Strona 17 z 32
: 01 lis 2017, 12:30
autor: Dzika Gwiazda
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Zaranna jak to ona, znów buszowała po lesie. Tym razem wybrała się do Dzikiej Puszczy, na terenach wspólnych. Choć powoli zbliżała się zima, tutaj wciąż było jeszcze sporo zbrązowiałych i pożółkłych liści na drzewach. Adeptka kręciła się to tu, to tam, szukając tropów, zapachów, ścieżek zwierzyny, obserwując toczące się życie. Gdy zmęczyła się wędrówką, położyła się między korzeniami jednego z większych drzew. Chociaż osiągnęła już dojrzały wiek, między potężnymi korzeniami potężnego drzewa wydawała się mała. Nie zamykała jednak oczu, a głowę miała uniesioną. Mogła tu chwilę odpocząć, ale bądź co bądź nie znała tych puszcz tak dobrze jak tych na terenach Ziemi. Kto wie, co lub kogo mogła tu spotkać.
: 01 lis 2017, 12:33
autor: Szalbierski Kolec
Spokój Zarannej zagłuszył jakiś hałas. Wpierw było to łamanie patyków, potem szturchanie kamieni, na koniec przyprawione szelestem liści. Zupełnie jakby przechodził tędy jakiś olbrzym. Jednak jej oczom po krótkiej chwili ukazał się młody, lecz dobrze zbudowany samiec. Albo nie potrafił chodzić cicho, albo nie przykładał do tego wielkiej wagi.
Sam dopiero teraz spostrzegł, że ktoś tu jest. Chyba wyszedł za daleko poza tereny Cienia, mhm?
– Ara Taur. – Przywitał się kulturalnie, zastanawiając skąd pochodzi adeptka. Zapach był mu obcy.
: 01 lis 2017, 13:05
autor: Dzika Gwiazda
Nie dane było jej odpocząć, przynajmniej zbyt długo. Usłyszała głośne szelesty i trzaski, jakby ktoś przebijał się przez las z gracją niedźwiedzia wybudzonego ze snu. Niedługo potem jej oczom okazał się młodszy od niej samiec, o brązowych łuskach i jadowicie zielonych oczach, przypominających tak ulubione przez nią szmaragdy. Nie wiedziała jakiego gatunku jest nieznajomy, ale błona pławna między palcami, a także duża ilość grzebieni wskazywały na smoka związanego z wodnym środowiskiem. Morski? Bagienny? Zapach przybysza wskazywał, że należał on do sojuszniczego stada. Z ciekawością śledziła go żółtymi oczyma, jak podchodzi i wita ją jakimiś dziwnymi słowami. Na to przynajmniej wskazywał ton jego głosu. Powitanie w języku stada czy jego własnym, jeśli pochodził zza bariery?
– Witaj, Cieniu. – odpowiedziała, kiwając lekko głową. Czarne źrenice zwężone były jak u kota. – Nie strach robić ci takiego rumoru w puszczy? Między drzewami mogą czaić się różne stworzenia. Nie zawsze przyjemne. Nie zawsze smaczne. – powiedziała uśmiechając się drapieżnie i odsłaniając przy tym komplet białych zębów.
: 01 lis 2017, 13:10
autor: Szalbierski Kolec
Dość machinalnie używał mowy spoza bariery, czasem nawet zapominał, że inne smoki nie znają znaczenia tych słów. Póki nikt mu nie zwracał uwagi nie widział potrzeby aby trzymać język na wodzy.
Obejrzał się po słowach samicy za siebie. Fakt, jakoby przeszedł huragan. Wszystko pogniecione i na kilometr było widać, że ktoś nie potrafi się z gracją poruszać. Tylko czemu mu to wszystko ma być potrzebne.
– Nigdy mi to nie wadziło – przyznał, wytężając węch aby rozpoznać jej zapach. Niestety, poza Cieniem nie znał innych stad, toteż nie miał pojęcia kim jest nieznajoma. – To ma jakieś.. znaczenie? – zapytał, a z tyłu głowy zamajaczyła mu pewna kwestia o której mówiła jego Pani. – Och, masz na myśli to całe skradanie?
Posłał jej uśmiech równie drapieżny uśmiech co ona jemu. Zaraz potem schował zębiska za twardymi wargami i wzruszył barkami.
– Nikt mnie nie nauczył. Ale jest to na mojej liście. Kiedyś. Może. – Dodał.
: 01 lis 2017, 14:26
autor: Dzika Gwiazda
Zachichotała, gdy zapytał się, czy ma to jakieś znaczenie.
– Ano ma. Jak będziesz tak hałasował, to nie złapiesz żadnej sensownej zwierzyny. Jeśli stadnego łowcę szlag trafi, to będziesz chodził o pustym żołądku. Nie mówiąc już o tym, że nie będziesz tak bardzo przyciągał uwagi drapieżników. Wilki na przykład mogą chcieć poczęstować się twoją zdobyczą. Z jednym czy dwoma dasz sobie radę – rzuciła mu taksujące spojrzenie, prześlizgując żółtymi oczami po silnych łapach i dosyć szerokiej piersi. – Ale jeśli napadnie cię wataha złożona z czterech czy pięciu, to będziesz miał szczęście jeśli sam nie staniesz się zwierzyną. – podniosła się z ziemi i przeciągnęła, aż chrupnęły kostki. – Mogę cię tego nauczyć... – powiedziała, a w żółtych oczach zabłysły figlarne iskierki. Końcówka ogona, zakończona czarną, kostną strzałką, kołysała się lekko jak u kota. – ...jeśli zdradzisz mi swoje imię. Ja jestem Freya. – przedstawiła się na cienistą modłę, używając swojego pierwszego imienia.
: 01 lis 2017, 15:38
autor: Szalbierski Kolec
Nie lubił śmiechu. Tak samo jak łez. Obrzydzały go te drugie, ten pierwszy po prostu dezorientował. Dla niego nie było w życiu powodów do radości, takiej szczerej. Śmiać się szyderczo mógł. Ale może po prostu nie miał poczucia humoru..
– Przykre, że smok operujący tak silnym ciałem i magią musi się obawiać byle kundla z lasu – mruknął, nawiązując do idei gatunku, nie siebie samego.
Warunek jaki postawiła był dziwny. On pewno za darmo by obcego nie uczył. Co prawda nie wiedział o cennej walucie w postaci kamieni szlachetnych, ale niedługo się dowie, siłą rzeczy. Przypatrywał się jej z uwagą. Freya. Wyglądała na nieco starszą od niego. Czy też był adeptką? O 'Łusce' nie wspomniała.
– Veskair. – Odpowiedział, lekko opuszczając łeb w ramach leniwego ukłonu. – To od czego zaczniemy?
: 01 lis 2017, 17:37
autor: Dzika Gwiazda
Parsknęła pod nosem, kręcąc lekko głową na jego uwagę o "kundlu z lasu". Łatwo było mówić o tutejszych wilkach, dopóki widywało się pojedyncze osobniki i nie stało się oko w oko ze zorganizowaną watahą. Ale nie zamierzała prawić mu wykładu na ten temat, jego sprawa. Zresztą pierwsze polowanie i starcie z większym drapieżnikiem szybciej wyleczą go z arogancji, niż jakiekolwiek słowa.
– Od postawy. – odparła. – Łapy stawiasz wąsko, nie szeroko, lekko ugięte, żeby obniżyć sylwetkę. Skrzydła przy ciele, zwłaszcza wśród gęstej roślinności. Ogon luźno, ale utrzymuj go nad ziemią. Ustawiaj się. – mówiąc, zaczęła obchodzić go dookoła, zaczynając od prawej strony. – Trwa wojna terenowa, jesteś jednym z wojowników wysłanych na tereny wrogiego stada. Ze swoją grupą zauważasz kilka wrogich gadów, chcecie ich podejść i zaatakować z zaskoczenia, macie ku temu dobrą okazję. Teren leśny, podobny do tego dookoła nas. Co robisz? Na co uważasz podczas podkradania się? – zapytała, kontynuując okrążanie samca. Uważnie śledziła ruchy samca, błyskając żółtymi ślepiami.
: 01 lis 2017, 18:50
autor: Szalbierski Kolec
Zasadniczo nie była to arogancja a stwierdzenie faktu i spostrzeżenie. Smoki od dawien dawna kojarzyły się z potęgą. Która pod barierą nie miała znaczenia. Czymże były te potężne gady gdy przychodziło do starcia z drapieżnikami pospolicie spotykanymi? Veskair był zawiedziony swoim gatunkiem.
– Uroczo wyglądasz gdy się tak stroszysz – pokazał jej kły w ramach szarmanckiego uśmiechu.
Zamierzał jednak poważnie podejść do nauki, nawet jeżeli ta zdolność wydawała mu się zbędna. Miał być wojownikiem, nie łowcą. Czemu miałby się skradać do kogokolwiek? Zwierzynę mógł łapać w inny sposób. Ach, wszystko tutaj było takie inne. Niesmocze.
Ustawił się jak mu kazała Freya. Wąsko rozstawił łapska i nieco je ugiął, aby przygarbić sylwetkę. Ogon podniósł tak, żeby mu nie szurał o ziemię. Zerkał na nią gdy go okrążała jak kawał mięsa. W końcu przestał wodzić za nią wzrokiem. Skupiał się na jej słowach. Symulacja, mhm? Spojrzał za siebie i drogą dedukcji miał zamiar udzielić odpowiedzi. Pozostawił za sobą szlak pobojowiska, krocząc w to miejsce.
– Pewno musiałbym uważać na patyki, kamienie, liście. Do tego drzewa i krzewy? – zgadł, patrząc już na samicę a nie okolicę. – Coś jeszcze?
: 02 lis 2017, 12:23
autor: Dzika Gwiazda
Ona urocza? Ona była ucieleśnieniem lasu, dzika, nieobliczalna, tajemnicza! Urocze są pisklęta, małe, okrągłe, z wielkimi oczami. Sapnęła cicho, tym razem jakby starała się powstrzymać śmiech, wypuszczając przy tym chmurkę białego, zimnego powietrza z nozdrzy. W brązowołuskim było coś, co jej się spodobało. Szarmanckość? Pewien chłodny dystans? Zadziorność? A może wszystko na raz? Potrząsnęła lekko łbem i jej żółte oczy znów skupiły się na postaci brązowego samca. Nie teraz, na bogów. Była tu po co innego.
– Dobrze. – powiedziała, podchodząc do niego i wyciągając skrzydło. Lekko docisnęła nim jego skrzydło, jakby chciała się upewnić, że zaraz go nie rozłoży, albo nie opuści. Potem ruszyła dalej, posyłając mu zadziorny uśmieszek. – Podłoże, owszem. – podjęła po chwili, kiwając głową. – Patrzenie pod łapy, to podstawa. Szeleszczące liście, luźne kamyki, trzaskające patyki, wszystko co może zdradzić cię dźwiękiem lub sprawić, że tracisz równowagę. Ale to nie wszystko. A zapach? Jeśli nie jesteś zakamuflowany, musisz podchodzić pod wiatr, jeśli masz pozostać niewykryty. Zawsze, niezależnie od tego ile trudności by ci to nastręczało. Smoki z obcego stada mogły cię nie usłyszeć, ale jeśli cię wyczują od razu będą wiedzieć co się dzieje i kto ich podchodzi. – odeszła kawałek dalej i przysiadła na zadzie spoglądając najpierw na Vesakira, a potem na dosyć dużą polanę, na której się znajdowali, jakby oceniała coś. Przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech, sięgając do swojego źródła maddaty. Po dłuższej chwili na polanie zaczęły wyrastać różne obiekty, a podłoże zmieniać się. Na drugim końcu polany, jakieś jeden skok dalej pojawił się mały, biały króliczek. Ziemia przed brązowołuskim zmieniła – na liściach poło się mnóstwo luźnych, szarych kamyczków i większych kamieni leżących blisko siebie. Smoczyca odtworzyła skały z dbałością o szczegóły – były ciężkie, chropowate, twarde i chłodne w dotyku. Po mocnym uderzeniu rozpadłyby się na mniejsze kawałki i odłamki. Trudno było na oko ocenić, które z nich były stabilne, a które po dotknięciu przechyla się się trzaskiem i pociągną za sobą swoich mniejszych braci. Gołoborze miało długość mniej więcej półtora skrzydła.
Za połacią kamieni pojawiła się z kolei wysoka trawa. Nie była jednak na tyle duża, żeby zasłonić smoka, nawet przykucniętego w całości. W trawie znajdowało się jednak kilka wysokich, czarnych głazów, za którymi można było się schować. Były rozrzucone od siebie w różnej odległości, jedne całkiem blisko inne daleko. Trawa była soczyście zielona, pachniała lekko i była mokra w dotyku jak po porannej rosie. I ta cześć toru miała mniej więcej długość półtora skrzydła.
Westchnęła, gdy skończyła kreować pierwszą część toru. Uch, gdyby przyłożyła się bardziej do nauki magii, pewnie stworzyłaby cały za jednym zamachem, a tak musiała robić to w częściach.
– Do roboty, przejdź przez pierwsze dwie części toru. Jak będziesz na końcu stworzę ci kolejne dwie. – poleciła krótko, obserwując smoka żółtymi ślepiami. Vesakir nie widział na razie wyczarowanego króliczka – zasłaniała go wysoka trawa. Mógł go jednak łatwo i wyraźnie wyczuć, co oznaczało, że wiatr wiał mu w stronę pyska.
: 02 lis 2017, 15:03
autor: Szalbierski Kolec
Zauważył jej zakłopotanie, bo chyba tak można to nazwać, ale komentarz zostawił na później. Miał się uczyć. Szkoda, że nie ona od niego. Może kiedyś role się odwrócą.
Na ściśnięte przez nią skrzydło kłapnął zębami w ramach zaczepki, zaś w głowie usłyszała cichą aluzję do tej sytuacji. "Poprzytulamy się później, skoro Ci tak zależy". Zaśmiał się w duchu. Zabawna istotka. Taka.. inna niż te sztywniary jakie napotykał.
Mruknął coś kiedy Freya zaczęła bawić się maddarą. Też to potrafił, średnio lubił. Odczekał aż wytworzy całą scenerię, która średnio przypadła mu do gustu. Czemu nie mogły to być, u licha, bagna? Wszędzie tylko lasy albo góry. No trudno się mówi.
Przycupnął do ziemi, przynajmniej postawę miał już z głowy. Zbadał kierunek wiatru poprzez wysunięcie języka z paszczy. Korzystny. To dobrze. Powoli zaczął skradać się w kierunku w którym widział pierwotnie kicka. Łapy stawiał ostrożnie, unikając deptania suchych liści. Ogon dalej trzymał nad ziemią zamiast go ciągnąć, jak to miał w zwyczaju, zaś skrzydła ciasno przy bokach. Nastroszył swoje błony, które nierzadko służyły mu za naturalny kamuflaż – ich kolor łatwo wtapiał się w otoczenie nie tylko bagienne, ale też jesienne – wszak pora złotych liści kojarzyła się z tą gamą barw. Krocząc przed siebie i jednocześnie się skradając, adept uważał aby nie szturchać kamyczków pod łapami. Mogły wywołać niemały hałas. Powoli przesuwał je wierzchem łapy, bezszelestnie, jeżeli wyminięcie ich nie było możliwe.
Veskair dotarł w ten sposób do pierwszego z głazów. Schował się za nim i odsapnął. Nasłuchiwał czy królik zmienił swoją pozycję. Ale chyba nie. Wrócił więc do poprzedniej czynności z zachowaniem odpowiedniej postawy i zasad mu wpojonych przez Freyę. Trawa tutaj była mokra, a podłoże nieco śliskie przez kapiącą na nie rosę. I tutaj miał przewagę. Błony pławne charakterystyczne dla jego gatunku ułatwiały mu poruszanie się po podmokłym terenie. Minął kolejne głazu, aż dotarł do ostatniego. Skitrał się za nim. Tam czekał w bezruchu na kolejne polecenia. Wszak złapanie królika byłoby wtedy zbyt proste..
: 02 lis 2017, 20:30
autor: Dzika Gwiazda
// przepraszam, już poprawiam swoje literkowe ADHD D:
Obserwowała i nasłuchiwała dalszych posunięcia smoka, a że tor był dosyć szeroki, komentowała z odległości. Patrzyła jak powoli przebija się przez gołoborze, przesuwając łapami kamienie.
– Nie guzdraj się tak. Paluchy na żwirze i małych kamieniach szeroko, jak je ściśniesz, to nie będą zgrzytać. Co gdyby to pole miałoby długość lotu? Szedłbyś po nim do wiosny? – pokrzykiwała ostro. Chciała go rozproszyć? Być może. Większość smoków myślała, że przy dobrym skradaniu wystarczy jedynie zachować ciszę. W słowach było to proste, ale w praktyce było wiele rzeczy, które po drodze mogły rozproszyć i zaowocować błędem. Dzięki, zapachy, niespodziewane zauważenie blisko znajdującego się drapieżnika lub zwierzyny. Nie każdy potrafił zachować cierpliwość i zimną krew.
– Dalej, dalej! Zwierzyna nie stoi w miejscu! – zaczęła musztrować, gdy przysiadł za kamieniem, aby sobie odsapnąć. Nie musiała się zbytnio wysilać, żeby ją słyszał. Na pewno słyszał ją dobrze, być może aż za dobrze. Patrzyła jak przesuwa się od kamienia do kamienia, wykorzystując je jako zasłonę.
– Dobrze, wykorzystuj teren! – gdy zaczął zbliżać się do ostatniego głazu, znów przymknęła oczy tkając zaklęcie, a Veskair mógł poczuć znaczne obniżenie temperatury. Kolejna część toru pokryta była wysokimi i głębokimi zaspami śnieżnymi. Biały puch wyglądał jak świeży opad – bielutki, bez żadnych śladów, połyskujący i mięciutki. W dotyku był oczywiście zimny i delikatnie kłujący, a pod wpływem ciepła ciała miał stawać się dodatkowo mokry. Naciśnięty szeleścił i ugniatał się. Na śniegu pojawiło się kilka niewysokich krzaków pokrytych śniegiem, dwa zwalone, oblodzone pnie oraz kilka większych i mniejszych zasp. Pokrywa śnieżna spokojnie sięgała samcowi do brzucha. Teren z pewnością był zdradliwy. Łatwo było pośliznąć się i upaść, albo zapaść w głębszą zaspę. Ta część toru miała mniej więcej długość skrzydła.
Ostatnia część toru z kolei okazała się być znajomym dla smoka obrazkiem. Ziemia dookoła białego króliczka stała się mokra, błotnista. Błoto było głębokie, sięgało przynajmniej do kolan. Oblepiało ciało i mlaskało głośno przy wyciąganiu łap na powierzchnię. Tu i ówdzie pojawiło się kilka większych kałuż z wodą. Pośród tego wszystkiego znajdowały się także kępki niskiej trawy, które oznaczały nieco pewniejszy teren oraz większe szuwary.
Smoczyca znów wypuściła ze świstem powietrze, kończąc tkanie zaklęcia. Króliczek siedział obrócony tyłem do nich i niczym nie niepokojony skubał sobie jakiś korzonek, siedząc na jednej z trawiastych wysepek.
– Dalej! – zawołała, spoglądając na brązowołuskiego żółtymi ślepiami.
: 03 lis 2017, 12:09
autor: Szalbierski Kolec
Ależ ona była żywiołowa i.. jakby to ująć, niecierpliwa? Zastanawiał się czy na pewno była dobrym nauczycielem. Czy skradanie nie polegało na cierpliwości podczas polowania, a nie pośpiechu?
~ Nie mogę rozstawiać szerzej palców, bo rozerwę sobie błony. – Odpowiedział w miarę cierpliwie, może nie spostrzegła z jakim gatunkiem ma do czynienia. Jako bagienny, miał ograniczone pole manewru przy rozczapierzaniu paluchów.
Potem pojawił się śnieg. Dla jego łap było to zbawienie, pławne błony wypierały wodniste podłoże i ułatwiały poruszanie się. O poślizgu nie było mowy, ani o zatapianiu się w puchu. Piasek byłby nieco bardziej kłopotliwy, ale mimo nieciekawie wyglądającej scenerii, Veskair był przekonany o swojej przewadze.
Obserwował tor, planował w głowie nim się czegokolwiek podjął. Hmpf. Przyjął odpowiednią pozycję, taką jak chwilę temu. Upilnował rozstawienia łap, uniesienia ogona i dociśnięcia skrzydeł. Przycupnął, lecz nie stykał się brzuchem z ziemią. Zaczął powoli skradać się przed siebie, pod wiatr – tego akurat sam upilnował wcześniej. Żwawo, ale cicho poruszał się po śniegu i stawiał kroki ostrożnie, aby nie wykonywać zbyt wielkiego hałasu. Przynajmniej żeby nie 'ciumkał' od roztapiania się pod wpływem jego ciepłego ciała. Adept znalazł się przy pierwszym krzewie i schował za nim na moment, żeby się rozeznać. Sprawdził językiem wiatr. Nie zmienił chyba kierunku. Ruszył więc dalej. Nie było tu kamieni i patyków, jedyną trudność sprawiało odpowiednie stawianie kroków przy właściwym balansowaniu ciałem, aby śnieg od przeciążenia nie wydawał charakterystycznych dźwięków. Potem był drugi krzak, a na samym końcu oblodzony pieniek. Omijał zaspy, które jednocześnie sprzyjały jego zadaniu. Wtedy dojrzał dalszą część ćwiczenia.
Serio? Robiła to specjalnie. Na sto procent. Parsknął w duchu i powiedział kilka niemiłych słów. Wbrew swojej rasie, nienawidził bagien. Głównie ze względu na smród. Mus to jednak mus, toteż Veskair szukał wpierw przednią prawą łapą stabilnego gruntu. Tam, gdzie błoto paćkało i tworzyło bąbelki się nie zapuszczał. Badał teren delikatnie pacając go łapą. Błonki pławne mu ułatwią przemieszczanie, ale wciąż był sporej wielkości smokiem. Skradanie zupełnie nie powinno leżeć w jego naturze. Cóż, trudno. Cienisty wziął się w garść i wybrał teren nieco bardziej trawiasty. Musiał uważać aby nie szturchać ciałem szuwarów i reszty naturalnej dla bagien roślinności. Przesuwał się szybko i pewnie. Pod wiatr, aby królik go nie wyczuł. Sylwetka tego gnojka była w zasięgu wzroku, ale nie miał nawet zadania go złapać. Po prostu podchodził co raz bliżej, ustawiając kończyny z uwagą. Spoglądał pod łapy co chwila, co by nie potknąć się o nic i nie szturchnąć czegoś, czego nie chciał szturchać.
: 04 lis 2017, 20:55
autor: Dzika Gwiazda
Zielona najwyraźniej była zadowolona z czynionych przez samca postępów, bo umilkła idąc wzdłuż toru i przyglądając się dalszym poczynaniom Veskaira. Brązowy zgrabnie poradził sobie ze śniegiem, pilnował otoczenia i kierunku wiatru, nawet nie zostawił po sobie zbyt wielu śladów. Gdyby nie skupiała się na tym by wyłapać błędy, prawdopodobnie nie usłyszałaby go wśród dźwięków lasu.
– Nieźle sobie radzisz sobie jak na taki kawałek mięśnia. – skomentowała, gdy kończył przedzierać się przez śnieg. Samiec był młodszy od niej, a już był wyraźnie lepiej zbudowany i przypuszczalnie silniejszy. Ona była bardziej smukła, lekka, delikatniejsza. W ciele na pewno, w charakterze niekoniecznie.
Zachichotała jak złośliwy chochlik, gdy Veskair wyrzucił z siebie kilka nieprzystojnych słów. Nie miała na celu zdenerwowania go, nawet zaskoczyła ją jego reakcja. Ona sama, choć większość czasu spędzała w lesie, kochała góry i czuła się tam jak w domu. Jednak pomimo rozdrażnienia, także i tu poradził sobie świetnie. Sprawnie wymijał głębsze bajorka błota, sprawdzając teren łapą, a także trzymając się trawiastych kępek. Nawet nie szeleścił i nie poruszał zbytnio szuwarami. Szybko dotarł do końca kolejnego odcinka. Zaranna przysiadła z boku toru.
– Dobra robota. – pochwaliła z uśmiechem. – Przerobimy jeszcze jeden teren i podejście do ofiary, a potem zobaczymy jak poradzisz sobie z drapieżnikiem. – powiedziała i podniosła się. Biały króliczek przekicał sobie kolejne półtora skrzydła do przodu, a przed Veskairem pojawiła się inna sceneria – pustynna. Wysokie wydmy poprzetykane były płaskimi, kamiennymi płytami o rudawym kolorze, a także sterczącymi, wysokimi i wąskimi skałami. Kamień i skały, choć w wielu miejscach sprawiały wrażenie zachęcająco stabilnych i twardych, można było dostrzec na nich siatkę niepokojących pęknięć. Sam piasek był bardzo sypki, szorstki i co ciekawe chłodny w dotyku. Króliczek siedział przycupnięty na drugim końcu toru, w niewielkiej dolince, w małym skupisku suchych krzaków. Samiec nie mógł dostrzec go z początku toru, ale mógł łatwo wyczuć gdzie siedzi jego cel, bo wiatr wiał mu w pysk, przynosząc woń mokrego, króliczego futra. Z pewnością zauważy białucha, gdy dotrze do brzegu dolinki. Prowadziły do niej dwie drogi – jedna była szeroką skałą wystającą pod niskim kątem. Wyglądała na stabilną, jednak jej koniec był skruszony i popękany. Skała umieszczona była w jednej z większych i bardziej stromych piaskowych wydm. Druga droga wiodła przez nieduże, wąskie koryto, którego dno stanowiły płaskie, mocno popękane skały, pełne drobnych kamieni i zeschłych roślin. W miejscu gdzie koryto wchodziło do dolinki, znajdowało się skupisko większych krzaków, które świetnie nadawało się na kryjówkę. Każda z dróg miała swoje wady i zalety i każda wymagała nieco innego podejścia.
– W podchodzeniu do ofiary nie ma zbyt wielkiej filozofii. Im bliżej się znajdziesz tym lepiej, oczywiście im bliżej, tym większe ryzyko, że zostaniesz odkryty, a wtedy czeka cię mozolny pościg. Ja lubię podchodzić na skok, żeby zakończyć walkę zanim na dobrze się zacznie. Ty możesz spróbować ataku z dłuższej odległości albo bliższej. Sam musisz wyczuć, gdzie jest ten złoty środek. Podchodząc rozeznaj się w terenie, a potem złap futrzaka. – poinstruowała go, siadając sobie przy początku toru, by móc obserwować jak sobie radzi.
//spokojnie możesz rozbić to na dwa posty – najpierw podejście, a potem atak :) Potem zrobimy jeszcze jedno ćwiczenie i będzie raport.
: 05 lis 2017, 12:21
autor: Szalbierski Kolec
Btw. mówiono mi, że na skradanie I to co mamy obecnie starczy.]
Na jego pysku wymalowało się coś na wzór zdziwienia, chociaż ciężko dokładnie stwierdzić, smocza mimika była dość ograniczona.
– Dzięki. Chyba. – Mruknął, niezbyt przekonany czy to komplement, czy jednak pocisk po siłowcach.
Otoczenie uległo zmianie, a adept skupił się aby je dokładnie obejrzeć. Sam koncept pustyni i piasku go odrzucał, jednakże.. nie miał zanadto wyboru. Analizował możliwe opcje. Generalnie, lubił iść na łatwiznę. Być może miał jaskiniowe smoki w drzewku genealogicznym. Póki co jednak, miał zadanie do wykonania. A raczej dwa.
Wpierw musiał pokonać wydmę. Jego powierzchnia niezbyt mu się spodobała – był ciężki, a podłoże ewidentnie wyglądało na raczej kruche. Mimo to przyjął odpowiednią postawę, taką jak przy poprzednich zadaniach. Ogon trzymał nad ziemią, skrzydła przy bokach, łapy lekko ugiął w kolanach. Powolutku wspinał się na ów wydmę, z każdym krokiem badając powierzchnię po której stąpał. Lekko przykładał każdą z kończyn do szorstkiej skały, badając przy niewielkim nacisku czy w tym miejscu się skruszy i wywoła hałas. Balansował swoim umięśnionym ciałem tak, aby nie rozstawiać swego ciężaru nierównomiernie. Tym sposobem dotarł na szczyt wydmy. Tam już widział ofiarę zamiast ją czuć. Nie wychylał się za bardzo. Tylko na ty le by spojrzeć jakie ma opcje dotarcie do ukrzewionej dolinki. Hmm. Pierwsza z opcji zdecydowanie mu nie podeszła. Na ślepo wybrał drugą, tą przechodzącą korytem. Powoli udał się w tym kierunku, cały czas uważnie stąpając.
Znalazłszy się w korycie, Veskair szybkim rzutem oka zauważył trudności jakie na niego czyhały. Na szczęście nie był głupi – powinien sobie z nimi poradzić. Tak więc ruszył przy zachowaniu poprzedniej postawy skradania. Wierzchem łap ostrożnie i powoli, czyli też cicho, przesuwał większe stosy drobnych kamieni i zaschniętych roślin, aby mu nie przeszkadzały. Niektóre kamyczki ignorował, po prostu powoli, ale mocno na nich stąpając żeby przyczepiły się do jego specyficznie zbudowanych łap i nie opadały, przez co nie obawiał się hałasu. Ależ go będą bolały po tym łapy, eh..
Niedługo potem, tymże sposobem, dotarł do konglomeracji krzaków graniczących z doliną przy wyjściu koryta. Językiem sprawdził kierunek wiatru. Chyba się nie zmienił, wciąż stał pod niego. Królik zaś dalej tam siedział, zresztą trudne by uciekł sam z siebie – było to ćwiczenie, a nie realna zwierzyna. Veskair jednak czekał. Królik siłą rzeczy czasem patrzał w różne strony, a adept wolał wyczekać odpowiedniego momentu. Tym sposobem, gdy tylko marchewkojad był do niego tyłem, młodzian wyskoczył z krzaków. Szczędził sobie na gracji, polegał przede wszystkim na sile. Zaszarżował na niego. Był krótkodystansowcem, ale powinien zdążyć. Przy odrobinie szczęście uda mu się nacisnąć przednimi łapami na drobne ciało zwierzątka, unieruchamiając je. I może, niechcący, gruchocząc mu kilka kości.
: 05 lis 2017, 19:58
autor: Dzika Gwiazda
// dobra, jak wystarczy to nie będę cię męczyć dłużej. Leć z raportem.
Z zaciekawieniem błyszczącym w ślepiach obserwowała działania Veskaira. Celowo stworzone przez nią iluzje były kruche, zniszczone i zdradliwe aż do przesady. Robiła to oczywiście celowo, ale jej zamierzeniem nie było zgnębienie brązowołuskiego. Jeśli samiec poradzi sobie teraz, poradzi sobie także w mniej wymagającym terenie. Patrzyła jak ocenia sytuację i ku jej zaskoczeniu, wybiera drugą drogę, wiodącą przez wąwóz. Była przekonana, że spróbuje szybszej wyjścia, czyli ataku od góry.
Nie komentowała tym razem, pozwalając mu się w pełni skupić na wykonaniu zadania. Sprawnie poradził sobie z zejściem do koryta, a następnie przejściem po spękanych płytach. Jak na jej oko trochę za bardzo kombinował przesuwaniem z niektórych kamieni, ale nie popędzała go. Lepiej, żeby był ostrożny i nie zawalił, niż próbował na siłę przyspieszać cały proces. Nawet odrobinę zaimponował jej swoją cierpliwością.
Oczywiście wszystko miało swoje granice, także i ciche podchodzenie. Veskair dotarł do krzaczków, zbadał wiatr, a potem wystrzelił w kierunku królika. Jego atak nie był specjalnie wyrafinowany, ale skuteczny. Królik zerwał się do ucieczki w momencie, gdy smok wyskoczył zza krzaków. Smyrknął między zeschłą roślinność, ale wojownik dzięki mocnym łapom zyskał dużą przewagę. Biały futrzak zdążył przebiec mniej więcej jakieś pół skrzydła, gdy dopadły go szpony samca. Zwierzę wydało z siebie pisk, Veskair poczuł pod palcami przyjemny trzask drobnych kości... a potem ofiara rozpłynęła się w powietrzu, podobnie jak cała reszta pustynnej scenerii. Zaranna brnęła nieśpiesznie po liściach w jego kierunku, uśmiechając się lekko.
– Zgrabna robota. – pochwaliła. – Potrafisz być delikatny, jak chcesz. Dobrze rozeznałeś się w terenie, przyznam, że zaskoczyłeś mnie, bo myślałam, że zaryzykujesz atak z wysoka. – smoczyca przysiadła i spojrzała na samca – Planowałam co prawda jeszcze jedno ćwiczenie, ale dajesz sobie radę na tyle dobrze, że raczej nie zawalisz polowania. – końcówka jej ogona poruszała się lekko, jak u dzikiego kota. – Chcesz czegoś jeszcze czy ruszasz dalej? – zapytała. Może chciał nauczyć się czegoś jeszcze?
: 06 lut 2018, 1:20
autor: Ukryta Intencja
I po raz kolejny musiała szukać pomocy u uzdrowiciela... Powinna sobie chyba załatwić do nich jakiś łatwiejszy dostęp. Gdyby tylko jej rodzinne stado miało medyków. Amarilla? Jej prawie nigdy nie było, grota uginała się od ziół ale ciekawe jeszcze jak długo. Zrywane łapami jej matki... westchnęła ciężko czując jak ślepia ją pieką i swędzą. Strasznie zaczęły jej ostatnio łzawić, a właśnie miała udać się na arenę. W takim jednak stanie nie zamierzała wyzywać przeciwników Viliara. Co za tym szło czuła się rozdrażniona... walki pomagały jej zapomnieć o świecie.
Stanęła w lesie. Czuła obecność tylko jednej duszy, która przysiadła aktualnie na grubej gałęzi. Spojrzenie orła padło na nią. Siedział dumnie i nieruchomo czekając na jej rozkazy. Poza jednak "bądź moimi oczami" nie padło nic więcej. Pride siedział więc i obserwował okolicę by ostrzec swoją "matkę" przed ewentualnym niebezpieczeństwem.
Dirlilth natomiast uniosła łeb i ryknęła. Tym razem konkretnie w kierunku terenów Wody. Potrzebowała pomocy Mary... koło samicy leżało zawiniątko z ziołami.
: 06 lut 2018, 14:09
autor: Przedwieczna Siła
Do uszu Mary dobiegło głośne wezwanie od znajomej Cienistej. Tak, to było wezwanie skierowanie tylko do niej. Czyżby Wojowniczka znów poturbowała kogoś w pojedynku i potrzebowała opatrunku? Powód okazał się być znacznie prostszy, na szczęście. Choć Klątwie brakowało wyzwań ostatnimi czasy...
– Dobrze Cię widzieć. – powiedziała z uśmiechem, wyłaniając się zza drzew. Podeszła do Intencji bez obaw, od razu się jej przyglądając fachowym okiem. Widać było świeże zapalenie rogówki, powinno więc pójść gładko. Gdyby tylko smoki z Wody tak szybko zgłaszały się do niej z dolegliwościami...
Rozpakowała zawiniątko i wyjęła z niego dwa kwiaty ostróżeczki polnej. Stworzyła kamienną miseczkę z maddary, zebrała do niej kropelki wody z powietrza, wrzuciła do niej płatki kwiatów i podgrzała, ale tylko by delikatnie sparzyć kwiaty.
– Zrobię Ci okład na ślepia. Będziesz musiała chwilę z nim wytrzymać, musi dobrze wyschnąć. – uprzedziła ją, po czym zaczęła nakładać jej sparzone płatki kwiatów na ślepia. Upewniła się, że dobrze pokrywają całą powierzchnię, łącznie z powiekami i odczekała, aż zeschną i stworzą skorupkę, którą później ściągnęła.
– Teraz czas na sztuczki z maddarą. – mruknęła żartobliwie i dotknęła skroni smoczycy. Maddara Uzdrowicielki przeniknęła do ciała pacjentki i pierwsze co, to jak zwykle zaczęła oczyszczać organizm ze wszelkich bakterii. Oczywiście nie cały organizm, skupiła się na gałkach ocznych i ich okolicach. Eliminowała każdą bakterię, która powodowała zapalenie, cierpliwie, chwilę to trwało. Później złagodziła podrażnione nerwy i pobudziła nieco ślepia do produkcji łez, by odpowiednio nawilżyć powierzchnię oczu. Teraz powinno wszystko być dobrze.
/ 2x ostróżeczka polna
: 28 kwie 2018, 16:59
autor: Stłuczona Klepsydra
Przyleciała do dzikiej puszczy i stanęła na skraju lasu. Łeb jej pękał i to od dłuższego czasu, no ale po co by miała pójść do uzdrowiciela. NO po co. Lepiej zignorować co? Samo przedzie? No to tak nie działało. Na szczęście postanowiła ruszyć swój głupi zad gdy zrozumiała że może to przerodzić się w coś poważniejszego.
~Wyciszona? Proszę o leczenie, strasznie boli mnie głowa~ z trudem wysłała mentalną wiadomość ziemistej. Nie wiedziała że awansowała więc wciąż używała jej starego imienia.
: 29 kwie 2018, 21:44
autor: Feeria Ciszy
Istotnie, Elesair nie była już Kleryczką. Zanadto jednak nie przejęła się faktem, iż Cienista tego nie wie. Cóż, najwyżej się dowie... Z resztą, to nie było nic szczególnego, a z Klepsydrą nie łączyła ją jakaś szczególna więź. Fakt, dość często się widywały... Ale za każdym razem było to leczenie ran, czy chorób Czarodziejki. Taka stała relacja Uzdrowiciel – smok leczony.
Brązowołuska przybyła wraz z Kerriganem, który usadowił się na jej rogu, gdy tylko łapy Uzdrowicielki dotknęły ziemi.
Feeria szybko zabrała się do roboty. Przywołała do siebie jedną kamienną miseczkę oraz trzy szyszki chmielu. Skropliła powietrze nad naczyniem i wypełniła je gorącą wodą, do której wrzuciła wcześniej wspomniane zioło. Gdy mieszanina się gotowała, kruk wyrzucił z siebie kilka chrapliwych słów;
– Już nie Wyciszona, tylko Feeeeeria Ciszy. – Oczywiście, kruczopióry nie mógł tego powiedzieć normalnie. Zawsze trzeba coś przekręcić lub chociaż inaczej zaintonować... – A ja jestem Kerrigan, tak swoją drogą – mruknął jeszczepod nosem.
Kilka uderzeń serca później, chmiel był gotowy. Elesair odcedziła zbędne już szyszki oraz poczekała chwilę, aż całość się ostudzi. Następnie podała Czarodziejce miskę, jednocześnie mentalnie prosząc o coś kruka, który już po chwili się odezwał;
– Masz to wypić. Pomoże na ból.
Cisza przymknęła ślepia i przyłożywszy swą prawą łapę do piersi Cienistej, zaczęła przelewać maddarę. Sam chmiel miał nie tyle zmniejszyć ból głowy, co obniżyć ciśnienie. Ptaszysko ujęło to o wiele inaczej... Ale to raczej nie miało większego znaczenia dla Czarodziejki. Miało jednak znaczenie dla Ciszy, która dzięki temu nie musiała zanadto martwić się tym aspektem choroby. Zamiast tego, zaczęła po prostu na swój sposób łagodzić ból łba, który nawiedził Klepsydrę. Złagodziła podrażnienie końcówek nerwów oraz napięcie, które się między nimi pojawiło. Na koniec upewniła się, że krew już za bardzo nie uciska nerwów w głowie Epilleth, po czym mogła w końcu wycofać swą energię. Powinno być już dobrze...
: 23 maja 2018, 10:48
autor: Szabla Kniei
Kwitnący Krzew przyprowadziła Słonecznego do Wielkiej Puszczy, gdzie mieli urządzić sobie małe polowanie. Ona była pełna energii, a on… no, niekoniecznie. Strasznie się ociągał. Krzew domyślała się, jak bardzo nie ma ochoty na naukę, ale nie miała zamiaru mu jej odpuścić.
– Uwierz mi, przyjacielu – zwróciła się do Słonka. – Serce mi pęka, że będę cię tak dręczyć. Ale nie mam wyboru. – Westchnęła teatralnie. Ciężko, z cierpieniem. – To wola bogów. Jeśli jej nie wypełnię, spuszczą na nas asteroidę. Tylko my możemy ocalić świat przed zagładą.
Smoczyca klapnęła zadem na ściółkę leśną. Poprawiła skrzydła na grzbiecie, przeciągnęła się. To ostatnia okazja na odpoczynek przed wznowieniem wędrówki po terenach Wolnych Stad.
– Co już wiesz o śledzeniu? Wymień wszystkie fakty, a potem ja opowiem ci więcej.
Popatrzyła wyczekująco na Słonecznego Kolca.
: 23 maja 2018, 10:53
autor: Wędrówka Słońca
Słoneczny zaśmiał się cicho. W myślach, bo rzecz jasna nie mógł wydobyć z siebie głosu. Jego gardło ledwie nadawało się do picia wody i przełykania miękkiego jedzenia. Zdążył się do tego przyzwyczaić, ale to nigdy nie będzie komfortowa sytuacja.
~ Dla dobra tej krainy przyjmę na siebie każde tortury ~ przekazał telepatycznie pomarańczowej, usiłując utrzymać śmiertelnie poważną minę. ~ Nawet te z nauki śledzenia. Nawet te! ~ Pokiwał głową.
...bogowie, jak mu się nie chciało tego robić. Tak bardzo. Tak mocno. Mógłby robić teraz milion przyjemniejszych rzeczy niż uczyć się śledzenia, ale nie chciał sprawić przykrości Nagietkowej. Zmobilizuje się. W końcu ktoś musi uratować ten świat, czyż nie?
~ Śledzenie służy do tego, by znaleźć zwierzynę na polowaniu... albo jakiegoś zagubionego smoka, obojętnie. Wszyscy zostawiają po sobie rozmaite ślady, za którymi możemy podążyć. W czasie tropienia musimy być bardzo dokładni, a także poruszać się cicho i powoli, żeby nie zdradzić swojej obecności. Może nie tak bardzo, jak przy skradaniu, ale i tak trzeba uważać. Myślę, że najlepiej byłoby tropić we dwójkę, żeby zmniejszyć szanse zgubienia śladów. Na przykład z kompanem. Co jeszcze?... Hm. Nie powinniśmy śledzić w czasie deszczu czy śnieżycy. Odciski kopyt na pewno dobrze widać na wilgotnej ziemi, ale nie takiej, która jest stale zalewana wodą.
No, nie poszło mu tak źle. Wiedzy miał już całkiem sporo, bo przecież przeżył wielki kawał czasu. (Bez umiejętności śledzenia. Imponujące czy zasmucające?)