Strona 22 z 39

: 12 sie 2017, 13:36
autor: Wędrówka Słońca

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Zatem i Zaraza miała rodzeństwo! Czy było im szkoda gdy siostra ich opuszczała? A może udzielili jej swojego błogosławieństwa? Słoneczny nie był pewien jak on sam zareagowałby na takie wieści. Na pewno by się martwił. Chociaż... Niebezpieczeństwo było wszechobecne. Czego przykładem była Kryształowa i jej śmierć na Terenach Wspólnych. Nadal nie zapytał nikogo o szczegóły. Nie chciał męczyć Złotego, Śnieżny od jakiegoś czasu był nieuchwytny. Mógł liczyć na to, że Mistycznooka będzie coś wiedzieć. Jeśli nie, będzie musiał zapytać Płacz. Ugh.
Dżuma? Czyżby to była kolejna nazwa na coś śmiercionośnego? – zagadnął, wróciwszy myślami do rozmowy. Ile rzeczy nieznanych w Wolnych Stadach były powszechną wiedzą u smoków za barierą? Jak bardzo różnił się ich język? Po raz pierwszy Słoneczny poczuł niechęć do Bariery, myśląc iż jest ona bardziej więzieniem niż schronieniem. Nie podobała mu się myśl iż jest zbyt słaby by poradzić sobie bez boskiej opieki.
Myślałem. Na razie nic. Mam pustkę we łbie. – Wzruszył barkami. Nie był pewien czy chce podążać za dotychczasowym "tematem" imion jakim była Złota Twarz. Podniósł się powoli, przeciągając się niczym żbik rozbudzony z drzemki. Oho, coś mu strzeliło w kręgosłupie. – Imponujące. Też pochodzę z pierwszego miotu... Tylko że w naszym przypadku jest on też ostatni. No, chyba że mój ojciec miał jakieś tajemnice. – Prychnął cicho, po raz drugi wzruszając barkami. Mógł mieć rodzeństwo ze strony matki, jednak o tym nic nie wiedział. Zamachał ogonem, pobudzając krążenie. Skrzydła go bolały po wielogodzinnym locie, toteż zostawił je wygodnie ułożone na grzbiecie.
Pisklaki... Słoneczny nie miał wątpliwości, że sam mógłby ojcować już paru małym smokom. Nie zastanawiał się nad tym często, jednak Morowa niejako przypomniała mu o temacie. Mógłby... Tylko nie chciałby, by jego pisklęta miały starego ojca-adepta. Nie, to musiało poczekać... Jeszcze chwilę. – A ty masz już pisklęta? – zapytał. Nie był pewien, co popchnęło go do zadania tak osobistego pytania. Może to małe, nieprzyjemne ukłucie zazdrości? Stłamsił je, zirytowany.
Błysnął kłami w uśmiechu, odpowiadając Morowej kiwnięciem łba. W gruncie rzeczy… Niezłe warunki na trening. Noc rozświetlona blaskiem Srebrnej Twarzy, zmęczenie ogarniające ciało i umysł. Dobra okazja by sprawdzić swoje refleksy.
W otaczającym półmroku nie musiał przymykać ślepi. Zaczął od wyobrażenia sobie kształtu. Dysk, szeroki na dwa szpony i gruby na jedną łuskę. Krawędzie były ząbkowane, lekko zakrzywione by lepiej zaczepić się między łuskami i w ciele. Przypominały pod tym względem żbicze pazury i miały podobną ostrość. Broń wykonana była z lodu. Słoneczny poświęcił dłuższy moment na stworzenie odpowiedniego materiału . Cząsteczki lodu miały być duże i gęsto ułożone, ciasno ze sobą związane by zyskać wytrzymałość. Nadał im twardość podobną do jednego z mocniejszych kamieni szlachetnych – diamentu. Temperatura tworu miała być porażająco niska. Samo dotknięcie śliskiej, gładkiej powierzchni powinno spowodować dyskomfort i ból lekkiego odmrożenia. Przy dłuższym, jeśli dysk wbiłby się w ciało, odmrożenie byłoby większe i bardziej groźne. Lód był ciężki, co sprawiało że dysk ważył nieco więcej niż Słoneczny by chciał – około półtora kamienia wielkości smoczej pięści. Aby dodać mu większą siłę uderzeniową, wyobraził sobie dodatkowo iż dysk kręci się wokół własnej osi, zmieniając się w rozmazany krąg dzięki prędkości. Gotowy atak miał zmaterializować się przed piersią Słonecznego, nieco na lewo od prawego barku. Zimno powinno być odczuwalne dla jego łusek. Teraz zostało wyznaczenie trasy i celu. Może… Lewy bok. Dysk poleci głośnym szumem, prosto, nabierając szybkości, w ostatniej chwili skręcając w lewo i rozrywając ciało wraz łuskami od lewego barku aż do uda. Powinien zostawić długą, średnio głęboką ranę z odmrożoną tkanką, o nieprzyjemnie poszarpanych krawędziach. Ząbkowane krawędzie powinny nie mieć żadnego problemu z przecięciem łusek ani warstwy skóry, może dochodząc nawet do mięśni. W końcu impet uderzenia miał być spory.
Dawno nie czarował. Nie był pewien, czy zmęczenie nie sprawiło że zapomniał o jakimś aspekcie… Cóż, zaraz zobaczymy. Zaczerpnął maddary ze źródła, ostrożnie kształtując ją i przelewając w utkany przez siebie czar.

: 12 sie 2017, 15:38
autor: Morowa Zaraza
Cóż, tak bardzo nie było to powszechne. A przynajmniej niektóre nazwy.
To wiedza z klanu mojej matki. Opowiadała o chorobie, śmiertelnie groźnej. Dżuma, Czarna Śmierć, Morowa Zaraza, to wszystko nazwy tej samej epidemii. Podobno wiele księżyców wcześniej dziesiątkowała populacje poza barierą, ale mama nigdy nie mówiła, czy dotyczyło to również smoków. Nazwała mnie tak ze względu na planki na moim grzbiecie, które przypominały niektóre z objawów tej choroby – wyjaśniła Słonecznemu. Pamiętała, że musiała to tłumaczyć przed Ogniem. Kruczopióry wymuszał na nich zwierzenia, wyciągał prywatne sprawy przed oczy wszystkich członków stada. Nie było to miłe przeżycie i gdyby nie fakt, że musiała być posłuszna Przywódcy nigdy by tego nie wyjawiła. Nie tym, których w ogóle wtedy nie znała. A teraz tym bardziej nie, nie ufając swojemu stadu wcale. A przynajmniej większości wiernej Sprzedawczykowi.
Tutaj macie dziwne zwyczaje... Czy nie lepiej byłoby posiadać jak najwięcej miotów, aby zapewnić swojej krwi przetrwanie? Nie mówiąc już o wzmocnieniu stada? – Zapytała, chociaż nie wiedziała, czy pytanie to kieruje do Słonecznego czy do siebie samej. Powinna posiadać już partnera, odchować co najmniej dwa mioty. A jednak pamiętała miłość, jaką darzyli się jej rodzice pomimo ich różnić. Sama chciałaby chyba przeżyć coś podobnego... jednak ta cześć niej, która pozostawała równinna krzyczała, że uczucia to słabość. Że powinna po prostu znaleźć silnego samca i złożyć mu jaja. Uczucie przeciwko obowiązkowi... Przeciwko naturze.
Tak, mam córkę. Audrey, ale niedawno awansowała na Adeptkę i przedstawia się teraz jako Zakrwawiona Łuska. Zostanie wojowniczką – usmiechneła się z dumą, ale i czułością. Ojciec małej nawet na moment nie zagościł w jej myślach po tym, jak dał jej jajo. Nie był dla niej nikim szczególnym. Spotkała go w chwili, w której potrzebowała pocieszenia i dał jej coś, co utrzymywało jej myśli na właściwym torze. Nic więcej. Córeczkę natomiast kochała, ale zgodnie z odebranym wychowaniem w chwili, w której ta złożyła własną jaskinie uznawała Audrey za smoczycę w pełni samodzielną, niepotrzebująca już matczynej troski. Skoro jednak odchowała pierwszy miot – nawet jeśli składał się tylko z jednego pisklęcia – to poczuła, że chyba byłaby gotowa mieć następny...
A co z tobą? Masz już pisklęta? – Zapytała, siląc się na uprzejmy uśmiech. Nie chciała być zbyt wścibska, ale przebywanie przy Słonecznym sprawiało, że stawała się nieco swobodniejsza. Odrzuciła z głowy myśl, że mógłby mieć partnerkę. Chyba nie poczułaby się z tym przyjemnie, chociaż nie wiedziała dlaczego.
Wyczuła działanie maddary samca i dostrzegła twór, który stworzył. wirujący się, lodowy dysk. nic przyjemnego, jeśli miałoby się okazje na własnych łuskach odczuć jego działanie. no cóż, ona nie miała na to ochoty. Na drodze dysku, dokładnie naprzeciwko niego miała pojawić się płachta stworzona z lawy. Gorącej, płynnej, odpornej na zimno lawy, która miała otoczyć dysk ze wszystkich stron, zamykając go w środku i nie dopuszczając do jego wydostania się. Jednocześnie temperatura miała stopić lód, a sama lawa zastygnąć, opadają niegroźnie na ziemię. Zaraz po tym przy prawym skrzydle Słonecznego Kolca miała zmaterializować się ognista kula. Wielkości smoczej głowy, idealnie okrągła, stworzona z gorących, złoto-czerwonych płomieni, których nawet najlżejsze liźniecie wywoływałoby dotkliwe poparzenia. Kula ta miała uderzyć w prawe skrzydło smoka, przy jego nasadzie, paląc wszystko, co znalazłoby się na jej drodze – a zatem w tym przypadku tkanki ciała wodnego smoka.

: 12 sie 2017, 19:51
autor: Wędrówka Słońca
Słoneczny słuchał. Uważnie, przechylając łeb w stronę smoczycy i obserwując ją z lekko uniesionymi kącikami pyska. Lubość jaką znajdywał w dowiadywaniu się nowych rzeczy nie minęła mu z wiekiem. Cenił zatem otwartość Morowej, która bez wahania udzielała mu tylu odpowiedzi.
Zatem można powiedzieć że nie zmieniłaś swojego prawdziwego imienia, jedynie dopasowałaś je do tutejszych wymogów. Podoba mi się to. – Powiedział, zatrzymując spojrzenie na czole smoczycy, gdzie widział niewyraźnie grupkę czerwonych kropeczek otaczającą pierwsze pióra. Zaraza została sobą, nie odcinała się od swojej przeszłości. Doceniał to, zwłaszcza że nie zdziwiłby się gdyby Wolni bardziej obeznani z Równinnymi nie przepadali za ich potomkinią w swoich szeregach. Nie przypuszczał iż Morowa niechętnie podzieliła się tymi częściami swojej historii z Ognistymi.
Mruknął, niepewnie poruszając barkami. – Nie umiem ci odpowiedzieć. Nie znam zbyt wiele rodzin. Założę się, że część z nich ma większe mioty. Pewnie zależy to od możliwości wychowania piskląt. Może niektórzy rodzice chcą sobie oszczędzić zbyt dużego bólu. Nie wyobrażam sobie by utrata pisklaka – młodego czy starego – była zbyt przyjemna. – Zmarszczył pysk. Śmierć nie była niczym nowym, jednak wizja wychowywania i kochania potomka który nie przeżywa swojego rodzica wydawała się Słonecznemu ponura. Bezsilność była przytłaczającym uczuciem. W końcu, czyż nie po to starali się o pisklęta by to one podtrzymywały dalej wspomnienia, zwyczaje i trwałość krwi? Pomyślał o swoim ojcu, i o tym, co będzie czuć Wzburzony gdy dowie się o śmierci Kryształowej. O ile wróci zza Bariery…
Zakrwawiona to mocne imię. – Uniósł znacząco łuk brwiowy, zastanawiając się czy córka Uzdrowicielki była bardzo żądna krwi czy też miała zamiar siać strach w sercach na odległość. Mógłby się z nią zmierzyć, skoro zamierzała zostać Wojowniczką. O ile jej matka nie zbiła by go wtedy na kwaśne jabłko.
Ta, to raczej nie był zbyt światły pomysł. Wolał nie ryzykować uszkodzenia jedynej pociechy Morowej, zważywszy na myśli które przed chwilą przemykały mu przez łeb.
Jeszcze nie. – Pokręcił łbem i prychnął krótkim śmiechem. Wyobraził sobie z wielkim brzuchem wypełnionym jajami. No, to by była niespodzianka. – Do tego potrzebna mi partnerka. – Dodał, wyjaśniając swoją wesołość. Zapomniał o tym aspekcie. Pewnie dlatego że sam wychowywał się bez matki i był zdania iż jeden rodzic może sobie poradzić. Jakaś część jego umysłu wytknęła mu cicho iż Zaraza nie wspomniała nic o partnerze i że dotychczas wykluła się jej tylko jedna córka… Mogła go nie mieć. To… wydawało się dość… zaskakująco miłe dla Słonecznego. W końcu nie był ślepy. Potrafił się oglądać za smoczycami, nawet jeśli nie miał okazji poznać żadnej z nich… dogłębniej. Odchrząknął.
Czujnie obserwował pojawiąjący się dysk. Nie był zły… Nie dał jednak rady magmowej płachcie. Zapomniał uodpornić lód na ciepło! Ugh, taki błąd. Nie miał czasu na dalszą analizę. Wziął głęboki wdech, skupiając się na wyczuwaniu obcej maddary. Wydawały się one zbierać w pobliżu jego grzbietu, w okolicach skrzydeł? Skrzydła. Po prawej stronie. Wypuścił powietrze z cichym sykiem. Nie miał miejsca na błąd ani czasu na sprawdzenie tworu Uzdrowicielki. Mógł tylko wyczytać tyle ile się dało z jej niedokończonego zaklęcia. Miało związek z ciepłem i wydawało się spore, tego był pewien. Kopuła… Kopuła powinna się nadawać. Przywołał przed oczy obraz rozłożystej, wiszącej nisko nad jego grzbietem kopuły, zachodzącej bardziej na prawy bok. Zasłaniała grzbiet i oba skrzydła oraz fragment prawego boku klatki piersiowej. Budulec z którego była wykonana był… Kamieniem. Czarnym, lśniącym obsydianem o gładkiej powierzchni i grubości połowy szponu. Kamień wulkaniczny wydawał się odpowiedni do odparcia ognistego ataku. Słoneczny zmodyfikował jego właściwości, czyniąc go dodatkowo odpornym na wysokie ciepło. Powinien poradzić sobie pod naporem smoczego zionięcia i nie roztopić się. Co do nagrzewania się… Miał wchłonąć w siebie ciepło i nie przepuścić go do dolnej warstwy, wiążąc je w środku. Ogień powinien zostać przyciągnięty do kopuły i rozlać się po niej, jednocześnie będąc zduszonym przez kamień wysysający zeń temperaturę. Niemniej warto było też dodać cienką warstewkę ochronną pod kopułą, mającą za zadanie nie przepuścić do skóry Słonecznego resztek gorąca. Postanowił tym razem nie używać czarów wodnych i spróbować pracy z materiałem którego wcześniej nie testował. Jego ochronna kopuła powinna pojawić się wraz z szumem przypominającym dźwięki niewielkiego potoku i delikatnym zapachem wilgoci, co było typowe dla większości jego tworów. Nie miał czasu na dalsze zmiany – minęły już trzy uderzenia serca, a Morowa nie czekała. Zaczerpnął większą ilość maddary ze źródła i przepuścił ją przez grzbiet, by zmaterializowała się tam i utworzyła jego osłonę.

: 14 sie 2017, 10:41
autor: Morowa Zaraza
Skinęła lekko głową, a w jej spojrzeniu pojawiła się jakaś wesołość. Typowa bardziej dla psotnego pisklęcia niż dla dorosłej samicy. Co się z nią działo i dlaczego tak dobrze czuła się w towarzystwie Słonecznego Kolca? Może rozjaśniał jej serce jak słonce rozjaśniało mroki nocy? nie, Zarazo, zachowuj się.
Ty pierwszy to zauważyłeś. Dla większości to po prostu powiązanie z poprzednimi imionami – powiedziała, teatralnie przewracając oczami. Tak jakby mogła tak łatwo zapomnieć o własnych korzeniach i krwi płynącej jej w żyłach. Nie opuściła Równinnych dlatego, że ich nienawidziła. kochała ich, byli jej rodziną. Była jednak zbyt słaba, by tam zostać. dano jej szanse, z której skorzystała. Nie znaczyło to jednak, że o nich zapomniała czy uważała ich za wrogów. Słoneczny chyba to rozumiał, inni o tym zapominali lub w ogóle ich to nie interesowało. Jego zainteresowanie było... Miłe.
Przytaknęła głową.
To prawda. Wiem, że śmierć jest naturalna. Wiem tez, ze wiele smoków traci pisklęta. Wśród Równinnych nie było to nic wielkiego. Cześć mnie się z tym zgadza. Jednak ta druga część – ta, z której pochodziła jej słabość, odziedziczona po matce miękkość – wie, że mocno odczuwałabym stratę pisklęcia. Tym bardziej, jeśli nie mogłabym pomóc uratować życia własnego dziecka – jej głos lekko zadrżał na taką myśl. Oczywiście z czasem poradziłaby sobie z taka stratą, jednak... Wciąż byłoby to niezwykle bolesne.
Sama je wybrała – imię również było powodem do domy. Jako ktoś wychowany wśród Równinnych siłę i waleczność, a zatem drogę Wojownika uważała za najlepszą dla swoich piskląt.
W takim razie powinieneś znaleźć partnerkę – stwierdziła. Ze zdziwieniem zauważyła, że poczuła lekką zazdrość o tą ewentualną partnerkę Słonecznego Kolca. Pomyśleć, że jakaś samica mogłaby z nim rozmawiać tak, jak ona teraz... Mieć z nim pisklęta. Potrząsnęła lekko głową. Dlaczego się tym przejmowała? Chyba naprawdę poczuła się w jego towarzystwie zbyt swobodnie.
Smok obronił się przed jej atakiem bez problemów. widziała, ze radzi sobie z maddarą. dlaczego do tej pory nie został awansowany? Dlaczego nikt go nie wyszkolił? Czyżby z Wodą działo się ostatnio równie źle co z Ogniem? Oczywiście próbowała uczyć ognistych, ale co z tego, jeśli Sprzedawczyk często ją uprzedzał i wpajał im do łów swoje jadowite kłamstwa? Kula ognia, którą stworzyła uderzyła w osłonę stworzoną przez Słonecznego kolca i z sykiem wyparowała. Kłęby pary wodnej uniosły się sponad grzbietu smoka Wody, ogień zgasł całkowicie, a Słoneczny ochronił swoje ciało. Resztki ciepła zostały wchłonięte niegroźnie dla wodnego, dokładnie tak, jak zaplanował. Pełen sukces, czekała na jego kolej do ataku.

: 02 wrz 2017, 22:23
autor: Wędrówka Słońca
Wyszczerzył zęby w krótkim, zadowolonym uśmiechu. Zawsze miał się za odkrywcę i zauważanie podobieństw, wzorów i szczegółów było dlań nie tylko interesujące lecz także przyjemne. Dobrze wiedzieć że ktoś inny dostrzega w nim tą cechę.
Przez moment miał ochotę zasugerować że gdyby Zaraza miała jakieś pomysły związane z jego imieniem – tym przyszłym – mogłaby pomóc mu z dopasowaniem czegoś pasującego. Zrugał się w myślach, stwierdzając iż to z pewnością nieodpowiedni pomysł. Tylko pisklęta dostawały imiona od kogoś innego. Każdy sam musiał wiedzieć kim jest, bez wskazówek od innych. Wśród Równinnych zapewne byłby to okazaniem słabości. I chociaż Morowa była już teraz Ognistą... Nie, wolał nie ryzykować jej dezaprobaty.
Na wzmiankę o ratowaniu piskląt – czy też niemocy w tej kwestii – zacisnął zęby i poruszył delikatnie błoniastymi uszami, jak gdyby słowa były irytującymi owadami krążącymi obok. On już nie miał tej opcji. Nie będzie mógł nawet próbować pomóc. Życie – ewentualne – jego potomków będzie spoczywać w, dosłownie, obcych łapach.
Daj mi znać, proszę, jakie imię wybierze jako mianowana Wojowniczka. Może będzie kontynuować twoją małą tradycję. – Mrugnął porozumiewawczo, nawiązując do tego jak Morowa wybrała swoje imię. Poniewczasie zorientował się iż jego gest może zostać przeoczony – w końcu siedzieli w posrebrzonych ciemnościach. Nie wiedział, jak wyraźnie błyszczą się jego ślepia.
Złoty ogon zadrgał wśród traw, szelest łusek niesłyszalny przez szum wiatru. Słoneczny, nagle i niespodziewanie uświadomił sobie jak bardzo był zmęczony nie tak dawno temu. Teraz... teraz był obudzony, widział wszystko wyraźnie i czuł też wyraźniej, mocniej chłonąc wszelkie szczegóły. Zapach łąki, pobliskiego Jeziora i aromat dymu wymieszanego z ziołami czepiający się łusek Morowej. Czy... Czy jej odpowiedź była prostym stwierdzeniem faktu? Ot, nic nie znaczącym komentarzem? Może to była zachęta. Może uważała że Słoneczny miał dobre geny. A może sugestia... I jeszcze potrząsnęła łbem? To nie musiało nic znaczyć, może latał koło niej jakiś żuczek czy... coś.
Na litość Immanora.
Nawet jego zmęczenie i ten dziwny stan nadaktywności w który teraz popadł nie usprawiedliwiał ciągłego zastanawiania się, namyślania nad każdym gestem, słowem czy intencją. Rozmawiali na konkretny temat. Oboje się zgadzali. Co mu szkodziło zapytać?
Tylko, na bogów, jak miał się odpowiednio wysłowić? Widzieli się ledwie drugi raz! Nie znał żadnych par. Nie znał nawet swojej matki! Matką Zarazy była branka wojenna, która zapewne nie miała nic do gadania w tej kwestii.
Powinienem. Szczerze mówiąc, dobrze by była to smoczyca godna zaufania, zaradna... – urwał, wypuszczając powietrze przez nozdrza razem z obłokiem dymu. Immanorze, to nie brzmiało jak pochlebny komplement którym miało być. Powinien po prostu powiedzieć wprost. – Wybacz. Mam na myśli... Chciałbym spróbować z tobą. Partnerstwa. Nie musi być na stałe, jeśli zechcesz. Po prostu... Jako próba.
To było... Jeszcze gorsze. Słoneczny nie miał pojęcia, jakim cudem takie farmazony wychodzą z jego pyska. Świetnie! Drugie spotkanie, znają się kilka godzin, a on wyskakuje z taką propozycją. Nawet jej nie skomplementował.
Tak, powinien wrócić do nauki. Maddara! Maddara była jego wybawieniem. Nie ma nic lepszego niż zaatakować smoczycę, której właśnie złożyłeś propozycję związku.
W umyśle Słonecznego wyklarował się mglisty obraz metalowej pajęczyny. Różniła się od swojego zwykłego pierwowzoru nie tylko materiałem z którego była stworzona ale i rozmiarem. Była gęsto tkana, szeroką i długą, siatką która miała przykryć całe ciało Zarazy. Metalowe linki były cienkie i podwójnie splecione, dzięki czemu miały być trudne do rozerwania. Zadbał też o to by metal był ostry, na tyle by przeciąć łuskę i ewentualne zapory na swojej drodze. To jednak nie było wszystko.
Bo pajęczyna iskrzyła się niebieskimi iskrami, żywo przypominającymi pioruny. Małe, pełzające po liniach, ładunki energii zdolne do przypalenia ciała i wywołania średnich poparzeń. Nie mniej, nie więcej. Był to czar wymagający nielichej dawki mocy, a Słoneczny powoli zbliżał się do wyczerpania swojej rezerwy.
Plan był prosty. Pajęczyna miała zmaterializować się dwie łuski nad Uzdrowicielką – nisko, wręcz bardzo, nie dając jej za wiele czasu na stworzenie wysokiej kopuły. Metal był ciężki, a dzięki sile zebranej przy spadaniu w dół powinien przygnieść smoczycę do ziemi i ograniczyć jej ruchy, jednocześnie grożąc pocięciem ciała przy szamotaniu się i próbom uwolnienia. Co do elektrycznych iskier... One w mgnieniu oka przeskoczą na ciało, rażąc bezskrzydłą dawką niebieskiego ognia i poparzą ją. Zapewne w pełni udany atak spowodowałby omdlenie poprzez dawkę energii i ból atakujące w tak krótkim czasie.
Ze słyszalnym tylko dla niego, Słoneczny zaczerpnął ze swojego źródła potrzebną mu ilość maddary. Miał nadzieję że nie była ona ani zbyt duża ani zbyt mała. Atak miał spacyfikować przeciwnika i zranić go, jednak nie na tyle by nie dało się go odratować. Biorąc głęboki wdech, ostrożnie poruszył maddarą, przesyłając ją wąskim strumieniem do miejsca nad Zarazą by tam uformowała gotowy czar.

: 04 wrz 2017, 12:32
autor: Morowa Zaraza
Ciekawe, czy potrafiłaby odpowiedzieć na taka sugestię. Sama znała swoje imię, jego znaczenie. Wiedziała, czy do niej pasuje czy tez nie. czy potrafiłaby podpowiedzieć coś Słonecznemu? Czy w ogóle zgodziłaby się na to? Co czułaby, gdyby ją o to poprosił? Nie wiedziała nawet, że powinna się nad tym zastanawiać, bowiem samiec nie wypowiedział swoich myśli na głos. Nie wiedziała, że jego wątpliwości byłyby pewnie przez nią podzielane. Kim by była, by mu pomóc? Czy jej zdanie przeważyłoby nad jego opinią? A co by poczuła, gdyby ja odrzucił? Ach, przeklęte wątpliwości, o których nie miała żadnego pojęcia.
Mogła jedynie dostrzec błyszczenie jego kłów, gdy się uśmiechał, Błysk w oczach, czy raczej w oku, gdy jedno z nich się zamknęło. Obserwowała, jak zmienia się w wąską szczelinę, znika i pojawia się na powrót. Było to wręcz hipnotyzujące zjawisko. Dlaczego, skoro na pozór było czymś zwyczajnym? Smoki często mrugały. Złapała się na tym, że zagapiła się w jego oczy i nie usłyszała jego uwagi. Speszyło ją to, machnęła lekko ogonem, aby ukryć swoje zdenerwowanie całą tą sytuacją.
Może kiedyś sama ci je zdradzi – zasugerowała, a kąciki jej pyska uniosły się w lekkim, przekornym uśmiechu. O bogowie, co to niby miało znaczyć? Czy sugerowała, że Słoneczny powinien poznać Audrey? Dlaczego, po co? Miała na myśli raczej potkanie na arenie, bo wiedziała, że jej córka nie stroni od walki. Tam mogłaby się spotkać ze Słonecznym, jeśli samiec zechce kiedyś zawalczyć... A może tylko tak tłumaczyła sobie to dwuznaczne wyrażenie? Może naprawdę miała na myśli to, by wodny poznał jej córkę. Jak... Rodzina? Nie podobał jej się ten stan niepewności, gdy ostrożnymi, małymi kroczkami musiała badać grunt dookoła siebie.
Jego... Komplement? Tak, chyba komplement uderzył w jakieś dziwne tony w jej piersi. na moment wstrzymała oddech, a serce zabiło jej szybciej kilka razy. Bogowie, jesteś matką, dorosłą samicą. Zachowuj się inaczej niż nieopierzone pisklęta! A jednak słowa samca mogły wytłumaczyć ten dziwny stan, w którym chyba oboje się znaleźli. Ojciec powiedziałby jej, żeby kierowała się rozumem przy wyborze partnera. Matka twierdziłaby, że powinna słuchać serca. Tylko czy ona sama rozumiała, co rozum i serce chcą jej powiedzieć? Przełknęła lekko ślinę.
Cóż... Hm... Myślę, że możemy spróbować. Tak... Na próbę – odpowiedziała, usiłując nadać głosowi lekkie, spokojne brzmienie. Ukryć niepewność, czy raczej radość, która nagle zalała jej ciało. Naprawdę, zachowywała się zupełnie jak nie ona. Gdzie się podziała jej pewność siebie? A jednak miała pewność, że chciała się zgodzić. Chciała spróbować. Zobaczyć, jak to jest. Z nim.
Gdy wyczuła jego maddarę ponad sobą natychmiast powrócił do niej spokój umysłu. Skupienie, którego nie mogła tracić w czasie walk – czy nauki. Wyobraziła sobie diamentową błonę, pokrywająca całe jej ciało. od czubka nosa po końcówkę ogona i łapy, nawet pióra czy futro. Błonę elastyczną, a jednak mocną i twardą jak diament. Śliska, przezroczystą, przepuszczającą powietrze, ale nie przepuszczającą elektryczności. Taką, która poruszałaby się wraz z nią, ale odporna na wgniecenia i przecięcia. Miała nie pozwolić na przecięcie jej ciała ani porażenie go elektrycznością, a gdy siatka opadła w miejscach, w których jej włókna stykały się z powierzchnia diamentowej błony miały wystrzelić diamentowe ostrza, których celem było przecięcie włókien siatki, zanim ta zdąży ją unieruchomić i przycisnąć do ziemi. Pozwoliła siatce opaść niegroźnie dookoła siebie, a diamentową barierę przekształciła w atak. Błona miała zerwać się z jej ciała w kierunku Słonecznego, przekształcając w setki, tysiące niedużych, diamentowych igieł. Ostrych jak zaraza, które miały powbijać się miedzy łuski smoka na całym jego ciele.


//ile masz postów do MA i do MO razem z poprzednią nauką?

: 16 lis 2017, 18:48
autor: Wędrówka Słońca
Perspektywa potencjalnego spotkania z Krwawą – jako wojowniczką, jako znajomą, jako córką jego może-przyszłej-partnerki? – biegiem uciekła ze Słonecznych myśli, kryjąc się w jakimś ciemnym zakątku by przeczekać obecne zawirowanie spowodowane natłokiem wrażeń. Uczucia, propozycje, zgody, wirująca wokół magia. Morowa odbiła jego czar z łatwością i lekkością którą mógł tylko podziwiać. Może za bardzo się rozproszył... Tak, teraz musi się przyłożyć. Lecących nań igieł była cała chmara i prosta kopuła czy bariera nie przyniesie tu żadnego pożytku. Przez ułamek chwili chciał zmusić powietrze wokół siebie do utworzenia kontrolowanej wichury której siła przechwyciła by pociski. Odrzucił ten pomysł – może kiedyś, kiedy będzie dysponował większą ilością czasu.
Musiał korzystać z tego co miał, czyli z cienkiej warstewki maddary która pokrywała jego ciało. Myśl, Słoneczny, myśl! Kamienia już używał, dokładniej obsydianu. Był jednak pewien że czarna, szklista substancja nie ma szans przeciw najtwardszemu z kamieni szlachetnych. Drewno musiało by być grube na co najmniej dwa szpony, a to i zakładając że Morowa nie nakazała igłom wbijać się do środka. Teoretycznie maddarą mógł stworzyć wszystko, co sobie wymyślił, wiedział o tym. Należało jednak brać pod uwagę ile energii będzie to kosztować i jak się sprawdzi. Dlatego Słoneczny otrząsnął się z głupich prób kreatywności i postawił na prostotę. Zaczerpnął magii ze źródła i rozesłał ją wszędzie, by przeplynęła przez kości, mięśnie i skórę na powierzchnię swoich łusek. Wszędzie – na łbie, łapach, grzbiecie, podbrzuszu, ogonie, pod ogonem, nawet wokół szponów. A nie był mały. To było dużo mocy i wymagało dużego skupienia.
Maddara miała się skrystalizować w lśniąco tęczowo skorupę, grubą na pół szponu. Materiał z którego była zbudowana był przejrzysty oraz gładki i chłodny w dotyku. Nie żeby ktokolwiek planował go macać. Pachniał maddarą Słonecznego – zapachem słodko-słonej wody, sprawiając wrażenie jakby nagle znaleźli się blisko ujścia rzeki do morza. Od wewnętrznej strony, tam gdzie dotykała łusek, miała znajdować się minimalna przerwa w której miało krążyć powietrze – jedyna rzecz, którą skorupa miała przepuszczać. Słoneczny nie zamierzał skupić się na ulepszaniu mobilności w swoim pancerzu, bo to mogłoby trwać za długo a nie planował długo utrzymywać czaru. Potencjalny niebezpieczny błąd, wiedział. Wolał jednak skoncentrowac się na faktycznej wytrzymałości i twardości skorupy. Sięgnął po to, co miał – dosłownie – przed pyskiem. Po diament. Chciał na moment zamienić się w drogocenny posąg. Cóż lepiej odbije diament niż... diament? Przymknął ślepia, w ostatniej chwili pamiętając by wziąć głębszy wdech na wypadek, żeby skorupa nie pojawiła się na jego żebrach podczas wydechu – żeby potem nie mieć problemu z oddychaniem. Teraz pozostawało liczyć że zaklęcie spełni swoje zadanie i wytrzyma chociaż z pięć uderzeń serca, na tyle długo by odbić kolce i zniknąć. Po cichu liczył na to, że Zaraza doskonale kontroluje swoje twory i w razie czego je zatrzyma... Albo że najwyżej pożyczy kilka ziół z zapasu Wody i go uleczy.
Dopiero wtedy kiedy zapach mocy znikł i nocne powietrze przestało być nią naelektryzowane, spojrzał na Morową.
Zgodziła się. Szybko, od razu, niby spokojnie i bez większej ekscytacji. Słoneczny nie mógł oprzeć się przed durnowatym wyszczerzeniem kłów i zbliżeniem się do Ognistej. Pysk w pysk, oko w oko. Zaraza miała naprawdę śliczne tęczówki. Ametysty się do nich nie umywały. Były pełne życia i wyrazu i, jeśli się nie mylił, ciepła. Podobały mu się małe zmarszczki w ich zewnętrznych kącikach.
Cieszę się, że się zgadzasz. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jak powinniśmy się do tego zabrać. – Przyznał cicho, nie ukrywając wcale głupkowatej radości i ulgi. Po chwili grymas przebiegł mu po pysku, zniekształcając kanciaste rysy w zabawny sposób. – Do partnerstwa! Nie do robienia jaj – poprawił się szybko. – Chociaż zapewne o tym drugim wiesz już więcej niż ja. – Mrugnął figlarnie, tym razem wcale nie odczuwając nieprzyjemnego ukłucia zazdrości. No, może tylko trochę.
Po chwili, wolno i odrobinę niepewnie, otarł swój policzek o policzek Zarazy. Wydawała się promieniować ciepłem, a delikatne tarcie łusek było zaskakująco przyjemne. Z bliska widział też dokładniej jej urocze kropki za długim uchem.

//wszystkich łącznie 6!

: 17 lis 2017, 13:46
autor: Morowa Zaraza
Diamentowe igiełki uderzyły w równie twarda diamentowa osłonę, krusząc się pod wpływem uderzenia i rozpadając na mniejsze i większe diamentowe okruszki i pyłek. Zanim opadły na ziemie dookoła łap Słonecznego, Zaraza pozwoliła swojej maddarze powrócić do źródła.
Myślę, że podstawy magii masz opanowane – zauważyła, usiłując nadać głosowi profesjonalny, spokojny ton. Było to trudne zdanie, gdy jej serce podskakiwało radośnie, zamiast bić w spokojnym, miarowym i zdrowym rytmie.

//raport MA i MO I


Gdy Słoneczny – jej partner, jak to dziwnie, a jednocześnie pięknie brzmiało – zbliżył się do niej, nie cofnęła się. Instynkt drapieżnika podpowiadałby, aby bronić się przed innym. Jednak ta druga część instynktu, z którą zgadzało się jej serce zachęcała do kontaktu. Jak najbliższego, jak najszybszego. Było to przyjemne uczucie, chociaż nieco obce. Nic nie czuła do ojca Audrey. Chociaż kochała córeczkę, nie kochała tego, kto ją spłodził. Była to po prostu naturalna reakcja kazdego smoka, każdej istoty żywej – spłodzenie potomstwa, zapewnienie ciągłości swoich genów.
Ze Słonecznym było jednak inaczej. Nie żeby nie chciała mieć z nim piskląt, oczywiście. Po prostu pragnęła jego bliskości. jego, nie samych jaj, których mógłby jej dać. Gdy potarł policzkiem o jej policzek zamruczała cicho, a rozkoszne dreszcze przebiegły po jej ciele. Z głębi jej gardła dał się słyszeć cichy śmiech, jako reakcja na jego słowa.
Nie wiem wiele o partnerstwie – przyznała, delikatnie pocierając nosem o jego szczękę. Równie delikatnie skubnęła zębami jego błoniaste ucho.
A o to drugi nie musisz być zazdrosny – dodała, spoglądając na niego ze szczerością, ale i rozbawieniem. Powinien wiedzieć, że tamta chwila, w której spłodzona była Krwawa Żądza była wynikiem chwilowego braku poczytalności, wywołanego stresem.
Owinęła swoim ogonem ogon wodnego samca.
Ani martwic – dodała kokieteryjnie. Sama nie wiedziała, skąd wzięła się u niej śmiałość, aby to powiedzieć. Najpewniej podążając za głosem serca jeszcze nie raz zrobi z siebie idiotkę.

: 18 lis 2017, 14:18
autor: Wędrówka Słońca
Śmiech Morowej był nie tylko dźwiękiem – niósł ze sobą przyjemną, głęboką wibrację odczuwalną w miejscu gdzie dotykały się ich pyski. Słoneczny nie mógł wyjść z podziwu, jak tak bliska obecność drugiej osoby mogła być równocześnie uspokajająca i elektryzująca. Czuł się jakby ktoś poraził go prądem w miejscach kontaktu – pozostawiając po sobie intensywną, przyjemną sensację. Sama świadomość tego iż niezależna, wspaniała istota samodzielnie i chętnie wybrała go na swoją drugą połówkę, uznała za wartego dzielenia swojego czasu, myśli i ciała by uczynić ich związanymi była niesamowita. To nie tak, że był sam, miał przecież rodzinę – nawet jeśli znacznie się zmniejszyła – jednak w tej chwili decydowali się na próbę utworzenia czegoś własnego, swojego, swojej rodziny z wyboru, nienarzuconej przez nikogo innego niż nich dwoje.
Wszystkie te myśli uwiędły mu w gardle, tłocząc się i nie mogąc wydostać w żadnej rozsądnej formie. Przymknął ślepia i mimowolnie unosząc kąciki warg gdy Zaraza skubnęła go w ucho. Podniósł powieki przy jej następnych słowach, łapiąc jej spojrzenie i nieznacznie kiwając łbem.
Ach, tak? – zapytał, ponieważ jego umysł został najwyraźniej zredukowany do tylko kilku funkcjonujących obszarów. – Na pewno? Może mnie jakoś przekonasz? – ciągnął. Złoty ogon zacisnął się na ogonie Morowej, a Słoneczny wreszcie zrobił to na co miał ochotę – to jest, wyciągnął szyję i wsadził pysk w pasek piór zdobiący czoło smoczycy. Wypuścił z nozdrzy ciepłe powietrze, mierzwiąc je i zapewne łaskocząc Ognistą.
Pociągnął lekko za ich splecione ogony i ugiął łapy, zbliżając ich nieco do ziemi w sugestii ułożenia się wśród traw. Co mają tak stać jak głupki.
Myślę, że poradzimy sobie całkiem dobrze z partnerstwem. Będziemy się spotykać, kiedy będziesz mieć więcej czasu i będziesz mogła opowiadać mi o swoich pacjentach, Krwawej, narzekać co porabia Sprzedawczyk... – wymamrotał, nadal z pyskiem w jej piórach, śmiejąc się cicho kiedy użył Morowego przydomka Ognistego Przywódcy.

: 16 sty 2018, 18:18
autor: Popiół Przeszłości
/// nauki tak mam ustalone z góry

Ciemny samiec leciał właśnie na miejsce pierwszych nauk. Jego podopieczni byli jeszcze mali, więc z transportem nie było najmniejszego problemu. Co więcej, okazało się że dzisiejsi uczniowie byli jego dziećmi. Bez wyjątku, to takie słodkie. Łagodnie wylądował, chyba pierwszy raz od dłuższego czasu. Spokojnie wymanewrował skrzydłami by każda z samiczek siedziała naprzeciwko niego. Powąchał je przyjaźnie by z każdą jeszcze raz się przywitać. Były takie malutkie, ale wszystko pójdzie bez szwanku. Wystarczy tylko pozytywne nastawienie i trochę chęci. Nauczyciel już raczej bardziej zmotywowany nie będzie. Zawsze dawał z siebie więcej niż tylko to możliwe. Obszedł młodych dookoła, potem usiadł naprzeciwko. Wszystko miał dokładnie zaplanowane, co do najmniejszego elementu. Teraz wystarczyło poczekać na ich reakcje, jak będą gotowi to zacznie się... Na pysku ojca zagościł lekki uśmiech, to taki wspaniały dzień.

: 16 sty 2018, 20:36
autor: Obsydianowa Łuska
Etna porozgladała się po okolicy zaciekawienie, ale nawet jesli tak to było widać, wyglądało to zupelnie inaczej niż jej normalne zapatrzenia, a więc nie było tego dziwnego błysku w oku. Spojrzała się na tatę.
-A więc raczej nie odgryzę sobie skrzydeł na śniadanie. – Powiedziała lekko żartując, a zachowując śmiertepny wyraz pyszczka. Tak, to bylo to.

: 17 sty 2018, 18:24
autor: Alia
Zaczęłam rozmyślać czego brakuje mi do adepta... musze się sprężyć z nauką jeśli mam nim zostać.. chociaż... czy ja tego chcę? Chyba jednak nie mam wyboru. Nie ważne. Cieszę się że będę mogła sie nauczyć latać. W końcu. może dwa... prawie trzy księżyce za późno ale ważne że jest. Nie mogę się doczekać aż zaczniemy. to pewnie będzie jedna z moich najważniejszych i najciekawszych nauk. Nie żeby ojciec przynudzał ale jest różnica między skakaniem a lataniem. I to kilku kilometrowa różnica.

: 18 sty 2018, 15:55
autor: Powściągliwa Łuska
Lyra chyba najbardziej nie mogła doczekać się nauki latania! W końcu była zachwycona widokami z góry kiedy jej matka ją transportowała. Teraz po tej nauce sama będzie mogła zwiedzać świat i podziwiać jego piękno z góry! Dodatkowo nauczać będzie ją jej ojciec... Nie miała o nim wyrobionego zdania, ale przynajmniej nie boi się go jak podczas ich pierwszego spotkania. Czekała aż ich nauczyciel zacznie swój wykład, czy tam zacznie demonstrować podstawy latania. Ogólnie rzecz biorąc- Czekała aż będzie mogła sama spróbować latania. Na uśmiech ojca odpowiedziała tym samym.

: 18 sty 2018, 16:41
autor: Popiół Przeszłości
Ojciec zmierzył wzrokiem swoje pociechy. W końcu może spędzić z nimi trochę czasu, tylko od czego by tu zacząć. Najważniejsze były podstawy, dopiero potem można było wystartować z praktyką. Musiał wiedzieć na ile stać młode lotne gady. Kiedy skrzydła samca się podniosły, a wszystkie córeczki patrzyły skupione, zaczął nimi machać. Oczywiście nie za mocno by młodych nie zwiało, aby nie poupadały. To by było przecież porażka. Chodziło tu o sam schemat co i jak, w końcu pierwsze słowa wyjaśnień trafiły w uszka uczniów. Chłodny i surowy głos przemówił, samiec będzie starał gdyby nawet miałoby czekać na nich koniec tego co znają. "Aby wzbić się w powietrze trzeba mieć dobrze wypracowane skrzydła, każda z was ma inne pokłady siły. Te ćwiczenie pokaże mi na jakim poziomie fizycznym jesteście. Powtórzcie to co wam teraz pokaże." Znowu powtórzył parę machnięć skrzydłami dodając. "Starajcie się zrobić to jak najszybciej i jak najdłużej." Mogło być na prawdę ciekawie, nikomu za pierwszym ćwiczeniem nie udało się wzbić chociaż centymetr w górę, ale teraz czarny mógł ocenić trudność tej nauki. Krytycznie przyglądał się każdemu ruchowi pisklaków, trzeba było na prawdę się wysilić by Nocny zaliczył trening. A to dopiero początek...

: 20 sty 2018, 22:15
autor: Powściągliwa Łuska
Samiczka patrzyła na ojca zaciekawiona. Spijała każde jego słowo, wsłuchiwała się, bo chyba z tych wszystkich nauk najbardziej ciekawi ją latanie i to je będzie chciała opanować jak najlepiej. W końcu uwielbia podziwiać świat z góry, i teraz może sama wzbić się tak wysoko jak chcesz bez pomocy matki czy kogokolwiek innego kto woziłby ją na swym grzbiecie. Poinstruowana przez ojca rozprostowała swoje skrzydła i zaczęła nimi energicznie machać aż do zmęczenia.

: 20 sty 2018, 22:45
autor: Obsydianowa Łuska
Etna od początku uważnie obserwowala swojego ojca starając się spijać każde słówko z jego ust. Obejrzała się spokojnie na swoje skrzydla. Zaczęła nimi ruszać na kształt ósemki. Na początku było to spokojnie i wopno, ale po chwili dalo sie zauważyć coraz szybsze ruchy. W szczytowym momencie udało się jej uzyskać póltora machnięcia na jedno uderdenie serca spokojnego tempa. Utrzymywała to tempo.

: 21 sty 2018, 10:02
autor: Popiół Przeszłości
Wszystko było jak najbardziej w porządku, każdy się bardzo starał. Pochwalił obie córki, tylko czemu trzecia jeszcze nie zaczęła? Spokojnym wzrokiem popatrzył na machające się dwie pary skrzydełek. Jeszcze trochę i mu odlecą, zaśmiał się w myślach. Czas na następne zadanie, na pewno sobie poradzą, w końcu to jego krew. Cicho powiedział następną instrukcję przybliżając do pisklaków pysk. "Teraz spróbujcie pobiegnąć, pamiętając cały czas o machaniu skrzydłami" Aby zachęcić młode do pracy lekko popychał pyskiem, oczywiście na tyle lekko by nie upadli. Łatwo jest przecież pomylić czasami skrzydło z łapą i upaść. Najważniejsze było by zachować równowagę i pilnować kiedy idzie łapa do przodu i skrzydło do góry. To wymagało sporej precyzji, pewnie nie uda się to za pierwszym razem, ale dzień jeszcze młody na pewno wszystko wyjdzie. Kiedy obie córeczki zajęły się następnym zadaniem nauczyciel podszedł do Valeri, pewnie się zamyśliła. Ale nic nie szkodzi, każdemu się zdarza. Pokazał jej jeszcze raz jak ma machać skrzydłami, a potem wskazał na resztę rodzeństwa. Liznął ją po boku, może potrzebowała więcej wsparcia niż reszta, na pewno Nocny tego nie przegapi. Kiedy i ona zacznie pracę, czarny przyjrzy się całej trójce.

: 21 sty 2018, 11:47
autor: Alia
Faktycznie trochę się zamyśliłam, a może zlękłam? W końcu nie należałam do najsilniejszych... Nie, nie myśl tak Lera, chcąc być wojownikiem, nie możesz tak myśleć. Trochę dziwnie to wyglądało, przy polizaniu, skuliłam się ze wstydem. Spojrzałam w oczy ojca jakby przepraszająco, jakoś nie mogłam się skupić. No nic... Trzeba zacząć się ogarniac. To fakt byłam zmęczona, ale musiałam wytrwać i dać przykład z młodych które nieświadomie teraz mi dawały przykład. Moje małe – uśmiechnęłam się lekko w duchu. Odsunęłam się od ojca by go nie uderzyć, zamachałam energicznie skrzydłami na ile mogłam i dołączyłam do sióstr.

: 22 sty 2018, 23:24
autor: Powściągliwa Łuska
No cóż, skoro to Nocny jest tutaj nauczycielem warto go słuchać, nie? Toteż Lyra idąc taką logiką wykonała kolejne polecenie nauczyciela by być o krok bliżej do zdobycia upragnionej umiejętności. Dalej machając skrzydłami pobiegła do przodu. Na początek dosyć powolnie by złapać rytm i móc jednocześnie biegać i machać skrzydłami. Truchtała więc tak kładąc łapki naprzemiennie. Lewa przednia, prawa tylna i na odwrót. Nie wiedziała po co to, ale liczyła że przyniesie jakieś efekty. Może i chciała się tego bardzo nauczyć, jednak pośpiech niczemu nie służył.
Jakby coś było źle, to napisz na pw, poprawię

: 24 sty 2018, 7:33
autor: Obsydianowa Łuska
Etna słuchała swojego tatę zaciekawiona. Że ma biegać oraz jednocześnie machać skrzydłami? No cóż, jak mus, to widać mus. Najpierw wolnymi krokami zaczęła chodzić, tak, by się dostosować. Potem jednak zaczęła coraz szybciej biegać i machać skrzydłami. Nie przekroczyła jednak swoich trzech długości na jedno bicie serca. Po prostyu nie chce skończyć z obolałym pyszczkiem. I tyle.

: 24 sty 2018, 10:10
autor: Popiół Przeszłości
Nocny spojrzał na samiczki, wszystko było nadal w porządku. Młode pomału rozpędzały się i przystosowywały do pierwszego startu. "Dobrze moje miłe teraz ostatnie ćwiczenie. Macie machać skrzydłami, biec i co dziesięć kroczków skakać. Pamiętajcie o wcześniejszych ćwiczeniach, wszystko musi być równe i płynne. Kto wie? Może któraś z was się uniesie..." Tajemniczo zakończył aby podsycić do wysiłku ich małe umysły i mięśnie. To na prawdę było możliwe, na krótko, ale to zawsze coś. Aby nikt nie wpadł w krzaki, albo na drzewo czy kamień samiec bacznie za każdy, chodził. Nie odzywał się rzecz jasna, by im nie przeszkadzać. Nie był jakoś zbytnio blisko by nie rozpraszać, z resztą z jego wiekiem i umiejętnymi manewrami nawet jakby coś się stało szybko zdąży zareagować. Znowu pozostało czarnemu czekać na rezultaty.