Strona 22 z 33
: 03 lis 2019, 21:47
autor: Kuszenie Diabła
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Ledwie widoczne, jakby zakryte bielmem źrenice zwęziły się lekko, gdy usłyszała słowa Nieśmiertelnej. W jej rodzimych stronach klany były niewielkie, co w większości przypadków skutkowało dobieraniem się par w obrębie własnych rodzin. Tutaj było to rzadsze.
Na uśmiech odpowiedziała uśmiechem, już nie tylko chłodno uprzejmym, ale nacechowanym nutą sympatii. Ach, jakaż to ironia losu, kiedy w końcu natrafiła na rozmówcę, któremu mogła z przyjemnością poświęcić swój czas, a okazywał się on być zjawą, martwą od setek księżyców, mogącą lada chwila zostać wciągniętą z powrotem w okowy wieczności. Skłoniła płytko łeb, w podzięce, lewą stronę poroża kierując nieco ku dołowi. Długie kolce zdobiące jej kark zaklekotały cichutko, głucho, kontrastując z cichym szumem jeziora. Musiała przyznać, że jej interpretacja była trafna, ale też Diablica nigdy nie potrafiła czy też nie próbowała do końca skryć dwoistości swojej osobowości.
– To dobra rada. – Białe wargi uniosły się, odsłaniając czarne zębiska w uśmiechu. Czasem, pomimo całej żelaznej woli na świecie, zwierzęca strona bywała silniejsza.
– Czas pokaże czy i reszta słów jest trafiona.
Poruszyła się lekko, mierząc fioletowołuską uważnym spojrzeniem. Nie zdarzyło jej się czuć takiego zainteresowania smokiem z innego stada. Czy miał na to wpływ fakt, że była zjawą?
– Jaki był Twój Ogień? – Pytanie zawisło w wilgotnym, zimnym powietrzu, przerwane przez trzask smoczych kroków, błysk maddary, który został wyprzedzony przez jej wibracje, wciskające się pod łuski Frar.
Zwróciła łeb w tamtą stronę, uśmiechając się mimowolnie. Co za zbieg okoliczności! Zastępca Ognia we własnej osobie, tylko lub aż tyle zapamiętała białołuska z ich spotkania w wąwozie, dobre kilkanaście księżyców temu. Czy był teraz kimś innym? Z pewnością zmienił się od tamtego czasu, był lżejszy o połowę pyska. Groteskowy widok, ale zdaje się, że radził sobie z tym doskonale.
Nie odezwała się, skłaniając łeb lekko w bok, jakby po słowach Nieśmiertelnej oczekując odzewu, który powinien zacząć się od niego.
: 03 lis 2019, 23:56
autor: Nieśmiertelna Dusza
// piszę, bo czas na tym padole nam się kończy, a Zew nie odpisał :D a to może być moja ostatnia okazja
Nieśmiertelna skrzywiła wargi w uśmieszku półgębkiem i lekko poruszyła samą końcówką niezmiernie długiego ogona.
– Czas pokaże? Więcej wiary w duchy, kochana. No, ale cóż, kiedy spotkamy się po drugiej stronie, wtedy mi opowiesz. – chude barki znów poruszyły się lekko, w dystyngowanym śmiechu bez dźwięku. Obrzuciła przelotnym i zaciekawionym spojrzeniem samca. Milczał, może bał się upiorów przeszłości? Samica przed nią jednak wydawała się dosyć interesująca i pytała o rzecz dla Nieśmiertelnej najcenniejszą.
O jej Ogień.
– Potężny. – odpowiedziała praktycznie od razu, bez zająknięcia i mrużąc lekko ślepia, jak w rozkoszy – Tworzyły go smoki, które szanowały nad sobą tylko prawo silniejszego. Zostałam jego Przywódcą będąc podlotkiem, wybrana do tej roli przez starszych, silniejszych i gotowych bez krzty wahania zmiażdżyć mój kark w swoich szczękach, jeśli zawiodłabym Stado. Nie wybrały mnie, bo mogłam pokonać każdego z nich na Arenie. Ha! W tamtym czasie pewnie pokonałby mnie każdy łowca i co lepiej wyszkolony adept. – prychnęła pogardliwie i kontynuowała – Wybrały mnie, bo miałam w sobie iskrę tego wiecznego, Nieśmiertelnego Ognia. I wiedziałam, co znaczy być Ognistym. – przekrzywiła łeb na bok, z cynicznym uśmieszkiem – Woda zniknęła ze Stad przynajmniej raz. Ziemia była kiedyś Życiem, a jeszcze wcześniej Lasem. Wiatr wchłonęliśmy my i słuch po nich zaginął. Ale Ogień? Ogień zawsze był Ogniem. Nigdy nie przygasł, nigdy nie zniknął, nigdy nie zmienił swojego jestestwa... Od zarania dziejów był, jest i będzie, dokładnie tym. Ogniem.
Odetchnęła głęboko, a mgła z jej pyska jak para pojawiła się przed nią. Niematerialne skrzydła zaszeleściły, układając się na grzbiecie. Szyja dalej tkwiła pionowo wyprostowana, a samica emanowała wprost dumą.
– Był zabójczo honorowy, w tym też tkwiła jego siła. Kiedy dołączyła do nas łowczyni Ziemi, zapłaciłam za nią kamieniami drogą cenę, choć nie musiałam. Byliśmy silniejsi, ale ja dałam Ziemi swoje słowo. Kiedy nasza była Przywódczyni zbiegła do Wody, wypowiedzieliśmy im wojnę. Przedtem jednak zażądaliśmy jej zwrotu, dając Stadu ultimatum. A kiedy Przywódczyni Ziemi przekroczyła granicę, moja matka rozerwała ją na strzępy. – kącik pyska uniósł się w delikatnym uśmieszku – Na co smoki Ziemi skinęły tylko łbem. Bo wiedziały, że Ogień miał honor. Bo szanowaliśmy sojusze. Pamiętaj, drogi Diable, że każdy z nas jest wart tyle, ile warte jest jego słowo. Smok łamiący dane słowo jest nikim. Przywódca łamiący dane słowo ciągnie przez łajno całe swoje Stado.
Rzuciła zaciekawione spojrzenie na samca. Zastanawiała się, w jakim on był Stadzie. Czy był z Ziemi lub Wody? Mógł unosić się na jej słowa, ale mało ją to obchodziło. Ta Kuszenie, interesująca samica, zadała jej pytanie. A czym innym duchy mogą się dzielić, jak nie opowieściami?
– W tamtych czasach jedynym sojusznikiem naszym był Cień. Narodził się u moich stóp, kiedy pomogłam mu wywalczyć jedne z pierwszych terenów. Ciemność nie mogła istnieć bez światła i my byliśmy Ogniem, który rzucił ten Cień na Wolne Stada. Byłam przy tym, jak Zaklinacz stracił wzrok... – zamilkła na chwilę wzdychając głęboko. Wydawało się, że ze smutkiem, ale na jej pysku malowała się niechęć i gniew – Głupia strata.
Pamiętała, jak stała na polu bitwy nietknięta. Nawet pojedyncza plamka krwi nie spadła na jej łuski, Nieokiełznany nie żył, a Życiodajna opatrywała Strapionego. Czuła, jakby to było wczoraj...
: 04 lis 2019, 0:52
autor: Zew Płomieni
Czy Zew bał się zjaw? Raczej nie. W końcu podobno sam nosił w sobie czyjąś duszę jakkolwiek absurdalne by to nie było. Choć nie ma już chyba dla smoków rzeczy niezwykłych gdy spojrzy się na ich istnienie z perspektywy czasu. Cisza jaką obdarzył samicę nie była więc efektem strachu, a zaciekawienia samca. Dopiero po chwili złapał się na tym jak intensywnie wpatrywał się w półprzeźroczyste ciało byłej Ognistej. Gdy już to zrobił dotarły do niego jej słowa.
~ Wybacz, ale nie codziennie spotyka się kogoś tak... przejrzystego. Zwą mnie Zew Płomieni... Przywódcą Ognia.~ Kula zadrżała gdy wydobył się z niej głos. Sam samiec jednak stał w bezruchu w tej sztuce goniąc już niejeden posąg. Jednak póki oddychał pozostawał daleko w tyle. Teraz poza oddychaniem słuchał. Słuchał o Ogniu z pamięci tej zjawy. Słuchał o stadzie tak innym od tego, na którym stanął czele jako ledwie dwudziestoksiężycowy chłystek. Teraz jego spojrzenie nabrało innego wyrazu. Poza ciekawością widać w nim było coś w rodzaju podziwu. Podziwu dla wartości jakich jego stado nie kultywowało od wielu pokoleń. Czyżby to był Ogień, o którym mówiła Rakta? W takim razie Zew nie dziwił się jej. Nie było go już.
~ Ogień bardzo się zmienił od twoich czasów. Sojusze jakie zawiera, wrogowie jakich posiada i zasady jakich przestrzega również.~ Czy była to zmiana na lepsze? Z pewnością była to zmiana na przyjaźniejsze. Fern czasem myślał od kogo to wszystko się zaczęło. Czy stało się tak za sprawą jego matki? A może winną była Rek lub jej poprzednicy?
: 04 lis 2019, 1:23
autor: Nieśmiertelna Dusza
Kiedy dotarło do niej jego imię, obrociła łeb i wbiła w niego spojrzenie, które za jej życia wypalało dziury w skałach. Blade i świdrujące, ciężkie do wytrzymania... Zaskoczone.
– Zew? Zew Płomieni... – na jej pysku pojawił się lekki uśmiech, cieplejszy i delikatny – Więc to prawda, Ogień dalej czci stare tradycje imion. Pięknie. Godnie. – na komentarz o różnicach, skrzywiła się lekko i westchnęła niechętnie – Dlatego upadła moja poprzedniczka. Chciała udomowić Ogień. A te smoki to żywioł, nie można go zdusić, bo wybuchnie lub zgaśnie.. – Nieśmiertelna pokręciła łbem i ponownie wbiła zacięte spojrzenie w Zew – W sercu Obozu, w miescu spotkań stoi skała. Własnym płomieniem czyściłam ją z mchu. Przeczytaj ją raz jeszcze, bo w niej zawiera się cały duch tego Stada i słowa ostatniej z założycielek. – kąciki lekko uniosły się w czułym uśmiechu, gdy dodała – Do tych, których serca płoną krwią, Zewie Płomieni. Siła i honor. Wrogowie i sojusznicy zmieniają się z czasem. Ale te dwie wartości nie mogą się zmienić. Nie pozwól zgasnąć mojemu Ogniowi. – ostatnie słowa były nieco zapalczywe, ale prawie natychmiast zjawa opamiętała się i dodała, mrużąc groźnie powieki – Bo będę tam na Ciebie czekać. A jestem po tamtej stronie ponad dwieście księżyców, Zewie Płomieni. Więc uważaj...
Powtarzała jego imię w tej krótkiej wypowiedzi jak mantrę. Uśmiechnęła się drapieżnie, ale nie tracąc dobrego humoru. Czy żartowała, mówiła poważnie? Cóż, lepiej chyba nie sprawdzać. Nawet jako duch, samica była drobna, mała i chuda. Roztaczała jednak pewną aurę autorytetu, której nie szło ignorować.
: 04 lis 2019, 9:29
autor: Zew Płomieni
Znosił jej wzrok przy okazji obdarzając ją własnym spojrzeniem. Spokojnym, chłodnym lecz kryjącym w sobie pewną siłę. Charakter prawdziwego Ferna. Czyżby i to było błędem? Czy zimna kopuła jaką się okrywa sprawiała, że jego ogień przygasał? Może... Słysząc coś co uznał za pochwałę skłonił delikatnie łeb.
~ Dziękuję.~ Kula ponownie zadrżała, a Zew wciąż wpatrywał się w samicę. Nie bał się kontaktu wzrokowego choć jej spojrzenie mogło śnić się po nocach. Jego kolce swoim spokojnym tempem uniosły się.
~ Niestety gdy znalazło się kilka pokoleń takich przywódców udomowienie stało się łatwiejsze.~ Co było słychać w głosie samca? Wydawać się mogło, że swego rodzaju zawód. Ogień w niczym nie przypominał tego czym był przedtem. Smoki stały się miękkie, przyjazne, nie czcące siły, a moc rozumu. Na wzmiankę o skale skinął łbem. Dokładnie wiedział, o który głaz chodziło lecz do tej pory traktował go jako pamiątkę zamierzchłych czasów. Niestety nikt nie odwiedza go tak często jak kiedyś.
~ Nie pozwolę.~ Tym razem słowa wypowiadane były stanowczym tonem. Tonem który został zburzony przez jej następne słowa. Maska na jego pysku uniosła się delikatnie co mogło oznaczać tylko jedno. Samiec uśmiechnął się.
~ Nie gotuj się na moje prędkie przybycie. Gotuj się na tych, których sam tam wyśle.~ Ogon samca drgał. Może to aura samicy sprawiła, że zachowywał się... tak inaczej?
: 04 lis 2019, 13:42
autor: Kuszenie Diabła
Kąciki jej ust znów się podniosły. Smoczyca miło łechtała jej ego, jednak Diablica nigdy nie cierpiała z powodu braku poczucia własnej wartości. Wierzyła w swoje umiejętności, miała wielkie ambicje, ale była ostrożna, nawet w słowach.
Ogień o którym mówiła przypominał bardziej Plagę, ponad wszystko ceniącą sobie siłę ducha i charakter. Wydarzenia ostatnich księżycy wypleniły z niego marazm i słabość, jednak należało pilnować, ani nie znalazł sobie na powrót wejścia między ich szeregi. Ważne były pisklęta, ważne było jak je wychowają. Robił do jednak Burdig. Czy był do tego dobrą osobą? Powinna spotkać się z nim niedługo.
– Dzisiaj przygasł, bo dawno nie słyszałam, aby ktoś opowiadał o nim w ten sposób. – Zerknęła na Zew, zastanawiając się czy zareaguje na pstryk. Nie była złośliwa, wolała myśleć, że mówi prawdę, którą sam Zew przyznawał. – Nie jest też honorowy, bo z tego co pamiętam uczestniczył w rozbiorach, ograbił nas z terenów jako jeden z sępów, bez wahania przyjął do siebie zdrajców i to wszystko nie pisnąwszy nawet słowa o uczciwej walce. Jak zamierza teraz ustosunkować się do tej sytuacji? – Zmrużyła ślepia, wbijając chłodny wzrok w maskę, zasłaniającą pysk Zewu. Pomimo słów wydawała się zupełnie spokojna, ale waga następnych słów ognistego mogła okazać się wiążąca.
Słowa Nieśmiertelnej brzmiały pięknie, zawsze jednak istniały dwie strony tej samej historii i była ciekawa, co by na jej miejscu opowiedział Nieokiełznany, gdyby mógł być tu z nimi. Pochwaliłby się brakiem honoru, czy oskarżył Ogień o jego brak? Chciałaby wiedzieć więcej o historii wolnych Stad, zdaje się jednak, że tutejsze smoki nie przywiązywały do tego większej wagi.
: 07 lis 2019, 19:34
autor: Zew Płomieni
Słowa ducha wciąż grały mu we łbie, lecz Nieśmiertelnej już tu z nimi nie było. Zostali we dwójkę... Potencjalni wrogowie, przedstawiciele dwóch stad, których historia przeplatała się zarówno w pięknych jak i w krwawych momentach. Ze spuścizną jednego z tych krwawych wydarzenie musiała mierzyć się kaleka wyverna... Spuścizną jego matki i brata, których już z nimi nie było.
Rzeczywiście niewiele z jej słów ukazywało Ogień, którego przywódcą był teraz. Zew czuł, że jego stado zaczyna wyglądać blado przy innych. Wojna z Ziemią ukazała mu to w najbardziej dobitny sposób. Tylko pojedynek jego i gryfa Poszeptu zakończył się honorowym zwycięstwem. Czy kolejne wymiany pokoleń coś zmienią? Raczej nie...
~ Przygasł, zmienił się... Jak każde stado zresztą. W końcu pod wodzą mojej matki Cień był inny niż Plaga prawda?~ Zapytał przyglądając się białej samicy. Może nie zmienił się wcale? Choć po tym jak zachowuje się Tejfe mógł wnioskować, że jego biologiczna matka była podobna do Rek. A jeśli prawdziwy Cień składał się ze smoków choć w połowie podobnych do Rakty to taki przywódca nie pourzęduje długo. I tak właśnie się stało.
Jej słowa sprawiły, że umysłem wrócił do wydarzeń z urwiska. Nie należały one do przyjemnych. Co się wtedy działo? Polityka, bezcelowe rozmowy, a w końcu dzielenie padliny. Serce w tym uczestniczyła. Fern jednak pamiętał, że robiła to bardziej z musu niż chęci zysku. Przynajmniej na taką wyglądała. A czego wtedy świeżo mianowany zastępca chciał najbardziej? Krwi swojego przodka, który w uczciwym pojedynku zabił jego brata. Brata, który teraz uciekł nawet z Ognia. Zew westchnął płytko. Plaga nigdy nie zapomina prawda?
~ Mógłbym powiedzieć, że było to świadome działanie ówczesnego przywódcy, lecz jest to nijakie wyjaśnienie. Mógłbym też powiedzieć, że to nie Ogień wyszedł z propozycją podziału terenów Cienia, a jedynie na nią przystał. Nie zmienia to jednak tego co się stało i tego, że nie licząc martwych trójka smoków opuściła Cień na rzecz Ognia pokładając wiarę w przywódce, który nie był wart tego tytułu. ~ Jak mógł mówić tak o własnym bracie? Minęło kilka oddechów nim kulka ponownie drgnęła.
~ Mogę dać ci walkę dziś. Tu i teraz lecz wątpię by poza satysfakcją wniosła coś nowego do tej sprawy. Mogę cię też zwyczajnie zapytać. Czego pragnie Plaga i jak Ogień według ciebie może odkupić błędy Serca Płomieni?~ Skrzydła samca zafalowały targane chłodnym powietrzem. Dwubarwne ślepia spoczęły na samicy. Czy jest coś poza krwią Tejfe czego Plaga chce od Ognia?
: 09 lis 2019, 1:09
autor: Kuszenie Diabła
Diablica nie czuła żadnych negatywnych emocji względem Zewu. Nigdy nie widziała wrogów w smokach, które oficjalnie się nimi nie zadeklarowały.
Na jego pysku mogła wyczytać wiele, wciąż jednak nie była w stanie zajrzeć do jego głowy. Nie potrafiła wyobrazić sobie jakim uczuciem musiało być wysłuchanie czym kiedyś było jego stado i zreflektowanie się jak wygląda teraz.
Ledwie zauważyła zniknięcie zjawy, zdążając dostrzec jedynie jej znikającą poświatę. Wychodząc dziś z jaskini, nie spodziewała się, jaki dzień będzie ją czekał. Do zobaczenia, Nieśmiertelny Ogniu. Jarzące się, białe ślepia odnalazły dwubarwny wzrok samca. Wyciosany jak w kamieniu pysk wyglądał niemal łagodnie. A może to tylko Srebrna Twarz płatała im figle, tańcząc na opalizujących łuskach Frar?
– Jesteś teraz jego przywódcą i pod twoją opieką może się on zmienić. Powstać z popiołów, niczym feniks. Niczym Plaga. – Uśmiechnęła się blado, porównując ich do własnego stada. Po słowach, które wysłuchała od Nieśmiertelnej, uważała, że Ogień miał potencjał, większy niż którekolwiek z pozostałych stad. Szkopuł tkwił chyba w tym, że nie każdy potrafił rozniecić płomień. – Nieśmiertelna powiedziała ci już wszystko. Nie powiesz mi chyba, że stoisz na czele tylko z przypadku? – Kąciki jej ust powędrowały do góry, zupełnie jakby poczuła nić sympatii do smoka, z którym spotkała się pierwszy raz wiele księżyców temu, a którego teraz chciała wybudzić z letargu. Niecodzienna była to rozmowa, prowadzona w samym środku niczego, w szczerą noc, najpierw w trójkę, teraz już o jedną mniej.
Nie wiedziała jaki był Cień pod rządami matki Ferna, jednak po zabójstwie Aenkryntith historia jej stada stawała się tylko bardziej burzliwa, aż w końcu doszło do rozpadu, z którego konsekwencjami musiały radzić sobie dzieci i następcy sprawców. Mogła tylko zgadywać, że był prowadzony źle, inaczej nigdy nie doszłoby do takiej sytuacji.
Jej spojrzenie nieco stężało, gdy spróbował wytłumaczyć czyny jego poprzedniczki.
– Masz rację, jest nijakie. Przystanie na podział to bardzo wygodne wytłumaczenie, nie sądzisz? Nie zmienia jednak faktów. Ziemia zwróciła nam tereny. – Pokręciła głową, mrużąc bialutkie jak śnieg ślepia. Wyglądała prawie na smutną, chociaż po chwili, gdy podniosła wzrok, nie utracił on ani kropli z poprzedniej twardości. – Chcemy sprawiedliwości. Terenów, które nam bezzasadnie odebrano. Wtedy długi zostaną wyrównane, a my będziemy mogli wreszcie zapomnieć o wydarzeniach z Urwiska. – Jej głos był dźwięczny, lekki, pomimo powagi słów, które płynęły z jej ust.
: 20 lis 2019, 8:51
autor: Zew Płomieni
Więc Diablica była jedną z niewielu cór Plagi, która nie czuła negatywnych emocji względem przypadkowo napotkane Ognia. Odprowadził wzrokiem ostatnie ślady po duchu jego poprzedniczki nim nie przeniósł swojego spojrzenia z powrotem na plaguskę. Jego kolce zadrżały lekko gdy ich spojrzenia skrzyżowały się. Próbował ją przeczytać tak samo jak ona próbowała przeczytać jego, lecz wbrew większości gadów oni wydawali się księgami zamkniętymi na wiele pieczęci i zaklęć.
~ Sam przywódca może nie pociągnąć za sobą całego stada. A jeśli zrobi to siłą, ci którzy zmiany nie pragnęli zaczną knuć i sączyć jad wgłąb stada. Więc co z odrodzenia feniksa skoro będzie on kaleką?~ Głos samca nie zmieniał tonu od dłuższego czasu. Pozostawał spokojny tak samo jak jego spojrzenie.
~ Nie zrozum mnie jednak źle. Ogień Nieśmiertelnej musiał być silnym stadem rzucającym cień na zapewne wszystko co mieszka na tych terenach teraz. Byłbym głupcem gdybym nie pragnął powrotu takiego Ognia, lecz... tak samo jak zmiękczony Ogień odzyska siłę na przestrzeni pokoleń, a nie w jeden dzień.~ Dla Ferna była to brutalna prawda. Wielu przywódców przed nim porzuciło myśl o Ogniu takim jaki powstał. Dostosował się do smoków, a nie smoki do niego. Uśmiechnął się nieznacznie na słowa o przywódcy z przypadku. Znaleźli by się tacy co tak myślą.
~ Nie, nie stoję.~ Odpowiedź, krótka bez zbędnych wywodów. Rzadko zdarzało się by Fernowi nie chciało się mówić. Śmieszne, że rządy matki Zewu były właśnie rządami po zabójstwie Aenkryntith. Jego matka była odpowiedzialna za jej śmierć i Fern dobrze znał stosunek Szydercy do tej sytuacji.
~ Wygodniejszego bym nie znalazł, lecz jest w nim ziarno prawdy. Co nie zmienia faktu, że takie tłumaczenie się jest nic nie warte.~ No tak... Ziemia zwróciła im tereny, lecz nie miała w sobie nikogo kto do tych terenów mógł rościć prawa. A czy byli cieniści nie mieli prawa do terenów stada, którego nie opuścili, a które się rozpadło?
~ Sprawiedliwość to rzadko używane słowo w dzisiejszych czasach. Tak samo jak rozdawnictwo. Przypominam, że nie tylko w Ziemi byli cieniści znaleźli schronienie. Dlatego chciałbym zaproponować ci... pojedynek, pojedynek o względnie równą stawkę po obu stronach. Być może nawet uda nam się zawalczyć bez nienawiści, którą większość Plagi nas darzy.~ Starał się ostrożnie dobrać słowa i ton pozostawić bez zbędnych emocji, zwłaszcza tych negatywnych.
~ Z resztą jak dobrze pamiętam... Nie mamy granic prawda? Co wam z terenów, do których nie macie dostępu?~ Zapytał przechylając łeb.
: 25 gru 2019, 20:32
autor: Śnieżna Zadyma
Było już późno. Noc okryła zmarzniętą ziemię i zrobiło się jeszcze chłodniej. Wędrowny wybrał się, jak co wieczór, na mały "spacer" wśród chmur, który zwykle kończył odwiedzinami tego bajecznego miejsca. No może nie było tu zbyt wiele pięknych widoków, ale urzekło go w tym miejscu jedno... Cisza. Niespotykany bezruch powierza i absolutny spokój. Co prawda panowała zima, wszystkie owady i większość fauny już zapadła w zimowy sen, ale miał dziwne wrażenie, że to nie tylko zasługa aktualnej pogody.
Wylądował na półwyspie wysuniętym ku jezioru. Wzruszył tym samym zastygłą taflę wody, której lodowy kożuszek przepięknie odbijał się od księżycowej poświaty. Popatrzył na nią w bezruchu, czekając w napięciu aż chaos, który wprowadził swoją osobą, ustanie i przegra z niewidzialnymi mocami tego zaklętego zakątka.
Niedługo czekała go ceremonia i awans. Bardzo się tym przejmował. Dla tutejszych bywalców może i to nic wielkiego. Zwykły etap w życiu. Ale nie dla niego. Miał problem z doborem imienia, które miał przyjąć na resztę swojego życia i za nic nie mógł sobie go dobrać. Liczył na to, że tutaj uda mu się skupić i wpaść na coś ciekawego.
Gdy woda przestała falować, zszedł z półwyspu i ruszył ku ustroniu. Było tu dużo drzew, które kłaniały się szemrzącej cicho nici srebrnego źródła. Było tu małe zniesienie, pokryte śniegiem, na którym lubił leżeć i z którego lubił wpatrywać się w źródełko. Tam też zajął miejsce, okrywając się szczelnie skrzydłami i chowając pod lewym długi ogon zakończony kitą. Łeb oparł na łapach, których koniuszki wisiały nad skarpą.
: 25 gru 2019, 21:02
autor: Mgliste Wrzosowiska
Uwielbiałam porę białej ziemi. Co prawda liściaste dywany również były piękne, wszak wtedy przyszłam na świat, który kładł się dziesiątkami kolorów, ale w tej bieli, która okryła krajobraz było coś urzekającego. Jakby wszelkie zmazy i skazy zostały ukryte pod białym skrzydłem, które migotało delikatnie, niczym diament lub opal. Koronkowe lodowe oszronienia zaś tworzyły niesamowite obrazy, które kochałam oglądać. Ot, mała przyjemność pośród ogroma pracy.
Czaromgła leciała za mną, jako cienisty mały strzyżyk, ot niby niepozorne stworzonko, również rozkoszując się lotem. Zawsze w objęciach nieba mogłam odegnać złe myśli. Skupić się na czuciu wiatru, które otulało moje łuski, mierzwiło futro, a kryształki czy muszelki wplątane w amarantową grzywę podzwaniały cichutko. Pozwoliłam ponieść się tym lekkim, niczym puch, emocjom. Wykręciłam smukłe, długie ciało, opadając stromo w dół, a szerokie skrzydła zwinęły się połowicznie. Zaśmiałam się wesoło, gdy powietrze wciskało mój oddech ponownie do płuc. Nagle cztery ramiona skrzydeł rozpostarły się, łopocząc, błony nadęły się, łapiąc chłodne prądy, abym mogła szerokim łukiem wzlecieć nad zamarznięta taflą Zimnego Jeziora. Leciałam tak skok nad nim, obserwując swój zamazany kształt aż dostrzegłam niezbyt okazały półwysep. Zaciekawiona skierowałam się w tamtym kierunku, leniwym ruchem skrzydeł dodając sobie prędkości. Dotarłszy nad brzeg wysepki, załopotałam skrzydłami, wytracając stopniowo pęd, aby miękko opaść na wyciągnięte tylne białe łapy, a potem na przednie. Zanurzyłam się w śniegu aż po kolana, składając ramiona po bokach.
Uniosłam mlecznym pysk z rozwianym włosiem, aby lazurowymi ślepiami przyjrzec się krajobrazowi. Co za piękne miejsce, a jak tu cicho!
Przeszłam kawałek, brodząc w puchu, który kleił się do włosia na łokciach. Strząsnęłam jego nadmiar, aż ujrzałam świeże ślady w śniegu. Zniżyłam pysk, aby wciągnąć osiadły na puchu zapach. Nie byłam pewna, ale chyba pachniało Wodą? Samiec niewątpliwie. Zaciekawiona, ale też trochę sceptyczna po pokazie bezskrzydłej krzykaczki, ruszyłam tym tropem. Nie kryłam się ze swoją obecnością, ale na pewno nie hałasowałam, niczym tur w składzie uzdrowiciela. Dopiero po chwili wyłowiłam w rozjaśnionym półmroku ciemną sylwetkę, wyglądająca w księżycowym świetle na czarną.
Zastrzygłam frędzlami uszu, przekrzywiając łeb.
– Witaj – przemówiłam miękko, dosyć cicho, ale również zaciekawieniem. Cóż, nie wiedziałam, czy ten ktoś w ogóle ma ochotę na rozmowę z intruzem.
: 25 gru 2019, 22:08
autor: Śnieżna Zadyma
Było tu tak cicho, że jego własny oddech wydał mu się podejrzanie głośny. Słuchał go i dziwił się, czy rzeczywiście aż tak sapie. Uśmiechnął się pod nosem, bo skojarzył to z chrapaniem niedźwiedzia.
Ale mina mu zrzedła, kiedy księżycową poświatę na chwilę przesłonił sunący po niebie kształt. Natychmiast poderwał łeb i próbował go wypatrzeć na czarnym tle. Na niebie migotało chyba z milion gwiazd, albo i więcej! Widział jakiś podłużny cień przesłaniający gwiazdy i przypatrywał się się kształtowi aż doszedł do wniosku, że to nie jeden, a dwa smoki. Zdecydowanie dwa smoki. Leciały bardzo blisko siebie. Widział dwie pary skrzydeł w świetle księżyca.
W końcu goście znikli mu z oczu chyba lądując na tym samym półwyspie na którym on lądował. A potem usłyszał chrzęst śniegu. Coraz wyraźniejszy. Sorei przełknął głośno ślinę i przycisnął brodę w śnieg między przednimi łapami. Wpatrywał się w smoka, który wyszedł spomiędzy drzew. A potem...? Potem usłyszał jej głos. To była samica. O cholerka. Czyżby zajął miejsce jakiejś zakochanej parze? Jeszcze tego mu brakowało. Żeby jakiś napalony samiec zaczął odgrywać bohatera i popisowo go przegonił z jego skały.
Ale ten głos był taki miękki i przyjazny. Nie mógł należeć do kogoś, kto chciał go stąd wyprosić. Zanim odpowiedział wyczarował magiczną kulkę, która zaświeciła delikatnym światłem ożywiając wszelkie kolory. Zarówno jego, jak i nieznajomej, które w otulinie zimowego pejzażu i białej poświaty księżyca, były po prostu fantastyczne. Wędrowny nie był aż tak mozaikowo ubarwiony, ale mieli kilka cech wspólnych, a mianowicie gęstą grzywę ciągnącą się na grzbiecie aż do czubka ogona. Oczy smoczycy były hipnotyzujące i ciężko było oderwać od nich wzrok. Wymagało to od niego wysiłku, tak jak uniesienie głowy i powstanie ze śniegu. Był trochę oblepiony od spodu śniegiem, co szybko naprawił strzepując go z piersi i brody.
– Witaj... – Odchrząknął zauważając, że znowu gapi się w nią niegrzecznie. Popatrzył na jej łapy, a potem aż otwarł pysk ze zdziwienia. – O raju... Masz podwójne skrzydła! Em. Znaczy, przepraszam. Pierwszy raz widzę takie coś. Znaczy kogoś – uśmiechnął się przyjaźnie. – Wybacz. Jestem Wędrowny Kolec, a ty jak się nazywasz?
Usiadł na śniegu, modląc się żeby samiczka nie wzięła go za jakiegoś psychola.
: 25 gru 2019, 22:24
autor: Mgliste Wrzosowiska
Musiałam przymrużyć nieco perłowe powieki, kiedy koło ciemnej sylwetki zamajaczyło jasne światełko. Nagła zmiana natężenia światła oślepiła mnie na kilka uderzeń serca. Odruchowo uniosłam jedno z prawych skrzydeł, przesłaniając żyłkowana błoną, przypominając płatek kwiatu, pysk.
Zachichotałam, bo zupełnie się tego nie spodziewałam.
Kiedy przywykłam nieco do światła, mogłam lepiej przyjrzeć się nieznajomemu. Musiał być w podobnym wieku do mnie, lub moze trochę starszy? Ciężko powiedzieć. Ale miał i łuski i futerko, oraz rozkoszny wyraz pyszczka. Widząc jego zmieszanie, miałam ochotę się roześmiać.
Podeszłam kawałek bliżej, strzepując futrzastą końcówka ogona śnieg. Ten skrzypiał miękko pod moimi łapami.
– Tak, jak widać, Bogowie hojnie mnie obdarzyli, chyba przeczuwali, że będę kochać Niebo – mrugnęłam do niego figlarnie, stając jakieś pół ogona przed nim, przekrzywiając mleczny pysk na prawo. Grzywa zafalowała, a kryształki oraz muszelki rozdzwoniły się. Czuć było ode mnie wyraźny zapach wrzosów oraz mgieł, pewnej świeżości, poniewaz moje łuski oraz futro lśniło od olejku. – Ja nazywam się Mgliste Wrzosowiska, miło cię poznać, Wędrowny Kolcu – uśmiechnęłam sie lekko krańcem pyska, ukazując kiełki. Stanęłam do niego lewym bokiem, aby móc z tego miejsce spojrzeć na osrebrzony blaskiem bladej twarzy krajobraz. Zmarznięte wody jeziora błyszczały, tak jak i śnieg. Można było odczuć, jakby znajdowało się w zupełnie innej krainie. – Pięknie tu, mam nadzieję, że ci nie przeszkodziłam – rzuciłam, zerkając ponad barkiem na samczyka.
: 25 gru 2019, 23:03
autor: Śnieżna Zadyma
I on potrzebował chwili, żeby przyzwyczaić się do światła. A jak już nie musiał mrużyć oczu, to potem musiał jakoś od niej oderwać wzrok. Czuł to podświadomie, ale z drugiej strony, czy rzeczywiście to było konieczne? Samiczka nie wydawała się tym jego gapieniem się jakoś specjalnie onieśmielona. Zapewne nie był pierwszym, który się w nią tak wpatrywał. Poza tym nigdy nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie miał okazję patrzeć na coś tak pięknego.
Ale gdy podchodziła do niego lekko się spiął i przymrużył oczy podejrzliwie. Jej woń musnęła jego nozdrza i zaintrygowała go. Była ciekawą mieszanką późnego lata i wiosennych mgieł. Ta dziwna kompozycja dostała właściwe imię. Mgliste Wrzosowiska.
– Bardzo trafne imię – przyznał na głos uśmiechając się lekko i delikatnie przekrzywiając łeb, kiedy ustawiła się bokiem do niego. Mógł teraz przyjrzeć się jej całemu ciału. Było lekko wydłużone, pokryte perłową łuską, które w obecnym świetle błyszczało się jak wytarty śnieg. Grzywa i futro miało niecodzienny odcień wrzosu. Wplątane w niej, dzwoniące, ozdoby z muszelek i kryształków dodawały jej uroku i zdradzały osobliwy charakter. Nie musiała ich dopinać. I tak była już wyjątkowo ładna.
– Nie. Ależ skąd – odparł spokojnym tonem i powędrował spojrzeniem w kierunku w którym patrzyła. Podniósł zad i obrócił się w tą samą stronę. – Przyleciałem tu dla tego widoku. Tam skąd pochodzę, czyli zza dawnej Bariery, nie ma takich krajobrazów.
Przywołał do siebie energię, którą podtrzymywał utworzony świetlik. Jego światło zgasło, ale zaraz zostało zastąpione prawie równie jasnym blaskiem białego krążka na niebie. Dzięki temu błyszczące w oddali tafle jezior i srebrzyste nitki źródeł odwdzięczyły się jeszcze wyraźniejszym blaskiem.
– Pięknie tu – szepnął do siebie. Patrzył na migoczące plamki dość długo, prawie na chwilę zapominając o wyjątkowej towarzyszce. Po chwili zerknął na nią. Jej zapach był tak wyrazisty i przyjemny, że trudno mu było się nim nie rozkoszować.
– Skąd jesteś? Na pewno nie ze stada Wody. Opowiesz mi coś o sobie? – zapytał delikatnie się do niej uśmiechając.
: 25 gru 2019, 23:21
autor: Mgliste Wrzosowiska
Nie, wzrok samczyka mi nie przeszkadzał. Chyba wolałam, aby ktoś patrzył na mnie przychylnie, niż łypał z nienawiścią w ślepiu.
Atencja zawsze była miła, o ile pozostawała w przyzwoitym polu. Zapewne jeszcze dwa księżyce temu nie przeszkadzałaby mi możliwość przytulasów, jednak po przeżyciach z Khardahem wolałam zachować chwilową czujność. Zwątpił we mnie, ledwo mnie przyjął i nie wiedziałam, czy to naprawdę świadczy tak źle o mnie, czy jednak o nim samym.
Odsunęłam jednak od siebie te myśli, chcąc skupić się na czymś dobrym i niewinnym. Po to opuściłam Obóz, aby odciąć się na kilka chwil od tego, co ciężkie. Rakta miała rację, nie wiele wiedziałam o życiu, jak widać pierwsze problemy znacznie mnie przytłaczały.
Udałam, że nie widze spięcia Wodnego, kiedy koło niego przechodziłam. Nie każdy był ufny, jak ja. Może to i dobrze? W każdym razie pozwoliłam mu oswoić się ze swoją obecnością, uśmiechając się pod nosem na jego uznanie imienia. Sama je wybierałam, więc wiedziałam, co robię, chociaż i tak było mi bliższe to, które nadała mi matka przy wykluciu – pochodzące od kwiatu, z którym jej się skojarzyłam.
Obserwowałam w ciszy piękne jezioro wraz z nim.
– Jeszcze nie wiele mam do opowiedzenia. Pochodzę z Plagi, jestem Uzdrowicielką, uzyskałam rangę ledwo osiągnęłam piętnasty księżyc. Całymi dniami wędruję rozległymi terenami, zbierając zioła. A za towarzyszkę mam moją Czaromgłę. Lubię tańce, śpiew oraz lot w przestworzach. A moją umiejętnością specjalną jest poznawanie nowych smoków – mówiąc to, rzuciłam mu roziskrzone śmiechem spojrzenie.
Czaromgła spłynęła na moą szyję, zamieniając się w postrzępioną dymną sylwetkę gronostaja, owijając się wokół niej. – A jak jest z tobą? Mówisz, że pochodzisz z szerokiego świata, nazywasz się Wędrowny, więc za tym imieniem również musi się kryć – zagadnęłam, otulając ogonem przednie łapy.
: 26 gru 2019, 0:19
autor: Śnieżna Zadyma
To wcale nie tak, że się jej obawiałem, choć mogłem sprawić takie wrażenie. Poniekąd nie byłem przyzwyczajony do towarzystwa samic, ale od kilku księżyców ich bliskość działała na mnie dziwnie krępująco. Czy to była jakaś pogłębiająca się choroba? Fobia? Instynktownie wyczuwałem, że nic mi nie grozi ze strony samiczki, jednakże nie potrafiłem opanować takich odruchów, które zjawiły się równie zaskakujące dla mnie, co i dla Wrzosowisk.
Kiedy samiczka zaczęła z ochotą opowiadać o swoim pochodzeniu i zainteresowaniach, wsłuchiwałem się w nią powoli odwracając głowę w jej stronę. Szczególnie zaciekawiła mnie ta wzmianka o tańcu i lataniu.
– Plaga... Czy przypadkiem nie powinniśmy teraz rzucić się sobie do gardeł? – zapytałem z poważną miną. Ale długo jej nie mogłem utrzymać. Najpierw ściągnąłem brwi, i zmarszczyłem nos jakbym zamierzał kichnąć. A potem parsknąłem szczerym śmiechem. – Och, wybacz. Ja się nie znam na tych podziałach stadnych. Ja jestem ze stada Wody – machnąłem łapą uważając, że to dla mnie temat poboczny.
Popatrzyłem na magiczne stworzenie, które pojawiło się jakby znikąd i owinęło się wokół szyi Wrzosowisk. Przekręciłem łeb przyglądając się dziwnemu stworzeniu, ale nic nie powiedziałem, tylko wyciągnąłem w stronę szyi – a konkretniej: w stronę stworzonka – przednią łapę chcąc ją pogłaskać.
– Moje pierwotne imię to Sorei. W pradawnym języku to znaczy coś w stylu Dziedzica. Ale chyba nie o to pytałaś – skierowałem swoje złote oczy na kolorowe ślepia samiczki. – Wyklułem się około dwudziestu dwóch księżyców temu w stadzie Słońca. Moją matką była potężna czarodziejka. Ojcem był zwiadowca. Nigdy go nie poznałem, bo zniknął zanim się wyklułem. Uczyłem się magii, ale wykręcałem się od nauki jak tylko mogłem, bo od początku interesowało mnie tylko latanie, latanie i latanie. Kochałem tą wolność i niezależność w powietrzu. Matka musiała mnie dosłownie siłą zaciągać do nauki, a robiła to, gdyż wierzyła, że będę jeszcze potężniejszy od niej. Niestety ja nie dawałem za wygraną. Zginęła. A ja opuściłem stado. Tułałem się po świecie walcząc o przetrwanie. Pewnego razu uciekając przed pościgiem wpadłem do wody tuż przed lądem, który okazał się tym miejscem. Uratował mnie jakiś morski smok, no i tam już zostałem. – Odsunąłem łapę uważając, że chyba nie powinienem tak się zbliżać do samicy.
– Trochę zajmuję się magią. Staram się o rangę czarodzieja, ale nie mogę sobie wybrać nowego imienia – powiedziałem i wpadłem na genialny pomysł. Podszedłem do jej przodu kiwając oblepioną śniegiem kitą na końcówce ogona. – Hej! Mam pomysł. Może chciałabyś ze mną polatać?
: 26 gru 2019, 0:54
autor: Mgliste Wrzosowiska
W przeciwieństwie do Wodnego, ja nie czułam skrępowania. Wiedziałam już z czym wiążą się relacje z samcami. Wcześnie przeżyłam inicjację, równie szybko złamano mi serce, co tylko utwierdziło mnie ponownie w decyzji, którą podjęłam, jako nastoletni podlotek.
Samce chciały brać, mieć własność, która należy tylko do nich. Wystarczyła jedna chwila zwątpienia, aby smoczyca stała się dla nich nic nie wartym śmieciem. Zwykłą kłamliwą... Mniejsza z tym, musiałam przestać o tym myśleć. Nie po to odleciałam z solnych źródeł, aby rozpamiętywać ostatnie słowa Khardaha oraz wizję oddalających się szerokich pleców.
Zamrugałam powiekami, wyrwana z rozmyślań, słysząc niewątpliwie żart Wędrownego.
Spojrzałam na niego i również się zaśmiałam, strzepując skrzydłami, na których osiadały płatki śniegu.
– Niektórzy pewnie w to wierzą, ja jestem zdania, że lepiej wrogów trzymać blisko – odpowiedziałam w podobnym tonie, marszcząc lekko nos.
Kiedy samiec wyciągnął łapę w kierunku Czaromgły, przekrzywiłam głowę w zainteresowaniu. To ciekawe, chyba nie wiedział czym są kompani i na czym polega więź z nimi. Ametystowe ślepia cienia spojrzały czujnie na Wodnego, a gdy ten musnął jej dymną powierzchnię, poczuł nieznaczny tylko opór, a dym zafalował wokół jego palców, aż musnął moje futro.
– To cień, oswoiłam ją na swojej pierwszej wyprawie – wyjaśniłam, słuchając jego opowieści. – Przykro mi z powodu twojej straty. Mam nadzieję, że tutaj znajdziesz to, czego szukasz, a twoje życie będzie szczęśliwe – odpowiedziałam mu, mając nadzieję, że jest to szczere.
Przecież gdzieś w tym świecie powinno być trochę sprawiedliwości, prawda? Moja nie mogła być... taka.
Propozycja latania brzmiała kusząco. Wiele bym dała, aby móc po prostu odpłynąć, pozwolić mięśniom się zmęczyć, a umysłowi odlecieć gdzieś w siną dal.
Uśmiechnęłam się więc szeroko, a następnie wybiłam się z tylnych łap do przodu, rozkładając dwie pary skrzydeł. Zatrzepotałam nimi z werwą, wzbijając się w górę praktycznie pionowo, aż znalazłam prąd wznoszący, który pozwolił mi się wzbić wyżej i wyżej, byle dalej ku niebu. Wygkręciłam ciało w pionowym piruecie, a następnie wyrównałam lot, rzucając samcowi wyzywające spojrzenie z góry.
: 26 gru 2019, 2:23
autor: Śnieżna Zadyma
Nie mogłem się nadziwić widokiem magicznej istoty. A tu wszystko było magiczne, skomplikowane, powiązane... poznane. Dla mnie to był obcy świat, przepełniony nieznanymi istotami. Gładząc coś co wydawało mi się grzbietem półmaterialnej istoty, mimowolnie wypłynął na mój pysk przyjazny uśmiech. Ledwo poczułem Cienia, a jednak miałem wrażenie, że sprawia mi przyjemność głaskanie towarzyszki smoczycy.
– Jest prześliczna – powiedziałem z zapartym tchem. I nie chodziło mi o sam wygląd, ale o jej wyjątkowość. Nie znałem się na tym i dobrze, że nie wygadałem się wcześniej, że wziąłem ją za samca. Więcej już nad tym się nie zastanawiając, opuściłem łapę i kiwnąłem z podziękowaniem głową, za ciepłe słowa. Potem lekko się cofnąłem widząc, jak samica rozkłada dwie pary skrzydeł. Uśmiechnąłem się na ten widok, bo bardzo chciałem je zobaczyć w pełnej krasie. Co prawda, nie byłem w stanie zobaczyć ich prawdziwej barwy, ale prześwitujące przez pajęczynki błony białe światło księżyca, zakreśliło na ich powierzchni srebrzyste wzorki, które przemykały w losowych kierunkach jak deszcz planetoid.
Sam rozłożyłem lekko swoje skrzydła, ale nie ruszałem się z miejsca. Patrzyłem na nią z dołu, jak się wznosi i wykonuje piruet z lekkością jakiej jeszcze nie widziałem. To zapewne zasługa drugiej pary skrzydeł. Gdybym mógł, to bym zagwizdał, ale i tak nie pozostawiłem tego bez komentarza:
– Niezła jest! – zachichotałem z uznaniem, a potem wyskoczyłem w przód, a gdy łapami dotknąłem pokrytej śniegiem ziemi, odbiłem się od niej jeszcze mocniej i zamachałem skrzydłami wzbijając w powietrze setki milionów srebrzysto-białych płatków, które w świetle księżyca wyglądały jak gwiezdny pył. Opuszczając silne skrzydła wzbijałem się coraz wyżej, aż wreszcie i ja poczułem wiatr, który pomógł mi osiągnąć jeszcze wyższy pułap, a potem z całych sił dwukrotnie uderzyłem skrzydłami prostując sylwetkę. Dzięki nabranemu zapasu prędkości, mogłem wykonać podobny piruet, ale o trochę innym wyglądzie. Moje skrzydła były do połowy rozwinięte i uginały się użebrowaniem do zewnątrz nadając mi równie ładnego wyglądu, lecz zdecydowanie mniej zwiewnego. Od razu było widać, że nie mam tej lekkości samicy i moimi atutami jest dynamika.
Kiedy wytraciłem prędkość wygiąłem grzbiet do tyłu i opadłem na grzbiet, a następnie obróciłem się wokół własnej osi i ponownie rozłożyłem skrzydła... tuż obok czekającej na mnie samiczki. Popatrzyłem na nią, a potem pod nas, na ziemię zaścieloną białym puchem.
– Co jeszcze potrafisz? – zapytałem ciekaw, czy coś jeszcze mi zademonstruje. Nie wiedziałem, czy wypada mi ją prowokować do pokazów. – Może się pościgamy? – zapytałem z błyskiem w oku. To była moja ulubiona dyscyplina. – To dobre na złość albo smutek. Jak miałem jakieś problemy, to machałem skrzydłami tak szybko aż mi nie przeszło. I tak oto zostałem samozwańczym mistrzem prędkości – zaśmiałem się niewątpliwie dumny z tego tytułu. Oczywiście moja propozycja miała inny kontekst, bo przyznałem się między wierszami do sposobu w jaki poprawiam sobie humor. Nie sądziłem, że mój pomysł kiedyś komuś na cokolwiek się przyda. Potrzeba rywalizacji, to normalne u samców i coś jak najbardziej naturalnego.
– Przegrany opowie o tym co go ostatnio spotkało przykrego, zgoda? – zaproponowałem. Byłem gotów zrozumieć jeśli samiczka nie chciałaby podjąć wyzwania, ale z doświadczenia wiedziałem jak ważna była rozmowa na trudne tematy z kimś komu można było zaufać. Czy ja kimś takim byłem dla Wrzosowisk? Nie łudziłem się, że tak, ale zawsze mogła przecież coś zmyślić, a ja i tak bym się tego nie domyślił.
: 26 gru 2019, 10:58
autor: Mgliste Wrzosowiska
Byłam próżna do szpiku kości.
Tak, wiedziałam o tym, a zwłaszcza teraz, gdy moje serce krwawiło, powoli oblekając się warstewką tężejącego szronu, zlepiającego jego rany, ja rozkoszowałam się tym, że ktoś patrzy na mnie z podziwem. Błyszczącymi ślepiami obserwowałam postać w dole. Zadarty pysk i szeroko rozwarte oczy. Była to dla mnie rekompensata tego zawodu, który dźwięczał pod moją czaszką, zduszonego w prawie warkocie.
Świeża fascynacja była słodka, niczym miód, świeża jak wczesny jesienny poranek. Spłukiwała częściowo gorycz zastałą na duszy, chociaż na chwilę.
Wykorzystywałam to, aby móc się tym upajać do czasu, aż i on nie pozna mnie lepiej – i znienawidzi.
Eksponowałam więc swoje ciało w księżycowej łunie, która posrebrzała moje łuski, a wiatr mierzwił przyjemnie futro chłodnymi szponami. Uśmiechałam się, bo tylko to mi pozostało. Zewnętrzne piękno skrywające brzydotę duszy.
Leniwy ruch skrzydeł nabierających powietrza, piekący mroźny oddech przypominający mi, że żyję i nie zależnie, co się wydarzy nie dam się doszczętnie zniszczyć głupim marzeniom rozpryśniętym, niczym górski kryształ oderwany od powały.
Obserwowałam więc wznoszącego się ku mnie samca, pełen werwy, nieskrępowanego szczęścia.
Był taki niewinny, a ja, jak prawdziwa bestia, chciałam zanurzyć się w niej na chwilę, skąpać w tych ciepłych kaskadach, upić kilka łyczków.
Słysząc jego pytanie, uśmiechnęłam się zmysłowo niepełnymi wargami, przymrużając delikatnie perłowe powieki.
– Więcej, niżbyś przypuszczał, Sorei – mruknęłam, wsączając te słowa wprost do jego umysłu ciepłą pieszczotą.
Zaśmiałam się miękko, mrugnęłam ku niemu, przyjmując wyzwanie.
Samozwańczy mistrz prędkości, tak? Zatem spotkałeś Boginię, mój drogi – pomyślałam.
Tym razem nie zamierzałam dawać samcowi forów, jak to zwykle robiłam przy płci brzydszej, kokietując ich. Potrzebowałam prawdziwego wysiłku, palącego bólu mięśni, aby zapomnieć. Lot był moim drugim żywiołem, wyklułam się po to, aby łączyć się z Niebem, dlatego też ledwo musnąwszy go jednym ze skrzydeł, wygięłam smukłe ciało w prawo, składając częściowo skrzydła, by opaść gwałtownym korkociągiem ku szponom ziemi.
Skok nad lodową taflą rozprostowałam ramiona, łapiąc wiatr w błony i wzbiłam się w górę, młócąc skrzydłami, łącząc się z wiatrami oraz zimnem. Wzleciałam ponad niego, a następnie wyprysnełam szerokim zamachem w przód. Czasem nieco opadałam w poziomych obrotach, to wznosiłam się niczym jaskółka, kręcąc karkołomne beczki, a potem gnałam coraz szybciej i szybciej przed siebie, aż niebo i ziemia zlały się w jedno i nie wiedziałam gdzie góra, a gdzie dół. Nie oszczędzałam go, zwodząc, kusząc, zbliżając się, by znowu odlecieć skrzydło poza jego zasięg. Czasem wzlatywałam ponad niego, muskając futrzastą kitą jego kark, a potem opadałam w obrocie pod niego, brzuchem do brzucha, pazurami zaczepiając jego przednie łapy.
I znowu gnałam hen daleko.
: 26 gru 2019, 12:36
autor: Śnieżna Zadyma
Moja fascynacja jej aparycją nie sprowadzała się tylko to bodźców zewnętrznych, bo ktoś pachnący jak ona, emanujący magią i oddający się szlachetnej misji pomagania cierpiącym, nie mógł być brzydki w środku. Nigdy bym w to nie uwierzył.
Niestety. Świat był okrutny dla takich jak ona. Bezwzględnie wybijał czystą ufność i brutalnie łamał serca. Mgliste Wrzosowiska mogła mieć to już za sobą, albo los dopiero szykował na nią parzące sidła. Patrząc na nią, płynącą na wietrze jak piękny okaz motyla, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że była krucha, a jednocześnie wigorem i emanacją życia przerastała całą wyspę. Chciałbym w takich momentach powrócić do dzieciństwa i poprosić matkę aby nauczyła mnie władać czasem. Mielibyśmy teraz całą wieczność dla siebie.
Chwytaj wiatr
Powtarzałem sobie, kiedy spotykała mnie okazja, aby dotknąć nieuchwytnego. Zaledwie jedno muśnięcie skrzydłem wybudziło mnie z letargu, a potem mruknąłem coś pod nosem. Chyba dałem się zahipnotyzować. "Oddałem jej" delikatnym potrąceniem spodu skrzydła wierzchem własnego. Jej śmiech był cieplutki i otulał szczerością, aż zapomniałem o przenikliwym chłodzie wgryzającym się pod skórę drobnymi lodowatymi kiełkami. Przeciągnąłem wzrok po jej ciele, kiedy zakręciła i zanurkowała ku ziemi. Uśmiechnąłem się pod nosem i wykonałem podobną akrobację: przewróciłem się w prawo i złożyłem prawe skrzydło, lewe zostawiłem rozciągnięte do 1/2 rozpiętości pozwalając wprawić me ciało w kontrolowany korkociąg. Chciałem ją z zaskoczenia pochwycić w tym szaleńczym skoku, ale wystarczyłoby po prostu dotknąć jak w zabawie w berka. Ale niespodziewanie samiczka uciekła mi przyspieszając jak pocisk. Dla naszego bezpieczeństwa zaniechałem pościgu i odgiąłem się równolegle do ziemi. Me potężne skrzydła załopotały w proteście na tak gwałtowne wystawienie ich na wiatr. Złapałem równowagę i spojrzałem pod siebie poszukując samiczki. Nieco się zmartwiłem, kiedy na tle połyskującej tafli jeziora nie zobaczyłem zapamiętanego kształtu. Świst powietrza w uszach zagłuszył opadającej na mnie samicy. Wzdrygnąłem się jak oparzony, kiedy poczułem muśnięcie na karku i przez to lekko wyhamowałem w powietrzu.
– Osz ty! – zaśmiałem się rozbawiony udanym psikusem.
A potem zaczęła się prawdziwa gonitwa. Niemal jednocześnie zaczęliśmy gnać przed siebie jak oszalali. Ziemia mknęła pod nami, zmieniając kształty. Kontury srebrzystych jezior zlewały się z bezkresnymi równinami, a powietrze przyciskało się do ciała coraz mocniej, aż wreszcie wszystko przycichło. Byliśmy tylko my. W zapomnieniu, bez skrępowania tańczyliśmy wokół siebie. Figlarnie zaczepiałem jej gęstą grzywę, kiedy byłem nad nią. A nawet, kiedy była pode mną, obrócona brzuchem do mnie, złączyłem nasze przednie łapy i tak trzymając pociągnąłem ją jeszcze mocniej do przodu wyciskając ze swoich ogromnych skrzydeł ostatnie zapasy mocy, a potem położyłem się na lewe skrzydło wprawiając nasze ciała w poziomy korkociąg, którego zwieńczeniem było pociągnięcie jej za łapy i wypchnięcie do przodu. I podziwiałem ją. Patrzyłem jak się wybija na tych swoich podwójnych skrzydłach obejmując prowadzenie.
Nie zależało mi na zwycięstwie. Ja już odebrałem swoją nagrodę. Był nią niezapomniany lot pośród gwiazd z najpiękniejszą samicą całego kontynentu. Byłem wniebowzięty i mogłem pogodzić się z porażką. Ale to nie koniec zabawy. Miałem jeszcze trochę energii więc odbiłem się jeszcze mocniej ignorując protestacyjne zakwasy w mięśniach. Pochyliłem się w dół i podleciałem pod Wrzosowiska i grzbietem podbiłem ją jak piłeczkę, a potem rozpostarłem skrzydła i przeszedłem do szybowania, stopniowo wytrącając prędkość.
: 26 gru 2019, 13:07
autor: Mgliste Wrzosowiska
Świat nie miał w sobie zbyt wiele ze sprawiedliwości. Czyste dusze szybko były brukane jarzmem rozczarować, nazbyt zgorzkniałej dorosłości, która rozdzierała delikatny materiał ufności, odbierając słodkie cząstki niewinności.
Te czasem wracały, jako gwiezdny pył, ledwo wspomnienie, częściej jednak gasły, niczym iskry dogasającego ogniska.
Pozwoliłam się porwać do tańca nocnych gwiazd, które wirowały wokół nas, jako tło widmowych tancerzy. I może gdzieś tam, z wysokości, faktycznie spoglądali na nas przodkowie.
Chłód wprawiał w odrętwienie moją skórę, ale wysiłek rozgrzewał mnie od środka, niczym leniwie płynąca magma dostarczająca życie w obumierające członki. Żyliśmy tą chwilą, wchodząc w zdrową rywalizację, nie wiedziałam kiedy ta przerodziła się w harmonijną grę. Delikatne gesty i poigrywanie ze sobą.
I w końcu zapomniałam. Tak bardzo tego pragnęłam.
Spokój spłynął na mój umysł, wypełniając się czystymi doznaniami, pędem wiatru we włosiu, ciepłym dotykiem jego łap, uśmiechem wkradającym się pod rąbek serca chociaż na kilka mgnień. Pozwoliłam na to, bo tego potrzebowałam.
Kiedy złączył nasze łapy, abym wysunęła się w przód, nagle poczęliśmy się kręcić, a ja zamknęłam powieki, śmiejąc się w głos. I wystrzeliłam w górę niczym srebrno fioletowy pocisk, rozkładając szeroko skrzydła, zawisając na kilka uderzeń serca na tle srebrzącego się księżyca.
~ Spójrz na to srebro, krew Bladej Twarzy,
która nas obmywa, niczym gwiezdne kaskady.
Poczuj ten chłód, muśnięcie wietrznego skrzydła!
Wolność, jej smak, słodka rozkoszy życia.
Zapomnij o złym. Daj się porwać.
Teraz. ~ zanuciłam w naszych umysłach, magią wiążąc go przez chwilę ze sobą. Obserwowałam, jak spada lotem szybowym. Wygięłam ciało do tyłu, opadłam łukiem ku niemu, aby zrównać się nad nim równolegle, między nami cienka pusta przestrzeń. Zanurzyłam szpony w jego futrze, otulając szyję. Ziemia zbliżała się powoli, zaśnieżona wysepka. Uśmiechnęłam się, przekręciłam kontrolowanie, aby znaleźć się pod nim. Patrzyłam błyszczącymi lazurowymi ślepiami w jego złote. Czerwona mgiełka mocy otoczyła nas szczelnie ciepłym, gąbczastym powietrzem, gdy poczeliśmy spadać w dół, ku śnieżnej zaspie, gdzie przetoczyliśmy się, a moja moc chroniła nas od bólu, twardego spotkania z ziemią. Zaśmiałam się ochryple, bo chcąc lub nie, musiał wylądować na mnie. Jeszcze jakiś czas moc migotała wokół nas, aż rozprysła się setkami migotliwych iskier. Ciągle trzymając palcami jego szyję, oddychałam ciężko, zmęczona po locie. Przekrzywiłam delikatnie jasny pysk, owiewając go ciepłym oddechem, a następnie liznęłam go w policzek ze stłumionym śmiechem.
Ciepło ciała przy ciele było tym, czego pragnęłam. Byłam pusta, zachłanna i bezwstydnie sięgnęłam po okruszynę od niego.
– Jesteś świetnym lotnikiem, Sorei – wyrzekłam nieco ochrypłym od chłodu wiatrem, puszczając jego szyję, uwięzioną pod moimi zielonymi szponami.
Skrzydła miałam rozpostarte po bokach, a moja pierś unosiła się dziko.