A: S: 1| W: 2| Z: 1| I: 3| P: 2| A: 1
U: Skr,Śl: 1| W,A,O,MP,MO,MA,Kż,Pł: 2| M,B,S,L: 3
Atuty: Inteligentny,Chytry Przeciwnik
Samiec nie trenował dotychczas zbyt wiele. Umiał to co umiał i wydawało mu się, że to wystarczy żeby mógł dobrze poruszać się po tych dziwnych ziemiach. Był jednak w błędzie, o czym przekonał się niedawno, podczas spotkania z Finezyjnym. W pływaniu był dobry, dlatego poradził sobie z rozwścieczoną Wodą. Nie potrafił określić czemu była wobec niego taka wroga skoro wciąż do niej wracał, ale najwyraźniej musiał pogodzić się z tym, że nie zmieni się to, dopóki na stałe nie opuści Lądu. Nie zamierzał tego robić, bo wbrew wszelkiemu rozsądkowi polubił to miejsce i choć jedzenie które oferowało przyprawiało go o mdłości, a grunt był twardy i nieprzyjemny, to samo miejsce wyglądało wspaniale, a interakcja ze smokami była niemożliwa do zastąpienia przez cokolwiek innego.
Samiec stanął na brzegu rozluźniając się i powoli rozkładając niewielkie skrzydła. Zanim w ogóle runął do Wody, która pomimo gniewu oszczędziła go, w pierwszej kolejności osłabł, ponieważ nie był wprawiony w lataniu. Nie zamierzał nigdy stawać się mistrzem tej dziedziny, ale chciał przynajmniej przyzwyczaić do tego swoje mięśnie i ciało, żeby dla innych Lądowych prezentować się nieco mniej pokracznie, a także nie spadać przy pierwszej lepszej okazji.
Podkurczył łapy i wybił się z nich gwałtownie, posyłając beczkowate cielsko do przodu, w kierunku jeziora. Wybicie nie było zbyt wysokie, dlatego palce skrzydeł mogłyby swobodnie dotknąć ziemi, jeśliby się nad nią znalazł. Szpony skrzydeł wzburzyły taflę wody, zarysowując na niej długie linie, nie czyniąc samcowi żadnej szkody. Było to dosyć leniwe rozwiązanie, ale stwierdził, że warto zacząć naukę od czegoś prostego. Zamachnął skrzydłami tuż nad wodą, a potem zaczął wznosić się jeszcze wyżej, w prawdzie ociężale, ale i tak szybciej niż ostatnio. Błona stawiała mniejszy opór niż pod wodą, ale uderzanie o powietrze sprawiało samcowi nieprzyjemny chłód, na który teraz szczególnie zwrócił uwagę. Sam trzepot skrzydeł również go denerwował, był bardzo głośny w porównaniu z tym jaki słyszalny był u upierzonych smoków.
Ramiona samca poruszały się dosyć szybko, ze względu na niewielką rozpiętość skrzydeł, przez co morski męczył się o wiele prędzej niż oczekiwał. Starał się oddychać regularnie, próbując przyrównać chodzenie po powietrzu do pływania. Było bardzo podobne, ponieważ można było poruszać się w każdym kierunku, dzięki konkretnemu ustawieniu ciała, bądź steru jakim był ogon czy same kończyny. Znajdując się już wysoko nad wodą, samiec zakręcił, wykrzywiając ogon i skrzydła tak, żeby chłodne powietrze ślizgało się po płetwie i czerwonych błonach. Grzebieniami po bokach szyi również poruszał zgodnie do zakrętów, bo chociaż nie wiedział jak wielki wpływ miały w powietrzu, pod wodą lubił je stosować, przygotowując ciało do drobnych zwrotów. Pływanie było znacznie łatwiejsze, ponieważ utrzymanie ciała w miejscu było kwestią drobnych ruchów łap lub ogona, zaś na powierzchni najprostsza chociażby czynność wyciskała z samca wszelkie siły. Pierwszy zakręt był dosyć prosty, ale mało zgrabny, ponieważ nie dość że wykonany po ogromnym łuku, to jeszcze nie za sprawą szybowania, a chaotycznego wymachiwania skrzydłami. Dopiero po chwili smok zorientował się, że nie zawsze musi odpychać się od powietrza i że czasem może pozwolić sobie na odpoczynek, jeśli tylko nie trwa on zbyt długo.
Smok wykonał więc kolejny manewr, tym razem kierując się w przeciwną stronę. Przekrzywił ciało, tak że jedno skrzydło sterczało wysoko do góry, a drugie cięło powietrze tuż pod nim. Piękny i szybki zakręt, również wykonany po sporym łuku ale z o wiele większą gracją i płynnością. Wykonanie go wymagało jednak rozpędu, o czym samiec zorientował się dopiero za drugim razem, ponieważ przy pierwszym podejściu stracił zupełnie równowagę i zmuszony był do nurkowania. Samo wejście do Wody bardzo mu się podobało. Wślizgnął się do niej błyskawicznie, niemalże bez żadnego oporu, dzięki złożonym ciasno skrzydłom i wyprostowanym na jak strzałą tułowiu. Żeby wydostać się z Wody nie musiał nawet dodatkowo nurkować, ponieważ rozpęd nadany mu z powierzchni rzucił go w pobliże dna, tak że samiec jedynie zakręcił tuż nad mułem i kamieniami, a potem popłynął gwałtownie ku światłu, przebijając niespokojną taflę. Kiedy znalazł się ponad linią wody, rozłożył skrzydła ponownie i przy zamachu plasnął w nią, dodatkowo ją wzburzając.
Rozpęd w powietrzu był prosty, wystarczyło machać skrzydłami wystarczająco szybko, ciało układając jednocześnie tak, żeby stawiać jak najmniejszy opór. Kiedy samiec uznawał, że prędkość jest już wystarczająca, zataczał raz większy, raz mniejszy łuk próbując określić co zrobić, żeby wykonać jakiś nawrót, nie wymagający ogromnej powierzchni. Bez rozpędu było to dosyć łatwe, wystarczyło przez moment jednym skrzydłem uderzać nieco mocniej, wykrzywiając przy tym wszystkie członki. Rozpędzone ciało nie było już tak posłuszne, targała nim jakaś siła, której nie dało się opanować. Do czasu oczywiście.
Jeśli samiec składał jedno ze skrzydeł, zakręcał momentalnie, chociaż wiązało się to z błyskawicznym obniżeniem wysokości i nie równało się z zupełnym nawrotem. Ponawiał ten ruch kilka razy, zadowolony z nowej metody, ale wciąż ciekaw czegoś lepszego.
Może coś związanego z nurkowaniem? Ogon gwałtownie targał do góry, łeb w dół, a skrzydła układał pionowo, żeby ciało zdążyło się odwrócić. Świat istotnie zawirował wokół niego, a potem pociemniał nagle zalawszy się litrami wody. W zasadzie to pierwszy raz kiedy samiec uderzył grzbietem o Wodę, orientując się jak twarda potrafi być przez to jedno uderzenie serca. Poczuł pieczenie pod łuską i przez moment opadał na dno jak kamień, kontemplując co zrobił nie tak.
Robienie fikołków w powietrzu okazało się niesamowicie przyjemne, ale podobnie jak zakręt wymagały odrobinę powierzchni i samiec nie zorientował się nawet jak szybko zdołał pokonać odległość od swojego startu do swojego płynnego lądowiska. Wylazł na brzeg i ułożył się na nim, wyobrażając sobie siebie wirującego w powietrzu. Musiał odrobinę odpocząć.
Kolejna próba wykonania fikołka zakończyła się podobnie, tak samo zresztą jak kolejna i seria następnych. Odwrót w powietrzu wyglądał inaczej niż pod wodą, ciało nie odwracało się samo kiedy już nadało się mu pęd, przynajmniej nie w momencie w którym ciało zawisało pionowo. Wtedy po prostu nurkował i przez dłuższy czas nie miał pojęcia jak zrobić to inaczej. A jednak, była to jedynie kwestia wyczucia. Podobnie jak pływanie, było to łatwe i intuicyjne, nie sposób było tego wytłumaczyć, jeśli już się to potrafiło. Po którymś razie następował po prostu przełom, strach nie powstrzymywał już przed kolejnymi próbami i robiło się ich coraz więcej, nie zważając na ryzyko.
Ogonem musiał maznąć w powietrzu jakby chciał nim komuś wybić zęby, a sam grzbiet wykrzywić, jakby w kłębek do snu. Kluczowym elementem stawało się jednak wyczucie chwili i zwinięcie a potem ponowne rozłożenie skrzydeł i uderzenie, ostatecznie wywracające ciało smoka. Kiedy nad powierzchnią ziemi znajdywał się już jego grzbiet, ponownie w grę wchodził ogon pionujący ciało i znów skrzydła rozłożone szeroko i równolegle do ziemi.
O dziwo lądowanie sprawiało samcowi najmniej problemów. Początkowo ćwiczył jedynie nad powierzchnią wody, tak że nawet jeśli nie zdążył odpowiednio wyhamować nie zrobił sobie żadnej szkody, a kiedy już to przyswoił, swobodnie stawiał łapy na twardej powierzchni. Chwilę przed tym jak do niej dobijał, rozkładał szeroko skrzydła, aż błona sztywniała pod nagłym naporem powietrza, a łapy wyciągał daleko przed siebie, stawiając na ziemi pierw tylne a potem przednie, ze względu na pozycję w jakiej ustawiały go skrzydła. Wystartowanie z ziemi również nie było trudne, a skaleczenie palców skrzydeł o powierzchnię było jedynie absurdalną obawą samca. Dostatecznie wysoki wyskok zapewniał, że szpony nie były nawet bliskie zarysowania ziemi, a kiedy już to robiły, samiec nie zdążył nawet zwrócić na to uwagi. Najwygodniej startowało się z rozpędu, wtedy nie trzeba było skakać, a rozłożone podczas biegu skrzydła idealnie przygotowywały smoka do lotu, czyniąc go lekkim, nawet kiedy wciąż dotykał ziemi.
Na naukę latania samiec poświecił parę dni, zawsze zaczynając od rana, kiedy oślepiająca kula była jeszcze ledwie widoczna i kończąc, kiedy już pokonała ćwierć swojej codziennej wędrówki po Niebie.
Zaskakujące. Zanim się tego podjął stwierdził, że nauka będzie potworna, a kiedy już ją zakończył, stwierdził, że latanie jest... naprawdę przyjemne. W żadnym wypadku nie mierzyło się z pływaniem, ale zdecydowanie było to jeden z najlepszych darów Lądu.
//zt
Licznik słów: 1292
×