Strona 22 z 23

Źródło rzeki

: 02 mar 2025, 18:07
autor: Płatki na Wietrze

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

No dobra, Kairaki nieco się na tę lekcję spóźnił, ale to dlatego, że Roko nie miał ochoty na spacery i na wyjścia. Po prostu przez Bealyn jakoś tak... Wolał unikać obcych smoków. To znaczy, ona nie była obca, a wyrządziła mu jednak krzywdę! Traumatyczną! No ale w końcu kompan uległ i zjawił się z Kairakim, niechętnie, ale jest. Spojrzał nieufnie na Piastuna, czekając na... Na rzeczy. Tak. Potem panda to wynagrodzi Kairakiemu przebiegając po wszystkich strumieniach, jakie znajdzie w drodze powrotnej do groty. Taaak...

Pełnia Rozkoszy
// To był kż na 2 i skr na 2

Źródło rzeki

: 19 mar 2025, 14:58
autor: Pełnia Rozkoszy
Miał nadzieję, że harpia nie urządzi uzdrowicielowi zbyt dużej awantury po powrocie do groty. Spokojnie obserwował ich postępy, nawet jeśli poczynanie niechętnie.
– Dobrze. – Nie musiał wypominać im najmniejszych błędów, tutaj liczył się ogólne efekt, a ten przykryje ich zapach i kolory.

//Raport z kż 1 i 2 jeśli ktoś rozpisał

Początek okazał się całkiem niezły, a skoro miał już zainteresowanie kompanów, kontynuował bo i sporo pracy było jeszcze przed nimi.
– Po kamuflażu wypada skradanie. – W dalszym ciągu łączył pokazywanie z opowiadaniem, bo i jedni kompani rozumieli smoczą mowę, inni bazowali na tym drugim. Wyrwał sobie pojedynczy włos z grzywy i złapał za jego koniuszek, unosząc wyżej łapę.
– Wiatr odgrywa tu dość istotną rolę, może zdradzić wasza obecność zanim dobrze się ustawicie. Najlepiej by wiał w waszą stronę, nigdy zza was. – Jak to on gestykulował łapą, przy okazji pokazując, że teraz wiało z zachodu.
– Dalej musicie uważać na podłoże i to, gdzie stawiacie kroki. Omijać miejsca która przysporzą kłopotu. – Podniósł jakąś gałązkę i złapał ją w palcach. Nawet jeśli była wilgotna, wydała cichy trzask. Miało to rzecz jasna symulować efekt nadepnięcia.
– Wszelkie krzewy i drzewa są bardzo dobrą kryjówką. – No i kolejne pokazanie, musiał wyglądać dziwnie, ale co tam.
– Warto rozejrzeć się naokoło, ptaki gdy się wystraszą bywają hałaśliwe i ostrzegając całą okolice. – Złamanym patykiem rzucił w stronę korony drzewa, z której zerwało się do lotu kilka sztuk.
– Warto pilnować nawet swojego oddechu. – Nie obyło się bez pokazania im różnicy od takiego kontrolowanego, a zwykłego. Hałas nie był może bardzo duży, ale gdy jest się w lesie i okolica milknie, stawał się nagle znacznie bardziej wyraźny.
– Pozycja nieco jak do walki lub biegu, pozwoli wam na lepsze balansowanie ciałem i nie będziecie mieli problemu z ewentualnym zamarciem bez ruchu. Musicie pilnować skrzydeł lub ogonów, by nic nie trąciły. – No i ugiął łapy, ogon podniósł nad ziemię. Skrzydeł nie posiadał, więc nie pokazał zagarnięcia ich do boków.
– Dobrze, ja sobie tam usiądę, a wy spróbujecie się do mnie podkraść, byle nie wszyscy na raz. – No i odszedł trzy ogony dalej. Po drodze do niego, kompani musieli uważać na wspomniane gałązki oraz kamienie. Kilka krzewów mogło stanowić niezłą kryjówkę, znalazł się nawet powalony pień niemal na samym końcu tej trasy. On usiadł sobie na północy, mieli więc zachodni wiatr. Przynajmniej raz na każdego próbującego, obracał powoli łeb do tyłu, by sprawdzić na ile są uważni i czy skryją się w porę.

//tutaj skr 1

To był najłatwiejszy wariant otoczenia do skradania, dobry do nauki podstaw, ale słabo sprawdzał się jeśli chodzi o ich rozwijanie. Dał im tyle czasu ile potrzebowali na ćwiczenia, po czym wrócił do grupy, by kontynuować.
– Nie zawsze będziecie też polować w lesie, gdzie mech wygłusza kroki i trzeba skupić się na omijaniu gałązek. Błoto jest bardziej problematyczne. – Wskazał łapą w stronę brzegu, gdzie ziemia by namoknięta. Miejscami nadal zmrożona, zaś tam gdzie padało więcej słońca na powierzchni znajdowała się warstwa błota. Przez najbliższe księżyce właśnie z taka pogodą będą musieli się mierzyć, więc i ćwiczenie się przyda.
Przeszedł kilkanaście kroków dalej, znajdując dla nich kolejną trasę do przejścia.
– Niestabilny grunt sprzyja braku równowagi. – Nacisnął lekko łapą i pokazać, że źle postawiona ucieka na bok, a to mogło przełożyć się na upadek. Podczas polowania równało się to z utratą szansy na upolowanie zwierzyny.
– Teraz poćwiczycie w takim otoczeniu. Mało kryjówek, więc nie można zbyt wiele zwlekać. Pazury przydają się przy stabilnym stąpaniu po gruncie. – To również im pokazał. Gdy wczepił je lekko w ziemię, łapa od tak nie odjechała.
Odwrócił się i spokojnie czekał. Mieli do przejścia jakieś trzy ogony i wiatr dalej od boku, więc nie najgorszy. Kilka większych kamieni i całe mnóstwo mniejszych pokrytych starymi porostami. Wspomniane błoto odgrywało główną role, na przemian rozlokowany ze skrawkami lodu w miejscach zacienionych. Kryjówek było niewiele, żadnych krzewów, jedynie stare trzcinowisko po części wchodzące na ląd. co prawda szum wody mógł zadziałać na ich korzyść i przykryć lekko mankamenty, ale nadal mieli na co uważać.

//Skradanie na 2

Źródło rzeki

: 18 kwie 2025, 21:42
autor: Jedno Słowo
/czekam tylko na zmianę imienia i rangi, bo posty są na ceremonii, więc uznaję, iż mam dorosłą ;) //

Przyjemne i spokojne miejsce. Vaelin wybrał sobie nieckę z wodą w której woda bardzo leniwie płynęła dalej, a sam posadził sobie zad dosłownie w wodzie. Wymoczył ogon i przeczesał go dokładnie. Nie za bardzo dbał o swój wygląd... to znaczy mył się oczywiście i to nawet teraz, ale nieczęsto dbał o to, aby nie mieć w futrze żadnego zabrudzenia. Teraz przecierał sobie pysk i przeczesywał nieco skołtunione włosy, niekiedy je rwąc nieco. Robił to jednak w kompletnej ciszy, skupiony na swoim zadaniu. Nie nucił, w zasadzie nawet nie syczał przez ciągnięcie włosów. Tylko chlupot go po prostu mocno zdradzał, że tam siedział, chłodził zad i nieco dbał o higienę. Nie spodziewał się zbyt dużego zainteresowania jego istotą, zresztą jak na razie poznał na terenach wspólnych tylko jednego smoka. Dziś był raczej kolejny dzień w którym to wszyscy omijać będą go szerszym łukiem. Nie żeby był samotny, bo miał przyjaciela, miał znajomych w Mgle, ale większość smoków wydawała się trzymać stosowny dystans od smoków Mgły... Może to też było spowodowane tym, że teraz czysto teoretycznie był dorosły? Co się właściwie zmieniło? Nic, bo nie urósł od wczoraj ani trochę, a raczej też magicznie nie dorósł do płodzenia potomstwa... Zresztą pomimo pełnego wykształcenia w tym przedsięwzięciu jakoś nie wyobrażał sobie robienia tego. Nadal to było takie... yh, fuj.

No więc siedział, zajęty swoimi myślami i ogonem, z którego wyrzucał resztki liści, gałęzi... nawet śladów krwi! Był w kocu wojownikiem, więc i krew niekiedy miał na sobie.

Barani Kolec

Źródło rzeki

: 20 kwie 2025, 0:52
autor: Dogmat Krwi
Upatrzył sobie te wodne skupiska, oj upatrzył. Najczęściej wolne chwile spędzał albo na podwyższeniu, godzinami buszując po nocnym niebie, albo za dnia przy skupiskach wody, obserwując jak ta gna według własnych zasad. Liczył na odrobinę ciszy, spokoju i weny twórczej, która pozwoliłaby mu na dokończenie kolejnego, artystycznego dzieła.
Kawałek drewienka niósł w torbie, a gdy tylko znalazł wygodne, oddalone od gapiów miejsce, rozłożył się tuż na skraju rzeki. Donośnie, lecz z gracją, usadowił puchate cielsko przy wodzie, sięgając łapą po jego główny obiekt zainteresowań.
Subtelnym ruchem, wykonał pierwszy cios, delikatnie przejeżdżając po drewnianej strukturze. Pociągnął mocniej, odrywając niepotrzebny kawałek, po czym przystąpił do wyrównywania nieeleganckiej powierzchni.
Brodacz zaszybował tuż przy jego uchu, odnajdując dla siebie kawałek gałęzi. Niestety, do czasu jego treningu samoobrony, kruczy towarzysz w dalszym ciągu musiał mu towarzyszyć. Decyzja rodziców, której bardzo się sprzeciwiał, lecz jedynie w głębi siebie. Nie śmiałby powiedzieć im o swoim niezadowoleniu.

Nawet nie zorientowali się, że dane było mieć im towarzystwo. Leniwie uniósł wzrok ponad zajęcie, posyłając zaintrygowane spojrzenie w stronę, o ile się nie mylił, mglistego. Silna woń zbliżona do tej poznanej przez Rairisha i Razzmę. Westchnął, a wargi wygiął w niemalże idealną, prostą linię.
Nienawidził przeszkadzać innym, zapracowanym jednostkom, dlatego też przez dłuższą chwilę udawał, jakby w ogóle nie dostrzegł szarołuskiego. Nie chciał jednak wypaść źle, zwłaszcza, że nadarzył się wręcz idealny moment, aby dostać kilka punktów u Hektycznego. Westchnął, a pysk wygiął w kierunku mglistego, wysilając się na przyjaźniejszy wyraz pyska.
Witaj, jesteś ze stada mgieł, nie mylę się? — Wiedział, że się nie mylił, lecz zapytał z czystej, oczekiwanej grzeczności. Nie byli wcale oddaleni tak bardzo od siebie, tak też jego słowa bezpiecznie dotarły do uszu słuchacza. Postanowił jedynie wyczekiwać jego odpowiedzi, bez zbędnych, następnych pytań. Musiał uważać na słowa, uczył się dopiero ich doboru i wydźwięku. Nie chciał przecież spłoszyć swojego ewentualnego informatora.

Źródło rzeki

: 20 kwie 2025, 10:09
autor: Jedno Słowo
Olbrzym siedział spokojnie w wodzie i skubał sobie w spokoju futro ogona, a płynąca woda bardziej mu szumiała i niezbyt zwracał uwagę na otoczenie. Nawet przelatujące w pobliżu ptaki nie zwracały jego uwagi... No może oprócz momentu w którym usłyszał gdzieś kawałek od siebie krakanie. Drapieżnik na terenach wspólnych? To pewnie kompan... Vaelin nawet się nie rozglądał, po prostu po krótkiej przerwie wrócił do czyszczenia. Nie usłyszał drugi raz tego krakania to i też uznał, iż w niedalekiej odległości ktoś przeszedł i go zignorował. Woń na pewno była silna, jak to przy myciu się, ale oprócz tego oczywiście śmierdziało od krwi i poszycia leśnego... nic szczególnego dla smoka.

Oh, gdyby tylko był świadom jego myśli. Może to jakiś bóg lub duszek robił sobie żarty z planów ziemistego? Vaelin był chyba najgorszym smokiem do dawania jakichkolwiek informacji o czymkolwiek.
Mglisty poniósł wzrok kiedy jednak nie mógł zignorować w pobliżu innego smoka. Patrzył w jego stronę przez chwilę, puszczając w miarę czysty ogon i przeczyścił sobie jeszcze lewą łapą oba wąsy i lekko otrzepał łeb, aby pozbyć się resztek wody.
Witaj– powiedział spokojnie, a potem pokiwał łbem na 'tak', aby właśnie w taki sposób mu odpowiedzieć na pytanie. Smok jeszcze nie wiedział, ale spotkał osobnika, który nie tyle był małomówny co wręcz miał logofobię i mutyzm, przez co jego wypowiedzi pozostawiały na prawdę wiele do życzenia. Nie bez powodu też wybrał właśnie takie dorosłe imię.
No i... tak po prostu stał, nieco pomachał ogonem, aby otrzepać go z wody, ale poza tym siedział w ciszy i czekał na to co drugi smok zrobi. Sam miał na pysku lekki uśmiech, który nie zniechęcał do kontaktu. Na pewno nie traktował znacznie mniejszego smoka jako kogoś w jakikolwiek sposób gorszego, chociaż pewnie dużo smoków miało przekonanie, iż mgliści się wywyższają.

Barani Kolec

Źródło rzeki

: 22 kwie 2025, 0:22
autor: Dogmat Krwi
Nawet jeśli duszki robiły sobie z Rashediaha żarty, pozyskanie informacji na temat jego spowitego snem przyjaciela nie było rzeczą pierwszorzędną. Przeżyje bez krótkiej, mało odmieniającej życie konwersacji, która na następny dzień straciłaby jakiekolwiek znaczenie.

Czyli małomówny, cóż, idealny trening dla niego samego. Uśmiechnął się półsztucznie, przerzucając niezręczną ciszę po pazurach, którymi delikatnie musnął trawę znajdującą się pod jego lewą, przednią łapą.
Wiedział, że zapachu mgieł nie pomyliłby z żadnym innym. Był zbyt charakterystyczny, zbyt... interesujący, aby puścić go w niepamięć. Dlatego też, na jego krótki gest, uśmiechnął się niezwykle przyjacielsko. Niezwykle, nawet jak na zwykłego, optymistycznego smoka, a co dopiero dla niego.
Hektyczny Kolec, mówi ci to coś? — Skrócił dzielący ich dystans, a wzroku nie spuszczał z lica szarołuskiego — ...zapadł w sen? — Przymrużył jadeitowe ślepia, wzrok spuszczając na moment w kierunku poszycia. Udawał przybitego, jakby sytuacja, w której znalazł się jego kompan naprawdę spędzała mu sen z powiek.
Nie widział go od dawna, nie słyszał, a jedyne co mu po nim zostało to ostatnia, mentalna wiadomość, która przeszyła jego umysł w dzień, w który ten prawdopodobnie poddał się pokusie snu. Nie interesowało go, czy żyje, ale jakaś ostatnia cząstka jego umysłu pragnęła odpowiedzi.
Rashediah nie miał pojęcia, czemu tak wiele przeciwności losu ciągnęło go w kierunku stada mgieł. Większość poznanych smoków z innych stad pochodziło właśnie z niego. Najbliższe, co miał do przyjaźni zaistniało właśnie między nim, a nowoplagijskim smokiem. Teraz – znów – stał oko w oko z przedstawicielem ich niezwykle tajemniczego, lecz jakże interesującego stada. Wszystkie smoki, które z niego pochodziły, były wielobarwne, choć niektórzy postrzegali je jako szare, nijakie odcienie.
Diabelec miał inne spostrzeżenia. Swoje własne, wypełnione swego rodzaju niewiedzą, ale i fascynacją. Coś, czego nie było dane mu poznać od środka – czy samo to założenie nie ma prawa wzbudzać ekscytacji?


Źródło rzeki

: 22 kwie 2025, 16:52
autor: Jedno Słowo
Vaelin jednak był raczej niewiele gadającym smokiem, ale też miał jakieś standardy, które natychmiastowo alarmowały go. Po pierwsze uśmiech, a mimo to jedynie pytanie o innego smoka. Po drugie... Podane imię i co najzabawniejsze, Vaelin nie znał do tej pory fałszywego imienia Rairisha, ale niegłupi był i łatwo było połączyć fakty. Niewiele smoków było podobnych wiekiem jego samego, a dotego tylko on ostatnio spał... To znaczy już nie. Przecież Jemiołuszek znał imię Raia i to prawdziwe. Czy ten smok dostał tylko to fałszywe? Może to oznaka braku zaufania? Wielki smok lekko przekrzywił łeb jakby w geście zastanowienia, ale... Zignorował pytanie. W końcu po trzecie... Smok najwyraźniej chciał tylko informacji, kompletnie pomijając osobę Vaelina... Niemiłe. Przez te trzy rzeczy Vaelin nie mógł podejść do sprawy cieplej, niż bardziej rzeczowo.
Paliczkiem pokazał na siebie, a jego pysk z odrobine uśmiechniętego stał się poważny. Kiedy już był pewny, że miał pełną uwagę to znów uniósł łapę z siebie i pokazał jeden paliczek. O co chodziło? Pewnie nie było to zbyt trudne, aby domyśleć się, ze przekazuje jak ma na imię. Przestawi się... po swojemu.
A więc pokazał jeden paliczek
Słowo– dodał po chwili i potem opuścił łapę i lekko kiwnął łbem na znak powitania jeszcze raz.
Ty?– dopytał spokojnie, chcąc przynajmniej tyle informacji mieć o kimś to interesował się jego przyjacielem.

Barani Kolec

Źródło rzeki

: 29 kwie 2025, 0:01
autor: Dogmat Krwi
Faktycznie, Rashediah mógł wyjść na nieco niemiłego, lecz w tym momencie tak bardzo przejął się stanem swojego przyjaciela, że aż zapomniał o formalnościach. Nie tylko tyle, ale też poznawanie nowego imienia absolutnie obcej i mało znaczącej dla niego jednostki wydawało się niepotrzebne. Zaraz zapomni, zapewne nawet nie spotkają się już powtórnie.
Uśmiechnął się jednak, nabierając krótkiego, nerwowego oddechu. Potrzebował się uspokoić, nigdy nie przyszło mu jeszcze rozmawiać z równie małomównym smokiem co on sam, a co dopiero ze smokiem, który albo miał defekt języka, albo zwyczajnie nienawidził konwersacji jeszcze bardziej, niż on.
Baran — przedstawił się, nie sugerując tym, jaką rangę sam miał. Choć wydawało się to oczywiste, wolał zostać oceniony wizualnie, niepewnie, niż ot tak zdradzić swoją pozycję w hierarchii stada.
Miło cię poznać — odparł, starając się brzmieć jak najdelikatniej potrafił. — Jedno Słowojakże trafne to imięprzyjemne — oznajmił bez głębszych przemyśleń tego, co mówił.

Stali tak w dłuższej, wymownej ciszy, w której Rash powoli starał się skomponować jakieś bardziej sensowne zdanie. Czuł, że jego towarzysz nie tyle, co jest małomówny, ale też niezwykle podejrzliwy. Całkowicie zignorował w końcu pytanie, które zadał. Baran niemalże czuł, jak gotuje się pod tym całym futrem, powstrzymując wszystkie pierwotne odruchy, aby nie roztrzaskać mu łba o pobliskie kamienie.
Mu, sobie, różnica prawie żadna.
Ostatni raz widzieliśmy się księżyce temu, na równinie. Mówił, że dużo ostatnio śpi i boi się, że zapadnie w sen... obiecałem mu, że będę na niego czekał, gdy już się obudzi. Ostatnie co od niego dostałem to wiadomość mentalną, że zasnął, ale nie mam na to żadnego fizycznego dowodu. — Wyjaśnił, nie oczekując już żadnej odpowiedzi ze strony mglistego. Po prostu grał, zbitego psa o niepocieszonym wyrazie pyska. Choć starał się zachować powagę, od czasu do czasu przez jego głos przechodziła krótka, ale jakże wymowna smutna nuta, uzupełniająca całą jego wypowiedź. — Dlatego wybacz, że tak od razu o niego naskoczyłem, całkowicie cię pomijając — wyjaśnił, mrużąc ślepia. — Nie chciałem wyjść na gbura z Ziemi — choć statystycznie, to mgliści uznawani byli za tych dziwnych i gburliwych. Z resztą, jak wszyscy obcy, którzy nadawali się jedynie jako pożywka dla roślinności. Czuł, że zaniedbał pierwsze próby rozmowy. Szlag. Nic już z tym nie zrobi, każdy popełniał błędy, nawet istoty niemalże boskie, takie jak jego rodzina, której jednak nie mógł wyobrazić sobie popełniającej jakiekolwiek błędy. Zwyczajnie nie potrafił. Czyżby to on był jednak czarną owcą?

Źródło rzeki

: 29 kwie 2025, 5:23
autor: Jedno Słowo
Czerwone ślepia bardzo przypatrywały się smokowi przed nim, a na pysku wykwitł tylko delikatny uśmiech kiedy wreszcie uzyskał coś. Z pewnością był niezbyt znaczącą jednostką i był też tego świadomy, sam też się za takową uważał, ale nie oznaczało to, iż nie chciał istnieć i przeżyć swoje życie w pełni. Mówienie to był dyskomfort, bo im starszy był tym starsze smoki łatwiej potrafiły odczytać jego zamiary z tych pojedynczych słów. Najwyraźniej i ten adept to uczynił.
Był zdecydowanie mniejszy od Vaelina, wyglądał też niemalże jakby się go obawiał, ale może zdenerwowanie było wynikiem czegoś innego? Pozostało go po prostu obserwować i to nie z góry, a po prostu jak rozmówcę. Wojownik Mgieł miał to do siebie, że może nie mówił dużo, ale miał w zwyczaju bardzo mocno obserwować, patrzyć w ślepia rozmówcy co właśnie czynił.
Pokłonił lekko łeb na spóźnione uprzejmości i nie rozszyfrował czy były one szczere, czy może to jedynie formułka, aby się odczepić.

No i zapadła cisza. Vaelin usiadł na zadzie, a jego puszysty ogon powoli się kołysał jak fale na morzu. Był zaciekawiony mimo wszystko i też nie definiował smoka tylko po początkowym zignorowaniu jego jako smoka.
Wyjaśnienie sprawiło, że na chwilę jego uśmiech zgasł, ale po chwili znów się pojawił, nieco bledszy. Owszem, znał strachy Rairisha, a potem też jak odczuwał swoje sny. Tak to też przypomniało Vaelinowi, że miał go 'wypytać' o te jego sny...
Czy Baran nie mógł po prostu spróbować rozmowy maddarowej? Śpiący smok mu nie odpowie, ale ktoś kto wstał... zapewne już tak, a przynajmniej ktoś taki jak Rairish na pewno odpowiedziałby. Nie była więc to żadna tajemnica, a raczej niedopatrzenie ze strony kogoś kto się martwił.
Wstał– oznajmił oczywiście krótko zaraz po tym jak puchaty smok przestał już go przepraszać. Był świadom tego jak jego stado jest postrzegane, zresztą bardzo otwarcie o tym opowiadał Jemiołuszek. Spodziewał się więc, że nie które smoki będą patrzyć na niego pod takim kątem i to mu pozornie nie przeszkadzało. Wolałby być postrzegany jako jednostka, ale jeśli oderwany od większej gromady nie stanowił interesującego obiektu to może i lepiej traktować go jako część czegoś większego...?
Vaelin jeszcze chwilę milczał, aż w końcu kiwnął barkami- Trudno...– oznajmił cicho podsumowując wszystkie te przeprosiny. Nie miał przez to nic złego na myśli- jajo się zbiło, mleko się wylało i jedyne co mogli zrobić to iść dalej.
No i znów zamilkł... Spodziewał się, że skoro smok uzyskał odpowiedź na swoje pytanie to teraz już nie będzie miał powodu, aby tu zostać i najpewniej sobie pójdzie. To z pewnością potwierdziłoby jego obawy, że nie znaczył nic więcej, niż źródło jakichś informacji.

Barani Kolec

Źródło rzeki

: 20 lip 2025, 22:03
autor: Pojętny Kolec
Upalne dni rozgrzewały ziemie Wolnych Stad na tyle mocno, że niewiele smoków decydowało się na wycieczki w ciągu dnia. Mglisty postanowił wyjść z groty rodzinnej, aby sie przejść. Rozrywający ból kości i mięśni nieco zelżał, ale nie całkowicie. Kuśtykając i opierając się skrzydłem o kompana ojca Vellidora. Mantykora szedł wolnym tempem aby pomóc smokowi dotrzeć w jakies ustronne i ciche miejsce, w dodatku takie aby nieco się schłodzić. Dlatego wybrał się do źródła rzeki, aby zamoczyć ciało dając nieco ulgi w bólu. Wszedł do chłodnej wody, wciąż nagrzanej promieniami słońca, praktycznie zanurzył się cały, wystawiając jedynie łeb opierając go o kamieniu na brzegu. Wielki lew przeciągnął grzbiet i oddalił się nieco od Verso, dając mu przestrzen osobistą i sam skrył się w wysokich trawach aby się położyć.

Ĉielo

Źródło rzeki

: 20 lip 2025, 23:34
autor: Rozwichrzony Kolec
  Jak przystało na kucharza, ojciec dobrze karmił swojego dzieciaka, ale była jedna rzecz, której nigdy nie mógł u niego zaspokoić – głodu otaczającego go świata. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu szybko się nudził nowinkami i przyprawiał fontanną energii małego ciała o ból łba, bez ustanku doskakując do każdej nowej rzeczy, żeby zaraz potem zasypać opiekuna salwą pytań.
  Ostatecznie więc ojciec się ugiął i wsadził go na grzbiet kompana, zyskując kilka chwil odpoczynku. A Ĉielo? Nigdy szczęśliwszy, wytargował od gryficy, że nie zagada jej na śmierć, jeśli tylko zabierze go w miejsce gdzie jest najwięcej smoków do poznania.
I tak trafili nad Zimne Jezioro.
Ale tu zielono! – wypiszczał podekscytowany natychmiast po lądowaniu niedaleko brzegu – I niebiesko! Widzisz, ja lubię kolory, dziadek mi pokazał jak mieszać farby! I malować! Myślisz, że wodę też można mieszać z trawą żeby zrobić nowy kolor?
  Gryfica, rozważna i niewzruszona przypieczętowała monolog pisklęcia milczeniem, zamiast odpowiedzi rozglądając się uważnie za objawami zagrożeń. Ĉielo też nie czekał na odpowiedź, natychmiast wpadając po kostki do wody i próbując sprawdzić teorię roboczą.
Patrz! Brązowy! – podniósł dumnie w łapkach ociekającą wodą kupkę zmieszanej z błotem trawy i natychmiast ją puścił, wyskakując z powrotem na ląd i gnając przed siebie z wywalonym językiem, chyba próbując prześcignąć linię brzegu.
  Nie umiał biegać. Nie umiał przeskakiwać splotów traw, nie umiał ocenić gdzie ziemia jest podmokła, gdzie jest sucha i nie przeszkadzało mu to. Mokry, utytłany w błocie, trawie, z obitym potknięciami pyszczkiem dawał się tylko co jakiś czas wyciągnąć gryfią łapą z wody i już był trzy kroki dalej, z piskami pełnymi radości próbując pochwycić żabę albo upolować motyla. Po kolejnym fiasku zauważył bardzo osobliwy kamień w oddali i zamarł na chwilę, przyglądając mu się ze zmrużonym oczkami i przekręconą głową. Wyglądał bardzo... Miękko. Albo jakby coś leżało na kamieniu?
  Lazurowe otoczki złotych oczu na chwilę zabłysły białkami, kiedy nadął się z radości jak żagiel i rozpostarł z trzaskiem skrzydła.
Smok!
  Zanim oddalona o dwa ogony opiekunka zdążyła zrozumieć co się dzieje, Ĉielo już galopował pokracznie w kierunku zanurzonego w jeziorze, cielistego nieznajomego. Zaskakująco sprawnie zmniejszył dystans i na chwilę zostawił w tyle próbującą go dopaść opiekunkę, teraz wyraźnie nastroszoną i jazgoczącą coś o niezrozumiałym dla niego znaczeniu, kiedy prawdopodobnie zwietrzyła czającą się w zaroślach mantykorę.
Puść! Puść! – zawył jak zabijany, nutami rozpaczy studząc parne wieczorne powietrze, gdy wierzgał przyszpilony do ziemi łapą gryficy. Zaraz potem przypomniał sobie o nieznajomym i jakby przełączyła mu się klapka w mózgu uspokoił się, kierując do niego uśmiechnięty pyszczek.
Hej hej! Jestem Ĉielo. Jak się nazywasz? Co tu robisz? – wydukał komicznie podrygując górną częścią pyska, kiedy jego żuchwa nadal wbrew jego woli pozostawała zrównana z gruntem – Możesz powiedzieć Talimie, że mnie nie zjesz i że może mnie puścić? – po tych błagalnych jękach obrócił oczy do góry – Chcę się tylko przywitać! Nie zrobi mi krzywdy! – lazurowe otoczki znowu drgnęły i wróciły do obejmowania Verso – Prawda? Nie zrobisz mi krzywdy, prawda?



  • ::Verso::

Źródło rzeki

: 21 lip 2025, 10:24
autor: Pojętny Kolec
Już z oddali Verso doskonale słyszał pisklęcy pisk, który był mu doskonale znany. Uśmiechnął się do siebie wyostrzając swój słuch, jednak nie poruszył się, dalej siedząc w wodzie po szyję. Dźwięki jego małych łapek odbijających się o ziemię dawały mniej więcej pogląd na położenie młodzika, samiec zastanawiał się, czy maluch zauwazy go i do niego podejdzie. Wyglądało na to, że nie był sam, mówił do kogoś, zdecydowanie wyczuł woń innego zwierzęcia, być może był to kompan. Vellidor tylko mruknął aby przekręcić się na drugi bok, zupełnie nie zainteresowany tym, co się właściwie dzieje.

Młody smok jednak zauważył Verso, ten przesunął pyskiem po ziemi, aby spojrzeć dokładniej na gryfa. Uśmiechnął się zmęczony i wysilił szyję aby podniosła łeb.
– Nie musisz się martwić, niczego nie zrobię. Chociaz pewnie to dla Ciebie słabe wytłumaczenie, to moge powiedzieć Ci tyle, że jestem... chory i nawet nie byłbym w stanie nic zrobić. – odpowiedział łagodnie, kierując swoje słowa do przyjaciółki pisklęcia. – Sam zabrałem kompana mojego ojca, bo nie jestem w stanie nawet dobrze chodzić o własnych siłach. – zamknął na chwilę oczy. Cóż za ironia, jeszcze parę dni temu wzbraniał się przed towarzystwem kompanów rodziców chcąc być niezależnym, teraz musiał mieć jakiegoś aby praktycznie chodzić.

– Witaj Cielo, jestem Pojętny Kolec. – uśmiechnął się życzliwie do malucha. Ponownie oparł łeb o płaski kamień. – jak widzisz, mocze się. Woda jest przyjemna, ostatnio słońce tak grzeje, że jest idealna do kąpieli. – zachichotał cicho. – A co Ty tutaj robisz, promyczku? – zapytał przyjaźnie, choć w jego głosie mozna było wyczuć zmęczenie.

Ĉielo

Źródło rzeki

: 21 lip 2025, 19:56
autor: Rozwichrzony Kolec
  Prawdziwie wiekopomny moment. Gryfica popełniła kluczowy błąd zamknięcia Ĉielo pyska i ten już nabierał wdechu żeby w reakcji na wytłumaczenie wyjazgotać wzwyż obławę kolejnych żądań wobec jego niefortunnej pozycji, ale wtedy, jak ręką odjął, bordowy nosek zrównał się z żuchwą i lazurowe otoczki skoncentrowały się jak nigdy dotąd na nieznajomym. Pomimo pustych jak u szaleńca ślepi, w rozszerzonych źrenicach widać było terminalne objawy zastanowienia. Zawahania nawet. Uwaga pisklęcia rzuciła się na przeciągającą się w zaroślach sylwetkę nieznanej mu hybrydy i z powrotem na nieznajomego. Coś na kształt współczucia przepłynęło przez jego pysk, jednak odważnie było diagnozować tak podniosłą reakcję u tak niestabilnego młodzieńca.
  Zapewnienia musiały przekonać gryficę, bo kiedy tylko upewniła się braku kolejnych zapędów samobójczych wśród ruchów Ĉielo, uwolniła go i rozłożyła się dostojnie na brzegu. Ten wstał ostrożnie, nie odrywając ślepi od Verso. Zamrugał, powiódł wzrokiem po długiej, wypielęgnowanej grzywie, a potem po swoich łapkach, grzbiecie i ogonie, nadal brudnych jakby wynurzył się z bagna, po czym stanął w rozkroku, by wahadłowym chaosem bordowej grzywy oraz strzepnięciami kończyn otrzepać się z co większych grudek trawiastego błota. Z ewidentną już teraz troską podszedł bliżej i wyłożył się zupełnie płasko przed cielistym ołtarzem łagodności.
Co to znaczy, że jesteś chory? Czemu jesteś chory? – miauknął spod ściągniętych lamentacyjnie łuków brwiowych, które zwietrzyły zmęczony ton – Nie będziesz umierać, prawda?
  Kita wilgotnej grzywy opadła mu na pysk, więc zdmuchnął w kilku próbach, odrywając na moment zezujące oczy od cielistego plażowicza.
Dlaczego nazwali cię Pojętnym Kolcem? To bardzo mądre imię. Jesteś bardzo mądrym smokiem? – zagaił, jakby podświadomie próbując ulżyć nieznajomemu w cierpieniu.
  Słowo promyczku odbiło się echem w jego głowie i opadło ze stukotem gdzieś w piersi, która zaskoczona uniosła się dumą, a za nią z resztą ciała. Uśmiech rozkwitł pośród bordowych pasm pyszczka młodzika i ten zatoczył niezdarnie kółko wokół własnej osi, po czym zatrzymał się bojowniczo, rozpościerając poznaczone atramentowymi zygzakami skrzydła.
Chcę poznać jak najwięcej smoków! – wypiszczał zadziornie, unosząc snobistycznie pyszczek – I zdobyć jak najwięcej przyjaciół! Przyjaciele sobie pomagają, bo są jak rodzina, a ja będę mieć największą na świecie rodzinę! Pełną wielu mądrych i wspaniałych smoków! – ten konkretny dobór słów był nieprzypadkowy; Silna wiara w taką przyszłość rozeszła się osobliwą wibracją po jego wątłych mięśniach, na moment stawiając na sztorc mokre, pstrokate futro awanturnika, wbrew wszelkiej logice.
  Zadarty nosek opadł spod niebios w kierunku Pojętnego, a Ĉielo znowu przeszedł metamorfozę, normalniejąc do jego zwyczajnego, pełnego ekscytacji wyszczerzu.
Chcesz być moim przyjacielem? – wypiszczał z nadzieją i podskoczył w panice, kiedy wezbrana woda dotknęła czubków bordowych pazurków, a on rzucił jej badawcze spojrzenie, które pytająco zakończyło podróż z powrotem na rozmówcy.


  • ::Verso::

Źródło rzeki

: 22 lip 2025, 13:12
autor: Pojętny Kolec
Uśmiech Verso nie schodził mu z pyska, entuzjazm małego smoczka był uroczy ale dał mglistemu poczucie pewnego rodzaju szcześcia.
– To nic zaraźliwego, bolą mnie tylko kości nie umrę od tego. – była to półprawda, ale nie chciał zadręczać młody umysł swoimi problemami. O ile było mu wiadomo, ten stan nie będzie się utrzymywać wiecznie, a z każdym księżycem ból powinien być mniejszy. Nie spuszczał wzroku z kolorowego ciałka ziemistego.
– Chcesz poznać smoki, hę? To bardzo dobrze, trzeba być ciekawym życia. – powiedział z cichym śmiechem. – Oczywiście, że mogę być Twoim przyjacielem promyczku. – odpowiedział bardziej entuzjastycznie i radośniej. – Jeżeli jesteś taki głodny wiedzy, może poopowiadam Ci nieco o Wolnych Stadach, rangach i innych ciekawych rzeczach? – zaproponował podnosząc ocięzale łeb.

Ĉielo

Źródło rzeki

: 22 lip 2025, 22:03
autor: Rozwichrzony Kolec
  Krajało mu się serce, gdy oglądał osowiałe ruchy cielistego dostojnika. Pomiędzy milczącą udręką ciała, a łagodnym uśmiechem, dostrzegał jednak ambicję; bezinteresowne pragnienie, by nie obarczać nikogo swoją prywatną, nierówną walką z niesprawiedliwością, a zamiast tego dawać z siebie więcej niż się jest w stanie. Ĉielo przełknął z trudem ślinę, czując gulę rosnącą mu w gardle. Gdzieś tam za wilgotniejącymi oczami, druzgocące doświadczenie powoli kiełkowało w coś nowego, nieodkrytego i zanim zdążył pociągnąć noskiem, piękna cielista łodyżka rozpostarła aksamitny kwiat, skrzący się kojącym chłodem świeżego śniegu. Tak rozkwitł w jego jaźni nowy koncept.
Koncept szlachetności.
  Zamrugał natarczywie, próbując się pozbyć piekącego wrażenia, które nabrzmiewało w krawędziach złotych ślepi. Chciał się ucieszyć, że nowo poznany smok zgodził się jego przyjacielem – ale nie potrafił, nie w pełni. Słaby uśmiech wdzięczności rozciągnął jego pyszczek, kiedy on obiecywał sobie potajemnie w duchu, że na jego warcie nikt bliski mu już nigdy nie ucierpi, choćby miało i runąć niebo.
Tak, muszę poznawać smoki, bo na pewno wszystkie są takie miłe i ładne jak ty! – skrzydełka znowu prasnęły na oścież, maskując zniżający się butnie pyszczek, na którego wargach, niczym gra półcieni, walczyły o dominację bezsilna rozpacz oraz podniosła determinacja. Fuknął z teatralną pogardą na potrzebę tłumaczenia takiej oczywistości i próbując tym nietaktownym wybuchem zamaskować rozdzierające mu pierś uczucia, sprasował sylwetkę do sprężystego przysiadu, zamieniając się w słuch.
  Pilne wyczekiwanie końca propozycji było jedynie przykrywką – gdy tylko Pojętny uniósł łeb, Ĉielo natychmiast doskoczył do podnóża kamienia i zanim z chlupot miriad chłodnych kropel zdążył do końca umilknąć, połowicznie wdrapał się na niego, wtulając się umilnie w szyję cielistego. Dyszkantowe mruczenie zadrgało całą piersią pisklęcia, kiedy połasił się tak jeszcze chwilkę i ułożył najwygodniej jak potrafił – ale nie wygoda była teraz jego ambicją.
Zgoda, opowiedz mi o stadach. – wymruczał pretensjonalnie spod przymkniętych powiek, ocierając się okraszonym bordowo-złotą grzywą łebkiem o starszego smoka – Ale tylko jeśli mi obiecasz, że wyzdrowiejesz.


  • ::Verso::

Źródło rzeki

: 23 lip 2025, 9:30
autor: Pojętny Kolec
Szkarłatne oczy mglistego dostrzegły falę emocji kłębiących się w młodym smoku, nie był w stanie powiedzieć, które z nich najbardziej dominowały, na pewno mógł stwierdzić, że było ich wystarczająco dużo aby targały sercem młodego ziemistego. Postawa pisklęcia była niczym miód na zbolałe ciało smoka, do tego stopnia że wyciągnął z wody łapę aby położyć ją na brzegu jeziorka.
– Schlebiasz mi. – zaśmiał się, wdzięcznie zakrywając łapą pysk. – Z całą pewnością spotkasz różne smoki na swojej drodze, ale warto żebyś był ostrożny. Niektóre mogą mieć bardzo ciężkie charaktery. – oznajmił z życzliwym uśmiechem. Niespodziewany ruch i przytulenie do szyi Verso z początku go zaskoczyło, jednak to uczucie trwało tylko chwilkę – Oia, rozświetlasz mój dzień promyczku. – powiedział z czułością dotykając mokra łapą jego małego ciałka. – Nie musisz się o mnie aż tak martwić, wyzdrowieję. – przechylił łeb w bok.

– Dobrze więc, zacznijmy od tego, że Wolne Stada, składają się nomen omen, z trzech stad. Ziemi, Słońca oraz Mgieł. Ja jestem ze Stada Mgieł, Ty z Ziemi, po pewnym czasie nauczysz się rozpoznawać zapachy i stąd będziesz wiedział, kto jest z jakiego stada. Jeśli smok nie będzie pachniał niczym, to znaczy że spotkałeś albo proroka, albo samotnego smoka czyli takiego, który nie przynależy do żadnego ze stad. –zaczął opowiadać spoglądając na pisklaka. – Stada mogą różnić się od siebie swoimi wewnętrznymi tradycjami, ale każde z nich ma wspólne elementy. Na przykład, kiedy zostaniesz adeptem, jak ja, wybierzesz sobie imię składające się ze słów "łuska" albo "kolec". W zwyczaju jest, że "łuska" jest dla smoczyc, zaś "kolec" dla samców, ale są wyjątki. – zwilżył pysk biorąc kilka łyków wody. – Ekhem. Kolejnymi wspólnymi cechami, są rangi. Przywódca, zarządza całym stadem, jest to bardzo odpowiedzialna i ciężka praca. W zasadzie to on organizuje ceremonie, na których rozdaje rangi i ogłasza ważne rzeczy. Decyduje tez o karach, jeśli smok coś przeskrobie, ale może też przyjąć do swojego stada jakąś zagubioną duszę. Jest też Zastępca, pełni podobną funkcje co Przywódca, jednak jest on kimś w rodzaju wsparcia, sam raczej nie podejmuje żadnych decyzji, chyba, że z jakiegoś powodu Przywódcy nie ma. – pogłaskał łapa futerko młodzika, upewniając się, czy nie zanudził go potokiem słów. – Uzdrowiciel, w skrócie – leczy smoki. Posiada wiedzę na temat ran oraz ziół, są tez biegli we władaniu maddarą. Jeśli będziesz się źle czuć, to szybciutko pójdź do lecznicy. To taka grota, która baardzo mocno pachnie ziołami i zwykle tam znajdziesz jakiegoś uzdrowiciela. Adepta na tę rangę nazywamy klerykiem. No dobrze... Łowcy. Łowcy mogą walczyć z drapieżnikami, są bardzo dobrzy w skradaniu się, śledzeniu ofiar i robieniu wszelakich pułapek. Polują, aby karmić nasze stada i kompanów. – ponownie nabrał kilka łyków wody. – Czarodzieje, w sumie to po prostu walczą posługując się maddarą, Wojownicy to smoki polegające na swojej sile fizycznej. Obie te rangi są po to, aby bronić stada przed niebezpieczeństwem. Ahh i teraz moja ulubiona ranga, piastun! Widzisz, sam bardzo chcę nim zostać. Ekhem, tak. Piastuni to jedna z najbardziej uniwersalnych rang, Twoim zadaniem może być opieka nad kompanami, walka, szukanie ziół, ale najcudowniejszą rolą jest nauka młodego pokolenia. To my, piastuni zajmujemy się pisklętami, kiedy reszta smoków jest zajęta swoimi obowiązkami. Możemy też inspirować inne smoki, przez co udaje im się łatwiej polować czy walczyć. –oznajmił entuzjastycznie. – A teraz prosze, powiedz mi czy któraś z rang Cię zainteresowała? Masz jakieś przemyślenia? – zapytał, aby bardziej zaangażować młodzika w nauce.

Ĉielo

Źródło rzeki

: 23 lip 2025, 17:57
autor: Rozwichrzony Kolec
  Tupnął łapką w zalążku odpowiedzi, zerkając z ukosa na skromny gest przysłonięcia uśmiechu. Rozedrgana pierś, teraz niejako lekko uśmierzona powodzeniem chełpliwej dywersji, zdecydowała się ciągnąć to tango proklamacji o kolejny takt.
Dlatego urosnę duży i silny, żeby unieść wszystkie takie ciężkie charaktery, żeby było im lżej! – zakrzyknął w ferworze, wywietrzając z każdym następnym słowem bulgoczącą w nim bezsilność.

  Leżał wtulony potulnym kłębkiem w szyję cierpiącego wieszcza, chłonąc opowieść. Uszy drgnęły mu bacznie na wzmiankę o stadzie Mgieł, a łepek przekrzywił się, węsząc w powietrzu przyćmiony wilgocią zapach nauczyciela. Uśmiechnął się do siebie, uznając odkrycie i dając się dalej ponieść balsamicznemu sopranowi opowiadania, kontentująco rezonującym przez dotyk w filigranowym, pstrokatym ciele. Wiele z tych rozdziałów opadło ziarnem na żyzny grunt rozwijającego się umysłu, ale nie mógł jeszcze podlać ich rewanżem ze wzmianką o swoim dziadku będącym przywódcą, bo nie tego świadomy. I chyba na szczęście – nie czuł potrzeby puszenia się swoim statusem w relacji z czerwonookim. Ufał mu, szanował go, był dla niego jak rodzina i tyle mu wystarczyło. Jego pierwszy przyjaciel i to jeszcze z nieznanego stada.
  Łepek pisklęcia natychmiast przylgnął do łapy Pojętnego, pojękując z wdzięcznością na jego gest. Było to ewidentne, że uwielbiał gdy się mu pielęgnuje bordowo-złotą grzywę i śpieszył się to okazać, naginając kark jak kot, żeby ułatwić opuszkom palców dostanie się pod każdy splot i zakamarek. Od poruszenia tematu uzdrowicielstwa lazurowe otoczki błysnęły ciekawsko i uniosły wzwyż do szkarłatnych tafli szlachetności, ale sama poza nie wykręciła się wystarczająco, by utrudniać kontynuację muskającej sierść pieszczoty.
Co to jest maddara? – pisnął zagubiony, z trudem umykając umysłem przed zalewającymi go falami ukontentowania – I jeśli uzdrowiciele leczą smoki, dlaczego nie poszedłeś do uzdrowiciela, żeby cię wyleczył? Czy stado Mgieł nie ma uzdrowicieli? – na tą martwiącą refleksję zamienił się w wir kończyn i pilnym przysiadem zanurzył się do połowy w chłodnej wodzie, sylwetką konfrontując nauczyciela – Czarodzieje też się zajmują maddarą, prawda? To czym się różnią od uzdrowicieli? – szyja młodego cofnęła się esowato, jakby kontemplując paradoks albo trzymając na wodzy nadzieję, że czarodziej też będzie mógł uleczyć zbolałego przyjaciela.
Na zachęcające pytanie, ogonek małego wychynął na sztorc spod tafli wody, ociekając obficie z kity podobnej do jego grzywy.
Tak, mam! Skoro piastuni są tacy super i potrafią robić te najwszyściejsze rzeczy, dlaczego każdy smok w stadzie nie jest piastunem? Po co być wojownikiem, jeśli piastun też umie bronić stada? – zrobił przerwę na szybki wdech – I czemu w imieniu musi być Kolec albo Łuska? Ja nie chcę być kolcem. Nie mam kolców! – postawiony na baczność pyszczek zmarniał do zawiedzonego grymasu, prezentującego podniesione nad wodę również, na litość, bordowe pazurki – Myślisz, że jak ładnie poproszę, to przywódca pozwoli mi mieć na imię Szpon?


  • ::Verso::

Źródło rzeki

: 23 lip 2025, 19:07
autor: Pojętny Kolec
Verso przymknął lekko ślepia, młodzik zachowywał się potulnie, może nawet za bardzo. W końcu poznali się dopiero przed chwilą, mglisty nie miał złych zamiarów co pisklęcia, ale kto wie, jakiego smoka napotka w przyszłości. Cofnął łapę, czując że mu ciąży i wsunął ją z powrotem do wody aby schłodzić zbolałe kości.
– Maddara, to nasza magia. Każdy smok rodzi się z jej cząstką. – wtedy, kiedy to powiedział spojrzał w górę, a znad ich głów zaczęły spadać karmazynowe płatki. – Może być narzędziem do tworzenia wspaniałych i pięknych rzeczy, ale też być śmiertelną bronią. – płatki kwiatów zawirowały by po chwili opaść na ziemię i zniknąć. – Widzisz, Uzdrowiciel może być nawet niezłym czarodziejem, zaś Czarodziej bez przeszkolenia nie zostanie uzdrowicielem. Chodzi o wiedzę, o smoczym ciele, ziołach, jak je przyrządzić i gdzie one rosną. Myślę, że może być to natura bardziej precyzyjnej magii, czyli takiej wymagającej dużego skupienia i delikatności. – odpowiedział na tyle, ile sam wiedział. – Uzdrowiciel nie jest w stanie mi pomóc. – powiedział ze słabym uśmiechem. Być może, gdyby poszedł do Noriko, dałby mu coś przeciwbólowego, ale nie chciał aby ten marnował na niego zioła, zwłaszcza, że jego obecny stad był wyłącznie jego winą i konsekwencją decyzji, jaka podjął.

Pochwalał entuzjazm młodzika i cieszył się, że ten zadawał mu tak bystre pytania. – Ponieważ głównym zadaniem piastuna jest opieka nad pisklętami, ale jesteśmy jako wsparcie. Nigdy nie będziemy tak dobrzy jak wojownik czy łowca. Nie będę uzdrowicielem, jeśli nie będę znać się na smoczym ciele. Dlatego jesteśmy od pomocy, jesli w danym momencie stadu będzie brakowało łap do pracy w pewnej dziedzinie. – widząc reakcję Ciela na temat imion, zaśmiał sie.– Mnie to mówisz? Nie mam ani kolców, ani łusek. Wybór tych członów to bardzo stara tradycja, wręcz prawa Wolnych Stad. Jak troszke podrośniesz, to Ci o nich opowiem, albo zrobi to Prorok, a właśnie... – pokręcił głową. – Wiesz, niedawno zyskaliśmy dwóch Proroków, Osąd Gwiazd i Bezczas Gwiazd, w trakcie ceremonii będziesz miał okazję poznać któregoś z nich, a nawet może obu. Są głosem Bogów zamieszkujących na tych ziemiach. – oznajmił spokojnie.

Ĉielo

Źródło rzeki

: 24 lip 2025, 18:40
autor: Rozwichrzony Kolec
  Zbyt potulnie, zbyt ufnie, ale taka była niefortunna rzeczywistość świeżego umysłu, który zasypano wyłącznie troską i miłością. Nie znał innego świata, nikt go jeszcze nie skrzywdził. Odwrócenie go od taka autodestrukcyjnej ścieżki wymagałoby niespotykanego natężenia nienawiści i rygoru, które nawet w najbardziej delirycznych koszmarach nie mieszczą się w granicach jego pojmowania. Co dotychczas poznał? Senność, głód? Posiniaczenia? Wszystko puste pogróżki w kontekście oziębłego komediodramatu codziennego świata i rozgałęziających się ścieżek przyszłości, choć ta, na której wylądował, poznawszy Verso, wydawała się być jedną z najszczęśliwszych możliwych do obrania.
  Zauważył chowającą się w wodzie łapę, ale nie zareagował w żaden sposób, zaaferowany szeregiem sprezentowanych mu paradoksów. Poderwał łepek w duecie z Pojętnym, czując roztaczającą się niespodziewanie wokół, efemeryczną energię i opadła mu szczęka. Miotał rozstrzelonym pyskiem od płatka do płatka, wzburzając wodę łapkami przebierającymi od bogobojnego podziwu, który nie wiedział na której plamce czerwieni skupić lazurowe obwódki tęczówek, dopóki jeden płatek nie opadł mu prosto na nos.
  Cofnął łeb i chapnął go, wybałuszając oczy. Zdławiony kaszel wstrząsnął małym ciałkiem na chwilę, dopóki nie wypluł karmazynowego winowajcy i pozwolił mu dołączyć do reszty.
To jest super! – krzyknął poderwawszy się z chlupotem do pionu, z ogonem drżącym jak struna – Pokaż mi co jeszcze można zrobić maddarą! I... – Tutaj nagle pokornie się zawahał i opuścił smutno łepek wywróciwszy biegun emocjonalny na drugą stronę, bolejącymi oczętami szukając szkarłatnych zwierciadeł duszy cielistoskórego – Dlaczego uzdrowiciel nie może ci pomóc?... – dodał, przypominając sobie konkluzję opowieści towarzyszącej przedstawieniu.
  Wzmianka o starej tradycji ochłodziła jego zapał podważania kolejnych faktów, ale nie wystarczająco, by w zamknął pysk na cztery spusty. Pozostałe wytłumaczenia wystarczająco ilustrowały nieodkryte meandry wcześniejszych sprzeczności, by wracał do poprzednich tematów.
Dlaczego te tradycje są takie ważne? Czemu nie możesz opowiedzieć mi o smoczych prawach? Co to są bogowie? Są ważni? Co znaczy, że prorok jest głosem bogów, skoro ci mieszkają na ziemi? Nie mogą mówić za siebie? – kończąc tę salwę pytań przekrzywił zmartwiony pyszczek, jakby zaraz miał iść do ów bogów i wyprzytulać ich za wsze czasy.


  • ::Verso::

Źródło rzeki

: 24 lip 2025, 19:10
autor: Pojętny Kolec
Rozbawił go widok pisklęcia zafascynowanego maddarą. Była to prawdziwa sztuka i piękno które mogli zawdzięczać dzięki bogom. Zwłaszcza jednej z nich. Nie miał okazji zobaczyć jej na własne oczy, jednak mógł sobie wyobrazić jej enigmatyczność i wdzięk. Z wody wyjął drugą łapę i oparł łokieć o kamień zaś łeb, o wierzch kończyny. – Niech pomyślę... – zastanowił się przez chwilę. ~ Dzięki maddarze możesz wysłać swoje myśli do głowy innego smoka na bardzo dalekie odległości. Ułatwia to porozumiewanie się, kiedy musisz coś bardzo szybko przekazać. ~ wlał swoje słowa do główki Ciela. Nie poruszał pyskiem, po prostu patrzył na reakcję młodego Ziemistego. – Jest jeszcze jedna rzecz, którą możesz zrobić maddarą. – choć sam nie pochwalał tej metody, spojrzał na gryficę z lekkim uśmiechem. – Możesz dzięki niej pozyskać kompana. Aby to zrobić, musisz najpierw uspokoić zwierze, najlepiej zachęcić je smakołykiem. Jakimś owocem albo mięsem, może też kamieniem szlachetnym. W zależności od tego, czym się żywi. To nazywamy perswazją, ale o tym opowiem Ci innym razem. Jeżeli uda Ci się uspokoić zwierzę i pokazać mu, że nie stanowisz zagrożenia, wtedy sięgasz maddarą do jego umysłu. Tworzy się pewnego rodzaju więź. – i właśnie wtedy to stworzenie staje się Twoim niewolnikiem. Nie dodał tego głośno, nie chciał wpajać swoich opinii młodemu smokowi. Chciał przekazywać wiedzę bez stronniczych komentarzy, aby pisklęta same wysnuwały swoje wnioski.
Westchnął i pokręcił głową, odczuwał brak swojej długiej i jedwabistej grzywy, jednak nie chciał zwracać na to szczególnie uwagi.
– Ponieważ nie ma lekarstwa na moją dolegliwość. Z czasem samo przejdzie, obiecuje. – uśmiechnął się życzliwie.
Fala pytań wypływająca z pyszczka młodzika jeszcze bardziej go ucieszyła.
– Myślę, że smocze prawa mogą być dość brutalne. Są tam też poruszane definicje, których możesz teraz nie zrozumieć, dlatego omawiamy podstawy. – zbiór zasad był dla Verso istotny, ale niektóre z nich były dość brutalne dla tak małego pisklęcia. Choć gdyby młodzik urodził się w Mgłach, musiałby ich poznać duzo więcej, na samą mysl Verso zawiesił melancholijnie spojrzenie gdzieś w nicości. – Ale powiem Ci o jednej, bardzo ważnej, która Cię chroni, poniekąd. Żaden smok nie może Cię skrzywdzić, póki jesteś malutki. Oczywiście, nie oznacza to pełnej ochrony, ale konsekwencje dla takiego delikwenta są... śmiertelne. – powiedział dość ponuro. – Dlatego niezależnie od tego gdzie jesteś i ile masz księżyców, musisz na siebie uważać. – podrapał się pod brodą. – Bogowie to istoty którym zawdzięczamy dosłownie wszystko, od życia, po bezpieczeństwo, magię i inne ważne rzeczy. Wiesz, że możemy sobie pójść do ich świątyni i się pomodlić? Kto wie, może spotkasz tam jakiegoś? – puścił mu oczko. – Hmm, to jest dobre pytanie. Sam nie jestem pewny po co im konkretnie prorok. Na pewno dają błogosławieństwo, kiedy idziesz za barierę, ale to też z ramienia Sennah, Bogini lata – odpowiedział szczerze, będzie sam musiał zapytać jakiegoś przy najbliższej okazji.

Źródło rzeki

: 26 lip 2025, 12:51
autor: Rozwichrzony Kolec
  Młodego sparaliżowało. W jednej chwili kończył wyszczekiwanie pytania za pytaniem, a w drugiej rzeczywistość znikąd naprężyła się na nim i wdusiła do łba jak owinięty w aksamit klin. Ściśnięte źrenice zaczęły galopować, łeb trząść, kończyny drżeć. Ogon młodego plusnął ogłuszająco w wodę szukając oparcia, a skrzydła rozkładały się i zamykały, jakby próbując uczynić go większym i mniejszym jednocześnie. Gdyby nie łagodny głos wymęczonego przyjaciela, kolorujący przerażoną pustkę witrażami myśli, nie wiedział co by zrobił. Przez pierś przemknął mu puls – pragnienie ucieczki chwytające serce w czarne szpony i oblewające nerwy lodowatą wodą.
  Na szczęście równie szybko co zaatakowało, niezbadane wrażenie odpłynęło.
  Otrząsnął się spod zaspy atawistycznych odruchów z wyraźnym dreszczem, w jego ślepiach niespotykany dotąd ślad lęku i nieufności.
One... Zwierzęta... To lubią? – jęknął skurczony w sobie, ale jakby z nikłą nadzieją, że to jednak może być prawda, że tylko on okazał się taką wrażliwością – To było... – zawahał się, zawieszając wzrok nisko w wodę. Głęboko pragnął ukryć swoją reakcję, nie chciał pokazać, że przyjaciel mógł mu zrobić jakąś krzywdę; na to było już za późno, więc pozostało tylko tłumić w sobie dotkliwy wstyd.
Nie wiedziałem... Nie wiedziałem, że można tak wchodzić komuś do głowy.
  Oczy meandrowały po falującej wodzie, kiedy próbował odszukać w sobie ten przyjemny napęd radości, który zawsze mu towarzyszył. Dotychczas rozgrzany do czerwoności się od ciągłej pracy, teraz leżał ostygły w kącie, bierny, ciężki i bezczynny. Zalążek logicznej myśl podpowiadał mu, że określenie "kompan" brzmiało lepiej niż powinno, szczególnie gdy gryfica taty wydawała się być zbyt potulna jak na tak olbrzymią bestię, ale coś w jego piersi mdło kazało mu wciąż w to wierzyć. W końcu Talima nie była nigdy smutna, ani nigdy się nie sprzeciwiała!...
  Kolejna żagiew myśli wpadła w ciemność z palącym żarem obojętnej prawdy, grożąc że rozszaleje się pożogą konkluzji, na którą nie był gotowy. Przełknął głośno ślinę, obracając powoli łepek w stronę dumnie wylegującej się gryficy, nadopiekuńczo nie odrywając od niego uważnych ślepi. Gdy tylko spotkał jej wzrok, natychmiast się od niego odwrócił i znów wbiał uwagę w wodę.
  Ta część lekcji była o wiele mniej przyjemna niż pozostałe. Świeżo odkryty koncept krzywdy nie był czymś, co chciał odkryć. Na tle fascynującej opowieści o ceremoniach, stadach, cudotwórczych uzdrowicielach, czarodziejach, odważnych wojownikach i sprawnych łowczych, nawet jeśli podszytych jakimś ostrzeżeniem o pacnięciu w nadgarstek potencjalnego delikwenta przez przywódcę, naruszanie czyjejś wolności i poczucia bezpieczeństwa było dla niego czymś absolutnie przerażającym. Co jeśli w prawach wolnych stad było więcej takich... Brutalnych zasad i obietnic? Nie chciał, żeby ktoś cierpiał śmiertelne konsekwencje przez jego igraszki, ale również nie powiedział tego głośno.
Dobrze, będę uważał – pisnął potulnie, ze wzrokiem wciąż unikającym szkarłatnych ślepi – Czy moglibyśmy kiedyś pójść do takiej świątyni porozmawiać z bogami? Chyba powinienem im podziękować za wszystko co dla nas robią... – kontynuował speszony, ale za wszelką cenę próbując odwieść uwagę od tego jak niepewnie się teraz czuł.


  • ::Verso::