Strona 20 z 28

: 07 lis 2019, 16:09
autor: Yamikarasu

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Po raz pierwszy wymknąłem się z groty matki tak daleko poza obóz stada. Nawet wyszedłem poza jej tereny umykając patrolującego granicę smoku. Wędrowałem przed siebie nie myśląc za wiele, jedynie podziwiałem jak zieleń ustępuje czerwieni i brązu.
Przekroczyłem granicę zagajnika, był piękny, a życie w nim powolutku umykało i zbierało zapasy na gorsze i zimniejsze dni. Nagle zobaczyłem w oddali dużą błyszczącą skałę. [color=#c3444]" Co tam jest?"[/color] zapytałem siebie półszeptem i ruszyłem w jej kierunku. Na miejscu ujrzałem skałę błyszcząca w słońcu i można z jej powierzchni ujrzeć cześć zagajnika.

: 07 lis 2019, 21:09
autor: Szara Rzeczywistość
Zagajnik to miejsce dobre jak każe inne. Ostatnio Godnemu nie wychodziły polowania, ale przynajmniej nieco pogoda się poprawiła. Trzeba było szukać pozytywów.
Życie prawie dorosłego adepta było ciężkie. Nauki już praktycznie zakończone, ale wkradała się ciągła praca nad umiejętnościami. No i porażki na polowaniach. Przynajmniej Godny nigdy nie czuł pociągu do walk na arenach!
Było mocno po południu, akurat spacerował bez większego celu obserwując otoczenie. Jego dość bystre ślepia wypatrzyły poruszającą się wysoką trawę jakieś pięć ogonów od niego. Nie zamierzałby atakować zająca, którym i tak nie najadłby się za bardzo, ale lubił podziwiać naturę, którą niestety czasem musiał naruszyć, żeby po prostu przeżyć.
Usiadł na zadzie, aż z traw nie wyłoniło się... pisklę.
Oh, a co Ty tu robisz, maluchu?
Siedzący smok, który nagle wyłonił się za krzaków mógł być nieco przerażający, bo mimo wszystko zdecydowanie większy. No i ta lewa przednia łapa, na której od nadgarstka do ponad łokcia było widać różowo-niebieską skórę bez łusek... Ewidentnie po pazurach. Wojownik z niego żaden, ale skąd pisklę miało to wiedzieć?

: 13 lis 2019, 1:00
autor: Yamikarasu
Przeczuwałem już od dawna, ze sam nie jestem na tych terenach. Ba... Sam głaz pozwolił mi zobaczyć zbierającego się adepta o ziemisto-ziołowej woni z daleka. Przypominał mi kogoś z mojego stada, może mi się tak zdawało na tamten czas. Czekałem na niego grzecznie i patrzyłem z zaciekawieniem na samca.
Ja tu żyć, zwiedzać, a ty? – patrzyłem na jego ciało, spięte i gotowe do ataku. Oby mi nic nie zrobił. Dopiero po chwili zauważyłem, że nie miał łusek na jednej z łap.
Podszedłem i delikatnie tyknąłem chorą łapę.
Co Ci? Łapa chora? – pacałem ja dalej pełny zainteresowania że pod futrem i łuskami coś istnieje. Zafascynowało mnie to bardzo.

// Wybacz, ze tak późno ;–; studia troche zabrały mi życia ;=;

: 13 lis 2019, 9:09
autor: Szara Rzeczywistość
// No życie ;P //

Ostatnio jakoś coraz częściej widywał pisklęta na terenach wspólnych. Czy to oznaczało, że wybito drapieżniki? Raczej nie... Albo pisklęta potrafiły nagle umykać opiekunom, albo opiekunowie mięli za dużo na swoich łbach.
Żyć? Z pewnością, ale musisz być bardzo ostrożny. Na pewno mówiła Ci to już jakaś opiekunka. Twoja Ciekawość jest jak najbardziej zrozumiała, ale niemniej jest to niebezpieczne. Ja... Ja już jestem duży na tyle, żeby poradzić sobie z drapieżnikami.
Krótko opisał sytuację, żeby określić też ile pisklak zrozumie... W końcu była różnica czy ma dopiero dwa czy cztery księżyce... Wczesny rozwój maluchów owocował bardziej wyszukanymi słowami. Ten tutaj wydawał się już mieć około tych czterech księżyców. Malec zwrócił uwagę na jego łapę. Sam też spojrzał na nią i lekko się uśmiechnął.
To blizna. Jeśli kiedyś się zranisz to może Ci taka pozostać...-Odpowiedział beztrosko i rozglądnął się. Byli sami... Ostatnim razem jak był z pisklęciem z wody to wyskoczyła jego siostra, a potem puma, żeby zaatakować malca. Trzeba mieć się na baczności...
Jak masz na imię, młody?

: 13 lis 2019, 18:11
autor: Yamikarasu
Słuchałem go uważnie. Wyciągałem z jego słów , gestów jak najwięcej cennych informacji. Może mam te trzy cztery księżyce. Wszytko wydaje mi się nowe, inne, nieznane. Patrzyłem uważnie na jego odsłonioną łapę. Ja różową skórę. Przyglądałem się układom żył.
Może mnie ominą blizny, mnie niezbyt ciągnie do walk. – przypomniałem sobie zabawę z siostrzyczką. Nasze udawane walki i sprzeczki kończące się furkotem mego futra i jej łusek. –Chcę zostać uzdrowicielem. – powiedziałem radośnie, ale od razu posmutniałem. Wiedziałem, że ktoś chciał z piskląt zostać uzdrowicielem. A jedna uzdrowicielka już u nas jest.
A ty kim chcesz zostać? I jesstem Yamikarasu. – delikatnie pochyliłem głowę w z szacunku dla drugiej duszy.

: 14 lis 2019, 0:32
autor: Szara Rzeczywistość
Godny się dźwięcznie zaśmiał. Pisklęta tak mało wiedziały jeszcze na temat życia... czasami zapominał o tym.
To nie tylko od walki. Czasami sam sobie zrobisz krzywdę przez nieuwagę, a czasami pomagając innym. Ja też nie przepadam za walkami... Nie rozumiem przyjemności pojedynku dwóch rozumnych istot tylko po to, żeby sobie udowodnić która łapa miała więcej szczęścia.
Adept kiwnął barkami i rozejrzał się po otoczeniu. Nic ciekawego jednak nie dojrzał.
No to czeka Cie jeszcze wiele nauk... Z całego serca życzę Ci, żebyś je przetrwał i żebyś nie stracił w tym wszystkim wszystkich swoich uczuć.
Czemu akurat tak powiedział i to jeszcze nie patrząc na młodego? Ponieważ jego ojciec był wybitnym uzdrowicielem, który jednak bez przerwy ranił uczucia Godnego- swojego własnego syna.
Ja już prawie jestem łowcą. Chodzę na polowania, ale potrzebuję jeszcze złapać kilka rzeczy i być może stanę się już łowcą... Jestem Godzien. Czemu akurat uzdrowiciel? Jeśli nie lubisz walki to równie dobrze możesz zostać piastunem.

: 15 lis 2019, 1:12
autor: Yamikarasu
Słuchałem jego wywodu i patrzyłem na jego mowę ciała, która była inna. Pełna smutków i niewypowiedzeń przeszłości.
Godny... Ciekawe imię jak na adepta, co chciał udowodnić nim?
Piastunem nie mogę być. Niestety mamy już dwójkę. Oboje mnie uczą, a za chwilkę będę musiał wybrać jak chcę pomóc stadu. Pomimo agresji jaka jest na arenie, czy głupoty i braku szczęścia zawsze znajdzie się smok potrzebujący łapy, która będzie wiedziała jak postawić i złączyć wszystkie rany ciała. Mnie interesuje smocze ciało, jak funkcjonuje i czemu działa tak, a nie inaczej. Myślałem nad zostaniem łowcą, lecz pogoń za zwierzyną nigdy nawet jako myśl nie sprawiała mi przyjemności. Bardziej kocham zapach stęchłych ziół suszących sie w grocie. Słodycz i radość uzdrowionego smoka... – rozmarzyłem sie lecz nie wiedziałem ze na razie ta ścieżka jest zajeta... Mogę tylko mieć nadzieję, że los się zmieni...

: 17 lis 2019, 9:00
autor: Szara Rzeczywistość
Adept kiwnął jedynie barkami.
Nie musisz mieć tytułu piastuna, żeby nauczać pisklęta. Teoretycznie też nie potrzebujesz tytułu uzdrowiciela, żeby leczyć. Wystarczy posiadać umiejętności.
Zabawne, że wszyscy mówili o tych ograniczeniach względem stada, a nikt nie podchodził do tematu nieco luźniej. Przecież nie wszystko musi być czarno-białe. On sam czułby się dziwnie, gdyby miał umiejętności pozwalające leczyć, ale nie robić tego tylko z powodu tego, iż uzdrowiciele są w stadzie i to oni powinni się tym zająć.
I owszem, pewne rzeczy są cięższe jak pozyskiwanie ziół... no ale dla chcącego nie ma nic trudnego.
Bądź kim chcesz być, niezależnie od tego jaką rangę sobie nadasz finalnie. Rangę zawsze możesz zmienić jeśli zajdzie taka potrzeba, prawda?
Swoją drogą na szczęście łowców nikt nie ograniczał. Ci zawsze byli potrzebni, a w razie problemów zawsze mogli zająć się również walką o terytorium swojego stada.

: 20 lis 2019, 0:46
autor: Yamikarasu
Słuchałem go uważnie z wielkimi oczami. Mówił mądrze, lecz taka odpowiedz nadal mnie nie usatysfakcjonowała.
Ale będę musiał zostać adeptem, a wiecznym pisklęciem nie chcę być. Pasożytem który osłabia stado. Kto by chciał uczyć łowcę czy wojownika leczenia? Lepiej wyszkolić młode pisklę niż starca – moje słowa mnie dołowały bardziej z każdą chwilą. Posmutniałem bardzo, oklapły mi uszy, a sam zgarbiłem się próbując zniknąć z tego świata...
Adept próbował mnie postawić ciepłymi słowami na duchu. Choć ten jest pełny smutków, rozterek i bólu istnienia.

: 31 gru 2019, 18:08
autor: Łaknienie Pożogi
/W innym czasie...

Czarny kształt żmiji prześlizgał się przez jaśniejące poranne, choć jeszcze rozgwieżdżone niebo. Nie mogła spać, który to już raz? Tym razem jednak nawet nie za bardzo miała pomysł, co miałaby robić. Wylądowała idealnie na Szklistej Skale, trzaskając pazurami o jej powierzchnie. Odśnieżając ją sobie ogonem.
Ciekawe czy jakikolwiek smok o tej porze był w pobliżu. Jeszcze lepiej, gdyby był to czarodziej, po ostatnim spotkaniu Złudna zapragnęła, chociaż nauczyć się używać tej tajemniczej sztuki, jaką była maddara. Skoro jej ojciec był czarodziejem, to czy nie powinna również mieć odziedziczonego do tego jakiegoś drygu?.
Adeptka po położeniu się na zdecydowanie za zimnej skale otworzyła pysk i ryknęła, jednak nie z całą siłą, nie chciała nikogo obudzić więc i ryk był nieupierdliwy.

: 31 gru 2019, 19:51
autor: Trująca Jagoda
Cichy spokój przebywał w powietrzu terenów, a równie cicha była czerwona ciemna kula na niebie. Scorpia używała lotu i to się pokazywało. Kto by pomyślał, że ktoś tak niezdarny na ziemi może tak ładnie podbijać niebosa powietrz? Pływanie też nieźle jej wychodziło, lecz latanie miało w sobie urok.
Urokliwy urok, bo praktycznie pręguska mogła patrzeć na wszystkich z wysoka. Nie była to rzecz zła, a dobra, bo była to alternatywa do śledzenia swoich ofiar, czyż nie? Teraz ofiarą była siostrzyczka, która to z kązdym dniem wydawała się Scorpii dziwniejsza, lecz co jej oceniać. Jej własne grzechy boskie przewyższały jej, zapewne. Śmieszchy śmiechami. Miała ją oglądać.
Scorpia zniżyła troche swój lot, a po chwili spokojnie wylądowała na terenie nad siostrą. Cicho i spokojnie. Niezauważalnie. Ukrywała się za skałą? Może. Warto zobaczyć co siostra zrobi bez niej.

: 31 gru 2019, 21:44
autor: Gasnący Wiciokrzew
Uzdrowicielka jak raz krążyła w okolicy Szklistego Zagajnika, bo czym byłoby umawianie się na fabuły, gdyby nie te wygodne "przypadki"? Wracając. Honi, wraz z Mokradłem, tym razem wygodnie usytuowanym na grzbiecie, o to przechodziła niedaleko Szklistej skały, gdy usłyszała ryk. Wezwanie. Tylko kogo i dla kogo? Czy jakieś smoki umówiły się na spotkanie, czy ktoś oczekiwał Łowczy z przesyłką mięsa na te długie, energochłonne wieczory, a może, może, komuś potrzebne było leczenie. Samica zboczyła z kursu do domu i pomnkęła w stronę, z której rozszedł się dźwięk, aż natrafiła na dwie nieznane sobie smoczyce. Choć jedna z nich... natychmiast przywiodła jej w pamięć zmarłego Insygnium. Chwyciła ją za serce myśl, że osierocił potomstwo, ale nie wybiegała z domniemaniami w przyszłość.
Witajcie, Ogniste. – bagienna uśmiechnęła się przyjaźnie i skłoniła obu żwawo łbem – Słyszałam wezwanie, czy któraś z was jest ranna? Jestem Wonna Dziewanna, Uzdrowicielka Ziemi i w razie potrzeby mogę wezwać waszego medyka. – wyjaśniła szybko, mierząc i obie samiczki wzrokiem, a jednak – wydawały się być całkowicie zdrowe. A w razie, gdyby nie, zwykła grzeczność nakazywała jednak, aby nie zabierać pracy Uzdrowicielom innych stad, gdy nie ma takiej potrzeby. – A to jest Mokradło, mój kompan. – kuropatwa wychyliła łeb zza szyi Honi, gdy ta przymknęła lekko oczy w serdecznym uśmiechu. Kogut nie był tak przyjaźnie nastawiony, zmrużył ślepia i wrócił do chowania się.

: 31 gru 2019, 22:46
autor: Łaknienie Pożogi
A Złudna tak się starała, żeby nie obudzić Ciemnej, kiedy wychodziła, widocznie niezbyt jej wyszło. Czy zachowywała się dziwnie? Możliwe, że Scorpia mogła to zauważyć, skoro obie mieszkały w tym samym miejscu i pewnie druga adeptka coraz to częściej nie znajdowała rano, białogrzywej w jej legowisku.
Gdyby nie fakt, że znała zapach Ciemnej jak swój i mamy, to adeptka łowiectwa zostałaby niezauważona, przez pomylenie jej zapachu z jakimś dobiegającym z daleka. Nadal patrząc przed siebie, sykneła do siostry.

Obudziłam cię Ciemna?
Zmrużyła oczy i zlustrowała ciekawskim wzrokiem smoczyce, która właśnie wyszła spomiędzy drzew. Najwyraźniej ktoś zdecydował się odpowiedzieć na wezwanie. Była śliczna i zdecydowanie nie można jej było tego odmówić, więc kiedy skończyła mówić, Vakkan nie mogła sobie odmówić bycia, chociaż minimalnie grzeczną.
Witaj Wonna Dziewanno i witaj Mokradło. Syknęła, uprzejmie skłaniając łeb przed uzdrowicielką.
Jessssstem Złudna Łusssska, adeptka jak pewnie widzisssssz. Nie jessssteśmy ranne, a wezwanie było moje.
Wypadało wyjaśnić, skoro już sama uzdrowicielka pofatygowała się do jej ryku i to w dodatku z innego stada.
Nie chciałam przeszkadzać, właściwie to szukam nauczyciela, bądź nauczycielki, kogoś, kto nauczy mnie używać maddary.
Uśmiech, który wpłynął na pysk adeptki, można było określić fachowo jako ciepły, lecz nieśmiały.

: 02 sty 2020, 15:47
autor: Trująca Jagoda
Na syknięcie siostry odpowiedziała spokojnie. –Tak. – Po czym puściła oczko do żmijki. Obudzenie jej osoby nie było najłatwiejszą rzeczą, lecz siostra zawsze miała do tego podejście.
No cóż, życie. Sama czerwona mogła ukryć swój zapach zanim tu przybyła. Wtedy byłoby zabawniej, a tu klops.
Gdy na radarze, a raczej widoku Scorpii pojawiła się złotawa smoczyca o płomiennych, lecz spokojnych kolorach, sama czerwona ustała trochę dumniej i chcąc pokazać się z tej dobrej, ładnie wyglądającej strony, przwitała się z nowoprzybyłą po jej słowach. –Witam Wonna Dziewanno i Mokrrrradle. – Jej głos był niski, lecz spokojny. –Tak jak powiedziała ma siostra, to było jej wezwanie za co przeprrrrraszam, jeśli cię zaniepokoiło. – Jednak Żmijka miała racje w pewnym stopniu, a jeśli ziemniaczka umiała uczyć, to by mogła się załapać. –Jednak obydwie szukamy nauczyciela Maddary... Nawet jeśli nie mogłabyś nas wyleczyć, to może być nas pouczyła na tyle ile umiesz? – Po słowach zaklepotała płytami na grzbiecie. Nie wiedziała skąd je ma, lecz były dobrym sposobem na wydawanie z siebie dźwięku.

: 05 sty 2020, 0:58
autor: Gasnący Wiciokrzew
Ach! To i tak, znalazły odpowiednią osobę. Dziewanna znała magię całkiem dobrze, nawet bardzo dobrze, w końcu to nią przywracała smokom zdrowie.
Pokiwała łbem na odpowiedź, że jak najbardziej – pouczy! Usiadła i przyciągnęła do siebie Mokradło, który nie wyglądał na najbardziej szczęśliwego, że oplatają go smocze szpony, ale tolerował każde zachowanie bagiennej. Wyciągnęła łapy lekko przed siebie, jakby prezentując Ognistym kuropatwę i zaczęła.
Jak wiele wiecie już o maddarze? Może znacznę od początku. Jak już wspomniałam, to mój kompan – zwierzę, które w pewnym sensie dzieli ze mną myśli, poprzez założenie tak zwanej więzi. Wystarczyło, że wyobraziłam sobie wstążkę o dwóch pętelkach, które złączyły mój umysł z umysłem kuropatwy, która mi zaufała. – odłożyła kuropatwę na ziemie, a ta jakby rozlała się, także siadając. – Także wspominałam, że jestem Uzdrowicielką – dotykając smoki, na przykład i zwyczajnie kładąc łapę na ich łapie, łamię naturalną, magiczną barierę, jakie każde z nas posiada i mogę wniknąć własną wgłąb ich ciała – a tam wspomóc regenerację ich tkanek, wyobrażając sobie, jak powinna wyglądać kontynuacja zdrowych tkanek w na przykład ranie, gdzie zostały one wygryzione. Lub wyrwane. Lub, na przykład, wgniecione przez lodowy kolec, który przywołał Czarodziej – ktoś, kto wyobrażając sobie twór i przelewając w niego swoją moc sprawia, że staje się on tymczasowo prawdziwy. – uśmiechnęła się – to przykłady wykorzystania umiejętności, o jaką pytacie. Inne to na przykład... – pysk Dziewanny nagle się zamknął, ale jej głos kontynuował – bezpośrednio w głowach obu samic.
... przesyłanie sobie mentalnych wiadomości. Gdy będziecie się chciały z kimś spotkać, aby powiadomić kogoś od razu o czymś, bez konieczności szukania najpierw tej osoby.
Zachichotała przyjemnie już zwykłym głosem, niementalnie, i do takiego też sposobu mówienia wróciła.
Jak na pewno zauważyłyście, używanie magii bazuje na wyobraźni. Wyobrażacie sobie więź, wyobrażacie sobie atak, wyobrażacie jakąkolwiek iluzję zapragniecie. Ale najpierw musicie znaleźć własne źródło, z którego móc będziecie mogły czerpać moc. Wspomniałam o naturalnej barierze – chroniącej nas maddarze, a o to oznacza, że jest ona w każdym z nas. – spojrzała po smoczycach, czy czasem ich nie nudzi i wznowiła, nadal przyjaznym tonem – Źródło ma różne postacie. Zanim przejdziemy do przećwiczenia, muszę was poprosić, abyście się wyciszyły na moment i... poszukały w sobie źródła. Może się ono kryć w waszym umyśle, w jakimś wspomnieniu przyjemnej chwili z dzieciństwa bądź ogromie wysokiego drzewa, jakie kiedyś wam się przyśniło. Możecie poczuć, że bije ono wraz z waszym sercem i tam też się skrywa, a być może – krąży rytmicznie, obmywając wasze żyły, wraz z krwią. – mogła zabrzmieć na... całkiem przejętą! Ciężko było jej wytłumaczyć w pełni działanie źródła. Źródło się czuło, nie zawsze rozumiało.
Dlatego milknę. A wy zastanówcie się głęboko, co daje wam siłę. Co daje wam moc. Co sprawia, że jesteście wyjątkowe i być może – tam właśnie odnajdziecie pokłady swojej maddary. – i sama przyjęła trochę luźniejszą postawę, nie do końca całkowicie wyprostowaną, aby nie stresować młódek i pozwolić im zatracić się... cóż, w sobie.

: 05 sty 2020, 2:04
autor: Łaknienie Pożogi
Złudna uśmiechnęła się ciepło do uzdrowicielki, kiedy ta zgodziła się być ich nauczycielką. Owineła długi chwytny ogon wokół kamienia, nastawiając uszu i brzęcząc kolczykami ku starszej smoczycy. Słysząc pytanie, mrukneła ciche.
Niewiele.
Słuchała uważnie, jak ziemna smoczyca opowiada o kompanach, adeptka nawet nie udawała, że ten temat jej nie interesował, w końcu to właśnie przez widok innego smoka z kompanem zapragnęła nauczyć się tej sztuki. Vakkan słuchała o barierze i o tym, jak właściwie walczą czarodzieje, lecz gdy usłyszała głos bagiennej w swojej głowie, aż jej się grzywka nastroszyła, takie ją ciarki przeszły. Nie było to nieprzyjemne, lecz niespodziewane i zaskakujące, stąd też zaraz uśmiechnęła się delikatnie i kiwnęła uzdrowicielce łbem, pokazując, że było to tylko zaskoczenie, a nie ból, czy coś takiego.
Kiedy smoczyca Mokradła, opowiedziała o źródle, Vakkan przez chwilę się speszyła, jak miała znaleźć w sobie to konkretne coś, co było jej źródłem? Kiwnęła uzdrowicielce łbem, kiedy ta zachęciła obie siostry do znalezienia swych źródeł i wyciszenia się.
Złudna nie miała pojęcia, od czego zacząć, więc postanowiła po prostu improwizować, nieważne ile jej to zajmie. Oddech Vakkan stał się głębszy i zwolnił. Z każdym wydychanym wdechem adeptka rozluźniała jedną partię mięśni.
Kolejno od czubka pyska, fala rozluźniających się mięśni rozchodziła się aż po czubek płetwy na ogonie skrajnej morskiej. Wsłuchiwała się w swój pracujący organizm, zdając sobie sprawę, że bardziej wyczuwa bicie swojego serca, niż faktycznie je słyszy, lecz wiedziała, że to nie do końca było to, czego szukała. Spróbowała więc odrobinę inaczej, przywołała przed swoje ślepia pierwszy obraz, jaki podsunęła jej świadomość. Była to pierwsza ceremonia ognistej adeptki, Tyle smoków, dużych i małych, mianowanie Pacyfikacji na zastępczynie, coś mówiło jej, że powinna iść właśnie tym tropem. Kolejne wspomnienie z mamą, pożegnanie z nią, kiedy powiedziała, że chce się stąd zabrać. Vak czuła, że jej źródło kryło się gdzieś w pobliżu tego wspomnienia, miotała się po nim, analizując je i przeżywając jeszcze raz uczucia, które towarzyszyły jej te parę księżycy wcześniej. Emocje okazały się kluczem, po przeżyciu tego dokładnie jeszcze raz, gdy pod powiekami ciała Złudnej pojawiły się łzy.
Wspomnienie zamazało się i ściemniło, a sama Vak miała wrażenie, jakby wpadła w nicość, tylko że w nicości nic by jej nie dotykało, a tu miała do czynienia ze śliskim dotykiem z każdej strony.
To było to, jej źródło, choć czy nie ironiczne było, że źródłem Żmijki, było ich legowisko? Czarne żmije otaczały ją z każdej strony, otulając ją i kołysząc ja jeden wielki organizm. Coś syczały jej prosto do ucha, w tak słodkim tonie, że Złudna przez chwilę chciała zrobić dokładnie to, o co otaczające ją węże proszą, tyle szczęścia, że euforia z tak bliskiego kontaktu ze źródłem, nie przyćmiła jej całkowicie myślenia. Głosy bowiem mówiły o krzywdzeniu. Krzywdzeniu bagiennej smoczycy przed nią, krzywdzeniu Ciemnej zaraz obok, krzywdzeniu każdego smoka, którego Złudna była w stanie złapać.

Jak tak mroczne źródło mogło kryć się we wspomnieniu o pożegnaniu z mamą? Jednak źródło nie miało prawa kontrolować jej, dlatego z wielkim samozaparciem wyrwała się od kojącego dotyku wężowych łusek. Otworzyła oczy szeroko i oddychając jakby właśnie przebiegła maraton, wbijając mocno szpony w skałę, lecz nadal czuła delikatny szmer słów, próśb, zachęcania do krzywdy węży, ocierających się o jej umysł.
Czy źródło może mieć włassssssną śssssswiadomośssssssć?
Wyraźnie była roztrzęsiona tym, co właściwie znalazła, lecz musiała mieć odpowiedź na to pytanie.

: 05 sty 2020, 17:40
autor: Trująca Jagoda
Pomarańczowa tłumaczyła, a po chwili rodziły się kolejne pytania. –Coś tam wiem. – Jednak tak naprawdę, to co wiedziała nie mogło się porównywać z wiedzą uzdrowicielki. No jasne, że nie mogło się liczyć z wiedzą takiej piękności. Ona była uzdrowicielką ale to i jaką! A ona sama? Nie była najbystrzejsza z rodzeństwa, lecz była lepsza. Jeszcze droga do bycia najlepszym była kręta, lecz kiedyś tam dotrze. Nie ważne czy z rodzeństwem czy bez. Jeśli będą sobie wchodzić w droge, to Scorpia nie zawaha się posunąć do kłamstewek, czy też lekkiego naginania prawdy w życiu codziennym. Pręguska miała dla ich rodziny plany, a jeśli oni nie pomogą, to ona sama im pomoże. Gdy usłyszała głos pomarańczowej piękności w głowie, Scorpia nastawiła wypustki na plecach. No cóż... Pomarańczowa mogłaby tak gadać w jej głowie cały czas. Nic innego od tego co ma na codzień.
Scorpia wzięła wdech i wydech i dumnie się usiadła. Źródło, miała je znaleźć.
Wyobraźnia. Ćwiczenie mózgu, a czasami bez braku partnera na swoim poziomie. Czy to na poziomie ciała czy też umysłowego. Czasami niektórzy wcale się na tym nie znają, a nadal komentują bez większego powodu. Czasami udają twardych wyobraźnią, a i tak nic im z tego nie wiadomo. Wyobraźnie była różna.
Jaką ona miała wyobraźnię?
Wyroby mózgowe nie były czymś obcym dla czerwonej, ba! Spalone mięso, tkanki, a nawet poćwiartowane ciała, to nic w porównaniu z jej myślami. Robota łowcy nie była łatwa. Śmierć czekała na każdym kroku, a jeśli nie wykonało się chociaż jednego dobrego kroku... to ciach. Ciach mach i już nie było życia ani oddechu. Nie było to nic nowego, nic personalnego. Dlatego ich wyobraźnia musiała być lepsza, musieli wynajdować, musieli tworzyć. Tworzyć ale co? Rzeczy za pomocą głowy i czaszki. Różne były motywy, tak jak różne są smoki. Jedne chcą przyjaźni, a inne mają zamiary robienia z maddary ataków i iluzji, by zmylić mniej ogarniętych.
Wyobraźnia to jedyna rzecz która ich różniła w teorii od mniejszych zwierząt, a prosze. Jak wyobraźnia jest ważna w ich codziennym życiu. Nie różnili się jednak od zwierząt które jedzą tak bardzo, lecz wyobraźnia chciała, by to oni mogli bawić się w życiowe igraszki z losem . Nie różnili się tak bardzo, a jednak... Jedna rzecz, jedna sprawa, a wyobraźnia dawała im więcej siły. Siła którą muszą pojąć.

: 05 sty 2020, 22:13
autor: Gasnący Wiciokrzew
Czekała w ciszy na olśnienie samiczek, w końcu... To nie tak, jak z pływaniem czy atakiem, nie może zobaczyć na własne oczy, jak uczniowie sobie radzą, pozostała jej nadzieja, że Ogniste odnalazły źródła i wykażą się w następnym etapie. I już, akurat, gdy odwróciła się lekko, aby pozaczepiać Mokradło, nadeszło pytanie.
Honi zobaczyła przejęcie na pysku Złudnej i uśmiechnęła się pokrzepiająco, ale nie odpowiadała jeszcze przez moment i widać było, że się nad czymś po prostuje zastanawia.
Istnieją przypadki, gdy w smoku budzi się maddara niesforna, niestabilna – czyni go silnejszym niż większość, ale i jest nieprzewidywalna. Moja przyjaciółka Echo, Uzdrowicielka Wody, dostała od losu taki właśnie talent i nie raz przyszło mi leczyć rany, które sama sobie przypadkiem spowodowała. – uśmiech z przyjemnego na moment zabłysł trochę gorzkim, współczującym
Jednak... nawet to nie jest przejawem samoświadomości, moc nie chce przecież krzywdzić jej posiadacza umyślnie, rany wynikają z przypadku, że moc akurat wtedy skumulowała się i zamiast przelać w czar, wybuchła. Są przecież i wojowniczy fizyczni, którym ogień czasem wybucha w pysku. Ale... nie wiem wszystkiego o maddarze, choć wiem wiele o smoczej anatomii i jeszcze więcej się uczę, nie chcę dawać ci jednoznacznego zaprzeczenia. Jeśli twoim źródłem jest miednica, nie bój się niczego. Jeśli twoim źródłem jest wspomnienie lub idea – nie masz czym się niepokoić, bo może być to doskonała okazja, aby lepiej samego siebie poznać. – i przymknęła na moment oczy, które zasłonięte zostały przez policzki wypchnięte w serdecznym uśmiechu.
Miała nadzieję, że to jakikolwiek pomogło młodej. Zerknęła na drugą i wróciła już do mówienia do obu na raz.
Złudna, Ciemna, jesteście gotowe? Teraz poproszę was o wyobrażenie sobie czegoś prostego – jaki jest wasz ulubiony owoc? – i nastawiła ciekawsko uszu – Jak duży jest? Jaki ma kolor, czy jego skórka się błyszczy, czy jest pokryta meszkiem, jak pachnie? Jak twardy jest – Czy jeśli uderzy o ziemię, rozpłaszczy się, pęknie i rozpadnie na mokre kawałeczki, a może będzie nienaruszony i w tą ziemię się nawet wgłębi? Gdyby ktoś polizał tę iluzję, co by poczuł? – i gdy tylko skończyła, wyobraziła sobie przykład sama i przelała maddarę w wyobrażenie: i między nią a samicami pojawiła się truskawka. Obły stożek, o przepięknej czerwonej barwie i mnóstwu żółtych kropek, zawirował w powietrzu że aż korona z zielonych listków na jej czubku zatańczyła, i owoc opadł... odbił się od ziemi jak najskoczniejsza z żab i prysnął jak bańka znad bagnistego bajora. Uzdrowicielka zachichotała.
Tak oczywiście prawdziwe truskawki się nie zachowują, ale magia bazuje na wyobraźni. Nie bójcie się popisywać kreatywnością, wyobraźcie sobie coś, starajcie się pamiętać o wszystkich podstawowych właściwościach rzeczy, jakie przed chwilą wymieniałam i po prostu przelejcie maddarę w twór. Tylko starajcie nie przesadzić, za dużo szczegółów i jak na pierwsze was ze podejście twór może po prostu nie wyjść – małe kroczki! – i zamilkła, obserwując poczynania Ognistych.

: 05 sty 2020, 22:54
autor: Łaknienie Pożogi
Uszy adeptki przylgnęły do jej czaszki, gdy usłyszała odpowiedź na swoje pytanie, więc żmijowisko, jak nazwała własne źródło w myślach, nie było samowolne, było jej jakąś częścią? Wcale nie pokrzepiało to Złudnej. Naprawdę taka była? Coś w niej chciało tylko krzywdzić inne smoki i krzywdzić? Powiedzieć, że to wspaniałe, to czysta ironia. Choć żmije nie miały nic do kompanów, bo nie usłyszała ani słowa o Mokradle.
Moim źródłem ssssą żmije, ukryte w jednym konkretnym wssssspomnieniu.
Wyjaśniła, choć nie musiała, ale skoro zadała pytanie i otrzymała odpowiedź, to wypadało powiedzieć, dlaczego je zadała. Kiwnęła łbem na pytanie uzdrowicielki o gotowość, nawet jeśli słodko szepczące węże były euforyczne, to musiała jakoś je poskromić.
Na widok odbijającej się wesoło truskawki uśmiechnęła się delikatnie. Zerknęła na Ciemną i skupiła się przez chwilę,
wracając mentalnie wprost do żmijowiska. Wrażenie euforii nadal było, a syczące szepty stawały się coraz to bardziej uciążliwe, lecz adeptka wiedziała, czego chce. Musiała tego użyć. Przez chwilę w skupieniu przestała zwracać uwagę na szepty. Wyobraziła sobie zieloniutkie jabłko, miało być wielkości około pięciu szponów. Błyszczące i w twardości zbliżone do kamienia, czyli po prostu twarde, do tego oczywiście Złudna musiała dodać niespodzianki. Maddarowe jabłko miało pachnieć intensywnie słodkim dymem, który jakiś czas temu wdychała w świątyni, by pozbyć się klątwy, a smakować jak ryba. Jabłuszko pojawić się miało dokładnie przed nią, po czym miało upaść na ziemię, delikatnie się w nią wbijając, ze względu na swoją twardość. Gdy już miała gotowe wyobrażenie, powoli niepewnie sięgnęła mentalnie do żmijowiska. Prawdopodobnie obie smoczyce, które były obok, mogły dostrzec, jak Złudna spina się w tym momencie. Dotykając swojego źródła czuła jakby oszalała, gdy syki zrobiły się głośniejsze i bardziej natarczywe, lecz tyło przez chwilę, w końcu po krótkiej chwili się to skończyło. Czuła jak jedna ze żmij wychodzi z legowiska i czuła dotyk jej zimnych łusek, gdy ta niewidoczna przeszła przez jej głowę i zmaterializowała się jako jabłko z jej wyobraźni. Zielony twór uderzył o ziemię, delikatnie się w nią wbijając, a Ognista adeptka położyła łeb na łapach, ze stwierdzeniem, że używanie żmijowiska zdecydowanie było męczące.

: 11 sty 2020, 18:07
autor: Trująca Jagoda
Echo uzdrowicielka wody?... ciekawe kto to. Trzeba by było sprawdzić, bo kto wie, może to Koralowa lub jakaś rodzina.
Jednak nie na to teraz była pora.
Pora jednak była na to, co mówiła pomarańczowa piękność.
Niestabilna magia, oh... Napewno było to okropne i nielubne dla smoka, szczególnie gdy ten chciał użyć takiej jakiejś prostej sztuczki magicznej! Oh... Napewno. Scorpia napewno żałuje takie osobniki jej własnegi gatunku... Tak jakby. Bo raczej takie smoki to nie mogą nie mieć problemów. Tsa.
Scorpia jednak skupiła się na porze drugich słów, na porze owocka, którego jej poleciła pomarańczka...
Pomaramczka to też jakiś owocek, czyż nie? Oh co to było za przyjazne podobieństwo! Podoba jej się to. No w sumie to miało jakiś sens! Lecz czy... powinna? Czy byłaby jakakolwiek szansa?
Jej serce chciało jednego, lecz głowa nie mogła sobie na to pozwolić. To było głupie. Owockiem które chciała była jednak pomarańcza, może Wonnej się spodoba? Wątpliwe.
Jak duży jest? Duży, widoczny, lecz powinno być to na poziomie zjadliwym jako przekąska. Coś co ktoś chciałby schrupać. Rozmiar dobry na kilka kęsów, by można było delektować się smakiem znanego owocu. Miąsz odpowiedni, by odpowiedzieć gustom nawet najlepszych krytyków czy też najbardziej wybredne dzieciorki które odmawiają wszystkiego. Lekko twarde, lecz rozpływające się w pysku i nie ustawało na kłach.
Smak. Dobry. Po prostu smaczny. Smak owocu powinien być odpowiednio słodki, lecz lekko kwaskowaty dla jakiejś świeżości... Tak! Świeży, nie jakiś zagniły zielonkawym kolorem, a świeży, pachnący jak pomarańcze zbierane w najlepszych okresie zbieractwa! O kolorze istnie Wonnej Dziewanny. Piękny intensywny kolor pomaeańczy z akcentami złotka na skórce.
Skórka bez obicia, bez żadnych grudek, a zamiast tego typowo pomarańczowa, lecz bez rosy na sobie, nie było deszczu. Nie, żeby ktoś się nie nabrał.
Scorpia skupiła się na jednym miejscu obok siebie. By tam pojawił się właśnie taki owocek.

: 11 sty 2020, 20:13
autor: Gasnący Wiciokrzew
Uszy samicy postawiły się radośnie.
Brawo! O to właśnie chodziło! – zawołała, a obie samiczki dojrzeć mogły owoc, hehe, swojej pracy. Honi wstała, stanęła nad jabłkiem i powąchała je, a Złudną obdarowała zadowolonym z niej uśmiechem. Podobnie miało miejsce, gdy podeszła do pomarańczki Ciemnej. Jak można było zauważyć, Uzdrowicielka uśmiechała się dużo. Wróciła na swoje miejsce.
To były podstawy magii, a żyjąc na terenach tak niepewnie politycznych i tego, co czyha za miejscem dawnych barier smoki przez księżyce wytworzyły specjalnie piastowaną odnogę magii do walk. Nawet nie będąc Czarodziejem czy woląc fizyczną walkę, znanie podstaw to nie grzech. – mrugnęła wesoło.
Czary nie są trwałe, więc gdybyście zjadły owoce, których iluzję przez chwilę podtrzymywałyście, poczułybyście zaplanowany smak – ale nie zbiłyście nimi głodu. Podobnie z atakiem – gdyby jabłko czy pomarańcza po dotknięciu języka, wybuchało, ogień otuliłby wnętrze pyska takiego nieszczęśliwca i poparzenia, które by wywołał, zostałaby; zupełnie jak posmak w pierwszym przypadku. Nawet, gdy ogień już zaniknie. A jako Uzdrowicielka badając poszkodowanego smoka mogłabym wyczuć ślady obcej maddary w ciele. – zakończyła ciekawostką.
Wybuch to przykład. Pocisk, jaki wymyślicie i w jaki przelejecie moc może buchnąć lodem, może kwasem – zupełnie, jak smocze oddechy – może i tysiącem szczurów o zębach twardych jak obsydian i pokąsać przeciwnika do kości. Możecie pójść w prostotę – i wystrzelić w nogę przeciwnika zwyczajny kolec. Wszystko zależy od waszych chęci. Pamiętajcie jeszcze o sprecyzowaniu celu – określiłyście, gdzie na ziemi pojawić się miał owoc. W magicznym ataku musicie określić, w jaką część części ciała ma trafić, co spowodować, dokładnie obmyślić trajektorię gdy chcecie zaskoczyć przeciwnika i posłać mu – spojrzała na wężową – ognistą żmiję spiralną drogą. – wstała, spojrzała i na olbrzymkę – Złudna, Ciemna, śmiało. Zaatakujcie mnie. Najpierw jedna, potem druga. I spróbujcie się przyjrzeć dokładnie, jak się przed tym obronię, a potem wytłumaczę resztę. – i nadstawiła czujnie uszu, choć przyjazny uśmiech nie schodził jej z pyska.