to raczej wiedziałby, jak wygada naturalna rodzina. Tak więc, jego krewni musieli pochodzić z Życia czy Wody. Dla reszty Cienistych byłoby to więc plugawe dziecię, ale nie dla mnie. Każde pojedyncze dziecię, zrodzone ze związku przeciwnych stad było krokiem do zatarcia różnic, które czyniły nas, smoki, słabymi. Nie mogłem zdzierżyć tego, że pomimo mgły stada wciąż nie mogą dojść do porozumienia. A czyja była to wina? Dawniej łudziłem się, że to przez stare pokolenie, ale teraz już nie mam co do tego pewności. Wraz ze śmiercią Słowa i Aluzji nie powinno być kogo, do szerzenia antypatii. Lecz ta wciąż istniała, może i mniejsza, ale ciągle uniemożliwiająca zjednoczenie. Chyba jedynym lekarstwem na tę zarazę byłaby śmierć wszystkich smoków...
– Praktycznie każde żywe stworzenie narodziło się ze związku dwóch osobników odmiennej płci. Samicy i samca. Matki i ojca. Ta, która składa jaja i ten, który ją zapładnia. – Ach, ile bym dał za możliwość zbadania tego procesu! W końcu to taki jedyny taki proces, gdy nasienie męskiego osobnika zapładnia tą śmieszną komureczkę, występującą u żeńskich jednostek. Oczywiście, nie mam na myśli nic zbereźnego, jedynie maddaryczny wgląd w cały ten proces. Chociaż wiem, że jedynym sposobem, by to obejrzeć jest osobiste pozyskanie samicy. Inaczej mówiąc coś, do czego mi nie śpieszno. – Dawniej większość smoków podchodziła to tego bardziej... pragmatycznie. Kopulowanie w celu pozyskania nowego, silnego miotu jedynie w celu wzmocnienia stada, bez żadnego zbędnego przywiązania do partnera. Teraz jednak osobiste uczucia mają chyba większą wartość niż siła stada. – Nie, żebym się temu dziwił. Przecież sam jeszcze nie posiadłem smoczycy, nawet tylko po to by ta zapewniła stadu nowych Cienistych. Nowe jednostki, tak potrzebne w tych czasach. Czy to przez poje nieistniejące zainteresowanie płcią przeciwną, czy krwią niewartej przekazania, nie wiem nawet ja. A skoro już przy niewiedzy jesteśmy...
Skoro już odpowiedziałem na twoje pytanie, to pozwól mi spytać, kto jest twoim rodzicem? – W końcu dobrze wiedzieć, czyim dzieckiem w danym momencie się zajmujesz. Pozwoli to też mi określić, jak bardzo mogę się posunąć w mojej „edukacji” tego osobnika.

: 05 gru 2016, 9:06
autor: Zawierzony Kolec
Na wzór samca, ukłoniłem się pospiesznie, może nieco niezgrabnie – ale to nic, byłem pisklęciem, więc wszelkie wpadki związane z kulturą powinny mi być wybaczone.
Smoki to dziwne istoty – wyglądają groźnie, a jednak potrafią mieć tak przyjemny dla uszu głos, posiadają nie tylko negatywne emocje, przywiązują uwagę do uczuć... To dobrze. Tak chyba powinno być, lubiłem w końcu chwile, gdy tata patrzył na mnie z ciepłem w jego zawsze smutnych oczach.
Słuchałem tego, co mówił różowofutry smok. Samiec, samica, kopulacja... Nie do końca byłem w stanie zrozumieć, co mówił, wciąż byłem za malutki.
– Ale ja mam tylko tatę. – zauważyłem nieścisłość w opowiadaniu nowego znajomego. Przecież na pewno Absurd by mnie nie oszukał, a na pewno nie zatajał tego, że mam też mamę. – Może mój tata nie musi mieć samicy, by mieć dzieci? W końcu jest bogiem.
Pokiwałem głową, przytakując sam sobie. Nie wierzyłem w to, że tata jest bogiem – w przeciwieństwie do mojego brata, który był o tym święcie przekonany – lecz gdybym założył, że to możliwe, to wszystko nabrałoby więcej sensu. Bóg na pewno nie ma ograniczeń co do tej całej kopulacji.
– Mój tata to Absurd Istnienia. Z Ognia! – wypiąłem dumnie pierś. Kochałem moje stado, jego symbol, jego woń. Oczywiście kochałem też tatę, ale tego chyba nie musiałem udowadniać.
– Czyli mój tata jest też mamą... Zaskakujące, ale skoro tak, to tak. – spojrzałem w oczy mojego rozmówcy z uporem, który jasno powinien mu powiedzieć, że tego już nie da rady mi wyrzucić z łba.

: 10 gru 2016, 22:44
autor: Chór Światła
Przewróciłem oczami na słowa Żurawia, zażenowany prostotą, czy może głupotą, tak typową dla pisklęcego rodzaju. Doprawdy, gdyby sprawy były tak proste to sam już miałbym armię piskląt, gotowych na wykonanie każdego jego polecenia. A przynajmniej tak powinienem je wychować...
Albooo po prostu niedane ci było poznać swojej matki. Wiedz młodzieńcze, że nawet bogowie nie rodzili się ot, tak... – … a przynajmniej większość bogów. Bo w końcu ci pierwsi lubili pojawiać się z znikąd. Może woleli przemilczeć istnienie własnych rodziców. Kto wie, w końcu im większa władza – Nie sprawdzałem tego jeszcze osobiście, ale jestem pewien że twój ojciec jest 100% samcem. Zawrze możesz sam się tego upewnić. – W końcu samce posiadali pewien narząd, który odróżniał je od samicy. Nie widziałem w tym nic wstydliwego, ani nie odpowiedniego. W końcu tak były zbudowane nasze ciała, a kto by to widział by wstydzić się czymś naturalnym i powszechnym. Chociaż muszę przyznać, że mój dobór słów pozostawiał wiele do życzenia. Ktoś postronny mógłby naprawdę opacznie zrozumieć moje intencję...
A więc było to młode Absurdu? W takim wypadku mój plan co do edukacji tego małego poszedł w odstawkę. Chyba nie powinienem kaleczyć dziecko Kagoshima, kto uratował mi życie, prawda?
Poznałem Absurda wiele księżyców temu. Chociaż to może za mocne słowo. Poprosiłem go o pożywienie, pomagając mu spełnić jego łowczy obowiązek. Później raz czy dwa powtórzyliśmy tą sytuację. Ale, kilka księżyców temu to on mi pomógł. Uratował mnie, kiedy powróciłem zza bariery. Nie miałem ani skrzydeł, ani sił by dowlec się do ziem Cienia. On poratował mnie tamtego dnia i posiłkiem, który dodał mi sił, oraz barkiem, który pozwalał mi ustać na łapach. Nie miałem okazji mu należycie podziękować, i raczej nigdy nie będę w stanie. Jedyną opcją było by zrewanżowanie się, ale nie wydaje mi się by twój ojciec w najbliższym czasie został zagryziony przez rówinnego. – Zachichotałem, wyobrażając sobie jak bardzo nieprawdopodobna była by ta sytuacja. Po chwili do mojego łba wpadł pomysł, którego nie sposób było zignorować. Nagle wyprostowałem się, spoważniałem na pysku i spojrzałem na skrzydlatego. – Żurawiu, synu Absurdu, słuchaj mnie uważnie. Zawdzięczam twojemu ojcu życie i z tego powodu pragnę chociaż trochę zadość uczynić jemu, oraz jego bliskim. Jeśli będziesz miał jakiś problem, czy też po prostu potrzebował wsparcia, wiedz że uczynię wszystko co w mej mocy, by ci pomóc. – Nie było to kłamstwo... a przynajmniej nie do końca. Jeśli mały będzie potrzebował rozmowy czy odpowiedzi na pytanie, to postaram się odpowiedzieć. Lecz tutaj krąg moich działań się kończy. Nie będzie walczyć by ochronić jego życie. Jeśli wpakuje się on w kłopoty, to sam będzie musiał z nich wyjść. A po co była ta cała tyrada? Oczywiście, by zrobić jakieś wrażenie na małym. Większość z piskląt w prostu kochała jednostki szlachetne, honorowe itt. Ja oczywiście do takich nie należę. Wolę wygodne życie, w którym albo biorą mnie za słabeusza, albo milusiego smoka. Obie te sytuacje można wykorzystać na swoją korzyść. A jeśli ten mały będzie pałał do mnie sympatią, która nie minie mimo upływu lat, to może i on do czegoś mi się przyda. Bo do jego ceremonii raczej dożyję, prawda?

: 11 gru 2016, 0:02
autor: Zawierzony Kolec
Przewrócił oczami, widziałem! Czyżby ten smok uważał, że nie rozumiałem, jak działa ta cała kopulacja? No dobrze, może i nie rozumiałem, ale wcale nie dlatego, że byłem pisklęciem, tylko dlatego, że nikt mi nie zechciał wytłumaczyć, jak to działa. Głupi dorośli – myśleli, że wiedza bierze się z powietrza? Mgła mogła pojawiać się nagle, z zaskoczenia, słońce też pojawiało się rano bez zapowiedzi, ale wiedza niestety sama nie pojawiała się w łebku i od samego życia smoki nie stawały się mądrzejsze.
– Moją mamą jest Absurd. – powiedziałem z uporem godnym osła. – Poza tym kto mówi, że mama musi być samicą? To jakaś niepisana zasada?
Nie lubiłem takich niepisanych zasad. To znaczy... Nie żebym umiał czytać, czy coś, ale gdy nagle pojawiały się nowe reguły, które obowiązywały zawsze, a nie miałem jak się o nich dowiedzieć, to to już nie było sprawiedliwe. To tak jakbym bawił się z Lwem w chowanego i ten, znaleziony, nagle by uznał, że wygrał, bo trzeba dać się znaleźć i tak mówią reguły. Niepisane słowo łatwo jest naginać do własnych celów, by oszukiwać w zabawach... I w życiu pewnie też.
Kolejne słowa różowofutrego odwróciły jednak moją uwagę całkowicie od problemu niepisanych zasad.
– Byłeś za barierą? Jak to straciłeś tam skrzydła? I czemu Równinni mieliby go zagryźć? Bo jest Wolny? Oni nadal nie lubią Wolnych? A może już lubią, tylko akurat jakiś miałby zły dzień? Czemu wszyscy myślą, że Równinni są źli? Przecież to tak, jakby myśleli, że jestem wróblem, bo mam pióra, prawda? Minęło już wiele księżyców, nie możemy się z nimi zaprzyjaźnić? Oni są super, bo są silni, powinniśmy się od nich uczyć. – swoją rzekę pytań zakończyłem prostym stwierdzeniem, które wypowiedziałem ze śmiertelną powagą i pewnością siebie. No dobrze – ja nigdy nie byłem w pełni poważny i radosny uśmiech aż pchał mi się na pysk, a wesołe iskierki migotały w moich ślepiach, ale byłem bardziej poważny niż chwilę temu, a to się liczy!
– Potrzebuję twojej pomocy. Chcę być Równinnym. Oni są silni, nie mają tego ho... hono... honowroru, który sprawia, że Wolni są słabi i naiwni, i w ogóle no. – kolejną wadą bycia pisklęciem było to, że nie umiałem się dobrze wysławiać. Teraz zapomniałem tego śmiesznego słowa na "h", a poza tym nie umiałem dobrać ładnych argumentów... Ale to się zmieni, a wtedy pokażę światu chwałę Równin!

: 18 gru 2016, 0:19
autor: Chór Światła
Tak działa smoczy organizm mój drogi. Samiec nie jest uwarunkowany by składać jaja, a samica nie jest w stanie zapłodnić cokolwiek. Zrozumiesz, gdy będziesz starszy. – Ach, ten cudowny argument dorosłych, którego w za nic świecie nie można podważyć. W sumie to zawsze chciałem go użyć, by zamknąć pyszczek jakiemuś głupiemu dziecku. Z moimi nigdy nie było takich problemu. Chociaż może to dla tego, że dość szybko wróciły one do swej rodziny?
Przez pierwsze chwile potoku pytań młodego nawet uśmiechnąłem się rozbawiony, zadowolony z jego żądzy wiedzy. W końcu żądzę najłatwiej było wykorzystać, tak więc ten dzieciak powinien po chwili jeść mi z łapy. A przynajmniej wtedy sądziłem, że będę w tanie to użyć na swoją korzyść. Jednak już po paru zdaniach Żurawia mina mi zrzedła, powoli przyjmując nieciekawy wyraz. Nie mogłem uwierzyć, co tej bachor pieprzy. Ma on nierówno pod sufitem? Czy jest on skończonym idiotą? Jak Absurd mógł na to pozwolić? Te i inne pytania zaczęły pojawiać się w moim łbie, który jednak momentalnie zniknęły, gdy usłyszałem ostatnie słowa Żurawia.
Oni są super, bo są silni, powinniśmy się od nich uczyć
Super. Powinniśmy się od nich uczyć. Są, kurwa, super i powinniśmy się od nich uczyć! Momentalnie wyszczerzyłem kły w gniewnym grymasie, jakbym miał zaraz do niego skoczyć i rozszarpać mu gardło. Z goryczą muszę stwierdzić, że zrobił bym to, gdyby nie fakt że pragnąłem by mały cierpiał, niż by spotkała go szybka śmierć. Myślałem sobie, że już ja go nauczę jaki równini są cudowni. Dlatego szybko przybrałem na swój pysk życzliwą, uśmiechnięta maskę. Pewnie tylko moje ślepia wyrażały, jakie czynności dotyczące tego niewinnego stworzenia robiłem w swoim łbie. Do dzisiaj brzydzę się tym, o czym myślałem.
Prośbę przyjąłem bez żądnych zakłóceń wyrażających co o tym sądzę. Za miast tego uznałem, że lepiej będzie zafundować ognistemu małe przedstawienie, ot tak, by nadać planowanym torturom trochę komicznego, wartego zapamiętania wyrazu. Gdy mały skończył mówić popatrzyłem na niego niepewnie, jakby ze zdziwieniem.
Wiesz... – Zacząłem delikatnym głosem. – Mogę ci w tym pomóc... Ale nie lepiej poprosić o to równinnego? Na przykład tego, który stoi za tobą od paru chwil? – Zaproponowałem, rozkładając przysłowiowe sidła na małego. Pragnąłem by ten staną do mnie tyłem, ślepy na zagrożenie, jakim się stałem.
Gdy ten, pełen nadziei odwrócił się do mnie na pięcie, ja rzuciłem się na niego, przyciskając go do ziemi swym ciałem. Może i byłem chudy, ale pisklę było przecież ode mnie prawie dwa razy mniejsze. Ustawiłem się tak, by przedramieniem lewej łapy opierać się na małym, zachowując drugą walną. Była mi potrzebna do mojej chorej "zabawy". Dolna część i brzuch ciała przytrzymywała ogon i to co wyżej Żurawia, uniemożliwiając mu kopanie mnie czy uderzanie ogonem. Byłem dość skrupulatny podczas tego procesu...
Naprawdę mały gó.wniaku? – Zaśmiałem się zimnym, szyderczym chichotem. – Naprawdę byłeś tak głupi, by nabrać się na coś takiego? Nawet równinni nie są na tyle głupi, by odwrócić się od zagrożenia. – Co prawda głupota nie miała tu nic do rzeczy, po prostu ze swojego doświadczenia wiem, że rówinni nigdy by nikomu nie zaufał. Wtedy jednak po prostu czułem potrzeby wyładowania się na pisklęciu... – Hej, powiedz mi, dlaczego tak naprawdę kochasz Równinnych? Może wtedy naprawdę pomogę ci zostać jednym z nich.

: 18 gru 2016, 22:35
autor: Zawierzony Kolec
Organizm był rzeczą dziwną. Czyli innymi słowy potrzebne były aż dwa smoki, by powstały kolejne? Ale to jak w takim razie miałem powstać? Bez sensu, przecież moim jedynym matą był Absurd, nie było nikogo innego – chyba, że rzeczywiście o czymś nie wiedziałem, ale nie chciałem dopuszczać tego do siebie.
Patrzyłem na samca ze spokojem, trawiąc ten niezręczny fakt we własnych myślach, gdy nagle zauważyłem, jak bardzo zmieniła się jego mimika. Początkowy uśmiech znikł zupełnie, ustępując miejsca pierw grymasowi zaskoczenia lub niezadowolenia, a potem stopniowo zaczął przeradzać się w czystą furię. Co się stało? Zrobiłem jeden krok w tył, ale uśmiech, który potem pojawił się na pysku Chóru, uspokoił mnie. Czy jednak zupełnie? Poprzednie zmiany mimiki pyska były dalekie od ostatecznego wyrazu, więc jakiś niepokój zdawał się ściskać mi serce. Postanowiłem go zignorować – na co mi to dziwne odczucie? Przecież nic mi nie groziło, prawda?
Jakże się myliłem.
Chciał mi pomóc zostać Równinnym, a ja – głupi ja – uwierzyłem, że samiec ma czyste intencje. Na wzmiankę o tym, że jeden z przedstawicieli tej grupy stoi za mną, odwróciłem się natychmiast z wielkim entuzjazmem wymalowanym na pysku, zupełnie zapominając o zmartwieniach dotyczących różanofutrego samca. I wtedy to się stało. Poczułem jak o wiele większy ode mnie smok skacze na mnie i przygniata do ziemi swoją nieporównywalnie większą od mojej masą. Nie miałem szansy się wyrwać – bo i jak? Miałem ledwie niecałe trzy księżyce. Próbowałem się wyrwać, ale szybko dotarło do mnie, że nie ma sensu. Już chciałem zapiszczeć o pomoc, gdy dotarły do mnie słowa Uzdrowiciela. "Nawet równinni nie są na tyle głupi, by odwrócić się od zagrożenia." Ja? Głupi? Skąd miałem wiedzieć, że jest wrogiem – był z sojuszniczego Stada!
Mój szok momentalnie zmienił się w coś bliższego oburzeniu.
– Nie jestem głupi! – zapiszczałem gniewnie spod samca, przestając się wyrywać. Ucieknę jakoś, nie mogę stracić sił teraz. Kolejne jego pytanie zbiło mnie z tropu. Co on chciał zrobić? Czemu był tak brutalny, a zarazem mówił o pomocy? Postanowiłem, że póki co będę robił to, czego oczekiwał ode mnie smok. Nie zamierzałem krzyczeć o pomoc. Nazwanie mnie "głupim" jeszcze zniosłem, ale gdyby ktoś nazwał mnie strachajłą lub słabeuszem – moja pisklęca duma za mocno by ucierpiała.
– Bo są silni. Nie boją się niczego i nikogo. Pokonali Wolnych, tata mi o tym opowiadał – czyli są potężniejsi niż całe Wolne Stada, a nawet nie mają magii. – powiedziałem pewnym siebie tonem, chociaż nieco cicho. W końcu ktoś tu mnie przygniatał do ziemi, prawda? Mówienie nie było teraz szczególnie proste.

: 29 gru 2016, 9:55
autor: Tejfe
///EVENT DZWONECZKI

Odkąd znalazł karteczkę od jakiegoś nieznanego pomocnika, chęć znalezienia prawdziwego dzwoneczka wzrosła w nim dwukrotnie. Czuł małe podniecenie i radość z tego, że szuka. Gniew, który wcześniej odczuwał wyparował już całkowicie, a przydrożne kamienie nie miały się już obawiać kontaktu z rozwścieczonym pisklakiem. Samczy teraz rozglądał się za tym co wskazywała karteczka, sprawdzał pod zaśnieżonymi krzaczkami, przy kamieniach, odgarniał śnieg i był bardzo uważny. Jak dobrze, że to wszystko robił sam. Nie chciał się z nikim dzielić swoja satysfakcją z poszukiwań.

: 29 gru 2016, 16:49
autor: Deszczowa Kołysanka
Przydrożne kamienie zapewne odetchnęły z ulgą. Nikt nie chciałby bez powodu paść ofiarą gniewu, no nie? A one biedne nawet nie miałyby jak uciec... Daimon już się nie denerwował, ale mimo to, dzwoneczka nadal nie mógł znaleźć. Nie było go pod żadnym z tych zaśnieżonych krzaczków pod którymi szukał, ani obok wspomnianych kamieni. Hmmm... No cóż, najwidoczniej pisklęca równina po prostu nie została wybrana jako miejsce ukrycia skarbu. To się czasem zdarza..

: 05 sty 2017, 9:22
autor: Chór Światła
Okaleczony samiec wyraźnie nie krył rozmawiania wywołane zachowaniem malca. Jego sadystyczny uśmiech jedynie rozszerzył się, ukazując rzędy białych kłów, gdy Żuraw z oburzeniem zaprzeczył na temat swego niskiego intelektu.
– Hmmm, mówisz, jacy to wspaniali są najwięksi wrogowie wolnych stad, jednocześnie uważając się za nie głupiego? Wiesz, że istnieją smoki, które za coś takiego mogą zabić? – Przybliżył rozdrażniony pysk do łba dzieciaka, liżąc końcem długiego języka jego bok. Wyglądało to tak, jakby smakował Żurawia, przygotowując się na spożycie. – W końcu my zabijamy zdrajców. – Zaznaczył kpiąco przesłodzonym tonem. Inne smoki może by jedynie skarciły pisklaka, ale Nie Nixlun. Nie w sytuacji takiej jak teraz, gdy bachor śmiał otwarcie przyznać, jak to on nie wielbi równinnych. Tych, którzy porwali uzdrowiciela, okaleczyli i pozbawił jakiejkolwiek smoczek godności. Dzisiaj na porwanie czasu nie było, ale uzdrowiciel nie miał zamiaru oszczędzić małemu reszty. Trudno powiedzieć, czy działał w afekcie czym może jego czyny wynikały z jakiegoś sadystycznego planu. To po prostu się działo.
– Dobrze więc, pomogę ci zostać prawdziwym równinnym! Pierwszym krokiem jest upodobnienie ciebie z wyglądu to tych wielkich wojowników. Kiedy byłem za barierą nie spotkałem żadnego równinnego który posiadał by pióra. Tak więc pomogę ci się ich pozbyć. – Zaczął podniosłym, radosnym tonem, który powoli przechodził w przesłodzony, cichy szept. Następnie samiec wolną łapą chwycił pojedyncze pióro na końcu skrzydeł Żurawia, po czym wyrwał je szybkim szarpnięciem pazurów. Było to jednak za szybkie, za mało bolesne. Mały powinien poczuć to, co czułyby w łapach równinnych. Oczywiście, zakładając, że ci pozwoliliby mu żyć. Dlatego parę następnych piórek wyrwał powoli, kręcąc nimi przy nasadzie. Wybierał te na dłuższe, a do z powodu grubości ich "łodygi" i głębokości "zakorzeniona" pod skórą. Wyrwał je w pewnym odstępie, by uszczerbek w pierzu Żurawia był jak naj mniej zauważalny. Szybko jednak samiec przestał odczuwać satysfakcję. To było... za słabe. Zbyt delikatne. Równinni byliby bardziej agresywni. Zaczęliby go gryźć, ciąć i szarpać. Coś we łbie Nixluna zabraniało mu zrobić to samo. Czy to wyrzuty sumienia, czy może strach przed konsekwencjami, kiedy ktoś znajdzie zmaltretowane, krwawiące pisklę? Cokolwiek to było, Chór był na to wściekły. Lecz nie buntował się instynktowi. Nie zada żadnych ran, jedynie spróbuję wywołać ból. A cóż było największym źródłem bólu, gdy biały sadysta spotkał równinnych?... Różowe, zimne ślepia spojrzał na skrzydła ognistego. Uśmiechnął się niepokojąco. – Och, ale ze mnie głuptas. Przecież to nie o piórka chodzi. – Roześmiał się, gładząc dodatkową parę kończyn małego. Za jakiś czas na tych skrzydłach pewnie wzleci w powietrze. Będzie czuć wiatr w piórach, oddychać rozrzedzonym powietrzem. Coś, co dla uzdrowiciela będzie juz na zawsze nieosiągalne. I to przez tych cudownych równinnych. – Tylko o skrzydła. – Powiedział zimnym głosem, momentalnie chwytając prawe skrzydło, wykręcając je w nie naturalny sposób. Jako uzdrowiciel doskonale znał jego budowę, tak więc wiedział jak daleko może dojść w zabawie z nim. Dla tego ciągnął, wykręcał, szarpał, lecz nie łamał ani nie uszkadzał go w widoczny sposób.

: 05 sty 2017, 17:03
autor: Zawierzony Kolec
Zachowanie i mimika pyska Chóru jednocześnie przerażała mnie i ekscytowała. A może to jedno i to samo? W tym natłoku emocji nie potrafiłem odróżnić dobrze jednej od drugiej, a tym bardziej ich nazwać – w końcu większość z nich odczuwałem po raz pierwszy w życiu. Ale czy też po raz ostatni? Wątpiłem w to całym sercem. Nie wiedziałem, co planuje zrobić ten piękny smok, ale chyba nie zamierzał mnie skrzywdzić, prawda?
– Skoro pokonali Wolnych, to są silniejsi. Czemu Wolni chcieliby mnie za to zabić? Czy nie lubią słyszeć prawdy? – pisklęca naiwność – czy też może raczej głupota – sprawiła, że nie miałem oporów, by wypowiedzieć te słowa znajdując się w moim obecnym położeniu. Może Chór się zdziwił, może nie, ale jego gest polizania mnie po pysku – dla innych najpewniej przerażający – ukoił moje rozszalałe emocje. Kojarzył mi się w końcu z tym, jak ledwo dwa księżyce temu Absurd wycierał swym językiem moje małe ciałko z mazi po wyjściu z jaja, więc widziałem w geście miłość i troskę, a nie drapieżnika smakującego swą ofiarę.
Dopiero potem, po kolejnych słowach Uzdrowiciela, moje serce przyspieszyło drastycznie, pozwalając mi zasmakować tego zgubnego uczucia niepewności.
– Jak to nie mają piór...? – wyszeptałem, czując jak zaschło mi w pyszczku. Co ten samiec planował? Już po chwili się przekonałem i nie należało to do najprzyjemniejszych, o nie. Pierwsze piórko przyjąłem raczej z oburzonym piskiem kogoś, kto właśnie stracił jeden ze swoich małych skarbów, niż z bólem, ale kolejne... I następne... I jeszcze jedno... Każde bolało niesamowicie, a ja nieudolnie szamotałem się pod różowofutrym, starając się dokonać niemożliwego i uciec – różnica wieku, siły i umiejętności była jednak ogromna, więc mogłem jedynie cierpieć i czekać, aż smok się znudzi. W końcu smok przestał po czasie, który dla mnie zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Myślałem, że może się opamiętał, że jestem już bezpieczny, a jego gładzenie moich skrzydeł upewniło mnie w tym.
Zguba, na naiwnych czekała zguba. Ileż to lekcji życia miałem dzisiaj odbyć – sam nie wiedziałem, bo w końcu każdą brałem nieświadomie, za młody jeszcze by rozumieć w pełni sytuację, w której się znalazłem, ale na tyle duży, by wiedzieć, że coś jest nie tak, jak być powinno.
– Nie, proszę... – wyszeptałem ochrypłym od pisków bólu głosem, gdy Chór chwycił moje skrzydło i wygiął je w bolesny sposób. Tylko nie tak, nie chciałem! Smoki nie mogły płakać ślepiami, ale byłem doskonale świadomy, jak pełne rozpaczy i tego dziwnego uczucia, które dorośli nazwaliby przerażeniem, były moje pisklęce piski bólu.
To fakt, starałem się hamować te dźwięki. Może tak szybciej się znudzi? Mimo wszystko pisklęta nie należą do istot o silnej woli, więc mój pyszczek sam się otwierał, a głos błagający o litość był mój, ale nie z mojej woli wychodził z mej gardzieli.
Czy to czas stanął, czy też ten ból naprawdę trwał już tak długo?


//jest trochę hiperbolizacji, ale no – to pisklę, one czują mocniej rzeczy niż duże smoki

: 08 sty 2017, 17:47
autor: Chór Światła
Heh, naprawdę? Już po czymś takim kwiczysz niczym zarzynany knur? To nawet nie jest połowa tego, co zrobił by ci równiny. – Zaśmiał się, jedynie zwiększając nacisk. Chciał słyszeć płacz małego. Mógłby słuchać jego błagań w nieskończoność. Pierwszy raz od kiedykolwiek czuł taką satysfakcję! Ta powoli przeradzała się w coś mroczniejszego. Swoista chuć, której samiec nie będzie powstrzymywać. – Oni by się nie cackali. Najpierw gonili by cię przez godzinę, pozwalając ci uciekać na krótki dystans, smakując twój strach. A gdy już byłbyś pewny, że jesteś bezpieczny, nagle rzucili by się na ciebie, zgniatając ci kart w swych obrzydliwych, śmierdzących szczekach. Następnie w grupie krążyli by w okół ciebie, bijąc i szarpiąc cię pazurami w losowych momentach. Jeśli cudem uda ci się przekonać ich, że możesz im się przydać, to masz szczęście. Przeżyjesz. Ale upewnią się, że im nie uciekniesz. Mogą połamać ci łapy, chyba że będą ci potrzebne do pracy. Mogą wydłubać ślepia, chyba że się przydadzą. Ale skrzydła. – Zachichotał, zaprzestając wyginać kończyn Żurawia. – Skrzydła nie będą ci do niczego potrzebne. – Powiedział radosnym głosem, po czym pociągnął prawą łapą do góry. Mógł zwichnąć małemu skrzydło. Mógł je złamać albo skręcić. Ale nie chciał tego. Zwolnił swój uścisk w odpowiednim momencie, by jednak nie uszkodzić małego na stałe. Spowodował jedynie chwilowy atak bólu, który pewnie zaskoczy malca, który otrzymał parę sekund na odpoczynek. Chórowi teraz bardziej zależało, by ten słuchał. A było to nie możliwe, gdyby malec ciągle piszczał i płakał z bólu, prawda? – Ja nie jestem jednak równinnym. Nie odgrodzę ci skrzydeł. Nie chwycę ich kłami przy nasadzie, by następnie szarpaniem przerwać łączenia mięśni i żył. To nie jest proste. Za pierwszym ugryzieniem jedynie uszkodzisz skórę i mięśnie. By je oderwać musisz szarpać, gryźć, wyrywać. Twoja ofiara będzie krzyczeć, płakać. W pewnym momencie przez adrenaline przestanie czuć ból. Albo wcześniej przez niego zemdleje. Po jakimś czasie obudzi się kopnięcie w pysk. Każą ci się opatrzyć, po czym ruszyć z miejsca. Na ich pyskach dostrzeżesz krew i kawałki futra, a jeśli starczyć ci będzie sił, to może się odwrócisz. Będą tam leżały twoje okrwawione, obiedzone skrzydła. W końcu nic nie może się zmarnować. Każą ci zabrać to co pozostało. W końcu nie możesz umrzeć z głodu. Jeśli się ociągasz, to szykuj się na karę. Idziesz z nimi, robisz to co karzą. Jeśli będą zadowoleni, to dadzą ci trochę wnętrzności z upolowanego zwierzyny. Ale polowanie na równinach nie jest takie łatwe. Mniej zwierzyny. Więc masz skrzydła. Muszą wystarczyć. Jak oni się zranią, ty leczysz. Jak leczenie nie wyjdzie, to ty jesteś raniony. A jeśli im się spodobasz, hehe to tylko gorzej dla ciebie. Nie będziesz mógł stać, nie będziesz mógł leżeć, nie będziesz mógł iść. Ale i tak to robisz. Potrzebujesz ziół. By móc leczyć. By byli zadowoleni. Byś mógł chodzić. Bo zioła. Piętnaście. Po pięć szyszek dla każdego. Szukasz jeszcze pięć, dla siebie. Ale nie znajdujesz. Gotujesz im miksturę. To na zatrute mięso. Wierzą ci. Bo czemu nie. Ww końcu potrafisz tylko leczyć. Każdy wypija swoją porcję. Po czym zasypiają. I nie budzi się. A ty biegniesz. Mimo że nie możesz stać, mimo że nie możesz leżeć, mimo że nie możesz chodzić. Ale biegniesz. – Cały drżał. Nie wiedział dla czego. W takim świetnym momencie, przez swoje własne słowa stracił wszelkie podniecenie, wszelkie chęci do czegokolwiek. Dlaczego tak się działo? To mały powinien kwiczeć, szlochać i piszczeć. Jak Nix, wiele księżyców temu. Jak on...– Nie jestem równinnym. Nie jestem cudowni jak oni. Nie zrobię ci tego wszystkiego. Nie poczujesz tego, jak doskonali oni są. Nie jestem taki jak oni. Nie jestem, słyszysz! – Wydarł się mu do ucha, trzęsąc się w spazmie. Nie mógł oddychać. Uścisk na małym osłab, ale ten ciągle był przygnieciony klatką samca, który nie specjalnie się kontrolował.

: 09 sty 2017, 12:34
autor: Zawierzony Kolec
Jak to to nie jest nawet połowa? Czemu Równinni mieliby mnie ranić? Było zbyt wiele rzeczy, których nie rozumiałem, a ból zdawał się mnie oślepiać, ogłuszać. Nie wiedziałem nawet, że krzyczę – a krzyczałem i to dość głośno.
– Prze-– Przestań! – gdy się szarpałem, ból robił sie jeszcze bardziej nie do zniesienia, więc mogłem tylko leżeć i modlić się do bogów, którzy patrzyli z góry obojętnie na to, co ze mną robił Uzdrowiciel Cienia.
Słowa różowofutergo smoka przerażały mnie. Czy moi idole byli naprawdę tacy okrutni? Czy mogłem mu zaufać? Samiec opowiadał to tak, jakby sam to przeżył, jakby mu to robili, jakby torturowali go w ten sposób. Czy to dlatego... nie miał skrzydeł? W chwili, gdy mówił, przestał ciągnąć za skrzydła. Myślałem, że może to wreszcie koniec, ale nie – gdy tylko skończył swój monolog, ból wrócił, ale tylko na chwilę, bo Chór znów zaczął mówić.
Jego słowa działały na mnie jeszcze mocniej niż ból. One raniły w środku – opowieść sprawiała, że wczuwałem się, widziałem te obrazy, te sceny o których opowiadał. Widziałem chmiel, wyobrażałem sobie go jako kwiaty, kwiaty zabójcze. Widziałem smoka – Chór – który biegł, chociaż nie mógł biec. Uciekał, trzymany na łapach tylko wolą życia. Powinienem go nienawidzić za to, że wyżywa się na mnie przez swoją przeszłość, ale nie byłem taki, nie tak chciałem postąpić, dlatego gdy samiec przestał mówić i zaczął drżeć niekontrolowanie, obróciłem łeb i polizałem go w policzek.
– Nie jesteś jak oni... – wyszeptałem na wydechu. Czy usłyszał? Czy mnie zabije? Nie wiedziałem, ale byłem pewny, że nie popełniłem błędu. Błędem byłoby nienawidzenie kogoś za jego strach, za traumę, za ból.

: 05 lut 2017, 17:57
autor: Deszczowa Kołysanka
/inna pora, inna czasoprzestrzeń, te sprawy ^^ to tylko samodzielka, nie zwracajcie na mnie uwagi c:

Chaos przyszła tutaj, aby zrobić sobie trening ze śledzenia. Właściwie.. Z części śledzenia. A dokładniej rozróżniania tropów. Pamiętała, że na nauce, śledzenie nie sprawiało jej znacznych kłopotów, ale za to miała problem z odczytaniem z jakim zwierzęciem ma do czynienia. Dlatego ten aspekt śledzenia właśnie był konieczny do przetrenowania. Weszła na teren tego miejsca i od razu zaczęła rozglądać się za czymś, co mogłoby stanowić trop. Sprawdzała ziemię, krzaki, drzewa, pnie.. Szukała odcisków łap, kopyt, kawałków futerka zaczepionych o gałęzie. Może gdzieś będzie jakaś sierść, albo pióra? Zwracała też uwagę na dźwięki i zapachy. Bo może akurat coś gdzieś jest i szło z innej strony? Kierunek w jakim szła, to było pod wiatr. W ten sposób, ślad zapachowy mógł lecieć w jej stronę. Rozglądała się również za śladami walk, bądź posiłku. Jakieś kawałki kości, może krew? Miała również na uwadze to, że krew mogłaby oznaczać ranne zwierzę.. Bądź smoka. Oczywiście każdy ewentualny ślad, miała zamiar sprawdzać pod względem świeżości, ale oczywiście nie tylko świeże ślady by jej się teraz przydały. No i wreszcie na coś trafiła. Wyraźnie stare odciski łap. Szkoda że stare, ale takie również można zidentyfikować, prawda? Przysiadła nad nimi. Trochę trójkątne plamki, o zaokrąglonych rogach, a wokół nich cztery bardziej okrągłe, skierowane w jedną stronę. I ślady pazurów. Chaos przywołała w pamięci ceremonie i smoczych kompanów, jakich gdzieś kiedyś widziała. Taki ślad, pasowałby do łapy jednego z kompanów. Nie znała osobiście tej smoczycy, ale miała wilka. I on zostawiał podobne ślady. Przeszła kawałek, po tropie, starając się go nie zgubić. Był słabo wyraźny. Prawie w ogóle. Tylko bardziej przymarznięte odciski się uchowały w lodzie. Doszła do jakiś krzaków i tam trop się zgubił. Obejrzała więc dokładnie krzaki w poszukiwaniu pozostałości sierści. I faktycznie, na jednej z kolczastych gałązek było stare, zmoknięte, oklapnięte futerko, zaplątane tak, że nawet silny wiatr by go stąd nie wywiał. Już nie pachniało. Ale po wyglądzie, widać było że należy do wilka. A więc to upewniło Chaos, że trop był wilczy. Poszła szukać dalej. Nadal zwracała uwagę na te wszystkie rzeczy związane ze śledzeniem, toteż kolejnym śladem, który znalazła i który ponownie oceniła jako stary, były zdaje się kopyta. Na pewno nie łapy. Przypominały odrobinkę te ślady dzika, które miała okazję poznać na nauce. Ale mimo wszystko były jakby takie bardzie.. Subtelne? Cóż.. Subtelne ślady. Na pewno należały do zwierzęcia większego od dzika, ale Chaos odniosła wrażenie, że również stosunkowo lekkiego i o dość drobnych kopytach. Dwa podłużne placki, z jednej strony węższe. Stwierdziła że w tamtą stronę to coś szło, ale po przejściu kawałka, niestety ślad się urwał. Taki był kłopot ze starymi śladami – urywały się. Ale chciała koniecznie spróbować zidentyfikować i to zwierzę. Poszła więc w drugą stronę. I znowu, doszła do jakiś krzaków, drzew i tam również trop był urwany. Obejrzała roślinność. Obgryzione gałęzie, obgryziony pień. Jakieś skrawki futra o specyficznym kolorze.. Co może obgryzać pień? To dało jej do myślenia. Zaraz zaraz.. Coś roślinożernego.. Pewnie sarna, albo jeleń. Uśmiechnęła się, zadowolona, że rozgryzła zagadkę. Dobrze.. W takim razie odkrywanie tajemnic śladów, oraz ich właścicieli, mogła sobie odznaczyć jako wykonane. Co prawda były to stare ślady, ale udało się je zidentyfikować, a taki był główny cel tego treningu śledzenia. Podszkolić się w tej właśnie dziedzinie. No to teraz pora wrócić do obozu. Zadowolona z treningu, odeszła z tego miejsca.

: 17 lut 2017, 21:20
autor: Nieznana Łuska
/Samodzielka
Czyż pisklęcia równina nie będzie najlepszym miejscem na naukę? Aż się prosi żeby tutaj latać.
Lighty przybyła na miejsce nauki samodzielnej. Rozglądnęła się dookoła, aby sprawdzić czy nikogo tu nie ma, kiedy zauważyła, że jest sama przystąpiła do działania. Rozstawiła łapy i rozłożyła skrzydła. Zgięła łapy i wyskoczyła w powietrze uderzając skrzydłami w powietrzu. Wniosła się w górę rytmicznie machając skrzydłami. Na równinie nie było zbyt wiele miejsca ale zawsze może wystartować tutaj i polecieć gdzie indziej. Zresztą to jej wystarczy. Chyba.
Była już na wystarczającej wysokości aby móc spokojnie latać więc zatrzymała się i ruszała skrzydłami w miejscu. Rozejrzała się dookoła wdychając czyste powietrze. Ach. Miała już 15 księżyców, ale nie wiedziała zbyt wiele o świecie. Wydawał się jej spokojny, niezmienny, wieczny...
Z takimi rozmyślaniami powróciła do ćwiczeń. Mocno zagarnęła skrzydłami pod siebie i po chwili leciała już w dół. Trzymając ogon zgięty w prawo zatoczyła spiralę w powietrzu. Około dwa ogony od podłoża wybiła się w górę machając stanowczo skrzydłami i łbem skierowanym w stronę słońca leciała w górę. Zmrużyła ślepia przed oślepiającym światłem słonecznym i nie mogąc już wytrzymać odwróciła łeb. Zachwiała się nie widząc niczego przed sobą prócz rozmazanych plamek. Lecąc na ślepo i błagając Immanora o to, aby nie stało się jej nic poważnego machała rozpaczliwie skrzydłami.
O nie. Jak będę panikować to na pewno zrobię sobie krzywdę.
Pomyślała. Z trudem wyrównała oddech i ustabilizowała się. Zaczynała już widzieć coś więcej, ale nie chciała ryzykować. Wzdrygnęła się w kontakcie z wilgotną ziemią i powoli wylądowała. Gdy tylko złożyła skrzydła rzuciła się na ziemię trąc łapami powieki. Po krótkim czasie otworzyła oczy i pomrugała kilka razy. Teraz widziała już wyraźnie więc mogła kontynuować.
Immanorowi niech będą dzięki.
Zakrzyknęła uradowana. To przecież wiadome, że to jemu tylko może zawdzięczać zdrowie.
Ugięła łapy i wybiła się w górę. Machała skrzydłami wzlatując coraz wyżej. Wreszcie zatrzymała się w górze i zagarnęła skrzydłami pod siebie wyrównując tor lotu. Skręciła w prawo ruszając ogonem, a potem w lewo. Chciała jak najszybciej odlecieć stąd gdzieś daleko. I schować się gdzieś w cieniu. Szybko.
Machała skrzydłami lecąc na wprost. Gdziekolwiek, bo nie do domu. Bo go nie miała.

: 09 mar 2017, 21:32
autor: Brutalna Łuska
// samodzielka :p

Tym razem chciała poprawić umiejętności obronne. Defensywa nie była mocną stroną Khenii, co mocno ją irytowało. Uważała się za dobrą w tych sprawach, a tu klops! Okazuje się, że ledwo co potrafi wykonać unik. Czuła się z tym źle. Postanowiła więc raz jeszcze powtórzyć wiedzę posiadaną od rodziców. Pozycja. Stój pewnie, gotowa do uniku bądź bloku. Ugnij te łapy, na Nethara! Rozluźnij się bardziej! Co wolisz bardziej? Odskakiwania, turlania i uniki, czy bloki i powstrzymywanie ataków?
Tak jak ty zamierzam zostać królową odskoków!
Postawiła łapy w rozkroku, zginając je mocno. Ustawiła niegdyś najbardziej kłopotliwy dla niej ogon. Przez chwilę błądził w powietrzu, usiłując znaleźć idealne ułożenie. Przymknęła powieki i przypomniała pozycję rodzicielki. Bez spinania się, luźno, ale stanowczo. Tak, żeby z łatwością mogła wykonać unik za unikiem. Jak tylko zajęła się najbardziej wysuniętą z tyłu częścią ciała, poszukała informacji o punktach witalnych.
"Głowa. Uważaj na szczególnie na ślepia. Bez nich będzie ci o wiele trudniej dostrzec potencjalnego przeciwnika. Szyja wraz z podbrzuszem oraz brzuchem również nie są zbyt wytrzymałe, pilnuj ich. Łapy od wewnątrz i w miejscach zgięcia można też uznać za punkty witalne. Błona co prawda nie należy do najważniejszej grupy, lecz łatwo może zostać przerwana. Na co czekasz? Postawa i do boju! Broń się!"
Zasłoniła łbem szyję, schylając ją do dołu. Oczu jako tako nie miała jak ochronić – nie znała żadnego odpowiedniego sposobu. Przydałoby się zapytać kogoś doświadczonego. Skrzydła zostały przyciśnięte na tyle, aby nie zawadzały, ani swoją powierzchnią nie zabierały jej prędkości w trakcie wykonywania obrony. Pomijając, że bardzo łatwo mogła je uszkodzić podczas walki. Mimo to nieznacznie odstawały, przygotowane do potencjalnego lotu. Patrzyła prosto przed siebie. Wyobraziła sobie atakującego przeciwnika. Smok będący jej wzrostu, właśnie zamierza uderzyć długimi, ostrymi pazurami o jej przylegające, granatowe łuski. Biegnie z prawej strony. Przeanalizowała możliwości. Odskok do góry byłby nieopłacalny, chyba, że owy przeciwnik byłby na tyle bezmyślny, iż nawinąłby się pod łapy Brutalnej, wręcz czekając, aż na niego wpadnie. Może w bok? To już brzmiało lepiej. Zamiast wysokich, długich wybić wystarczyłby szybki, acz zwinny unik na lewo. Jak postanowiła, tak zrobiła. Nie była dobra w wyobrażaniu sobie dokładnych ruchów smoka, ale miała wrażenie, że raczej by się jej powiodło. O ile nie domyśliłby się tego posunięcia i przypadkiem nie przygotował. Przesunęła się cała w kierunku, w którym zamierzała skoczyć. Zaprzestała na zebraniu w sobie siły i gwałtownym wybiciu ze wszystkich kończyn, z większym nasileniem na tylne, mocniejsze. Grzbiet wygiął się w łuk, a ona przeleciała ciężko nad ziemią. Wylądowała, wpierw dotykając ziemi przednimi łapami, a dopiero potem pozostałą dwójką. Zakręciła się w miejscu, ustawiając w kierunku napastnika. Z zacięciem spróbowała po jeszcze raz. Tym razem atak od tyłu. Dwukrotnie mniejszy gadzi przeciwnik zamierza wskoczyć na jej grzbiet i spróbować jakoś zranić czułe punkty witalne. Prawdopodobnie jego celem będą ślepia. Co by zrobiła z takim niecodziennym zagrożeniem? Z wybicia postawiła się na dwóch łapach. Najlepiej byłoby jakoś pozbyć się go z pleców. Wpierw powoli balansowała, potem zaś coraz szybciej zbliżała ku trawie, wiercąc się. Nie wiedziała, czy można było to zaliczyć jako obronę. Ale czemu nie? Zajęło jej dłuższy moment zastanowienie nad inną obroną. Może jakieś specyficzne poruszanie łbem, żeby nie mógł go dosięgnąć? Przewrót? Turlanie się nie było złym pomysłem. Niemal położyła się na ziemi, wybijając mocniej od prawej i zgniatając roślinki cielskiem. Chciała pod koniec wstać i ustawić się w pozycji wyjściowej. Coś najwyraźniej nie wyszło, bo ledwo się podniosła, nie mówiąc o szybkim przyjęciu owej pozycji. Postawiła zatem na inną taktykę. Może odepchnięcia oraz bloki będą lepszym rozwiązaniem?
Ponownie zasłoniła głową szyję oraz rozstawiła ugięte łapy. Znalazła miejsce dla ogona. Trzymała skrzydła przy sobie. Kolejny smok próbujący zaatakować ją pazurami, tym razem z prawej strony. Wprawiła w ruch swoją prawą przednią kończynę. Ona natomiast miała z odepchnąć atak napastnika, wyrzucając z kursu łapę wyobrażonego smoka. Jego, wykonany lewą i biorący zamach z tej samej strony. Jej również nadchodzący z lewej.
Znów zastanawiała się, czy to odbicie miało jakikolwiek sens. Ostatecznie wzruszyła barkami. Powtórzyła na sam koniec serię odepchnięć oraz bloków. Raz jedną kończyną, raz drugą, z różnych kierunków. Zablokowanie ogonem z półobrotu. Zmieniała pozycję, czasem bardziej zgięta, innym razem stojąca bokiem.
Zmęczona i zadowolona skończyła trening. Niby uniki wydawały się łatwiejszą obroną. Skoro jednak miała większe predyspozycje do bloków, z tego co zdążyła zauważyć, to będzie je stosować. Opuściła równinę, udając się na tereny Ognia.



Dodano: 2017-03-09, 18:37[/i] ]
// tu też jest samodzielka :3

Kto powiedział, że Pisklęca równina jest tylko dla piskląt? No właśnie. Podejrzewała, iż częściej przychodzili tu adepci czy dorosłe smoki. Brutalna zamierzała potrenować nie jedną, nie dwie, a trzy umiejętności: bieg, skok oraz lot. Co nie oznacza, że w drodze do równiny nie mogła potrenować.
Wystartowała z samego środka lasu Valkhi. Pochyliła łeb z całą szyją tak, żeby znajdowały się na tej samej wysokości co linia kręgosłupa. Wzrok wpatrzony miała przed siebie, a głowa leżała równolegle do płaskiej ziemi. Zmieniła ułożenie skrzydeł. Wcześniej swobodnie podrygujące, teraz dokładnie złożone i przylegające do ciała. Ogon również znalazł swoją pozycję. Uniesiony, nie dotykający trawy ani topniejącego śniegu. W żadnym przypadku. Dostosował się do tułowia, będąc na jednej i tej samej wysokości. Brutalna zaczęła od spokojnego truchtu między gęstwinami roślin. Gdy dwie łapy z jednej strony były unoszone w powietrze, dwie pozostałe dotykały podłoża. Balansowała ogonem, uważając na to, żeby jak najpłynniej współpracował z innymi pracującymi częściami ciała. Podczas truchtu nie zawsze zachowywała wszystkie zasady. Bywało, iż skrzydła miała na wpół rozłożone lub nie pochylała aż tak widocznie głowy. Jednak teraz musiała tego przestrzegać, gdyż z każdą przebytą długością ogona nieznacznie przyśpieszała. Gdy wychyliła się z lasu to już biegła. Nie było co do tego wątpliwości. Zmienił się rytm uderzających łap. Nie brzmiały tak równomiernie jak w poprzednim, wolniejszym trybie. Teraz przednie kończyny zgniatały trawę, gdy tylne były w górze, z czego jedna nie pokrywała się z drugą. Tylnie też nie pracowały ze sobą tak równomiernie, jedna uderzała tuż po drugiej. Można powiedzieć, że każda dotykała w swoim czasie. Gruby ogon unosił się, gdy tylne były tuż przy ciele i lada moment zamierzały walnąć z całą nagromadzoną siłą w dół. Natomiast gdy się dopiero miały unosić, nadal będąc na dole, ogon opadał. Ruchy skrzydeł zależne zostały od poruszającego się bez wytchnienia ciała. Nie osiągnęła nadzwyczajnych prędkości. Nie posiadała tej zręczności zdolnych biegaczy. Jej skręty nie należały do najznakomitszych. Ot, wbijała pazury i używała skrzydeł.
Minęła jezioro Valkhi, kierując się wzdłuż granicy. Dopiero po wyjściu z lasu, czując nieznaczne zmęczenie w dolnych partiach organizmu, zdecydowała się na lot. Nadal utrzymując stałe tempo biegła. Wyczuła dobry moment do skoku. Tylnymi kończynami mocniej odbiła się od ziemi, wyciągając przednie przed siebie. Był całkiem wysoki, ale i szybki. Gdy była w najwyższej fazie skoku, gwałtownie otworzyła skrzydła i zamachała. Chcąc zmniejszyć opór, podwinęła łapy i pochyliła łeb. Z każdym uderzeniem serca wznosiła się wyżej. Gdy wysokość w końcu ją usatysfakcjonowała, znalazła odpowiedni prąd pomagający w nabraniu jeszcze większej prędkości. Ustabilizowała skrzydła, utrzymując je w poziomej pozycji. Szybowała, czując pchający ją wiatr. Była... szczęśliwa. Lasy z tej wysokości nie wydawały się wielkie. Przymknęła ślepia, dając się prowadzić. A więc tak musiał wyglądać lot u Mistycznej Łuski. Nie mogła dostrzec piękna znajdującego się pod nią. Po przemyśleniu tego zagadnienia i wpadnięciu w inny powietrzny nurt zabierający ją z kursu, otworzyła oczy i zapikowała. Schyliła się do przodu, skrzydła ustawiła na ukos przodem skierowane ku ziemi. Środek ciężkości całkiem łatwo został odpowiednio przeniesiony. Ustawiła się pod jeszcze bardziej pionowym kątem. Nagłym ruchem z powrotem ustawiła się poziomo. Leciała tuż nad drzewami, niekiedy musząc odpowiednio się pochylać, aby móc ominąć przeszkodę bokiem. Wtedy przechylała w daną stronę całe swoje ciało, jedno skrzydło obniżała, a drugie unosiła.
W końcu dotarła na polanę. Unosiła się w miejscu, po czym znów schyliła, żeby jak najszybciej wylądować. Jak tylko znalazła się tuż nad lądem, zmieniła ustawienie łap. Lekko zgięte, gotowe pod siłą przyciągania zamortyzować upadek. Schowała narządy służące do lotu i miękko wylądowała. Pod naporem zgięła się mocniej w miejscu stawów. Pozostała w tej pozycji. Po raz kolejny ustawiła ogon w pozycji tuż nad ziemią, ale nie za wysoko ani za nisko, pamiętając o odpowiednim, w tym przypadku mocniejszym, przyciśnięciu skrzydeł do boków i ustawieniu głowy. Dla treningu podskoczyła kilkukrotnie do góry. Kończyny wpierw zgięte, mięśnie spięte, gotowe do działania. Po uderzeniu serca gwałtowne wybicie się. Cały tył był ciągnięty przez przód ciała. W miejscu kulminacyjnym przygotowywała się do ponownej amortyzacji. Następną serię wykonała trochę inaczej. Nadal utrzymywała tą samą pozycję jak przy wcześniejszych wybiciach. Przyjmowała ją już machinalnie, wiedząc, jak co ustawić. Odetchnęła, rozluźniając się. Nie powinna tak się spinać. Tym razem więcej siły potrzebowały tylne łapy. Po odepchnięciu się skierowała przednie do przodu, tylnie do tyłu. Z tymi ostatnimi ramię w ramię ogon gładko pruł powietrze. Skok był niski, ale za to przebiegał w znacznie szybszym tempie niż poprzednie. Tym razem wyglądał na bardziej naturalny. Nie napinała kurczowo żadnych części ciała, niemal nie trzymała ich sztywno. Jako pierwsze dotarły łapy, najpierw wyciągnięte przed siebie, a następnie ciągnące się za Brutalną, które wraz z dalszym rozwojem skoku bardziej się zginały. Ogon opadł, lecz utrzymywał się nad ziemią. Nawet nie zdawała sobie należytej sprawy z tego, jak słaba była. Ale od czegoś trzeba zacząć, czyż nie? Nabierała wprawy z każdym kolejnym ćwiczeniem. Wolne stada były wprost stworzone do ćwiczeń!
Następnie, podnosząc odrobinę wyżej zad, aby mieć jak największą pewność, iż nadal uniesiony ogon nie zachaczy o trawę, doprowadzając do połamania się smoczycy. Nie potrzebowała rehalibitowania się i tłumaczenia, jak to całkowicie zs swojej winy zrobiła sobie krzywdę. Narządy służące do lotu przywarły po raz kolejny do boków. Znów przywarła do ziemi. Odpychając się jak najmocniej przednimi kończynami, a dodatkowo, ale lżej tylnymi, postanowiła wykonać odskok. Do tyłu. Pilnowała się podczas niewysokiego wybicia. Robiła tak co prawda nie raz, jednak chciała zachować czujność. Szczególnie dlatego, że nie zawsze panowała nad dobrowolnymi poruszeniami ogona, chociażby wtedy, gdy uderzała nim. Potrafiła utrzymywać go w szyku, to nie był problem. Lepiej jednak ubezpieczyć się na zapas. Przygotowała łapy do ponownego zbliżenia się do równej płaszczyzny. Amortyzacja powiodła się. Jak prawie za każdym razem.
Z miejsca pochyliła się, ogon ponownie ustawiła tuż nad ziemią, a skrzyła pozostawały we wcześniejszej pozycji. Ruszyła, gdy tylko była przygotowana. Czyli jak tylko dotknęła palcami, a następnie całą powierzchnią łap trawiastego podłoża. Jej oddech znacznie przyspieszył wraz z biciem serca. Biegła przed siebie sprintem, próbując zdobyć jak największą prędkość. Gdy zbliżała się do drzew, wystarczyło delikatnie rozłożyć skrzydła oraz wbić szpony i odpowiednio pokierować. Zrobiła parę średniej wielkości okrążeń,, z każdym zwalniając, aż ostatecznie zwaliła się na miękką posadzkę. Głośno wypuszczała ze świstem między kłami powietrze. Rozejrzała się, nadal leżąć. Oto była przyczyną powstania śladów po pazurach na krańcach równiny. Nie przejmowała się tym.
Wracała do domu. Skoczyła z przysiadu, rozciągając skrzydła. Paronastoma machnięciami wybiła się ponad las. Przyciągnęła do siebie łapy. Czuła,j ak ogon porusza się za tyłowiem, jak zawsze falując. O ile w ogóle takie grube części ciała mogą jakkolwiek być zdolne do takiego gibkiego poruszania. Chwytała w błonę znajdującą się między złączeniami skrzydeł opływające ją powietrze. Wolność... Głowa pozostawała pochylona, żeby nie powstrzymywać zanadto przyspieszania. Sunęła wzdłuż zróżnicowanego terenu pod nią. Tak jak wcześniej, znajdywała odpowiednio wiejący wiatr wspomagający podróż. Wypełniona spokojem nadal leciała, przez niekończące się ziemie. Żółć coraz częściej dominowała, nawet w Ogniu. Zachodząca Złota Twarz, tęczowe barwy rozsiane po nieboskłonie dodawały widokowi uroku. Tak właściwie to wszędzie dostrzegała jedynie różne odcienie beżu, złota oraz błękitu. Co nie oznaczało, że nie podobał jej się krajobraz. Nawet taka agresorka miewała powody do radości, naprawdę.



Dodano: 2017-03-09, 21:32[/i] ]
// x3

Lot, ach lot! Tyle nieopisanych emocji, tyle niesamowitych pejzaży przemijających wraz z każdą następną przebytą długością ogona. Złota Twarz przymilnie ogrzewa łuski, dodatkowo formując na nich kolorowe przebłyski. Cień ścigający szybującego smoka, podążający za nim krok w krok. Ten, kto nie spróbuje na własnej skórze, nigdy tego nie zrozumie – tak niezwykły był podniebny świat! Brutalna łaknęła go więcej i więcej, nie znając umiaru. Tak samo, jak pragnęła nauczyć się pływać na grzbiecie, aby móc swobodnie dryfować, nie przejmując się dobijającą się do rzeczywistości. Znów chciała poczuć świeży powiew wichru, pomagający lecieć do przodu, a nie latać w jednym miejscu. Dać się mu ponieść i szybować bez tchu, ciesząc oko pięknem zróżnicowanej fauny i flory. Znów nadszedł czas na lot.
Co ciekawe, złość wyparowała z Khenii. Czuła się wyzwolona od przemocy, ale i bezbronna. Wolność ze swobodą, których konsekwencjami stałyby się nieostrożność, łagodność, śmierć. Była powściągliwa, jakby robiła to tylko z przymusu. Nie potrafiła jednak oszukać w każdej kwestii samej siebie. Pragnęła tego. Powstrzymywanie się nie było takim dobrym pomysłem, gdyż pokusa była za silna. Odpychała od siebie dopiero poznające brutalne zasady życia pączki kwiecia, delikatnie je wszystkie wymijając. Przypadkowemu przechodniowi mogłoby się zdawać, iż jej palce niemal nie szturchają kępek traw, a niesiona przez nieznane moce frunie w kierunku pisklęcej równiny.
Wkraczając z lekkim sercem na skrawek niczyjej ziemi, zamruczała przeciągle, niecierpliwiąc się okropnie. Ta doba, ten kolejny, niby zwyczajny dzień, zawierał w sobie... coś. Dzięki temu dostrzeżenie codziennego piękna natury nie było rzeczą niemożliwą. Jeden, być może jedyny taki dzień, jedyna taka chwila w całej porze. Wszystko się budzi ze snu, odzyskuje dawną energię z chęciami na czele. Szczególnie tę porę należy poświęcić młodzieniaszkom, którzy lada chwila poczują na swym karku oddech drugiego takiego, jak oni sami. Niekoniecznie dokładnie takiego samego. Przecież nie ma dwóch jednakowych smoków, każdy ma w sobie cząstkę oryginalności.
Brutalna Łuska przerwała swe filozoficzne zmagania, i zajęła się tym, na czym jej zależało. Nie miłość, nie chęć posiadania wszystkiego, nie niezwyciężona wiara. Nawet ambicje jak gdyby przygasły pod naporem melancholijności. Z trybu spacerkowego przeszła na szybszy, dynamiczniejszy. Rozpędziła się, choć z jej punktu widzenia wszystko szło w znacznie wolniejszym tempie. Łapy raz po raz uderzały w trawę, tym razem jej nie oszczędzając tak, jak uprzednio. Wsłuchana w poranny świergot rozbudzonych ptaszyn nieomal nie zauważyła końca polany. Od razu wypadła z rytmu, odbijając się i z lubością przymykając powieki. Skrzydła rozłożyły się z cichym świstem, a brudnogranatowa błona utrzymywała ją w górze, napełniając się powietrzem. Westchnęła, biorąc parę, a może i więcej, zamachów. Coraz bliżej nieba. Coraz chłodniejsze, szczypiące powiewy. Nie było żadnych barier zabraniających wznosić się na określone wysokości. Nawet jeśli były, to o nich nie słyszała. Wolała nie igrać z ogniem, więc zaprzestała wznoszenia się wyżej. Za to przechyliła swoje ciało tak, żeby wiatr mógł swobodnie je okalać. Kończyny trzymała przy sobie, luźno przylegające do błyszczącej złotem ochrony, jakiej z pewnością nie posiadały kudłacze. Grzbiet unosił się i nieznacznie opadał. Podczas nabierania wysokości proces zachodził znacznie prędzej i mocniej, ale teraz, podczas słodkiego szybowania nie potrzebowała zbędnego zmęczenia. Wyczuła oraz usłyszała cieplejszy prąd powietrzny zahaczający o jej prawe skrzydło. Skręciła więc, przechylając środek ciężkości w prawo i dając się ponieść dmącemu z przeciwnego kierunku do niej powiewowi. Poddała się mu bez walki, zataczając w ten sposób owal nad ziemią. Raz po raz zmuszona była mrużyć złotawe ślepia, a słoneczne promienie groziły utratą wzroku. Zignorowała to. Jej głowa przez cały ten czas pozostawała na równi z linią grzbietu. Długo krążyła, ciesząc się wszechogarniającą ją satysfakcją i zwyczajnym... szczęściem? Im rzadziej, w większych odstępach od siebie odczuwała radość, tym częściej próbowała je dostać. Co jednak nie wychodziło.
Potężniej odepchnęła od siebie powietrze nagromadzone pod skrzydłami. Wieczór niebawem przyniesie ze sobą ciemności, niepokój, mrok. Trzeba wrócić przed zmrokiem, nim zepsuje pełne swawoli momenty. Opuściła równinę, a raczej powierzchnię ponad nią, ostatni za rzucając jej tęskne spojrzenie. Kto wie, kiedy nadejdzie drugi taki dzień?


: 23 mar 2017, 18:23
autor: Mistycznooka
Był na prawdę piękny dzień. Tak piękny że aż żal byłoby siedzieć w grocie! Dzisiaj znów duża siostra postanowiła wziąć swojego małego i ciekawego świata brata na spacerek.. To znaczy.. czy można by to nazwać spacerem? Mały król siedział wygodnie ułożony na grzbiecie siostry, tak by mieć doskonały widok tego co jest przed nią. A Sekret szła spokojnie po pisklęcej równinie..
– Jesteśmy w Dzikiej Puszczy, wiesz? Jest to kolejny teren naszych wolnych stad, gdzie można spotkać bardzo dużo smoków, wiesz? – zaczęła ciepło. O właśnie! Może to najwyższy czas by poopowiadać małemu o smokach? Mistyczna czuła że powinna zacząć od podstaw..
– Wiesz, na naszym smoczym świecie jest bardzo dużo ras smoków. Na przykład ja jestem Górskim. Górskie smoki są dosyć duże, mają takie chwytne łapki z pazurkami na skrzydełkach, które pomagają im we wspinaniu się po wysokich górach! W sumie w naturze górskich jest wspinanie się.. No i oczywiście zioniemy lodem, chociaż zdarzają się osobniki które plują kwasem! Podobno też takie trzykolorowe w barwach. Ja podobno mam trzy kolorki, nie potwierdzę Ci tego ale musisz wierzyć tatusiowi – podsumowała radośnie – A tata na przykład jest smokiem Skrajnym. Skrajne to połączenie dwóch lub więcej ras w jednego smoka. Tata jest północno-jaskiniowym, dlatego tu ma troszkę futerka a tu ma troszkę łuseczek. Łuseczek jak siostrzyczka! Północne charakteryzują się właśnie tym że są dosyć małe i mała baardzo dużo futerka! No i delikatne piórka na skrzydłach! Również zieją lodem. No i jeszcze mają krótkie łapki, ktoś kiedyś powiedział mi że wyglądają przez to jak puchate kuleczki. Ale przez to że tata ma w sobie geny Jaskiniowego smoka, który nie jest wcale taki mały a jego łuski są bardzo fajne. Podobno nie lubią latać, bo mają krótkie skrzydełka i dużo bardziej wolą ciemność od jasności. Ale tata ma jak wiesz więcej z północnego – wstrzymała się. Zaczęła omawianie ras smoków od najbliższych Duchowi. Jednak to było dosyć dużo informacji jak na jeden raz, więc Mistyk zrobiła pauzę. A czy go to w ogóle interesuje? – Mam Ci poopowiadać więcej kochanie? Na przykład o Kerim?

: 05 kwie 2017, 16:21
autor: Anon
Ten dzień był straszny. Słońce zdawało się wypalać wszystko, co znajdowało się na zewnątrz. Mimo to, Siostra postanowiła wywlec Duszka na katorżniczy i przymusowy spacer. Jedyne w tym szczęście, że nie musiał sam stawiać kroków, a jedynie leżeć na Jej grzbiecie. Oczywiście nie było to wielkie pocieszenie dla malca, ale lepsze to niż nic. Przynajmniej odbieranie nowych zapachów i bodźców wzrokowych pomogło pisklęciu zająć czymś swój umysł, pochłaniając go całkowicie. Tak bardzo, że dopiero słowa Sekret wyrwały go z błogiego stanu nieświadomego pochłaniania informacji z otoczenia. Dzika Puszcza. Rozejrzał się jeszcze raz dookoła, starając się przypisać krajobrazowi nową nazwę.

Wolne Stada. Brzmiało to tak strasznie poważnie, że nie dało się zignorować tej nazwy. Wolne Stada łączą smoki, takie jak ja, tata i siostra. Ciekawe, ile ich wszystkich jest? Nie zdążył zadać tego pytania na głos, ponieważ Smutnooka pociągnęła temat smoków jeszcze dalej, wylewając z siebie masę informacji, którą Duszek musiał powtarzać w głowie po kilka razy, żeby zapamiętać. Dużo ras smoków. Czyli wszyscy to smoki, ale się różnią... Skomplikowane. Siostra to smok Górski. Górskie duże, chwytne łapy, pazuro-skrzydła do wspinania. Zioną? Lód i kwas? Co to wszystko znaczyło? Znaczy, rozumiał większość, ale będzie musiał dopytać o szczegóły. Dalej – tata skrajny. Skrajne to połączenie kilku ras. To ciekawe, ile jest ras? No i te wszystkie połączenia! Pewnie jest ich tak dużo jak... Jak ilość moich pazurów! Tata Północny i Jaskiniowy... Jaskiniowy i Górski to to samo? To wszystko było takie skomplikowane, ale mały starał się jak mógł. Jego oczy zwęziły się, całkowicie poświęcając swoje skupienie słowom Siostry i porządkowaniem ich w głowie. Nie miał pojęcia, jak daleko zaszli, to wszystko było zbyt ciekawe, by zajmować się otoczeniem. Jedynie od czasu do czasu wciągnął mocniej powietrze, by poczuć otaczające go zapachy.

Tata futerko i łuski. Bo jest skrajny, tak? Siostra ma tylko łuski. Czyli Górskie mają łuski! No patrzcie, jaki mądry smoczuś. Północe piórka i futerko. Dużo futerka. Zieją lodem... Krótkie łapki. Jaskiniowy większy, fajne łuski, nie lubią latać? Jak tak można?! Przecież to najlepsze, co może robić smok! Krótkie skrzydła, to musi być dla nich straszne... Wolą ciemność, zupełnie jak ja! No i mam łuski. Hmm... Ale na skrzydełkach pokazują się piórka... Nagle Błękitna umilkła. To było bardzo dużo wiedzy, ale przecież nie powie Jej, że to dla niego za szybko. Musiał pokazać, że jest w stanie to zrozumieć od razu! W końcu jest do tego zdolny.

Kerim? A kto to Kerim? No i... Chcę więcej, ale mam pytania. Co to jest to całe zionięcie, czy jakoś tak? Co to jest lodem i kwasem? Lód to chyba to takie, co się zamieniało w wodę do picia, ale kwas? A czy Górski i Jaskiniowy to to samo? Przecież jaskinie są w górach! – chyba pierwszy raz w swoim życiu jego Siostra usłyszała z jego pyszczka aż tyle słów wypowiedzianych w jednej chwili, lecz nie był to koniec – I... Jakim smokiem ja jestem? Mam łuski jak Siostra, nie mam futerka jak Tata, ale mam pióra. Nie lubię światła, ale nie jestem za duży. Kim jestem?

: 05 kwie 2017, 16:44
autor: Mistycznooka
O, no proszę! Chłonny umysł Duszka na prawdę potrzebował bardzo dużo informacji by mógł w pełni zaspokoić swój "głód". Mistyczna zauważyła też, że Duch już bardzo płynnie mówi, co tym bardziej cieszyło smoczyce. Szła leniwie i starała się by szli jak najdłużej jakimś cienistym miejscem, żeby czasem główka małemu się nie przegrzała albo coś. No ale pytania, pytania! I czas na odpowiedzi!
– Keri. To ten smok który z nami mieszka, ten którego przyprowadziłam raz. Na pewno zauważyłeś, że czasem wchodzi sobie do jeziorka i strasznie długo tam siedzi, nie? To dlatego że jest smokiem Morskim – Morskie potrafią oddychać pod wodą, więc taki Keri preferuje wodę bardziej niż ląd. I ciągle w niej siedzi! Oddychanie umożliwiają im skrzela,czyli takie śmieszne szparki po bokach szyjki. Oprócz tego mają błonki między palcami by lepiej im się pływało i często mają grzebienie. Za to tak jak jaskiniowe mają krótkie skrzydła przez co nie lubią za bardzo latać. – skończyła, po czym zaczerpnęła powietrza by mówić dalej – Zionięcie to jest coś.. najprościej mówiąc coś, co wychodzi Ci z gardełka. Zależnie od rasy, każdy smok zionie czymś innym. Używa się tego najczęściej do ataku.. Tak, lód to taka.. stała woda. Bardzo zimna! A kwas to jest takie śmierdzące, nieprzyjemne coś co może nawet wypalić łuski! Bardzo niedobra rzecz i trzeba się jej wystrzegać. Chociaż każdy "Smoczy Oddech" – bo tak to się ogólnie nazywa – jest groźny. – znów pauza, miała wrażenie że każde z jej wykładów musi sobie poukładać w głowie. – Nie, nie to samo. Są podobne ale nie takie same. Różnią się tym że nie mają chwytnych palców i właśnie nie mogą wspinać się po górach. Poza tym Górskie mają jaśniejsze barwy zazwyczaj noo i są z reguły kolczaste. Patrz jaka ja jestem kolczasta! – zaśmiała się – – Jesteś Jaskiniowo-Północnym! Z północnego masz rozmiar i skrzydełka a z Jaskiniowego masz twarde łuseczki i to że nie lubisz światła. Ta sama rasa co tatuś, jednak jesteś inny. Nie ma reguły na to jak smok wygląda, jedni dziedziczą futro inni nie, jedni rozmiar inni nie. Przy mieszaniu ras to jest losowe. – uświadomiła grzecznie brata. Zanim jednak zacznie opowiadać mu o tym jak wspaniałe są inne rasy, poczeka. Może zada jej jeszcze jakieś pytanie?

: 05 maja 2017, 16:58
autor: Wirtuoz Szeptów
Kolejny spacer podczas tych nie spokojnych dla mnie dni. Nie... Nie spałem od kilku dni. Nie mogłem wiedząc, że w tej grocie znalazłem ją... Ją martwą. Każdej nocy czułem jakby ona dalej spała na swoim legowisku lecz jej tam nie było... I nigdy już jej tam nie będzie. Prawie każdej nocy zalewałem się łzami. Nie miałem ochoty się uczyć, rozmawiać... A przecież miałem zadanie. Tylko czy dalej chciałem pomagać? Może lepszym rozwiązaniem byłoby zeszycie się tam w grocie i wychodzenie tylko za jedzeniem? Nie! Ona by tego nie chciała. Nie pozwoliłaby mi się poddać, nie teraz. W końcu byłem już w połowie drogi do pełnej rangi. Zostałem zaakceptowany przez tą społeczność. Wzięty za jednego z nich. A przecież to wszystko zawdzięczałem jej. To ona mnie znalazła, wychowała. Kochałem ją. Tylko nie wiem czy z wzajemnością. Dlatego też jej odejście bolało najbardziej. Nigdy się nie dowiem czy mogłem być dla niej kimś więcej niż tylko bratem. Łapy poniosły mnie na Pisklęcą Równinę. Niezbyt dobre miejsce dla płaczącego smoka prawda?
Tak płakałem... Już nie mogłem się powstrzymać przed przeciągłym szlochem, który rozniósł się po równinie. Leżałem z pyskiem zakrytym łapami. Ciało zaczęło się trząść w odruchu szlochu. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić... Nie teraz... Nie tak szybko...