Strona 23 z 37
: 09 lut 2017, 13:13
autor: Obojętny Kolec
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
–
Tu? Tu, to znaczy... no tu. Gdzie mieszkają stada. – Odparła, zdając się nie do końca pojmować skąd czarny wziął takie pytanie. –
Tak ogólnie. Za tą waszą barierą wszystko wygląda trochę inaczej. – W końcu wyszczerzyła się na powrót. Nie rozwijała tej myśli, sądząc, że teraz samiec zrozumiał jej słowa.
Wystawiła pierś na działanie ciepła i zamruczała jak rozleniwiony kot.
–
Dzięki. – Rzuciła po chwili, otworzywszy jedno oko, by zerknąć na czarodzieja. –
Masz w tym wprawę, nie? W czarowaniu. – Sprecyzowała. –
Przychodzi ci to z łatwością. Niewinna, moja koleżanka z Ziemi również czaruje, ale wydawała się poświęcać na to więcej skupienia niż ty. Dlaczego tak jest? Jesteś w tym po prostu lepszy? – Zagadnęła, otworzywszy już oba ślepia, by z ciekawością zatrzymać je na pysku starszego samca.
To prawda, ze Tęcza była pogodna. Być może była takim typem smoka, który przeszłość zostawia przeszłości. Wspomnienia śmierci rodziny, trudów podróży, samotności... wciąż tkwiły w niej zadrą, ale co przyszło by jej z rozpamiętywania tego an każdym kroku, obarczania bólem innych smoków, burzenia ich spokojnego, szczęśliwego życia swoimi problemami? Dopasowywała się więc. Dawała z siebie jak najwięcej życzliwości i radości, by potem chłonąć ją od innych. To czyniło ją szczęśliwą.
: 10 lut 2017, 0:09
autor: Kruczopióry
– Cóż... Prawdopodobnie jestem lepszy, tak – stwierdził, uśmiechnąwszy się. Jakkolwiek nie miał zamiaru się tym specjalnie chełpić, nie miał zamiaru też na silę zgrywać skromnego, udając, iż jest inaczej. – Zajmuję się czarodziejstwem; za pomocą magii walczę i trenuję, aby w razie potrzeby móc stanąć w gotowości do obrony stada i przyjaciół. Przy okazji... a może przede wszystkim: opanowałem też podobne twory – stwierdził, mrugnąwszy porozumiewawczo ślepiem. – Bo choć można jej używać do walki, magia służy przede wszystkim aby dawać radość. Aby... spełniać marzenia. Bo czy mocy tworzenia wszystkiego, co sobie wyobrazisz, nie można właśnie nazwać mocą spełniania marzeń? – zapytał, zas jego kły wyszczerzyły się jeszcze z radości.
A potem cicho kłapnął, rozsiadły się na śniegu wygodniej; nie odrywał wzroku od Tęczowehj, cały czas obserwując młodą, która najwidoczniej czerpała nie tylko pożytek, ale i radość z jego wyobrażenia. I jak długo stan ten trwał, tak długo czarodziej pragnął swoje wyobrażenie utrzymywać w mocy.
– Ciekawi mnie twoja przeszłość; jak rozumiem, pochodzisz zza bariery – rzekł pogodnym tonem, nie spuszczając ślepi z młodej. – Różne opowieści słyszałem o tym świecie: czasami piękne, a czasami straszne... Byłabyś chętna opowiedzieć mi, co spotkało tam ciebie? – zapytał, zamrugawszy oczami. Zdawał się odprężony i spokojny, jednocześnie jednak spojrzenie zdradzało nieskrywane zainteresowanie historią Tęczy. Bo czym każdy smok nie pisał swojej historii? I czy każda z tych historii nie była na swój sposób wyjątkowa...?
: 14 lut 2017, 1:23
autor: Obojętny Kolec
Ach, więc był czarodziejem. Jednym z tych, którzy wybrali taką ścieżkę, połączyli z nią swoje życie. Samiczka przyjrzała się czarnemu z jeszcze większą uwagą, co w gruncie rzeczy można było odebrać jako niegrzeczne. Złote oczy kontemplowały wyraz jego pyska jakby chciały zajrzeć pod ten radosny wyszczerz. Nie miała zamiaru być bezczelną. Magia ciekawiła ją, podobnie jak jej użytkownicy, ale jak do tej pory nie miała okazji o tym porozmawiać. A nawet więcej, ona nawet nie wiedziała, że musi opanować podstawy magii, by zostać pasowaną na wojownika. Teraz zastanawiała się co takiego musi mieć w sobie smok, by zacząć magii używać. Czy w Kruczopórym było coś... specjalnego?
– A jakże, można. – Odparła po chwili, przekrzywiając głowę. Uśmiechała się zaczepnie. – Czy to... czy magia nie jest trudna? – Wskazała na płomień. – Co trzeba zrobić, by posługiwać się nią tak swobodnie jak ty? Każdy może się tego nauczyć? – Zalała go pytaniami zanim jeszcze zdążył zadać własne, na dźwięk którego samiczka drgnęła zaskoczona. Było to jednak ten rodzaj zaskoczenia, który sprawiał satysfakcję. Cieszyło ją, że wciągnęła nieznajomego w rozmowę, szkoda tylko, że sprowadzała się ona do rozpamiętywania kwestii, które wolała pozostawić na dnie serca.
Łatwo było wyczytać z ekspresywnej Tęczowej towarzyszące jej teraz uczucia. Dziwną mieszankę zadowolenia, zmieszania i ciekawości. Przez chwilę patrzyła mu prosto w oczy, jakby zastanawiała się skąd ta ciekawość jej przeszłością, ale w końcu odetchnęła płytko, wypuszczając nosem obłoczki pary.
– Pochodzę zza bariery. – Przyznała po chwili całkiem swobodnym tonem, choć przecież jej historia nie miała w sobie nic pozytywnego. – Obawiam się jednak, ze nie było w niej nic nadzwyczajnego. – Wzruszyła barkami. Chabrowo-pomarańczowe pióra zaszeleściły miękko. – Wiesz... ostatnio spotkałam pewnego smoka, który wspomniał, że moja historia jest jedną z wielu. Podobno często przychodzą tu tacy, co stracili rodzinę za barierą. Jestem właśnie takim przypadkiem. Ot, znajda bez rodziny. – Przyznała, zdając się bez żalu, ale trudno było jej utrzymywać dobrą minę do złej gry. Chyba musiało minąć więcej czasu zanim zupełnie się z tym pogodzi. Spuściła wzrok, spoglądając na jasny, magiczny płomień. Zdziwiła się jak ciężko było pogodzić się ze stratą. Gdy o niej nie myślała, gdy starała się wypełniać czas tak, by nie skupiać się na przeszłości, nie czuła bólu. Lecz z chwilą gdy wracała myślami do wspomnień roześmianych pysków swoich braci, matki, ojca... coś w niej pękało. Przestraszyła się tego uczucia, pękającej tamy, która groziła powodzią łez.
Poruszyła się niespokojnie i uśmiechnęła na przekór smutkowi i rosnącej panice. Musiała zmienić temat, tak było najbezpieczniej.
– Więc widzisz, moja historia to nic ciekawego, ale twoja! Och, twoja musi być niezwykła. – Z nowym zapałem chwyciła się nowego tematu. – Widać po licznych bliznach i świeżych ranach, że masz ciekawe życie. No i... masz chyba sporo księżyców na karku, prawda? Opowiedz mi swoją historię. – Każdym słowem łatała pęknięcia na tamie, by w końcu niemal zupełnie odzyskać poprzednią równowagę.
: 17 lut 2017, 0:38
autor: Kruczopióry
– Czy magia jest trudna? To dobre pytanie. Ja magię od zawsze uwielbiałem – odpowiedział czarodziej, uśmiechając się. – Uczyłem już wiele smoków magii, bywało z tym różnie: niektórzy od razu pojmowali jej działanie, inni musieli ciężko pracować, aby wymyślić choćby drobny kamyczek. To coś, co chyba zależy od konkretnego smoka... ale na pewno każdy, choćby nie czuł w magii swojego przeznaczenia, może ją opanować – stwierdził, uśmiechnąwszy się szeroko. Sam jednak posmutniał nieco, gdy młoda skrzętnie starała się ominąć temat swojej przeszłości, jakkolwiek bowiem pomijała konkrety, szybko wyczytał z jej ślepi, iż nie wszystko było tam w porządku.
Ale czy mogło go to dziwić...? Czy nie każdy smok zza bariery miał za sobą inną, straszną, mniej lub bardziej okrutną przeszłość...?
– Każda historia jest ciekawa – rzekł czarodziej, obserwując uważnie młodą. – Niemniej rozumiem, że trzeba dodać ci odwagi; w porządku. W takim razie ja swoją historię opowiem ci jako pierwszy... – zagaił, jednocześnie podchodząc bliżej samicy. Ustawił się tuż obok niej, przy boku, nieomal dotykając, po czym szturchnął Tęczową nieco zadziornie, wyszczerzy przy tym szeroko swoje kły.
– Najpierw jednak muszę cię zapytać: którą historię? – odezwał się znowu, zamrugawszy ślepiami do smoczycy. – O tym, jak uciekałem ze stada przed brutalną przywódczynią? O tym, jak pokonałem piętnaście drapieżników boga niesłusznej wojny, Viliara? A może o tym, jak na polowaniu natknąłem się na krowę? – zapytał, przy tym ostatnim parsknąwszy cicho śmiechem. Tak, wiele już interesujących wydarzeń nazbierało się w życiu Kruczopiórego, wydarzeń, z których pewnie można by napisać nie najgorsza książkę... o ile oczywiście smoki mogły wiedzieć, czym jest książka.
Bądź co bądź, samiec wpatrywał się w Tęcozwa pogodnie, jakby zachęcając ją w ten sposób do drążenia tematów. A może sama wyjdzie z inicjatywą, zadając jakieś pytanie...?
: 18 lut 2017, 4:21
autor: Obojętny Kolec
Wieść o tym, że każdy może nauczyć się magii była Tęczowej bardzo miła. Samiczka chciała sięgnąć po choćby odrobinę tego cudu. Nie sądziła bowiem, że byłaby w tym dobra, ale koniecznie pragnęła spróbować.
Nie zdziwiła się kiedy samiec siadł tuż obok niej. Nie odsunęła się, a jedynie zaśmiała ciepło, gdy szturchnął ją w bok. Dla niej taka naturalność była czymś powszednim i to częściej ona wprawiała kogoś w zakłopotanie swoim brakiem poszanowania dla cudzej prywatnej przestrzeni. Gdy więc smok zdecydował się zbliżyć, jedynie wywołał w Tęczowej naturalne poczucie sympatii.
Kiedy mówił, odciągając jej uwagę od smutku jaki czuła, mógł dostrzec subtelny podziw, zapewne związany z historiami jakie miał do opowiedzenia. I bogowie Tęczowej świadkami, że chętnie posłuchałaby wszystkich tych opowieści, przecież nie mówiła o tym jedynie po to, by zmienić temat (choć był to powód główny), ale wpadł jej do głowy inny pomysł, a do tego czuła się zobowiązana wyjaśnić dlaczego uważa swoją historię za nudną, czy raczej dlaczego chce, by rozmówca uważał ją za niegodną opowieści.
– Tu nie chodzi o odwagę. – Westchnęła płytko, uśmiechając się do pełgających płomieni. – Nie wstydzę się swojej historii, po prostu nie chciałabym się rozpłakać, albo coś. Bo to smutna historia. Ma smutny koniec, wiesz? Dla nich, nie dla mnie. Ich koniec jest... moim nowym początkiem. – Gorzki uśmiech wykrzywił kolorowy pyszczek. Powiedzenie tego na głos wywołało nieprzyjemny dreszcz, który nieco nastroszył pióra jej skrzydeł i bladozieloną grzywę na karku.
Odetchnęła głęboko i zerknęła na samca kątem oka, wyraźnie badając czy czasem nie czuje się osaczony przez jej wyznanie. Gdy znów się odezwała, brzmiała jednak dużo pogodniej.
– Jak tak dalej pójdzie, to pół stad będzie znało moją historię. Ale jest w tym coś jednocześnie niepokojącego i kojącego. Bo jeśli opowiem jak wyglądało moje życie, nikt nie będzie się dziwił jaka jestem, prawda? Ale też wszyscy będą to wiedzieć i kompletnie stracę urok tajemniczej przybyszki zza bariery! – Roześmiała się dźwięcznie, choć brakowało śmiechowi szczerej radości.
W końcu wykrzywiła szyję tak, by móc spojrzeć samcowi w pysk. Magiczny płomień rozświetlał złoto jej oczu, przydawał mu ciepła.
– To może zrobimy tak, skoro sądzisz, że każdy może nauczyć się magii, to może mnie jej nauczysz? A ja w zamian będę dobrą uczennicą i opowiem ci jak to ze mną było, hm? – Tym razem to ona trąciła go lekko w bark. – Choć nie powiem, naprawdę jestem ciekawa twoich przygód. Piętnaście drapieżników? Ucieczka ze stada? Krowa? To wszystko brzmi bardzo intrygująco. – Zmrużyła oczy i wyszczerzyła kły w szerokim, zaczepnym uśmiechu. – Może opowiesz mi je w zamian za inne historie? Jakieś wymyślę na tę okazję. – Mrugnęła do niego jednym okiem i zaśmiała się ciepło. – A może nawet dorobię się własnych, zupełnie prawdziwych... kto wie!
: 19 lut 2017, 2:10
autor: Kruczopióry
– Też nieraz płakałem. Nie przejmuj się – stwierdził czarodziej, który znów wyszczerzył szerzej swoje kły. Jednocześnie jego wzrok powędrował przed siebie, w górę, zaś czarne ślepia delikatnie zajaśniały w blasku Złotej Twarzy. – Oprócz czasów, gdy nie mogłem płakać, będąc ślepym – dodał, parsknąwszy cicho śmiechem. Przez chwilę, trochę udając namysł, przewrócił łbem raz na lewo, raz na prawo, szybko jednak jego uwaga ponownie skupiła się na Tęczowej.
– Nauka za opowieść to uczciwy układ. A nawet układ korzystny dla mnie, bo ja bardzo lubię uczyć magii – stwierdził pewnym tonem, nie tracąc rezonu. Jego spojrzenie znów w całości skupione było na młodej samicy, która choć powściągliwa w słowach, zdawała się nie chcieć trzymać dystansu. I bardzo mu się to podobało; dość już miał kontaktów ze smokami, które w taki czy inny sposób krępowały się na byle dotyk.
– Zaczniemy od początku... moja droga. Właśnie zdałem sobie sprawę, że mi się nie przedstawiłaś – stwierdził, znów parsknąwszy śmiechem. – Maddara to nic innego jak moc materializacji wyobrażeń. Moc polegająca na tym, iż twór, który istnieje na początku tylko i wyłącznie w twojej głowie, znajduje sobie miejsce nie tylko tam, ale także w rzeczywistości. Myślę, że z tego powodu właśnie maddarę można nazwać siłą spełniania marzeń – stwierdził, cały czas się uśmiechając. – Musisz być jednak bardzo dokładna i bardzo dobrze wiedzieć, co chcesz stworzyć, inaczej energia nie usłucha cie i umknie – dlatego właśnie od wyobraźni zaczniemy. Po myśl o... o małym płomyku, o! – zaproponował z lekką zadziornością w głosie. – Prostym, niewielkim, niezbyt skomplikowanym, lepiej nie przesadzać z wyobrażeniem na pierwszy raz. Zamknij oczy i dokładnie zastanów się, jak wygląda: pomyśl o jego barwie, o kształcie, o zapachu, temperaturze... i o każdej innej cesze, która przychodzi ci d głowy. To bardzo ważne; musisz wiedzieć, jak płomyk ma się prezentować, kiedy wreszcie zostanie stworzony – podkreślił, nieco spoważniawszy, jako że ten moment nauki wymagał odrobiny skupienia. – Kiedyś skończysz, opisz mi swoje wyobrażenie najdokładniej, jak tylko potrafisz. potem... zobaczymy, co dalej – powiedział ciut szelmowsko, choć właściwie nie było trudno domyślić się, co będzie dalej. No bo chyba zdawało się oczywistym, iż w którymś momencie od teorii przejdą do magii, prawda?
: 21 lut 2017, 14:53
autor: Obojętny Kolec
– Nie przejmuję się. Za bardzo. Po prostu niezręcznie tak płakać przy kimś kogo się właściwie nie zna. – Wyjaśniła, uśmiechając się ciepło.
Samiec z łatwością przyznał się do słabości. Tęczowa nie spodziewała się tego. Bardzo ceniła sobie szczerość i w pewien sposób Kruczopióry teraz jej zaimponował. Tym bardziej nawet, kiedy wspomniał o tym, że był ślepy i najwyraźniej wyszedł z tego. Ale chwileczkę... czyli nie miał oczu? I jak to się stało, że znów widział? Bezwiednie zatrzymała spojrzenie na jego oczach. Zmarszczyła nosek w zastanowieniu, ale nim zdążyła zapytać, samiec zgodził się na układ.
Odpowiedziała mu więc uśmiechem i dziarskim skinięciem głową, zostawiając pytanie na później. Jeśli nic się nie zmieni będą mieli później czas na rozmowy.
– Świetnie! I przepraszam. – Zachichotała. – Wciąż mi się to zdarza. Nazywam się Tęcz... Tęczowa Łuska. Choć nie mam na grzbiecie ani jednej łuski. – Zerknęła na swój bok jakby chciała sprawdzić, czy faktycznie czegoś nie przeoczyła. Futro jednak pozostawało futrem, pyszniąc się intensywnym chabrowym odcieniem.
Powróciła spojrzeniem do Kruczego, który własnie rozpoczął swój wykład. Nadstawiła więc uszu i słuchała, z mądrą miną kiwając głową.
Moc materializacji wyobrażeń. Siła spełniania marzeń. Brzmiało niesamowicie i bardzo, bardzo intrygująco. Ogon Tęczowej rozpoczął taniec ekscytacji. Już niemal zapomniała, że po tej całej nauce będzie musiała dotrzymać słowa i opowiedzieć o sobie ze szczegółami. Wprawdzie nie sądziła, by magia była taka prosta jak przedstawiał to Kruczy, choćby z tego względu, ze dla niego posługiwanie się nią było niemal jak oddychanie. Nie widziała, by skupiał się na utrzymywaniu tworu, który wciąż pełgał wesoło, roztaczając wokół przyjemne ciepło.
Zadanie nie wydawało się trudne. Wyobrazić sobie płomień, nic trudnego! Jeden wciąż miała przed pyskiem, suszył jej futro i chronił przed zmarznięciem.
– Pomyślmy... – Mruknęła.
Płomień... zamknęła oczy (wszak w ten sposób łatwiej sobie coś wyobrazić) i zastanowiła się. Płomień... jest pomarańczowy, choć im bliżej środka, staje się jaśniejszy, żółty, oślepiający... Im dalej od środka, tym czerwieńszy. Podłużny, leciutko falujący i... ciepły. Im bliżej, tym cieplejszy, by w bardzo bliskiej odległości zwyczajnie parzyć. Niewielki... Tęczowa wyobraziła sobie maleńki płomyk, nie większy od jej szpona. Rozświetlał ciemność przyjemnym, ciepłym blaskiem.
– Płomyk jest. – Odezwała się po chwili, uśmiechając się tak, jakby odrobinę ją to bawiło. Może sądziła, że nie jest w stanie sprawić, by płomyk się pojawił? – Jest niewielki, nie większy niż mój szpon. Pomarańczowy, a właściwie... oślepiająco żółty. Może dlatego, że wokół jest ciemno... Ma podłużny kształt i drga leciutko, tak jakby w okolicy nie było wiatru. Jest ciepły, ale da się to wyczuć dopiero będąc bardzo blisko, jest przecież malutki. – Uśmiechnęła się czule, zupełnie jakby opowiadała o jakimś uroczym stworzonku, a nie potencjalnie niszczycielskiej sile ognia. – Gdyby jednak włożyć weń palec, można by było się oparzyć. Nie pachnie, bo przecież nie jest wynikiem spalania się czegokolwiek. – Otworzyła jedno oko i zerknęła na Kruczopiórego. Z trudem zachowywała powagę.
: 22 lut 2017, 0:28
autor: Kruczopióry
– Cóż, ja jestem Kruczopióry, a jednak nie mam ani jednego pióra – skomentował czarodziej, przewróciwszy ślepiami. Uśmiech z jego pyska nie schodził nawet na moment. – I rozumiem, że czasem nie tak prosto przełamać bariery... myślę jednak, że jest to warte. W końcu nieopowiadanie historii wcale nie sprawia, że tej historii nigdy nie było, nieprawdaż – dodał, mrugnąwszy porozumiewawczo ślepiem. Na tym jednak komentarz zakończył – oto bowiem młoda musiała skupić się na lekcji. A to nie takie proste, gdy trzeba wciąż rozmawiać!
– W porządku – rzekł czarodziej, skinąwszy łbem, gdy Tęczowa opowiedziała mu o wyobrażeniu. – Miej ten płomyk w głowie cały czas; to ważne, inaczej maddara nie zadziała. I jeszcze raz zamknij oczy. Teraz będzie trudniej – zaznaczył. Jego wyraz pyska stał się nieco poważniejszy, nie jednak dlatego, iż stracił dobry nastrój – odrobina powagi zwyczajnie pomagała w zapanowaniu nad sobą podczas nauki. Wprawdzie niejeden raz już wręcz umyślnie rozpraszał uczniów... ale to... później?
– Poczuj swoje ciało – kontynuował tłumaczenie. – Poczuj każdy swój włosek, nawet najdrobniejszy, poczuj swoje łapy, swój łeb i swoje wnętrze. Poczuj, jak twoja krew przelewa się żyłami z jednego miejsca na drugie, jak płuca raz po raz napełniają się, aby zaraz wypuścić powietrze, jak głowa raz zdaje się ciążyć, a raz zdaje się lekka niczym liść. Gdzieś... będziesz miała źródło – opowiedział, w pełnym już teraz skupieniu obserwując młodą. – Musisz to źródło odnaleźć sama, musisz je poczuć, poczuć energię, która z niego wypływa, rozpraszając się po ciele. Niektórzy to źródło znajdowali w głowie, niektórzy w sercu, niektórzy w skrzydłach... a niektórzy nawet w śledzionie – podkreślił, parsknąwszy cicho śmiechem. – Gdy zaś poczujesz miejsce, z którego napełnia cię magia, musisz tę magię skierować. Musisz wyobrazić sobie, jak ta magia ze źródła pokoju drogę do płomyka, jak powoli, trzymając się dokładnie wyznaczonej ścieżki, przemierza trasę. Płomyk zaś powinien się okazać czymś w rodzaju naczynia: gdy już maddara do niego dotrze, zacznie go powoli, stopniowo napełniać, aż wreszcie wyobrażenie stanie się pełne i znajdzie swoje miejsce w rzeczywistości. Ale uważaj! – ostrzegł, zmrużywszy ślepia. – Aby maddara zadziałała, musisz być w swoich działaniach bardzo, bardzo dokładna – energia bowiem, która nie zna swojej drogi, rozprasza się i ginie w powietrzu, znikając raz na zawsze. Spróbuj – zachęcił, uśmiechając się nieznacznie. Jednocześnie zaś Tęczowa mogla poczuć, jak płomień czarodzieja znika – musiał bowiem uczynić meijsce dla nowego tworu.
: 23 lut 2017, 19:41
autor: Obojętny Kolec
Tak, było wiele rzeczy o które chciała zapytać. O powód wyboru imienia, skoro już o nim napomknął, o wszystkie przygody jakie przeżył. Należało jednak skupić się na nauce jeśli faktycznie chciała czynić cuda i spełniać marzenia.
Utrzymanie wyobrażenia nie sprawiało jej problemu. Posłusznie zamknęła oczy, a poważny, acz łagodny głos samca poprowadził ją przez meandry umysłu. Przez kilka chwil z trudem utrzymywała powagę, ale im dłużej mówił i nakazywał skupienie, tym szybciej uśmiech Tęczowej przygasał, by ostatecznie stać się ledwie łagodnym zadowoleniem. Odetchnęła głębiej.
Skupienie na samym sobie w poszukiwaniu... czegoś, nie było już takie proste, szczególnie jeśli nie do końca wierzyło się w swój potencjał. Nic jednak nie szkodziło spróbować i właśnie to Tęczowa uczyniła – spróbowała.
Pierwszym uczuciem jakie ją ogarnęło kiedy zupełnie skupiła się na sobie, był chłód. Nie musiała otwierać oczy, by wiedzieć, że Kruczopióry zgasił ogrzewający ich płomień. Szkoda, ale nie miała zamiaru skupiać się na uczuciu chłodu, musiała sięgnąć głębiej. Skupiła się na uderzeniach serca. Te stały się bardzo wyraźne, kiedy samiec zamilkł.
Tu dum
Tu dum
Tu dum
Głośne, zagłuszały nawet szum wiatru. Jednak i w nich Tęczowa nie odnalazła mistycznej mocy spełniania pragnień. Może robiła coś źle? Może powinna objąć siebie całą, spojrzeć na siebie jako całokształt, a źródło się ujawni? Tylko... jak to zrobić?
Przestała się poruszać, nawet końcówka jej ogona nie drgała już w wyrazie ekscytacji. Tęczowa stała się barwnym posągiem. Jedynie pierś unosiła się i opadała miarowo, zdradzając oddech.
Skupiła się na sobie jako całokształcie, próbowała stać się świadomą swojego wnętrza, znaleźć w sobie to, czego nie znała, a co według Kruczego istniało w każdym smoku.
Wdech, wydech... ciemność. Nie taka jak w bezgwiezdną noc, lecz łagodna, miękka, która rozstępowała się przed nieśmiałą iskrą. Zupełnie jak płomyczek w jej wyobrażeniu. A może to tylko jej wyobraźnia?
I wtedy to poczuła. Wiedziała czym jest iskierka, a gdy zdała sobie z tego sprawę, jej światło rozbłysło, zalało czerń, wypełniło ją całą. Gdy Tęczowa próbowała zlokalizować gdzie blask jest najjaśniejszy, nie była w stanie. Ale teraz to już nie ważne. Czuła je. To było tak niesamowite odkrycie, tak niespodziewane, że zachłysnęła się tą radością.
Otworzyła oczy i spojrzała na Kruczego. Oczy Tęczowej jaśniały. Nie musiał jej o nic pytać, wszystko miała wypisane na pyszczku. Znalazła źródło i nie mogła w to uwierzyć. Była przekonana, że jedynie ci, którzy naprawdę mają do tego predyspozycje potrafią posługiwać się magią. Może mama myliła się sądząc, że sobie z nią nie poradzi? Nie powiedziała nic, bowiem bardzo, bardzo chciała jeszcze raz dotknąć tej siły, poczuć ją, uwolnić ją... wiedziała, że może. Była tam, czekała aż nada jej kierunek i kształt.
Zamknęła oczy. Źródło pulsowało przenikliwym jasnym światłem, czuła je, wiedziała gdzie jest i wiedziała jak z niego czerpać. To takie... naturalne.
Wyobrażenie płomyka stało się wyraźne w jej umyśle. Doskonale widziała go oczyma wyobraźni. Jego jaskrawą barwę, ciepło, kształt. Widziała jak drga, łagodnym światłem rozpraszając cienie. Pozwoliła więc, by magia drzemiąca w jej wnętrzu splotła się z pragnieniem. Zaczerpnęła garść iskrzącej siły i nadała jej kształt płomienia. Uniosła łapę. Jaskrawą nicią maddary podsyciła maleńki płomyk, a choć nić drgała i drobniejsze nitki wymykały się ze splotu sprawiając, że twór nie był doskonały, to jednak... był. Zaistniał. Pragnienie urzeczywistnienia tworu tuż nad wnętrzem dłoni stało się prawdą.
Zanim poczuła ciepło, miała wrażenie słodyczy osiadającej na języku, lepkiej, łagodnej. Ciepło na dłoni zachęciło ją do otwarcia oczu. Wydała z siebie westchnienie zachwytu widząc owoc swych starań. Lecz w tym samym momencie płomyczek zniknął, rozpłynął się jakby nigdy go nie było. Zostawił po sobie tylko widmo wcześniejszego ciepła.
– Och, widziałeś to?! – Zakrzyknęła po chwili, zrywając się z miejsca. – Udało mi się! Naprawdę mi się udało! To niewiarygodne! – Gwałtownie objęła go łapami za szyję, na krótko przyciskając do siebie. – Dziękuję. Cokolwiek zrobiłeś, jakkolwiek to odblokowałeś, zadziałało! – Stanęła na wszystkich czterech łapach, a jej oczy błyszczały radością. Kipiała ekscytacją niczym pisklę. – Mogę tak stworzyć wszystko, co tylko chcę? Och i to poczucie... poczucie, że mogłabym zrobić wszystko! Ty też to czujesz? To jak zjedzenie najsłodszego owocu!
: 28 lut 2017, 23:42
autor: Kruczopióry
Otworzył ślepia szeroko, zupełnie zdębiawszy, nie zdążył nawet odezwać się, gdy Tęczowa rzuciła mu się na szyje, gdy przepełniona szczęściem samica zamanifestowała swoją radość, przekraczając wszelkie wyobrażenia. Wyobrażenia nie tylko swoje, ale i Kruczopiórego. Przez dłuższy moment czarodziej Ognia stał z zupełnie rozdziawioną paszczą, dopiero po odczekaniu chwili zamrugał, dopiero wtedy do jego umysłu dotarło tak naprawdę, co przed chwilą ujrzał. Ona... Nie, to niemożliwe. Ale... Ale jednak możliwe!
– Wszystko... Jesteś wielka! – zakrzyknął i znienacka tym razem to on uścisnął Tęczę, obejmując jej szyję. – Nie wiem, jak ci się udało... ale odkąd uczę smoki, a to już wiele księżyców, nigdy jeszcze nie widziałem, jak komuś się udało. Znaczy... jak komuś udało się za pierwszym razem – zaznaczył, spoglądając nań wyjątkowo pewnie. – Masz wielki talent, moja droga, myślę, ze nie ma co zwlekać z ćwiczeniami. Żebyś jednak nabrała odrobiny wprawy... spróbujemy ruchu – podkreślił, zmrużywszy ślepia i nieco spoważniawszy, aby wywołać weń znów skupienie.
– Ruch nie różni się tak bardzo od istoty tworzenia – kontynuował – żeby zaś w ruch wprawić swoje wyobrażenie, musisz bardzo dokładnie określić, jak ten ruch powinien się odbywać. Musisz określić kierunek, i prędkość, musisz określić, jak duża siła kieruje twoim wyobrażeniem. Powiedzieć, gdzie jest cel, ruszyć go... i zatrzymać. Poza tym właściwie ruch nie różni się od zwyczajnego wykorzystanie maddary – zakończył, uraczywszy młodą delikatnym uśmiechem. – Spróbuj; jeszcze raz stwórz płomień, tym razem nakaż mu się jednak unieść nieco w górę, a następnie opaść. Skoro za pierwszym razem poszło ci tak dobrze – myślę, ze i teraz ci się uda – podkreślił, nie tracąc dobrego humoru. Po czym przystąpił do obserwacji...
...i nie tylko. po chwili, znienacka, gdy właśnie Tęcza miała skupić się na wyobrażeniu, czarodziej zaczął delikatnie tupać łapą. Cicho, rytmicznie, delikatnie uderzać nią w miękki śnieg, wywołując ciche, ale na pewno niezdolne umknąć wprawnemu uchu tąpnięcia. Czy jednak ktoś, komu idzie tak świetnie jak Tęczowej, nie powinien pozostawać niewrażliwy na dekoncentrację...?
: 06 mar 2017, 1:01
autor: Obojętny Kolec
Nie czuła się wyjątkowa właściwie... nigdy. Jednak zaskoczenie Kruczego, jego podziw przez chwilę pozwoliły jej tak się czuć. Jakby była niesamowitym odkryciem, jakby dokonała czegoś... wielkiego!
Chwila i samiec zamknął ją w niedźwiedzim uścisku, a ona zaskoczona śmiała się wtórując mu radością.
Była pierwszym uczniem, który tego dokonał? Naprawdę? Nie mogła w to i uwierzyć i nie uwierzyłaby, gdyby nie szczerość samca. Mogłaby przecież zarzucić mu, że robi sobie z niej żarty, ale czuła, że wcale tak nie było.
Miło było czuć się wyjątkowym, patrzeć w pełne uznania ślepia nauczyciela. Wyszczerzyła się radośnie i wypięła dumnie puchatą pierś. W tym momencie nie tylko zachowywała się jak pisklę, ale też czuła się jak ono. Docenione pisklę, oto czym teraz była i jakże dobrze się z tym czuła! Naraz poczuła, że chciałaby żeby Kruczopióry nadal ja chwalił, a więc chciała się postarać. Chciała wywołać na jego pysku ten niesamowity wyraz, którego nie spodziewała się ujrzeć.
– Nigdy bym nie przypuszczała, że mogę mieć do tego talent. Rodzice nie pielęgnowali w nas miłości do eteru. – Wyznała w przypływie szczerości. – Ale to takie... fascynujące i wspaniałe. Tak, chcę znów spróbować czarować. – Usiadła i wpatrywała się w pozornie nieznajomego smoka jak w obraz. Spijała każde słowo wskazówki z jego pyska, a potem... spróbowała. Pełna wiary w siebie, uskrzydlona pochwałą, wybuchem radości i grającą w żyłach maddarą, sięgnęła do rozbudzonego źródła.
Moc odpowiedziała na wezwanie skrząc się jak małe słońce. Lecz nim zaczerpnęła maddary, najpierw musiała w myślach stworzyć obraz.
Cichy tupot wdarł się w jej skupienie, przez chwilę zbijając ją z tropu. Celowe działanie? Zastanowiła się tylko przez chwilę, bowiem bez względu na to, po co to robił, Tęczowa mogła wykorzystać cichy dźwięk. Na przekór, zamiast rozpraszać, pomagał się skupić, był zbyt rytmiczny, by wybić ją ze skupienia.
Maleńki płomyk, który pojawił się kilka chwil temu nad jej łapą, znów zagościł jej w myślach. Był prawie identyczny. Nadal nie większy niż szpon, jaskrawo pomarańczowy, ciepły i bezwonny. Roztaczał wokół łagodny blask i drgał leciutko. Tym razem chciała, by pojawił się tuż nad ziemią, w miejscu gdzie jeszcze jakiś czas temu kwitły potężne czerwone jęzory ognia stworzone przez czarodzieja.
Mając w myślach doskonały, znajomy obraz, pociągnęła jedną z nici światła, splątała ją w obraz płomyka i pozwoliła maddarze działać. Nie otworzyła oczu, by zweryfikować czy płomień zaistniał, ale miała podstawy, by tak sądzić. Twór był z nią połączony jaskrawą, eteryczną linią. Czuła go tak długo jak trwał. Była w stanie określić, w którym miejscu maddara wymykała się i wymagała splecenia.
Cóż, skoro miała już przedmiot zdolny do ruchu, trzeba było nadać mu sam ruch. Tęczowa, choć bardzo chciała, by Kruczy był z niej dumny, nie starała się przedobrzyć. Jej umysł wykreował krótki, prosty ruch, który nie oddziaływał na twór zbyt mocno. Wprawdzie wprawiał go w ruch, ale nie powodował dodatkowych drgań płomyka, nie gasił go. Nie chciała, by na maleńki twór działała zbyt duża siła. Ruch miał miał być szybki, pionowy i uzależniony od... dźwięku. Tęczowa wciąż utrzymując swój maleńki płomyk, pozwoliła tupaniu bardziej rozpanoszyć się w umyśle. Pragnęła zapętlić ruch. Na raz i uderzenie łapy płomień skakał w górę, a na dwa i kolejne uderzenie, opadał, zatrzymując się dokładnie w miejscu, z którego wyruszył. Odległość, którą pokonywał nie była duża, na pewno nie większa niż długość smoczej łapy.
Rytm nadany przez Kruczego pomagał się skupić i był doskonałym ograniczeniem. Ruch bowiem trwał tylko tyle, ile przerwa między jednym, a drugim uderzeniem. Tęczowa zastanawiała się, czy byłaby w stanie niejako nakazać maddarze spleść się z dźwiękiem, by sama reagowała na niego, bez jej udziały. I choć ją to intrygowało, nie próbowała tego teraz. Ruch był trudniejszy, nici maddary wymykały się ze splotu co chwila, musiała wciąż kontrolować połączenie i nie miała wystarczająco podzielnej uwagi, by robić wszystko na raz, ale może z czasem..? Na razie skupiała się na dźwięku i według niego poruszała iluzją.
Tym razem nie otworzyła oczu. Bała się, że jeśli znów zobaczy wytwór swojej wyobraźni, namacalny, zupełnie prawdziwy, to ekscytacja weźmie górę i nic z tworu nie zostanie.
– Udało mi się? – Zapytała tylko, wciąż skupiona na podtrzymywaniu całości tworu i jego ruchu.
: 09 mar 2017, 1:59
autor: Kruczopióry
Tup, tup, tup, tup... Ha, czarodziej przewidywał wiele, ale nie przewidział jednego: iż rytmiczne tupanie nie tylko nie przeszkodzi, ale wręcz wesprze młodą w jej wysiłkach!
Kruczopióry wyszczerzył paszczę szeroko, z niedowierzaniem patrząc, jak płomień znów zachowuje się posłusznie wobec Tęczy, jak magiczne wyobrażenie nabiera ruchu, szybko "skacząc" z jednego miejsca na drugie. Az potrząsnął łbem, jakby nie dowierzając... i zaraz zorientował się, iż tempo or momenty zmiany pozycji wcale nie są tutaj przypadkowe. Instynktownie przerwał rytm... i proszę, stało się, co smok przewidział: płomyk nie tylko przestał się poruszać, ale i natychmiast zniknął! I tak jednak nie zniknęło zadowolenie czarodzieja, który poklepał młodą po plecach, wyraźnie ciesząc się jej postępami.
– Nie myślałem, ze rytm zadziała na twoją korzyść – rzekł, spoglądając na Tęczową. – Teraz wyobrażenie zniknęło, co pewnie sama czujesz, ale... dopóki nie przestałem, było dobrze. Musisz jednak nauczyć się skupiać na tyle, aby nawet coś, czego się zupełnie nie spodziewasz, nie wybijało cię z równowagi. Inne smoki, zwłaszcza wojownicy, mogą próbować cię czasem zdekoncentrować; miej to na uwadze – podkreślił, jakby po cichu zakładając, iż właśnie do walki młoda zechce wykorzystywać dar Naranlei. Bo właściwie to dlaczego miałoby się stać inaczej? – Tak czy tak, teraz spróbujemy czegoś innego; jak twór potrafi się poruszać, tak czasami jego właściwością może być niestałość. Na przykład kropla wody rozpryskuje się, kiedy upadnie na trawę... prawda? – zapytał, uśmiechnąwszy się do młodej. I znów się nieco odsunąć, choć nie spuszczał z niej wzroku.
– To będzie właśnie twoje kolejne zadanie: wyobraź sobie kulę wody, która spadnie na ziemię, rozpryskując się. Tym razem musisz zadbać nie tylko ruch: musisz zadbać o właściwości tworu. musisz zadbać, aby był zwarty, ale jednocześnie podatny na zderzenie z innym obiektem, aby wszystkie krople trzymały się razem... ale trzymały się tylko do momentu zetknięcia z podłożem. To właściwie ćwiczenie tego, o cyzm juz ci opowiedziałem. Spróbuj – zachęcił, uśmiechnąwszy się.
I niecierpliwie czekał na kolejną próbę, jakby podskórnie czując, iż młodej znów się uda.
: 13 mar 2017, 15:23
autor: Obojętny Kolec
Tak, udało się! Naprawdę się udało! Wprawdzie z chwilą gdy Kruczy przestał uderzać łapą w podłoże twór Tęczowej rozwiał się, ale nie miała czasu by się tym przejąć. Słowa nauczyciela wlały w jej serce kolejną porcję radości i dumy.
Otworzyła oczy, wciąż błyszczące ekscytacją. Teraz szczerzyli się do siebie radośnie – mistrz i uczennica. Kto by pomyślał, ze nauka może przynosić tyle satysfakcji! Tęczowa nigdy nie była łasa na pochwały, ale teraz przyjmowała je ze szczerą wdzięcznością. Jeśli ktoś kiedyś powiedziałby jej, że Kruczopióry jest złym nauczycielem, wyśmiałaby go w pysk. Dawno nie bawiła się tak dobrze przy poznawaniu czegoś, co teoretycznie było szalenie skomplikowane.
– Myślę, że skupienie przyjdzie później. To pewnie kwestia wprawy. Będę ćwiczyć by dojść do perfekcji. – Zapewniła gorąco.
Tak właściwie Tęczowa do tej pory nie myślała o wykorzystaniu maddary do walki. Owszem, była świadoma, że czarodzieje właśnie do niej ją wykorzystują, ale teraz o tym nie myślała. Gdy więc napomknął o tym Kruczy, drgnęła zaskoczona tą nagłą myślą.
– Ach tak. Walka. Ciekawa jestem jak to wygląda. Może kiedyś będę mogła obejrzeć jakiś twój pojedynek, hm?
Słysząc kolejne polecenie kiwnęła głową. Kipiała entuzjazmem, ale gdy znów zamknęła oczy i wzięła kilka głębszych wdechów, uspokoiła się. Łatwo przychodziło jej tworzenie w głowie obrazu, który potem mogła przenieść do realnego świata. Bawiło ją to i dawało satysfakcję.
Tęczowa zastanawiała się, jak bardzo maddara jest w stanie oddać wyobrażenie. Poszła o krok dalej i zamiast skupiać się na tworzeniu wyobrażenia jako obrazu, spróbowała dołączyć do tego uczucia. Jak wygląda zawieszona w powietrzu kula wody? Jest przezroczysta i w charakterystyczny sposób zakrzywia obraz, jeśli się przez nią patrzy. Gdy zaś włoży się w nią łapę, można poczuć chłód, który wilgocią osiada na futrze – czyli część tworu musi przylepiać się do ciała. A skoro można włożyć weń łapę, jej struktura nie jest trwała, a podatna na zmiany. Gdyby chuchnąć na gładką powierzchnię, ta zmarszczyłaby się pod wpływem ruchu powietrza. Gdyby zaś upuścić ją na ziemię... rozprysłaby się. Czy wystarczy nadać tworowi konkretne wartości, by potem imitował naturę? Jeśli tak, Tęczowa nie musiała wyobrażać sobie momentu zderzenia się kuli z ziemią. Gdyby chciała stworzyć całą sekwencję, czy nie byłoby to bardziej skomplikowane? Skupiła się więc na doskonaleniu wyobrażenia wody. Na dokładnym odwzorowaniu jej zachowania w oparciu o czynniki zewnętrzne. Zadbała nawet o to, że gdyby zdecydowała się ją w jakimś momencie rozgrzać, woda zaczęłaby bulgotać rozpryskując wokół gorące kropelki, zapewne również parując. A gdyby chciała ją zamrozić, zmieniłaby stan skupienia, nieco zwiększając swoją objętość. W skrócie, Tęczowa chciała aby jej woda faktycznie była wodą.
Kiedy była pewna, że o niczym nie zapomniała, splotła nici maddary zmieniając czystą moc w doskonałą, bo zupełnie namacalną iluzję. Teraz było jeszcze trudniej, bo manipulowanie tak wieloma niciami maddary w różny sposób wymagała ogromnych nakładów skupienia. Tęczowa była pewna, że gdyby teraz czarodziej ją potrącił lub znów zaczął tupać, pewnie wszystko ległoby w gruzach. Na szczęście jednak, Kruczopióy był cicho, więc mogła zupełnie poświęcić się tworzeniu małego cudu.
Kula miała być nie większa niż smocza pięść i idealnie gładka jeśli nie działały na nią podmuchy silnego wiatru – wtedy bowiem powierzchnia kuli zachowywałaby się jak tafla jeziora, marszcząc się i falując. Kula miała urzeczywistnić się na wysokości klatki piersiowej smoczycy, ale w odległości wyciągniętego ramienia, a więc niezbyt daleko od swego twórcy. Przez chwilę miała po prostu wisieć w powietrzu, połyskliwa, chłodna i spokojna, ale w chwili, kiedy Tęczowa odcięła jedną z nici odpowiedzialną za utrzymanie jej w powietrzu, miała spaść na ziemię. Czy zachowała się w taki sposób, by usatysfakcjonować Kruczopiórego?
: 14 mar 2017, 22:20
autor: Kruczopióry
– Obejrzeć...? A może sami taki pojedynek stoczymy kiedyś ze sobą? – zasugerował, parsknąwszy przy tym cicho śmiechem. Nic jednak nie mówił dalej; zamiast tego przyglądał się pracy młodej. Jak też można było przypuszczać – pewne twory okazały się być ponad siły niedoświadczonej, dopiero opanowującej magię smoczycy. I tera zponiosla porażkę... choć nie całkowitą.
Kula powstała – była ładna, przezroczysta i błyszcząca, mieniła wszystkimi barwami tęczy w świetle – dokładnie tak, jak stało by się z prawdziwą wodą. Gdy jednak upadla – nie wydarzyło się nic! Kula nie rozprysła się, lecz zwyczajnie zniknęła – wyparowała tak, jakby nigdy jej nie było. Czarodziej jednak wcale nie zdawał się z tego powodu smutny – uśmeichnął się jedynie do młodej, klepiąc ją delikatnie po barku.
– Być może było to zadanie zbyt ambitne jak na twój brak doświadczenia – rzekł, nie tracąc przy tym pogody. – Wszystko jednak idzie wytrenować, a nawet lepiej ćwiczyć czasem samodzielnie – i kiedy nieco oswoisz się z maddara, spróbuj jeszcze raz. Tymczasem, skoro tak dobrze sobie radzisz... myślę, ze możemy od razu przejśc do magii bitewnej – dodał. Mrugnął porozumiewawczo ślepiem, zsunął łapę z jej barku i odszedł na kila kroków od Tęczowej, stając na wprost niej.
– Magia ataku i obrony nie różni się własciwie od tej zwyczajnej – zaczął wywód. – Różni się przede wszystkim zastosowaniem – i specyfiką sytuacja. Ponieważ korzysta się z niej w pojedynkach, mniejsze znaczenie ma doskonałość wyobrażenia, zaś większe – szybkość jego stworzenia. W magii obronnej liczy się przede wszystkim wyszkolenie: nauczenie się pewnych schematów, żeby nie zastanawiać się potem nie wiadomo jak długo, jaką techniką obronić się w konkretnej sytuacji. W ataku, oprócz szybkości, liczy się też zaskoczenie przeciwnika – jeżeli zrobisz coś, czego on nie potrafił przewidzieć, może nie zdążyć na czas z obronieniem się we właściwy sposób. Od ataku właśnie zaczniemy – pokażę ci jego kilka rodzajów – rzekł, wyszczerzywszy szelmowsko kły. Ślepia zaś wlepiał nieustannie w Tęczę, jakby pragnąc zachęcić ją do podjęcia wyzwania.
– Zaczniemy od prostego ataku – ataku obiektem. tutaj nie ma większej filozofii – wymyślasz coś, co za sprawą samej siły rozpędu może zranić przeciwnika. Mniej ważne są szczegóły, a bardziej własności – przede wszystkim takie jak tempo, kierunek ruchu czy twardość wyobrażenia. Ćwiczyliśmy już ruch sam w sobie... więc teraz przećwiczymy ruch... wirowy – zaproponował, uśmiechnąwszy się. – Chciałbym, abyś wymyśliła kolec, który wbije się w mój bok... przy czym kolec ten ma się obracać wokół własnej osi. Najlepiej jak najszybciej – zaznaczył. I... no cóż, czekał na ciąg dalszy.
// raport MP I i II
// I wiem, że dużo naraz, ale fajnie by było skończyć w rozsądnym czasie xD. Jak coś, to rozmowy fabularne śmiało splataj z opisami wyobrażeń, czasoprzestrzeń jakoś pogodzimy ;).
: 02 kwie 2017, 20:38
autor: Obojętny Kolec
– Och. – Wyrwało jej się. Była zawiedziona, że nie wszystko poszło tak, jak zaplanowała. Najwyraźniej jednak myliła się w swoim osądzie i trzeba było odtworzyć wszystko, łącznie z całą sekwencją upadania i rozbijania się wody. Cóż, następnym razem nie popełni tego błędu.
Uśmiechnęła się do czarodzieja, niezrażona swoją porażką. Ona najwyraźniej też nie był zawiedziony. Wprawdzie słowa o przeważającej trudności zadania nieco ją uszczypnęły, ale przecież samiec miał rację. Była żółtodziobem.
– Obawiam się, że długa droga przede mną, szczególnie gdybym miała stanąć przed tobą w pojedynku. Pewnie teraz zmiótłbyś mnie jedną łapą. – Wystawiła końcówkę języka, uśmiechając się zaczepnie. – Może za kilka... dziesiąt księżyców, jak już będę tak wiekowa jak ty.
Wyglądała na zaintrygowaną, kiedy wspomniał o magii bitewnej. Nastawiła długie uszy, kierując je ku Kruczemu, który oddalił się nieco. Gdy tak przyglądała się mu, jego ciału, sposobie w jaki się poruszał, naszła ją myśl, że czarodziej pomimo swojego wieku (a może właśnie dzięki niemu) ma w sobie dostojną grację... I musiała przyznać, że był jednym z niewielu smoków, które sprawiały na niej tak dobre wrażenie.
Odchrząknęła, łapiąc się na tym, że swoimi myślami wyciszyła w głowie głos samca. Szybko się zreflektowała, wyostrzając uwagę. Pokiwała głową z nowym zapałem i wstała, a potem... usiadła. Bez sensu była wstawać, to nie była walka do jakich przywykła.
Zapamiętała z jego słów, że nie liczyła się przesadna dokładność, a szybkość z jaką powstawał twór. Oczywiście resztę rzeczy również zapamiętała... w większości. A że nie miała pytań, postanowiła przejść do praktyki.
Chwyciła się więc pierwszego wyobrażenia, które przyszło jej na myśl. Skalny kolec, lecz nie taki jak stalaktyty, porowaty i nieregularny, a taki, który wprawiony w ruch wirowy nie zmieni toru lotu przez swoją nierówną powierzchnię.
Kolec długości smoczego przedramienia o gładkiej powietrzni miał powstać z granitu i zachować jego twardość. Był więc niczym więcej jak oszlifowanym kamieniem o zaostrzonym końcu i szerokiej podstawie, którą ciężko byłoby objąć dłonią. Tak, był duży, bo i przeciwnik był całkiem spory.
Tęczowa pragnęła, by zmaterializował się (ostrzem w stronę przeciwnika) w połowie drogi między nią, a Kruczym, lecz bardziej od strony jego prawego boku, jako że bok właśnie był celem ataku. Z tamtego miejsca twór miał również rozpocząć ruch. Tęczowa nadała kolcowi impet, który z łatwością mógłby przebić smoczą łuskę. Nie była pewna jakiej dokładnie siły użyć, nie znała zbyt wielu odnośników, ale wystarczyłoby chyba, aby kolec uderzył siłą jaką zadawała ciosy łapą. Ruch wirowy w prawo miał natomiast zwiększyć szansę na przebicie łusek.
Oswojona z czerpaniem mocy ze źródła, śmiało do niego sięgnęła, ciągnąc jedną z nici i splatając ją w wyobrażenie. Starała się robić to szybciej niż ostatnio i miała nadzieję, że przez to nie posypie się cały twór.
: 18 cze 2017, 15:00
autor: Rozpromieniony Kolec
Młody ostatnimi czasy nieco się usamodzielnił... w sumie to aż za bardzo. Poczuł się tak pewnie, że był w stanie sam wyruszyć na tereny wspólne. W końcu ze wszystkim sobie poradzi, a jeśli nie to jego mama przyjdzie i mu pomoże, prawda? Dlatego zadowolony z siebie wyruszył na kolejną wędrówkę na którą się zdecydował mimo tego, że mógł smacznie spać w swojej ciepłej jaskini... ale co z tego, skoro równie dobrze może smacznie spać w jakimś innym, przyjemnym miejscu? Cała ta ciekawość zgromadzona w małym, pokrytym złotą łuską ciałku wzrastała coraz bardziej, sprawiając, że pisklak chciał poznawać wszystko dookoła coraz lepiej.
I miał ku temu idealną okazję – błękit ślepi zetknął się z piękną czerwienią niewielkich owocków porastających pobliski krzew. Przekrzywił łeb wpatrując się w nie z zainteresowaniem – ostatnio gdy spróbował zjeść te dziwne rzeczy wyrastające z ziemi to nie skończyło się to zbyt dobrze – były ohydne! Ale te też wyglądały tak ładnie... nie zaszkodzi spróbować, prawda?
Pewnym, ale nieco krzywym krokiem doczłapał do upatrzonego krzaczka, po czym jednym, szybkim ruchem zerwał jeden z owoców przy pomocy swoich śnieżnobiałych kiełków... i było warto! Mruknął z zadowoleniem, gdy poczuł przepyszny smak nieznanych mu owoców. Bez żadnych zahamowań zerwał kilka kolejnych i zjadł je ze smakiem, nawet nie zwracając uwagi, że przy okazji pobrudził swoje złote łuski sokiem. Dopiero po skończonym posiłku mógł zadowolony mógł udać się na spoczynek, a jako że nie chciał się trudzić, to po prostu wygodnie ułożył się w cieniu w pobliżu krzaków i przymknął oczy, odpoczywając.
: 21 cze 2017, 10:59
autor: Księżycowa Łuna
Samiczka musiała polatać. Było bardzo, bardzo gorąco, nie czuła się najlepiej w takim upale. Miała wrażenie, że jest ospała i cała jakaś taka miękka, zapewne przespałaby cały dzień w chłodnej grocie mamusi i wyściubiłaby nosek dopiero wczesnym wieczorem, ale po prostu nie mogła.
Musiała się poruszać, właśnie zakończyła się jej pierwsza Ceremonia, chciała znaleźć Tilka, ale nie wiedziała, gdzie go szukać.
Nie potrafiła też odnaleźć jego umysłu, a to wszystko dlatego, że nigdy tego na nim nie próbowała. Chyba nawet wiadomość mentalna nie przyszła jej do łebka.
Postanowiła jednak wzbić się bardzo wysoko na łono nieba, tam gdzie porywiste prądy wiatru były chłodne, zabierały od niej nadmiar ciepła, który zupełnie ją rozleniwiał.
I jak zwykle, cieszyła się bliskością z przestrzenią, pozwalała prądom okręcać sobą wokół osi, czy to równolegle do ziemi, czy prostopadle, zależało od tego, jaką pozycję akrobacji wybrała.
Uszy przylegały do czaszki samiczki, bo świst powietrza był naprawdę głośny.
Otwierając dwukolorowe ślepka, spojrzała w dół, dostrzegając rozległą polankę, a gdzieś na skraju maluśki zagajnik, ogromny błękitny kamień.
Nigdy tutaj nie była, a miejsce wydawało się mikroskopijne z tej wysokości. Zaciekawiona jednak tym kamieniem, postanowiła wylądować, czuła głód, może znajdzie gdzieś w okolicy jakieś owoce, tak owoce w taki upał były najlepsze.
Gdy wylądowała niezdarnie – bo tylko w powietrzu wykazywała najwyższą klasę – złożyła swe granatowo srebrne skrzydełka, otrząsając się z kropelek wilgoci, które już teraz zaczęły parować, gdy gorące promienie Złotej Twarzy opromieniały jej łuski.
Rozejrzała się dookoła, wypuszczając nozdrzami i pyszczkiem mroźne, parujące powietrze, aby nieco się ochłodzić i weszła między drzewka.
Rozglądała się i węszyła, była chyba jednak przede wszystkim spragniona, ale głodna również, burczało jej w brzuszku.
Dlaczego nie podkradła przed wycieczką mamusi nieco jedzenia?
Gwiazdeczka była drobna, nie tylko jak na swój wiek, ale i rasę. Tutaj prym wiodła krew północnego taty, miała chudziutkie łapki i sama była malutka, wyglądała na jakieś sześć księżyców, a nie dziesięć, ale za to jadła za dwoje, hehe.
Wtedy nagle, gdy wyczuła cierpko słodki zapach owoców, chyba poziomek – czasem natykała się na nie u mamusi w spiżarce – obwiodła granatowym jęzorkiem pyszczek, a jej błękitno srebrne ślepka rozbłysły.
Dopiero wtedy pod krzaczkiem coś zamigotało złotem. Zaskoczona zastrzygła skórzastymi uszkami, przekrzywiając swój kanciasty, chochlikowaty łebek, aby spojrzeć pod krzaczek, gdzie dostrzegła...
No własnie, złotego maluszka! Immanor naprawdę musiał się wystarać, że tyle potomków posłał na ziemię!
Tylko w jej własnym stadzie było dwoje złociaszków przypominających Immanora!
Zaśmiała się radośnie, tyrkając noskiem małe pisklę w bark. Wyczuwała na nim dziwny zapach, nie potrafiła go z niczym skojarzyć, jedynie w skrzynce w jej pamięci zagrzechotały odległe wspomnienia, gdy mamusia opowiadała jej o Stadach, nie od razu jednak powiązała jego woń z Ogniem, w sumie nie potrafiła sobie dokładnie opowieści przypomnieć. Nie tak od razu.
– Ojeju, jaki ty maluśki! Zwiedzasz? Tlochę goląco tutaj, co? Może masz ochotę się napić? W taki upał lepiej szukać cienia, mądly z ciebie maluszek. Ja jestem Gwiazdeczka, wiesz? W sumie to już Gwiezdna Łuska, ale możesz mówić mi Gwiazdka! – paplała wesoło, patrząc na malucha jaskrawymi ślepkami.
: 22 cze 2017, 21:16
autor: Rozpromieniony Kolec
Młody już powoli odpływał, gdy nagle poczuł szturchnięcie. Z początku pomyślał, że to tylko złudzenie, albo po prostu sen... ale nie, zdecydowanie wyczuwał przy sobie czyjąś obecność! Drgnął zaskoczony, a szafirowe ślepka otworzyły się, żeby szybko rozeznać się w panującej sytuacji.
Zielone krzaczki pokryte pysznymi, czerwonymi owocami, łaskocząca go trawa, cień okolicznego drzewa padającego wprost na niego... wszystko dokładnie tak samo jak wcześniej... poza jednym szczegółem! Błękit ślepi zetknął się z dwukolorowymi oczami smoczycy i zaczął się wpatrywać w nie z ogromnym zainteresowaniem... ale one były śliczne! Widział już wiele różnych rodzajów oczu – zaczynając od mamusi, której oczy były strasznie dziwne, białe i jakby nieobecne, przez turkus oczu brata, aż do niewinnego, zielonego spojrzenia ojca – ale tamte nawet nie umywały się do tego co widział teraz! Otworzył delikatnie pyszczek i wciąż nie mógł oderwać wzroku od granatowej samiczki, co mogło wyglądać odrobinę dziwnie.
Dopiero potok słów, który wydobył się z jej pyska był w stanie wybudzić młodzika z jego transu. Pokręcił łebkiem jednocześnie mrużąc oczy, po czym znów wsłuchał się w jej słowa, starając się zapamiętać jak najwięcej. Nieznajoma mówiła dużo i szybko, a młody i mały łebek Świetlika chyba nie był jeszcze w stanie przyjmować dużych ilości informacji na raz i to jest w takim tempie! Mimo to powoli kiwał głową, chcąc dać nieznajomej znak, że doskonale rozumie o co chodzi, mimo, że niekoniecznie miało to coś wspólnego z prawdą.
– Nie jestem taki mały – odpowiedział na jej pierwsze słowa, a ton jego głosu był nieco... obrażony? W końcu on chciał być duży i silny żeby zostać wojownikiem, tak jak mama! A patrząc się na jego aktualny rozmiar... chyba miał do tego dobre predyspozycje – I... ciepło. Ale tutaj nie jest aż tak ciepło! Bo drzewa robią takie no... to ciemne coś, a ja zauważyłem, że tutaj jest chłodniej, więc tutaj śpię... albo chyba już nie śpię.
Przekrzywił łeb, wciąż patrząc się z zainteresowaniem. No bo... to chyba nie był żaden sen , prawda? W końcu wszystko było takie same jak zawsze, więc nie może mu się śnić... Albo po prostu to jego wyobraźnia robi z jego łebkiem dziwne rzeczy i tak naprawdę wszystko było tylko głupim wyobrażeniem z którego za chwilę się obudzi.
– I nie chcę pić – znów pokręcił łebkiem – A ja byłem Gaah, bo mama tak na mnie mówiła po wykluciu, ale potem nazwała mnie Świetlik i teraz jestem Świetlikiem, chociaż nie do końca wiem co to świetlik. No i nie wiem tez co to Gaah – zastanowił się moment – Gwiazdki to to co pojawia się na niebie w nocy? Mamusia mówiła, że to są dusze smoków, które poszły na zawsze spać! A ja też chciałbym dużo spać, bo spanie jest fajne, ale też nie chciałbym spać cały czas...
Pod koniec jego głos brzmiał na jakby zawiedziony, ale po tym wszystkim znowu się uśmiechnął, jednocześnie szczerząc swoje śnieżnobiałe kiełki.
: 26 cze 2017, 11:44
autor: Księżycowa Łuna
Samiczka przypatrywała się wosło samczykowi, przekrzywiała łebek, gdy sam ją obserwował, a gdy zaczął mówi, na jej pyszczku pojawiał się coraz szerszy uśmiech.
Na koniec zaczęła się cicho śmiać.
Czuła, że dogada się z tym samyczkiem, lubił mówić równie dużo, co ona sama!
– Nooo, masz lację, aż tak mały nie jesteś, ale jesteś mniejszy ode mnie, a to dlatego, że jesteś po plostu młodszy, wiesz? Jestem jednak pewny, że kiedyś będziesz baldzo, baldzo duży! A o ciemne? To cień, wiesz? Też kiedyś nie wiedziałam co to, ale mamusia mi powiedziała.
No i słyszałeś, że jest Stado, które ma podobną nazwę, właśnie Cień? Nadal nie wiem dlaczego, mama mówiła, że chyba dlatego, że są dosyć sklyci – wzruszyła lekko ramionkami. – Ale ja tam lubię kilku z Cieni. Mam tam przyjaciela Tielnana, jest w moim wieku, no i ciocię Chaosię i tatusia, i babcię. Więc nie mogą być źli, inaczej mamusia nie związałaby się z tatusiem, któly poszedł do innego świata, ale ciocia Chaosia mówi, że będę go widywać w snach. Nie wiem, jak to możliwe, ale skolo tak mówi, to tak musi być – podrapała się długimi pazurkami w policzek, a potem zaśmiała się cicho.
– Nie wiem, co to to Gaaah, ale wiem co to Świetlik! Świetlik to taki lobaczek, któlemu świeci się brzuszek, wiesz? Pięknie wygląda to wieczolem, byłam na takim Wzgórzu, gdzie lośnie stale drzewo i tam wiele tych świetlików lata, kiedyś ci pokażę, jeżeli chcesz. Mamusia dała ci tak na imię pewnie dlatego, że sam jesteś taki jasny, złoty, niczym świecący świetlik, pięknie! Moje imię to też bierze się od gwiazd, ale baldziej chodziło mamie chyba o znamiona, które mam tutaj, o, na balkach, widzisz? Dwie błękitne gwiazdki. No i nie musisz ciągle spać, może spać wtedy, kiedy jesteś zmęczony, a potem znowu się bawić, niezależnie od tego, czy jest jasno czy ciemno – skwitowała na koniec tak po prostu, przysiadając na zadku.
: 04 wrz 2017, 19:49
autor: Ukryta Intencja
W zagajniku pojawiła się tym razem bez zapachu z olejków peonii i bez wisiorka od matki... to by jej jedynie przeszkadzało w ćwiczeniach jakie pochłonęły ją bez reszty. Słyszała o arenie gdzie można było stać się championem Viliara i takowym pragnęła zostać. Jej łapy drżały na myśl o walkach z innymi smokami, chciała znów zacisnąć kły na czyimś gardle, ale... przywódczyni jej zakazała. Powiedziała o jakichś ważnych planach i nie pozwoliła pojawiać się młodej na arenie, a tym bardziej na sparkingach z innymi smokami.
Musiała gdzieś wyładować swój młodzieńczy bunt i złość. Była wszakże smoczą nastolatką. Stanęła w lekkim rozkroku, otwarła pysk, a z jej paszczy popłynął strumień żółtej cieczy która po trafieniu w drzewo zaczęła je przeżerać na wskroś.
-Nie możesz walczyć bo mamy ważne zadanie.– mówiła wysokim, syczącym tonem udając Keez.
-Musisz być w pełni gotowości.– znów parodia. Rzuciła się na jedno z drzewek i zaczęła je gwałtownie szarpać. Poruszała łbem na boki aż jej kły nie rozerwały młodej rośliny pozostawiając jedynie jej kikut.
Szanowała przywódczynię, ale pragnęła walczyć, szlifować swoje umiejętności. Na co niby miała czekać. Gdyby chociaż Keez jej to powiedziała. Kolejne drzewko padło ofiarą wybuchu jej złości. Nawet na polowanie nie mogła pójść!
: 05 wrz 2017, 4:13
autor: Uśmiech Szydercy
Młoda Wojowniczka nie widziała, że jest obserwowana. Wybrała sobie na trening miejsce odpoczynku pewnego starszego Wojownika. Khagar leżał leniwie w zaroślach, w całkowitym bezruchu, czarny, niewidoczny. Rozchylił ślepia, wybudzony z drzemki, kiedy usłyszał głos. Powoli uniósł rogaty łeb, poruszywszy nozdrzami i skierował szkarłatne spojrzenie na oddaloną nieco smoczycę. Zmrużył ślipia, przyglądając się jej. Nie kojarzył jej. Była młoda. Musiała się wykluć, gdy był poza barierą na zwiadzie.
Z jego gardzieli wydostał się cichy pomruk rozbawienia, gdy usłyszał jej słowa. Sam bowiem usłyszał dokładnie taki same. Nie wywołały w nim jednak żadnych emocji.
– Oszczędzaj energię – odezwał się, a Intencja usłyszała gardłowy, mrukliwy głos. Samiec przypatrywał się jej leniwie, nie ruszywszy leniwej rzyci z miejsca. Ziewnął szeroko, ukazując czerwony jęzor i szereg ostrych kłów. – Gniew jest dobry, ale trzeba umieć nad nim panować i odpowiednio go nakierować. Nie na niewinne drzewko. Zostaw go na wrogów.