Strona 21 z 30

: 02 sie 2020, 9:12
autor: Legenda Samotnika

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Jako niewątpliwie zimnokrwisty gad cieszyła mnie każda okazja, aby powygrzewać się na słońcu. Jednakże tego dnia zdradliwe promienie Złotej Twarzy uznały, że zamiast miłego przygrzewania moich pleców usmażą mnie żywcem. Gdy przejrzałem te niecne plany, z obrażonym fuknięciem sturlałem się z wielkiego kamienia, którego widok wcale nie był dziwny na środku Łąki Głazów. W końcu jak sama nazwa mówi – składała się ona niemal z samych skał! Mój tymczasowy leżak był jednym z fajniejszych punktów widokowych, tak też gdy uniosłem głowę, aby nie uderzyć się przy zjeżdżaniu, dostrzegłem zbliżający się kształt, wyraźnie odcinający od otoczenia błękitnym kolorem. Dopiero po tym, jak znalazłem się na ziemi, w cieniu wielkiego głazu, zacząłem przyglądać się nieznajomemu, który zdawał się mnie jeszcze nie zauważać. Jego kolory z pewnością są trudne do zakamuflowania na polowaniu... Tak samo jak moje! W chwili, gdy zdałem sobie z tego sprawę, do głowy przyszedł mi też pomysł – jako że nadal mnie nie zauważył, może spróbuję się zakamuflować? Nigdy się tej zdolności nie nauczyłem, ale może dam radę coś wykombinować...
Położyłem się płasko na trawie i chwyciłem do łap kilka kęp trawy, gorączkowo się obsypując. Postarałem się skrzydłami zakryć jak najwięcej wyróżniających się białych plam, a skrzydła zasypać trawą. Nie najlepiej mi szło, no ale może się uda? Przyczaiłem się tak i zacząłem obserwować poczynania błękitnołuskiego. Dopiero po chwili zauważyłem też, że towarzyszy mu kruk. Oboje jednak dalej przemierzali Łąkę, zdając się mnie nie widzieć. Parę razy traciłem ich z pola widzenia, aż tu nagle podeszli znacznie bliżej, niż się spodziewałem. Prawie podskoczyłem z zaskoczenia, gdy smok wyłonił się zza pobliskiej skały i położył w jej cieniu. Pysk miał zwrócony na mnie, ale chyba jeszcze mnie nie było widać. Zacisnąłem powieki i dalej udawałem nienaturalnie fioletowy kamień, pokryty trawą. Nie widziałem, czy nieznajomy się na mnie patrzy, ale bałem się otwierać oczy, aby nie zdradzić swojej kryjówki. Normalnie chyba podszedłbym i zaczął nawijać, chcąc nawiązać kolejną znajomość, ale teraz jakoś naszło mnie na zabawę w chowanego – a nigdy nie byłem w niej dobry, bo ani ze mnie dobry szukający, ani nie mam jak skryć się w otoczeniu, dlatego też nigdy za tą grą nie przepadałem. Jednakże kawał czasu minął i może mi się zmieni zdanie? Jak nieznajomy nie zdoła mnie znaleźć, to na pewno.

: 02 sie 2020, 20:32
autor: Pasterz Kóz
Kruk spojrzał na fioletowy kamień, przekrzywił lekko głowę na bok i kraknął, aby sprawdzić czy głaz żyje. To zwróciło uwagę Poranka, który do tej pory nie skupiał się za bardzo nad przemyśleniem możliwości istnienia takiej aberracji. Jeśli istniały olbrzymie płetwale, chodzące drzewa i coś takiego jak "taniec" to czemu akurat to coś miałoby być dziwne? Wszelkie wątpliwości zostały rozwiane przez... właściwie wiatr. Tak dosłownie, bowiem zapach samotnika doleciał do nozdrzy Gwieździstego. Smok przez chwilę rozważał to jak zareagować. Odwrócić się i spać? Ochrzanić go za słaby kamuflaż? Dowiedzieć się czemu udaje kamień?
Głośno westchnął, usiadł normalnie na zadzie, owijając łapy ogonem i spojrzał się na obcego.
– Wiesz, że ta trawa na Twoim grzbiecie nie bardzo Ci pomaga w chowaniu się, prawda? – zapytał retorycznie, przekrzywiając trochę głowę na bok. – Choć muszę pochwalić za znieruchomienie, gdy znalazłeś się w polu mojego widzenia – przemilczał to, że świadomie ignorował do tej pory taki nietypowy element otoczenia. Naprawdę widział różne dziwactwa.

: 05 sie 2020, 10:10
autor: Legenda Samotnika
Na dźwięk głosu nieznajomego drgnąłem, a z mojego grzbietu spadło kilka kępek trawy. Mimo jego pierwszego pytania dalej starałem się leżeć nieruchomo, mając nadzieję, że tak tylko gada sam do siebie. No przecież nie mogło być aż tak źle, nieprawdaż? Jednakże gdy wspomniał o pochwale, poderwałem głowę, zapominając o nieudolnych próbach kamuflażu. Wyszczerzyłem się i zamrugałem jednym okiem, gdy wpadło mi tam źdźbło trawy. W końcu drażniący przedmiot spadł, a ja udałem, że tak miało być. W końcu wstałem na cztery łapy i otrząsnąłem się, zrzucając i tak bezużyteczne kawałki trawy.
– Nie żebym się czaił, czy coś... Ja tak tylko próbowałem się nauczyć kamuflażu, ale nie najlepiej mi poszło. Choć ty brzmisz, jakbyś wiedział, o co chodzi..? – utkwiłem spojrzenie pełne nadziei w smoka, niewerbalnie prosząc o więcej szczegółów. Może nieznajomy zgodzi się udzielić mi nauki? – Tak w ogóle, nazywam się Delavir, bardzo mi miło. Wiesz, umiejętność kamuflażu naprawdę by mi się przydała, bowiem z takim ubarwieniem, jak moje, naprawdę niełatwo jest się skryć. Z pewnością wiesz, o co mi chodzi, w końcu twoje łuski również są jaskrawe i dobrze widoczne. Ale wnioskuję z podobieństw, że należysz do rasy morskiej? – nie czekając na odpowiedź kontynuowałem. – No widzisz, a ja to jestem drzewny, a schronić się w lesie nawet w nocy nie mogę tak, aby całkiem mnie nie było widać. A wszystko przez świecące wzory! Nocą pod odpowiednim światłem te jaśniejsze plamy zaczynają mi się lekko świecić, a chyba rozumiesz – niełatwo jest się ukrywać, gdy wyglądasz jak przerośnięta mieszanka świetlika i smoka! – narzekałem, choć ton moje głosu wskazywał na to, że całą sprawę traktowałem bardziej żartobliwie, niż na poważnie. Luminescencyjne wzory faktycznie potrafiły być wrzodem na tyłku, jednakże były też czasem przydatne. No i ładnie wyglądały, a w mojej karierze wygląd jest bardzo ważny! Jednakże w końcu przymknąłem pysk i dałem nieznajomemu dojść do słowa, od czasu do czasu rzucając ciekawskie spojrzenia na spoglądającego na mnie kruka. Jego spojrzenie zdawało się być nienaturalnie inteligentne... Chyba fajnie jest mieć takiego kompana.

: 05 sie 2020, 15:37
autor: Pasterz Kóz
– Nie jestem łowcą, ale coś tam umiem. Sam rzadko tego używam, bo częściej stawiam na nagły atak niż tracenie czasu na pokrywanie się błotem – stwierdził. – Cześć... Delavir, tak? Ja jestem Gwieździsty Poranek, ale możesz mi mówić Astral. Jesteś jednym z tych bezstadnych, prawda? Jak to jest być samotnikiem, dobrze czy niedobrze? – zapytał z nutką ciekawości w głosie, przekrzywiając delikatnie łeb na bok. Lubił dowiadywać się nowych rzeczy, dlatego często dopytywał o obszary spoza Wolnych Stad czy o niezwykłe wydarzenia z czyjegoś życia. Bycie bez stad samo w sobie było nietypowe, a zatem intrygujące. Jak inni go traktowali? Gdzie polował? Czemu nie chce nigdzie dołączyć? Tyle pytań!
– Tak, moje ubarwienie jest nieco problematyczne w innym środowisku niż wodnym. Pierwszy raz słyszę o świecących wzorach, musi to ładnie wyglądać, ale czy ma to jakieś praktyczne zastosowanie? – zapytał, zaś końcówka jego ogona zaczęła delikatnie podrygiwać i uderzać o ziemię. Niektóre zwierzęta miały jaskrawe kolory albo nawet świeciły, aby przyciągać uwagę samic czy wabić inne gatunki na pożarcie. Jakież jednak to zastosowanie mogło mieć u smoka? Czy jakiś jelonek podejdzie blisko do capiącego smokiem światełka? Najpewniej nie, dlatego kamuflaż mógłby tu się okazać przydatny.
Nagle wyprostował się do normalnej pozycji, zaś na jego pysku zapanowała powaga. Przeszedł w tryb nauczania i choć mogli sobie przy okazji porozmawiać to najwidoczniej młodemu samotnikowi przyda się lekcja kamuflażu. Może i nie był z Ziemi, ale lepiej, żeby nie dał się zabić jakiemuś wilkowi przez to swoje okrywanie się trawą.
– Powiedz mi, co należy brać pod uwagę, gdy chcemy "ukryć się" przed innymi? Na co należy zwrócić uwagę, będąc świadomym, że zwierzyna na pewno wychwyci każdą niedoskonałość w naszym kamuflażu? Może znasz jakieś metody na ukrywanie się? – spytał spokojnie, wpatrując się w swojego nowego ucznia. Starał się zachowywać spokojne, żeby nie stresować smoka i dać mu czas na przemyślenie odpowiedzi. Wszystko dało się wywnioskować na logikę, choć ostatnie pytanie mogło nie być oczywiste dla każdego.
Kruk nadal tkwił na głowie Poranka, co raczej nie dodawało mu powagi. Znudzony spoglądał na Delavira, choć robił to raczej z braku innego zajęcia. Smoki już od jakiegoś czasu przestały być ciekawe, ciągle chciały się tłuc albo miały jakieś dramy czy problemy. Nie można było ich zaczepiać, bo zaraz Gwieździsty dawał reprymendę, nie można było tykać ich kompanów, w ogóle nic nie można było! Co prawda ten osobnik nie wyglądał na typowego, na razie jednak ptak nie wychylał się ze swoimi "badaniami", pozwalając sobie na obserwację oraz analizę.

: 18 sie 2020, 21:45
autor: Legenda Samotnika
Bardzo ładne imię, przemknęło mi przez myśl. Miałem szczęście kilka takich poranków zobaczyć, a nowy znajomy choć nie przypominał zbytnio tego zjawiska wyglądem, to z tych kilku wymienionych zdań wydawał się równie pogodny, co owo poranne widowisko. Jednak nim odpowiedziałem na jego pytanie, zastanowiłem się chwilę, aby poprawnie sformułować odpowiedź. W końcu wziąłem wdech i odrzekłem.
– Wiesz, moim zdaniem to nie jest tak, że jest dobrze czy niedobrze. Gdybym miał powiedzieć co cenię w życiu najbardziej – powiedziałbym, że smoki. Smoki które podały mi pomocną łapę, kiedy sobie nie radziłem, kiedy byłem sam i, co ciekawe, to przypadkowe spotkania wpływają na nasze życie. Chodzi o to, że kiedy wyznaje się pewne wartości, nawet z pozoru uniwersalne, bywa, że nie znajduje się zrozumienia, które by tak rzec, które pomaga się nam rozwijać. Ja miałem szczęście, by tak rzec, ponieważ je znalazłem, i dziękuję życiu, dziękuję mu, życie to śpiew, życie to taniec, życie to miłość! – wziąłem krótki oddech i kontynuowałem monolog. – Wiele smoków pyta mnie o to samo – "ale jak ty to robisz, skąd czerpiesz tę radość?" – a ja im odpowiadam, że to proste, to umiłowanie życia, to właśnie ono sprawia, że dzisiaj na przykład wędruję i głoszę opowieści, a jutro – kto wie, dlaczego by nie? – oddam się pracy społecznej i będę, ot, choćby łapać – znaczy – zwierzynę. – zająknąłem się lekko i zdałem sobie sprawę, żem nieco zgubił wątek. Jednak ogarnąłem się szybko, potrząsając głową i przeszliśmy do kolejnego tematu, choć nie miałbym nic przeciwko, gdyby Astral postanowił jeszcze popytać na temat mojego samotniczego życia.
– Wzory te zaiste są niezwykłym widokiem, a jednak przydatnością nie grzeszą. Czasem miło, jak w ciemności nieco lepiej widać okolicę i nim w coś wdepnę, oświetli się to słabym światłem białych łusek, ale głównie po prostu zwraca to na mnie uwagę i skrajnie irytuję. Ta osobliwość jest wynikiem dziwnej genetycznej mieszanki, bowiem mój ojciec należał do stad i miał wyjątkowy talent magiczny, a związał się z dziką smoczycą, skalaną kazirodczymi związkami przodków i mało cywilizowanym trybem życia. Ojciec twierdził, że magia, z którą nigdy wcześniej dzika leśna krew się nie spotkała, w jakiś sposób zbuntowała się w moim ciele i piękne wzory, odziedziczone po mej babci teraz wydzielają białą poświatę pod odpowiednim oświetleniem. – wyjaśniłem problem, tym razem posługując się mniej poetyckim językiem.
Ależ miałem szczęśliwy dzień! Nowy znajomy postanowił wdrożyć mnie w kompletnie obcy mi temat sztuki kamuflażu, więc gdy tylko jego pysk spoważniał, ja również pozbyłem się zbędnych myśli i skupiłem się na nauce, choć podrygiwanie końcówki ogona wyraźnie zdradzało mą radość.
Pauza na namysł się przydała, bowiem nim udzieliłem odpowiedzi, przemyślałem to, co miałem zamiar powiedzieć. Nie chciałem od razu palnąć czegoś głupiego.
– Jestem prawie pewien, że podobnie jak w skradaniu należy pilnować, aby nie było czuć mojego zapachu oraz by nie został po mnie żaden ślad. Muszę też być niewidoczny i niesłyszalny, co wnioskuję z nazwy owej dziedziny. – zażartowałem krótko, a na pysk wkradł się uśmieszek, lecz szybko skupiłem się z powrotem na pytaniach. – Należy... wtopić się w okolicę? Zwierzyna polega na czterech zmysłach – wzroku, węchu, słuchu i intuicji, toteż aby je oszukać, musiałbym uciec przed wzrokiem, zamaskować zapach, zachować ciszę i nie wzbudzać podejrzeń? – w tonie, jakim odpowiedziałem, brzmiały wyraźne nutki niepewności, zdradzające, że nie byłem do końca przekonany, czy dobrze mówię. Wkrótce jednak miało się okazać, czy miałem rację. Zanim jednak Astral ukazał mi moje błędy, udzieliłem odpowiedzi także na ostatnie pytanie. – No a z metod to znam tylko trzy – w koronie drzewa, gdzie radzę sobie najlepiej, a więc zapewniam sobie przewagę; w krzakach, gdzie nie jest już tak cudnie, ale to najbardziej praktyczna opcja, gdy czaję się na jakąś zwierzynę; no i w zaroślach przy wodzie, w przybrzeżnym mule, nigdy nie korzystałem z tej opcji i raczej nigdy też nie skorzystam. Widziałem tylko, jak pewien smok zaczaił się tak na swoją zdobycz – antylopę, co chciała zaczerpnąć wody z jeziorka. Gdy wystarczająco się zbliżyła, Gamuvr wyskoczył i chwycił ją za szyję niczym aligator. Nic dziwnego, że tak dobrze mu szło z takim kamuflażem, w końcu był drzewno-bagienny, więc w błotnistych zaroślach musiał się czuć jak ryba w wodzie. A raczej krokodyl! – odleciałem nieco myślami od nauki, przypominając sobie starego znajomego, co nosił przezwisko "Krokodyliszek". Nagle wesołe iskry błysnęły mi w ślepiach i przekierowałem spojrzenie z ziemi na granatowołuskiego. – A chciałbyś może posłuchać o Gamuvrze? Był naprawdę świetny i swego czasu opowiedział mi tyle historii! Większość już pozapominałem, ale te najfajniejsze się zachowały. – wyszczerzyłem się wesoło, całkiem odlatując od tematu nauki. Jednak gdyby Astral zdecydował się przypomnieć mi o sztuce kamuflażu, szybko bym się ogarnął, przyznał mu rację i postarał się zapomnieć chwilowo o Krokodyliszku. W końcu w trakcie nauki nie czas na fajne historyjki, zabawić nowego znajomego opowieściami mógłbym i kiedy indziej.

: 19 sie 2020, 22:37
autor: Pasterz Kóz
Zmrużył oczy słuchając monologu bajarza, bo najwidoczniej tym się zajmował smok. Tylko, że nie takiej odpowiedzi oczekiwał, a jakichś szczegółów...
– Ty słyszałeś, co Ci powiedziałem, czy Ty nie słyszałeś co Ci powiedziałem? – zapytał, ale już machnął łapą na temat bycia samotnikiem. Za to wyjaśnienie tych świecących wzorów wysłuchał uważnie i z ciekawością, choć zastanawiał się nad kontynuację tej wady genetycznej u kolejnych pokoleń. Czy gdyby Delavir związał się z północną smoczycą to ich potomstwo miałoby świecące futro? Może tylko pod włosami by się świeciło? Kto wie, byłby to ciekawy... Eksperyment. Mniejsza z tym. Nauka!
Jego nowy uczeń miał bardzo dużo do powiedzenia. Aż za dużo, mówiąc szczerze.
– Głównie chodzi o ukrycie zapachu i wyglądu, bo dźwięku nie przykryjemy błotem czy czymś takim. Za to bardziej odpowiada skradanie – wyjaśnił. Czuł się jakby to on był uczniem i teraz odpowiadał. -Co do zmysłów zwierzyny masz rację, choć wskazanie intuicji to dość ciekawe myślenie. Tak więc ukrywamy łuski, ukrywamy zapach, zachowujemy się cicho, a gdy zwierzyna spojrzy się na nas to stoimy nieruchomo i udajemy naturalny element środowiska, jakieś bardzo brzydkie drzewo czy krzew – wyjaśnił.
Co do sposobów... Tutaj aż powieka zaczęła mu drgać. Czym do cholery był aligator? I ten krokodyl?
– Em... Może kiedy indziej mi o nim opowiesz, o tym Gamuvrze, to wtedy napomknę o Franco i Nogueirze. Wróćmy jednak do nauki. Chodziło mi bardziej o dwie metody kamuflażu. Jedna przy wykorzystaniu natury i otoczenia, druga korzystająca z dobrodziejstw magii. To co powiedziałeś jest prawidłowe, ale bardziej określiłeś dobre miejsca do schowania się i przyczajenia. Zapomniałbym, można też korzystać z pułapek i chować je, aby złapać drobne zwierzyny. Na razie skupimy się na Tobie. Spróbuj schować się tutaj. Możesz wykorzystać maddarę, ale też otoczenie. Błoto spod skał, liście, rośliny o mocnym zapachu. Weź pod uwagę, że nie musisz pokrywać się od łap do czubka głowy, jedynie widoczne części albo nawet przednie. Nie będziesz się raczej skradał tyłem, nie trzeba sobie zadka błotem smarować, tylko zapach ukryć. Co do magii zaś, jakaś błona o kolorze skał, z miejscowymi odpryskami i pęknięciami. Metoda dowolna, bo nie wiem co preferujesz – polecił. Może choć na chwilę zajmie czymś tego gadułę.

: 24 sie 2020, 13:31
autor: Legenda Samotnika
Na pierwsze pytanie nie odpowiedziałem, bo zaciekawił mnie kolejny temat i się rozgadałem, całkiem zapominając o poprzednim wątku. Jednak gdy skończyłem, a nie nadeszło żadnych pytań, przeszliśmy do nauki i na tym się też skupiłem. Nie na długo, jak się okazuje, bowiem zatraciłem się w opowieści o swoim znajomym i krainie, w której kiedyś mi dane było żyć, lecz zanim zacząłem snuć na te tematy, z niejakim oburzeniem dopytałem granatowołuskiego:
– Jak to brzydkie?? Ja potrafię być bardzo ładnym drzewem czy krzewem! To znaczy jeszcze nie potrafię, ale mnie nauczysz, prawda? – mrugnąłem wesoło do Astrala i nie dając wtrącić słowa rozpocząłem gadaninę, całkiem odchodzącą od tematu nauki. Ku mojemu niewielkiemu rozczarowaniu smok odrzucił propozycję opowieści, jednak przykrość szybko została zastąpiona zaciekawieniem, gdy usłyszałem dwa obce imiona. Zanotowałem u siebie w głowie, by później wrócić do tego tematu, a na razie skupiłem się i przybrałem poważny wyraz pyska, słuchając uważnie rozmówcę. Dostałem zadanie, a z każdym kolejnym słowem Astrala kąciki ust rozciągały mi się coraz dalej w radosnym uśmiechu. To brzmiało naprawdę cudownie, zupełnie jak zabawa w chowanego! Co prawda nigdy w takiej nie wygrałem, ale i nieczęsto miałem okazję zagrać. W odpowiedzi więc pokiwałem jedynie głową z ogromnym entuzjazmem i odwróciłem się w poszukiwaniu dobrej kryjówki. Zanim jednak ruszyłem między skały, odwróciłem się jeszcze do Astrala i rzuciłem żartobliwie:
– Tylko nie podglądaj! – coś nie było mnie dziś stać na poważne zachowanie. Nie wiedziałem, czy to przez towarzystwo smoka, które nadzwyczajnie mi się podobało, czy to przez ciekawą zabawę. To znaczy naukę, ale jej tak nie traktowałem. Upewniłem się jeszcze zerkając parę razy, że granatowołuski nie patrzy, po czym ruszyłem wgłąb łąki. Obejrzałem kątem oka spore skały, ale uznałem, że schowanie się przy jednym z większych głazów będzie zbyt oczywiste. Znalazłem w jednym cieniu niewielką kałużę mało wilgotnego błota, ale postanowiłem skorzystać z owego "dobrodziejstwa" matki natury. Z niekajkim obrzydzeniem zanurzyłem w zimnej ziemi łapę i zacząłem smarować się po łapach aż do łokcia, pod pachami, skąd najlepiej czuć było mój zapach, po całym ogonie, a także częściowo po zewnętrznej stronie skrzydeł, maskując białe elementy. Dokładnie obłociłem sobie biały brzuch i jasne elementy na szyi, ale więcej się już nie brudziłem. Miałem już plan, dlatego też ruszyłem w stronę kamienia, niewiele mniejszego ode mnie i ułożyłem się, owijając go ciasno całym ciałem. Dolne partie ciała były obsmarowane błotem i dosyć nieźle wtapiały się w wygląd gruntu. Wreszcie zabrałem się za plecy, skrzydła, szyję i głowę, które były w dalszym ciągu doskonale widoczne. Przymknąłem powieki i nałożyłem na siebie nierównomierną warstwę maddary, nadając jej kolor podobny do kamienia, przy którym się ulokowałem. Wyróżniającą się bielą grzywę i pozostałe kępki sierści przebarwiłem magią na ciemno-zielony, aby imitowały mech na skale. Po chwili namysłu na prawym skrzydle umieściłem również iluzję grzybków, porastających zazwyczaj pionowe powierzchnie. Nie wiedziałem, jak dokładnie teraz wyglądam, jednak miałem nadzieję, że całkiem dobrze się zakamuflowałem. Gdy byłem zadowolony z wyniku swoich starań, wysłałem Astralowi zadowoloną wiadomość: "Hehe, skończyłem. Spróbuj mnie znaleźć". Ostatecznie znieruchomiałem i zamknąłem oczy, wyczulając zmysł wyczucia maddary, aby dostrzec jej drgania, gdy granatowołuski się zbliży.

: 26 sie 2020, 1:15
autor: Pasterz Kóz
//Przyznam, że nie jestem pewny co do mieszania błoto i maddary, ale bardziej przechylam się do uznania tego za magiczny kamuflaż

Oczywiście z początku nie patrzył, żeby Delavir miał pewność, że Astral nie podgląda, więc dopiero po chwili zaczął zerkać kątem oka, żeby obserwować proces kamuflowania się. Błotko tak, dokładnie pod pachami, wierzchnie części... I nagle magia. Łączenie maddary z naturalnym kamuflażem mogło być kłopotliwe, bo skoro pokrył się błoną o kolorze pasującym do otoczenia to co jeśli błoto nagle skapnie? Przełamie iluzję? Upadnie na ziemie będąc w kolorze głazów? Całe szczęście jeszcze się to nie wydarzyło, dlatego samotnik mógł być zadowolony z efektów swoich starań.
Poranek przez chwilę pokrążył po okolicy, niby to udając, że nie wie gdzie jest smok. Naprawdę cały czas go wcześniej obserwował oraz wyczuwał maddarę z konkretnego miejsca, nie było to coś do ukrycia. Po kolejnych uderzeniach serca podszedł w końcu do swojego ucznia i klepnął go w bok.
– Mam Cię! Całkiem nieźle sobie poradziłeś, choć pamiętaj, że gdybyś chciał jeszcze podkraść się do zwierzyny to nie będzie tak łatwo. Teraz inne nieco teorii! – zawołał, dając tym samym czas Deliemu na oczyszczenie się w trakcie gadaniny. – Przechodzimy do pułapek. Istnieją dwa typy, zależne od preferencji smoka. Pierwszym są doły, które trzeba oczywiście uprzednio wykopać, jednakże pozwalają złapać nawet spore osobniki. Musisz w wybranym przez siebie miejscu wykopać dół i opcjonalnie powtykać tam wcześniej naostrzone gałęzie, a na końcu kamuflujesz całość. Liście, gałęzie, patyki, co tylko chcesz. Drugim typem są sidła i sieć, jeśli lubisz pleść. Sieć wykonana jest ze splecionych ciasno pnącza, która musi wisieć w miarę wysoko między drzewami. Połączona jest z liną na dole, która po naruszeniu jej uwolni sieć i złapie zwierzynę. Co do sideł, to lina z pętlą na ziemi, zaś drugim końcem przywiązana jest do czubka drzewa, nieco przyginając przy tym je do ziemi. Ofiara wkłada łapę w pętle, zaczepia o to, pociąga drzewo, które uwalnia się, pętla się zaciska, a zwierzę dynda sobie w powietrzu. Takie pułapki już służą do drobniejszej zwierzyny. Mniejsza, my tu gadu gadu, spróbuj samemu zrobić gdzieś tutaj dowolną pułapkę. Kamuflażem zajmiemy się później – polecił i wbił wzrok w samotnika, dając znać, że nie będzie nigdzie odwracał spojrzenia. Proces twórczy jest bardzo ważny w naukach.

: 06 wrz 2020, 14:30
autor: Legenda Samotnika
Z zadowoleniem słuchałem kroków Astrala, będąc przekonanym, że mnie nie widzi. Starałem się jak mogłem, a to, że przez parę dłuższych chwil nie wyłapał mojego zapachu i nie zauważył kamuflażu, wydawało mi się niemałym sukcesem. Ledwo powstrzymywałem unoszące się kąciki ust, żeby przypadkiem się nie zdradzić, gdyby akurat przyglądał się mojej "kamiennej" twarzy. Hah, cóż za cudowna gra słów! Zanotowałem to sobie w pamięci jako materiał na dobry suchar.
Nagle poczułem klepnięcie, a rosnąca radość nieco podupadła. Mimo to podskoczyłem wesoło na równe łapy, dając wreszcie upust dziecięcej ekscytacji z wykonanego zadania, a iluzja zamigotała i zniknęła. Błoto natomiast w dalszym ciągu brudziła moje zwykle nienagannie czyste łuski. Nie zwracałem jednak uwagi na lepki brud, gdyż mimo swojego zamiłowania do czystości i dobrego wyglądu nie byłem aroganckim arystokratą, który to brzydzi się postawić łapy na ziemi nadmiernie wilgotnej. Z szerokim uśmiechem wysłuchałem krótki komentarz granatowołuskiego i kiwnąłem intensywnie głową na oznajmienie. Chciałem jeszcze coś wtrącić, chociażby ponapawać się jeszcze swoim udanym ćwiczeniem z pierwszej – drugiej właściwie, ale nieważne – próby. Jednak nie odezwałem się słowem, choć to w moim przypadku niezwykłe, ale dałem Astralowi mówić, samemu chcąc jak najszybciej przyswoić naukę. Słuchałem go uważnie, ale zgodnie z niemym przypuszczeniem Wojownika zabrałem się w tym czasie za mycie. Może i nie brzydziłem się brudem, ale wilgoć przenikająca z błota pod łuski zaczynała już sprawiać niejaki dyskomfort. Odsunąłem się od nauczyciela, aby go przypadkiem nie ochlapać, po czym skupiłem się i utworzyłem wielką drewnianą misę, wypełnioną maddarową wodą. Starając się wydawać jak najmniej plusków i innych dźwięków, by nie zagłuszać słów Astrala, zacząłem szorować ubłocone miejsca. Na szczęście nie sprawiało to większego problemu – błoto nie zdążyło jeszcze zbyt mocno uschnąć, więc łatwo spływało na ziemię wraz z ciepłą imitacją wody. Skończyłem niedługo przed tym, jak granatowołuski zakończył wykład i usiadłem na spokojnie, słuchając aż do końca, podczas gdy misa wraz z cieczą rozpadła się na żółte iskry i szybko zgasła.
Pułapki wydały mi się niezwykle ciekawą opcją polowania. Słyszałem o nich parę razy od starszych znajomych, leczy było to dawno i niewiele z tego zapamiętałem – bardziej interesowało mnie otwarte atakowanie zwierzyny. Teraz jednak jak tak o tym myślałem, ta opcja faktycznie brzmiała użytecznie i sprytnie. Miałem, co prawda, też kilka własnych pomysłów na pułapki i trochę pytań, ale Astral pośpieszył zagonić mnie do działania, wzruszyłem więc sam do siebie ramionami i z entuzjazmem ruszyłem na poszukiwanie twórczej weny – chciałem się wykazać! No a pytania można odłożyć na później.
Po chwili błąkania się między skałami uznałem, że nie ma tu za wiele materiałów na kreatywną pułapkę, więc postanowiłem skorzystać z pnącza, owijającego co drugą większą skałę. Zabrałem się za zrywanie podłużnej rośliny, a jej liście nieprzyjemnie parzyły mnie, gdy właziły przypadkiem pod drobne łuski. Uznałem jednak, że to nic takiego, i zabrałem się za splatanie, gdy uzbierałem sporą kupkę. Cóż, musiałem przyznać – nie było to wcale takie łatwe, na jakie wyglądało. Mozolnie wiązałem między sobą śliskie łodygi pnączy, starając się ignorować piekące łapy. Szło mi niezwykle opornie, więzły co chwila się rozplatały, siatka wyginała się dziwacznie, a już przy dziesiątym wiązaniu pogubiłem się, gdzie i co mam dalej splatać. Mało tego, miast usiąść gdzieś w cieniu skał, wystawiłem się na palące południowe słońce, więc ledwo kilka uderzeń serca po rozpoczęciu czułem jakbym się roztapiał. W końcu nie wytrzymałem, warknąłem wściekle i odrzuciłem ten nieudolny kłębek ziela, wstając i chowając się w najbliższym cieniu. Nie chciałem patrzeć w oczy Astrala, ponieważ bałem się, że zobaczę w nich zawód. Przy pierwszej próbie poszło mi tak dobrze, a tu... szkoda gadać. I jeszcze to pieczenie w łapach! Z rezygnacją spojrzałem pod nogi i westchnąłem. Zostało ostatnie wyjście – znów ubabrać się ziemią. A żem się dopiero co umył! Och, właśnie! Nagle mnie olśniło, a w oczach błysnęły radosne iskierki. Magia, przecież mam magię! Co prawda nawet taka maddarowa siatka nie będzie dobrym wyjściem, bo przecież nie wiadomo, ile trzeba będzie z pułapką czekać na zwierzynę – gdybym na polowaniu padł z wycieńczenia, bo przez długi czas przelewałem maddarę z jądra do siatki, to byłoby to nie polowanie, tylko dziwny wygłup. Jednakże mogłem użyć magii w inny sposób.
Skupiłem się, a po chwili uformował się przede mną krzepki, matowy kawał metalu, zaostrzony i wygięty. Uśmiechnąłem się chytrze do nauczyciela i ponownie przeniosłem spojrzenie na twór. Pokierowałem nim i wbiłem z impetem w ziemię, podhaczając jej spory kawał i odrzucając na bok. Taka sprytna koparka wykonywała swoje zadanie znacznie skuteczniej, niż robiłyby to moje drobne, nienadające się do wysiłku fizycznego łapy, a do tego wcale nie musiałem się przy tym brudzić! Ach, ale ze mnie geniusz! Wyszczerzyłem się radośnie i zabrałem się za "magiczne kopanie". Trochę to zajęło – zarówno czasu, jak i energii życiowej – ale efekt końcowy był tego wart. Udało mi się wykopać głęboką dziurę na cały ogon i jeszcze tyle średnicy. Obok gromadziła się góra gleby, ale nie zwracałem na nią uwagi. Moje zmęczone, ale radosne spojrzenie wylądowało na pysku Astrala, oczekując jakiegoś komentarza czy reakcji.
– No, to chyba tu mi też poszło nieźle, no nie? Ach, no i miałem też parę pytań... Ale na parę z nich w sumie sam znalazłem odpowiedź! Na przykład chciałem dopytać o maddarowe pułapki, ale po zastanowieniu uznałem, że zabiera to za dużo siły życiowej, której stracone ilości nie są warte raczej marnego wyniku polowania. Jednakże miałem parę pomysłów na własne pułapki! Na przykład taka siatka do podwieszenia – rozrzucasz ziemię i naciągasz niepostrzeżenie linę. Ofiara zaczepia się za nią nogą, wpada do siatki, a prosty mechanizm zaciąga ją ku górze, bez szansy na wydostanie się! Lub taka paszcza, co się zaciska na łapie, gdy się w nią wdepnie... ale tego pomysłu żem jeszcze do końca nie obmyślił, więc niem wiem, jakby go tu zrealizować. No ale można też inne powymyślać, no nie? Dałoby się tak, czy to wbrew zasadom? Są jakieś zasady w ogóle? – przekręciłem z ciekawością głowę.

: 08 wrz 2020, 15:34
autor: Pasterz Kóz
Poranek przemilczał pierwszą próbę splatania sieci, nie każdy musiał być precyzyjny i cierpliwy do takich rzeczy. Za to na widok sposobu kopania dołu zmrużył nieco oczy, ale była to jakaś opcja. W końcu nie robił magicznej pułapki, a tylko użył maddary do kopania, więc może nie było to tradycyjne, lecz wymagało nieco wysiłku. Nada się.
– Im bardziej coś jest skompilowane, tym większa szansa, że coś nie wyjdzie. Możesz kiedyś popróbować ze swoimi pomysłami, ale sam nigdy nie robiłem pułapek, więc ciężko mi powiedzieć co by zadziałało. Taka paszcza na przykład jakby działała, zaciskałaby się na łapie i co? Musiałaby mocno trzymać, żeby nie dało się jej otworzyć ani wyrwać z niej – zauważył. – Wracając do nauki. Spróbuj teraz ten dół zakamuflować, uważając, żeby nie zostawić swojego zapachu. Przykryj go dużymi liśćmi, podtrzymaj je prostymi gałęziami, coś wymyślisz. Możesz też użyć maddary do tego, dowolnie jak chcesz. Już nie wspomnę o tej górze ziemi, ale załóżmy, że jej tu nie ma to później zakopiemy ten dół, bo jeszcze jakaś zwierzyna wpadnie albo smok, a my tego nie sprawdzimy.

: 09 lis 2020, 11:13
autor: Legenda Samotnika
Delavir był już nieco zmęczony, ale mimo to uśmiechał się szeroko. Właściwie to dobrze się bawił na tej nauce. Może z siecią nie wyszło, ale za to jaki fajny udało mu się zrobić dół! Wysłuchał Astrala i pokiwał ze zrozumieniem głową. Uwaga na temat paszczy faktycznie dała fioletowołuskiemu do myślenia.
Otrzymał kolejne zadanie i miał już się za nie zabierać, ale wtedy błękitnołuski wspomniał o górze ziemi. Delavir zerknął w tamtą stronę, ale jego wzrok szybko wrócił na Gwieździstego. Parsknął śmiechem, gdy wyobraził sobie jakiegoś nieostrożnego smoka, wpadającego do "pułapki do ćwiczeń". Jednak śmiechy śmiechami, a nauka sama się nie nauczy. Samotnik skupił się na dziurze, kombinując coś na zamaskowanie. Astral mówił, że można użyć maddary, ale fioletowołuski zorientował się, że przecież drgania maddary da się wyczuć. Może na tym polegał jego błąd, gdy próbował się schować? Możnaby użyć maddary do tego, by łatwiej zamaskować pułapkę, ale raczej nie należy jej na niej zostawiać. Smoki posiadają zdolność wyczuwania magii, więc może magiczne stworzenia też dysponują takimi umiejętnościami?
Długo się Delavir rozglądać nie musiał – postanowił skorzystać z bluszczu, z którego miał zamiar zrobić sieć. Chwycił go niewidzialną łapą maddary i przeniósł na brzeg jamy. Wtem wstał i zaczął krążyć między skałami w poszukiwaniu jakichś cienkich gałęzi. Niedużo ich tu znalazł, ale te, co udało mi się uzbierać, przyniósł i zaczął układać na pułapce. To ledwo sześć cienkich gałęzi, które ułożył w mniej więcej równych odstępach od siebie na powierzchni dziury. Końce gałęzi, opierające się o krawędzie jamy zakopał nieco pod ziemią by nie wystawały i lepiej się trzymały. Gdy upewnił się, że taka dość rzadka siatka wystarczająco zakrywa otwór w ziemi, zabrał się za nakładanie na gałęzie bluszczu. Robił to za pomocą maddary, bo nie zapomniał o poparzeniach, jakie zafundowała mu ta paskudna roślina. Ostrożnie nałożył zieleń na pręciki, po czym przysypał ją nieco piachem, dla bardziej naturalnego wyglądu. Na zakończenie zgarnął maddarą kilka większych kępek trawy i rozsypał ją na pułapce. Z zadowoleniem przyjrzał się swojemu dziełu, po czym skierował wzrok ku Astralowi w oczekiwaniu na komentarz.
– Jakby tak nie patrzeć zbytnio pod nogi, to można wpaść. Uważałem, żeby nie zostawiać na zieleni zapachu – maddara nie pachnie, prawda? – zażartował. Właściwie to maddara mogła pachnąć, ale tylko, jeżeli właściciel nada jej takie właściwości. Delavir natomiast dbał o to, aby jego magia była całkowicie pozbawiona czynników, umożliwiających jej wykrycie.

: 10 lis 2020, 11:35
autor: Pasterz Kóz
Poranek zaczął okrążać pułapkę, żeby przyjrzeć się jej maskowaniu. Rozumne istoty zauważą niepasujący kawałek gruntu, ale w takim lesie, gdzie jest pełno liści czy innej ściółki, z pewnością przeszłoby to. Z resztą, zwierzyna łowna raczej nie rozumiała koncepcji pułapek, więc pewnie nie bały się takiego skupiska bluszczu.
– Jest dobrze. Co do maddary, nie pachnie, ale smoki mogą ją wyczuć, nie wiem jak reszta czarujących zwierząt. W sensie magicznych, nie szarmanckich. W każdym razie, to tyle co mogłem Cię nauczyć, myślę, że to wystarczy. Teraz, jeśli wybaczysz, pożegnamy się, lecz kiedyś mi opowiesz o tych swoich przygodach – uśmiechnął się lekko do smoka, a następnie obrócił i skierował w stronę terenów Ziemi. Miał wrażenie jakby spędził tutaj księżyce na nauce.

//Finally, raport – kamuflaż I i zt xD

: 06 lut 2021, 15:03
autor: Trujący Kolec
Podsłuchując rozmowę kilku smoków nie dowierzał. Kolorowe kamienie? Jakieś rubiny i ametysty? Co to za dziwactwa i czemu są tak ważne? Zodd nie wgłębiając się zanadto w temat z pisklęcą naiwnością poszedł hen daleko w teren szukać tych tak bardzo ciekawych kamieni. Z początku nie zwróciłby uwagi na ich istnieje, gdyby nie to, że dzięki nim można posiąść nowe umiejętności. Choć teraz czuje się głupio oszukany, gdyż gdzie nie spojrzy to jakieś zwykłe szare kamulce.
/Rogata Łuska

: 11 lut 2021, 0:29
autor: Czas Końca
Poszedł daleko hen i jeszcze dalej. Nie znalazł kamieni, zamiast tego znalazł bladołuskiego upiora, który korzystał z dopiero co uzyskanej samodzielności i wolności, i fruwał już gdzie chciał i kiedy chciał. Kage akurat kapryśnie stwierdziła, iż to miejsce będzie świetne na odpoczynek. Puste, zaciszne, nie rzucające się w oczy. A potem przywędrował tu jakiś smok, na widok którego uniósła swe krępe cielsko i klapnęła zębiskami, dając tym samym znak, że przyjazne nastawienie nie jest jej znane. Zapach podpowiedział jej, że ma do czynienia z Ognistym i tylko z tego powodu nie zaczęła jeszcze mrukliwie warczeć.
Czego tu szukasz? Tacy ja ty nie wolą trzymać sssię pusstyń? – pytanie nie wydawało się przyjemne, a jednak było wypowiedziane obojętnym, choć szorstkim, typowym dla Kage tonem, gdy oceniała samca wzrokiem, taksując go od góry do dołu. Widziała na jego ciele bliznę... Więc albo był słaby, albo miał ciekawe i pełne wrażeń życie.

: 11 lut 2021, 1:43
autor: Trujący Kolec
Miał zamiar się już ulotnić i zająć czym lepszym, gdy rozległ się dźwięk kłapania zębiskami. Pierwsze co mu się skojarzyło to krokodyl, ale to nie jest definitywnie jego naturalnie środowisko. Zbadał wzrokiem kolczastego jaszczura przy okazji węsząc za zapachem. Zapach gadziego jeżozwierza nie pasował do poprzednich stad jakie poznał, więc to musi być Plaga. Dziwnie, nie wygląda jakby miała jakieś choróbsko roznosić. Chyba nie na tym polega to całe nazewnictwo stad. Co jednak go zaskoczyło to choć raz normalna reakcja w jego mniemaniu.
A muszę szukać? – co prawda, tak szukał kamieni, ale szybko zdał sobie sprawę, że ich tu nie ma. Więc teraz to jedynie głupio się kręcił, a do tego się nie przyzna.
Po czym wnosisz? Na pustyniach jest tak samo zimno jak tu – drobny jaszczur nie do końca znał pojęcia ras. Dla niego smok to smok tylko inaczej każdy wygląda. Niezbyt w jego głowie rozpoznawanie ras i ich mieszanek. Widział jak kolczasta przygląda mu się, choć sam nie widział w tym dobrych powodów na to. Jest drobnym byle gówniarzem więc na potencjalnego przeciwnika nie nadaje się ani trochę.

: 20 lut 2021, 1:24
autor: Czas Końca
Po cośśś tu jessteśśś – prychnęła lekceważąco. Wszystko miało swój cel. – Śśściemniasz, tam przecież jessst zawsze gorąco. Pełno tam piachu, sssłońca i niczego poza tym. – Kage zmrużyła swe ślepia i zaczęła nabierać podejrzeń, co do Ognistego. Był dziwny, mówił dziwnie. Wyglądał dziwnie. I gadał, zdaje się, głupoty. Ale za to miał śmieszną bliznę i jakieś błony na szyi. Co jest, jego matka puściła się z wężem, kobrą jakąś, czy o co chodziło? Ciekawe, czy samczyk jest jadowity. Nie słyszała dotąd, by jakikolwiek smok spluwał jadem, wiedziała jedynie o kwasie, lecz różne były dziwowiska na tym świecie. Prawdopodobnie właśnie dlatego jeszcze nie obróciła się i nie odeszła, tylko uparcie trwała w miejscu, rozgarniając śnieg na boki za pomocą kolczastego ogona, co też czyniła zupełnie odruchowo i nieświadomie.

: 29 maja 2021, 21:47
autor: Rozerwane Niebo
Lecąc widziała znacznie więcej niż idąc, dlatego dużo chętniej używała skrzydeł do podróżowania, gdy chciała tylko podziwiać widoki. Minus był taki, że pomijała wszystkie żyjątka, które raczej trzymały się blisko ziemi. Nie miała żadnego celu podróży, pilnowała jednak, by przypadkiem nie wlecieć na terytorium innego stada. Ostatnie, czego chciała, to przynieść kłopoty mamie i Morze!

Szybko dostrzegła pełną głazów łąkę, która ją zaciekawiła. Zapikowała w dół, bliżej ziemi przestawiając się na niespieszne kołowanie, by wreszcie zgrabnie wylądować. Było to całkiem ciekawe miejsce, bo pod kamieniami łatwo było znaleźć różnego rodzaju stworzonka, od owadów po nieduże gady! Akara przysiadła i wsunęła łapy pod kraniec jednego z kamieni. Podniosła go ostrożnie i...!

I nic. Zmarszczyła czoło i wydała z siebie pełen niezadowolenia pomruk, gdy nie znalazła niczego interesującego.

: 31 maja 2021, 19:35
autor: Ołtarz Wyniesionych
Przechadzała się po terenach wspólnych w poszukiwaniu... jakiejś ciekawej persony do rozmowy, może wymiany własnych poglądów, albo przekonania kogoś do własnych. To ostatnie nie było konieczne, ale byłoby z kolei miłym zakończeniem owego spaceru, który postanowiła sobie zrobić tego dnia. Kolejnym celem podróży było zbadanie terenów wspólnych, przez całe swoje życie tutaj... odwiedziła je może dwa trzy razy? Spotkała się raz z Szarlotką gdzieś w głuszy, była świadkiem jakichś dziwnych zawodów w formowaniu śniegu, no i jeszcze Spotkanie Młodych. Później są jedynie wizyty w Świątyni. Były to więc praktycznie "ziemie niezbadane". Może uda jej się znaleźć tutaj kilka ciekawych barwników? Jej grota i rzeźby w niej zawarte, była już skończona, ale może coś do wnętrza?
Ostatecznie trafiła na Łąkę Głazów, gdzie szybko zauważyła Akarę, która szukała czegoś pod kamieniem. Pożywienia? Niemożliwe, że również barwników. Veir mogła wyczuć, że jest to ktoś należący do Stada Ognia, czyli sojusznik. Dosyć młoda samiczka, nawet jeżeli byłaby członkinią Wody, bądź Ziemi, to i tak rozmowa z nią mogłaby być ciekawa. Piastunka miała słabość do młodszych, fascynowali ją. Dlatego pełniła tę właśnie funkcję w obu swych "życiach".
– Witaj. Czego szukasz pod tym głazem? Jeżeli robactwa, to lepsze może okazać się zbutwiałe drewno. – Rzuciła spokojnym głosem, po czym podeszła bliżej Akary. – Jestem Veir, należę do Plagi, zatem nie musisz się mnie bać, w końcu jesteśmy sojusznikami. – Dodała po chwili. Horgifellijka usiadła sobie obok Ognistej, równo układając łapy i przyjmując dosyć wyprostowaną postawę. Tak właściwie... nawet nie zauważyła, że to zrobiła. Akurat to robi niemal automatycznie, zapewne zbudzona w nocy ze snu, szybko przybrałaby podobną postawę, nie myśląc nawet o tym.
– Mało was spotykam, mówię oczywiście o Ogniu. Wydajecie się dosyć skryci. Kto teraz wami przewodzi? – Veir tak właściwie nie wiedziała zbyt wiele o stadzie sojuszników, to też postanowiła zyskać najbardziej potrzebną informację. Nawet nie wiedziała, kto jest ich Przywódcą.

: 06 cze 2021, 2:07
autor: Rozerwane Niebo
Odwróciła głowę ku nadchodzącej smoczycy dopiero, gdy usłyszała jej głos. Niespecjalnie się wystraszyła, świadoma, że była na terenach dość bezpiecznych, a w razie czego mogła po prostu się wzbić w powietrze i uciec. Choć może znalazła się dość blisko Plagi i dlatego nieznajoma do niej podeszła...

Szybko jednak się okazało, że fioletowołuska była raczej w nastroju na zwykłą rozmowę niż wyganianie młodej Adeptki. Akara uśmiechnęła się do niej wesoło, opuszczając kamień z powrotem na ziemię.

Zależy czego się szuka. Niektóre preferują drewno, a inne kamienie – odparła, odwracając się ku smoczycy bez podnoszenia zadu z ziemi. – Veir to ładne imię! Ja jestem Piorunujący Kolec, ale możesz mi mówić Akara. Jestem przyszłą Piastunką Ognia – przedstawiła się, na moment wypinając dumnie pierś.

Może i Piastuni nie były szczególnie szanowani z tego co się orientowała, ale właśnie dlatego podobała jej się ta ranga. Akara lubiła wyzwania, bo wtedy osiągnięcie celu smakowało dużo, dużo lepiej!

Nie miała problemu z plagijką podchodzącą tak blisko, szczególnie że nie miała złych intencji i była z sojuszniczego stada, a więc gdyby zrobiła coś głupiego, miałaby duże problemy. Z resztą, Adeptka na ogół nie bała się innych smoków i podchodziła do nich przyjacielsko od początku, chyba że by dały jej powód do wrogiego nastawienia.

Przechyliła głowę na bok i uniosła łuki brwiowe z wyraźnym zdziwieniem, gdy smoczyca określiła smoki Ognia jako skryte. Skąd jej się to wzięło? Pierwszy raz słyszała coś takiego! Może Veir po prostu natrafiła na jakiegoś cichszego smoka z ich stada.

Aktualnie Ogniem przewodzi moja mama, Żagiew Ognia, chociaż wcześniej nazywała się Zaćmienie Słońca. Jej Zastępczynią jest Kwieciste Łąki. I wcale nie jesteśmy skryci! Wszystkie smoki z mojego stada, które poznałam, są bardzo otwarte i przyjacielskie. Może po prostu natrafiałaś na taką porę, kiedy Ognistych nie było dużo na wspólnych terenach – powiedziała, w trakcie tej wypowiedzi dalej zachowując wesoły i przyjacielski nastrój.

: 08 cze 2021, 22:43
autor: Ołtarz Wyniesionych
Nie znała się zbytnio na robactwie, chociaż znała kogoś, kto był prawdziwym ekspertem w tej dziedzinie, Szarlotkę – Prostotę Czerwi. Czasami zastanawiało ją, czy karmi tym też swojego wielbłąda. Veir sama będzie musiała tego kiedyś spróbować, chociaż zdawało się to pokarmem raczej nie godnym wojownika. Upolowanie jakiegoś dużego zwierzęcia? To już coś bardziej dla niej. Z drugiej strony – była zdana tutaj troszkę na łaskę łowców, co też nie było do końca "godne".
– Piastunką? Ciekawie się składa – ja takową zostałam całkiem niedawno. – Niestety, funkcja ta była zapewne szanowana w Pladze jeszcze mniej, niż w innych stadach. Do tego pozwala się tylko i wyłącznie na jednego, Veir miała szczęście, bądź nieszczęście – jej mistrz był bardzo stary, a potem się jeszcze okazało, że umiera od pewnej umowy z bogami. Z drugiej strony, nie przekaże jej całej swojej wiedzy.
– Niestety, piastunów tutaj mało. W mych stronach było ich znacznie więcej, byli też szczególnie szanowanymi smokami. – Westchnęła. Często tęskniła za horgifellską kulturą i społeczeństwem, ale teraz ma Rodzinę w Pladze. – Na poprzednim spotkaniu młodych rozmawialiśmy razem Prorokiem o technikach nauczania. Może chciałabyś wymienić ze mną porównać sposoby nauk? Nie było wtedy akurat żadnego przedstawiciela Ognia... ktoś jeszcze oprócz ciebie sprawuje tę funkcję? – Zapytała. Może stąd wzięło jej się to przeświadczenie o skrytych smokach Ognia, do tego w połączeniu z tym, że raczej nie widywała ich za dużo.
– Możliwe. – Uznała tezę Akary za prawdopodobną. – Jako piastunki mogłybyśmy w przyszłości zorganizować... kilka spotkań między Plagą, a Ogniem, oczywiście w porozumieniu z przywódcami. Sojusznicy powinny się znać. – Cóż, nie lubiła samej wizji posiadania sojusznika, Horgifell było zdane tylko na siebie. Jednak jeżeli już się takiego ma... powinno się coś o nim wiedzieć, a Veir nie wiedziała o Ogniu praktycznie nic, nie licząc samych ogólników.

: 12 cze 2021, 23:10
autor: Rozerwane Niebo
Przechyliła głowę na bok, wyraźnie zaskoczona. Nie dość, że spotkała smoka z sojuszniczego stada, to jeszcze Piastunkę! Dobrze, że postanowiła tutaj przyjść właśnie w tej chwili, gdy Veir kręciła się w okolicy. Niezbyt orientowała się jak było ze smokami Plagi, a teraz mogła się dowiedzieć.

W twoich stronach? – zapytała, zaciekawiona tym doborem słów.

Miała nadzieję, że smoczyca była chętna rozwinąć temat. Akara lubiła słuchać o ziemiach poza czterema stadami, były niezwykle interesujące i obce. Nie spodziewała się też, że było miejsce, gdzie Piastuni byli bardzo ważni. Z drugiej strony u Delavira były smoki, co się różniły budową zależnie od płci...

Techniki nauczania? Adeptka była zaskoczona wiadomością, że były w tym jakieś techniki. Ona po prostu uczyła tak jak została nauczona, starając się przy okazji, by uczone przez nią smoki się za bardzo nie nudziły. Córka Zorzy podrapała się po szyi.

Nie mam żadnych specjalnych technik nauczania, ale w sumie nie słyszałam jak uczą inni Piastuni. I co to jest to spotkanie młodych, i czemu Prorok bierze w tym udział? On chyba dość stary jest... – Zmarszczyła brwi w zamyśleniu, ale zaraz jej wyraz pyszczka się rozpogodził. – No ale chętnie z tobą pogadam na ten temat, jeśli chcesz. Nie mamy w Ogniu innego Piastuna, z którym mogłabym o tym pogadać, a moja mistrzyni jest trochę zajęta na razie – dodała.

Propozycja spotkań wyraźnie ją zainteresowała. Miała dużo sensu. Ona sama nie wiedziała prawie nic o Pladze, a przecież podobno mieli sojusz!

Myślę, że to dobry pomysł. Pogadam o tym później z moją mamą. Ja sama wiem o Pladze bardzo mało, nigdy wcześniej nie widziałam żadnego smoka od was – przyznała, nieco zakłopotana, choć wyglądało na to, że Veir była w podobnej sytuacji.