Strona 23 z 35

: 23 cze 2020, 16:55
autor: Despotyczny Ferwor

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Mułek witał w pagórki niedługo po wezwaniu, nie kogo innego jak swojego bratanka, którego jeszcze nie miał okazji poznać. Beri jak widać przebierał w dzieciach, a jemu samemu ciężko było doczekać się potomka. Był już stary i księżyce świetności miał już za sobą, ale musiał jakoś dotrwać do setnego księżyca. Czyli prawdopodobnej do końca swojej drogi zwanej życiem.
Gdy dotarł na miejsce wylądował centralnie obok bratanka. Jego kamuflażowe łuski wtapiały się w tło, a jego drewniana maska skutecznie zakrywała jego pysk i kryjące się pod nim emocje.
– Zwę się Despotyczny Ferwor, ale możesz mi mówić Mułek, bratanku. – Rzekł ciepło i zaraz wyciągnął 4/4 pieczonego i dobrze doprawionego mięsa. – Jak widać, mój brat nawet nie pofatygował się, żeby powiedzieć mi o tobie. – Mięso następnie podał samcowi, a sam Mułek przysiadł na swoim plamistym zadzie.
Przy okazji sam zjadł 4/4 mięsa, bo sam był dość głodny, a wolał to załatwić przy okazji. Wchłoną wspomnianą ilość mięsa, nasycając się tym.

: 23 cze 2020, 22:15
autor: Legenda Samotnika
Przechadzając się po wypalonej plaży kroczyłem zamyślony wzdłuż brzegu rzeki, tak właściwie niewiele myśląc o tym, gdzie się kieruję. Oczywiście, zachowywałem czujność na tyle, aby pilnować otaczające mnie zapachy i w razie wyczucia mocnego skupiska zapachu odwrócić się i ruszyć w przeciwnym kierunku, aby nie trafić na tereny, na których mnie być nie powinno. A rozmyślałem o wielu rzeczach – o zaginionym ojcu, o nowo poznanej rodzinie i ogólnie starałem się przetworzyć w myślach wszystko, co mnie do tej pory spotkało. Starałem się ułożyć myśli na półkach i skojarzyć pasujące elementy. Na razie jednak wiedziałem tyle, że mam naprawdę ogromną rodzinę i nie mam większego pojęcia, jak miałbym poznać wszystkich jej członków. Do tego nieco uprzykrzał mi życie fakt, że Teza Obłędu czy też Tweed, do którego nieprzyjaźń wpajana mi była od kiedy ojciec zaczął opowiadać mi o Wolnych Stadach, należy do owej rodziny i jego też wypadało poznać. Właściwie mimo wielu agresywnych słów, skierowanych w jego stronę ciekawiło mnie, ile z nich stanowiło prawdę. W końcu od kiedy zacząłem podważać autorytet ojca, kwestionowałem także wszystkie informacje, jakie mi przekazał. Może ów Tweed wcale nie był taki zły jak mi się wydawało, gdy jedynym, czego pragnąłem, było wzbudzenie w ojcu dumy i aprobaty?
Także myślami wracałem do innych członków rodziny, których imiona usłyszałem po raz pierwszy dopiero od Zirki. Sam nie zauważyłem, gdy do moich nozdrzy dotarł przyjemny zapach pożywienia, a nad nogami przejął kontrolę głodny brzuch. Powoli wspinałem się na pagórek, trawiąc opisy wyglądów. "Wujek Mułek, który ma fajne zielone ciapki jak kamuflaż i pochodzi ze stada Wody" – co zaskakujące, jeden z dwójki smoków, których dostrzegłem kątem oka na szczycie pagórków zaskakująco pasował do opisu – nawet jego zapach kojarzył mi się nieco z wonią wilgoci. Była też mowa o jakimś Makronie, takim pomarańczowym z tęczową kryzą, do którego myląco podobny był drugi z towarzystwa. Nie bardzo zwracałem uwagi na smoki przed sobą, jednak gdy nagle niemal z słyszalnym kliknięciem w głowie połączyły mi się fakty, zatrzymałem się jak wryty i skierowałem tym razem już świadome spojrzenie na pozornie nieznajome smoki. Przyjrzałem się każdemu z nich po kolei, jakby chcąc upewnić się, że mam rację, po czym podszedłem wystarczająco blisko, aby także zwrócili na mnie uwagę. Przysiadłem obok, chwilowo zatrzymałem spojrzenie na pożywieniu, próbując powstrzymać burczenie brzucha (co nie wyszło mi najlepiej), a potem skierowałem wzrok na zielonołuskiego, niespiesznie podczas mowy zmieniając obiekt rozglądania na pomarańczowego smoka.
– A witam, dzień dobry, panowie! Miły dziś dzień, nieprawdaż? Ja za długo czasu wam nie zabiorę, no chyba że moje przypuszczenia okażą się słuszne... Jeśli mogę spytać, czy mam przyjemność rozmawiać z Mułkiem i Makronem? Proszę wybaczyć, jeśli to pomyłka. A jeśli nie, to chciałbym przeprosić za nieznajomość waszych imion rangowych, bowiem słyszałem o was jedynie pod imionami pisklęcymi. Nazywam się Delavir, jeden z dziedziców rodu Pacyfikacji Pamięci. Pochodzę z daleka i przybyłem na Wolne Stada w poszukiwaniu rodziny. – wysiliłem się na lekki uśmiech i zamilkłem, dając smokom odpowiedzieć. Niechcący rzuciłem też spojrzenie na pożywienie, ale starczyło mi wychowania na zachowanie swoich próśb dla siebie. Miałem przecież cały zapas jedzenia!
Wyjątkowo nie miałem ochoty na dłuższe rozmowy, ale byłem otwarty na słuchanie cudzych opowieści. Całe skomplikowanie ostatnich wydarzeń namieszało mi w głowie, dlatego zachowywałem się jak nie ja. Wiedziałem jednak, że w dobrym towarzystwie szybko mi to minie, więc nie przejmowałem się zbytnio swoim stanem emocjonalnym, mając nadzieję zaprosić nieco później Zirkę na pogawędkę. Teraz jednak skupiłem uwagę na tymczasowo nieznajomych mi smokach.

: 27 cze 2020, 0:20
autor: Agatowy Kolec
Wstał na widok obcego smoka. Gdy dowiedział się kim on jest natychmiast się rozluźnił, kiwając radośnie łbem.
Prędko jednak się opamiętał, przyjmując dojrzalszą pozę. Nie chciał brzmieć upaść przed wujem na jakieś przerośnięte pisklę.
Zawsze miał lekki problem z imionami. Pełne, rangowe miały w sobie pewien wyraz szacunku, na którzy wyżsi w hierarchii stad w pełni zasługiwali. Nawet jeśli pozwalali na zdrobnienia to Makaron, adepta, nie wydawał się w pozycji by ich używać. Ale skoro to rodzina, to nie chciał brzmieć zdystansowany do wuja.
Skłonił się ożywczo, widząc składany przed nim towar.
-Dzięki za dostawę, życie mi normalnie ratujesz. – Haaa, czuć było zapach pieczonego mięsa. Bogowie, nic nie może się równać z gotowanym żarciem. Znaczy, Makaron jak każdy smok nie wybrzydzi surowiznę. Można wręcz powiedzieć, że zeżre wszystko co zmieści się do pyska. Ale nic nie doprowadzi do równie silnego ślinotoku, co woń przyprawionej pieczeni. Dobrze, że inne stada nadganiały Ziemię w temacie gastronomicznym.
Otarł ślinę z pyska, wzruszając przy okazji ramionami na wzmiankę o ojcu. Nie by jakoś na nią spochmurniał.
– Ojciec i jako jakoś nie mamy specjalnego kontaktu. Nie pamiętam w sumie kiedy ostatnio z nim gadałem. – Jeśli w ogóle zamienili jakieś słowa. Trudno w sumie powiedzieć, dlaczego ich relacja wyglądała w taki sposób. Jakby nigdy do niej nie doszło, jakby coś nie pykło. Nie był nawet w stanie określić, czy było mu z tego powodu przykro czy nie. Cóż, jeśli nie czuł żalu do ojca to Hey, może to znak że ciągle jest szansa? – A, i no, Makron, obecnie zwany Agatowym Kolcem. Za niedługo wojownik. – Będzie musiał zastanowić się nad imieniem, by miało jakieś większe znaczenie niż nawiązanie do jego łusek. Nie było teraz na to czasu, skoro jest w towarzystwie wujka, ale może wieczorem się nad tym zastanowi.
Ale teraz czas na główny cel tego spotkania.
Ślinka mu aż pociekła, gdy przyjrzał się smakowite mu mięsu (4/4). Najlepsze byłoby prosto po upieczeniu, ale wciąż musiało być ciepłe. Zauważył drugą porcję, i jakoś tak miłej się zrobiło.
Wziął pierwszy kęs i aż przewrócił oczami z zachwytu.
To mięso było pyszne. No i jedzenie w towarzystwie było o tyle fajniejsze, że brakowało tego „osamotnienia”? Aka czuło się mniej niż pasożyt, kiedy drugi pysk również zaspokajał głód. Jedzenie zawsze rozluźniło wiecznie spiętego Makrona, a wspólne przypominało jakby dzielenie się pasją!
Będzie musiał kiedyś jeszcze tego spróbować.
Może następnym razem spróbuję być tylko trochę mniej łapczywy, bo pełny pysk trochę utrudniał prowadzenie rozmowy, na którą miał ochote. Miał tyle pytań. Jak jest w Wódzie? Jaką największą bestie upolowałeś? O co chodzi z tą maską? Dlaczego, skoro jesteś bratem ojca, nie jesteś w Ziemi? Jacy byli dziadkowie z ich strony. Czy dalej żyją?
Ale jakoś to wszystko wydawało się zbyt wścibskie, jakoś nie na miejscu albo za wcześnie. Cóż, może skoro wspomniał ojca to mogliby o nim porozmawiać.
– W sumie jaki on jest, ojciec znaczy? – On i wujem mieli już swoje lata, ale pewnie utrzymywali dalej jakiś kontakt. Pewnie Mułek musi go dobrze znać, w końcu byli braćmi! Z drugiej strony, skoro jego własny syn nie wie o nim kompletnie nic...
Cóż, miejmy nadzieję że wuj będzie w stanie jakkolwiek przybliżyć mu charakter ojca.
Swoją drogą.
Mułek to pierwszy smok z Wody, którego dane mu było spotkać. Dobra okazja by zaznajomić się z wonią nieznanego stada. Węsząc wyczuł jednak coś, co było niewyczuwalne wcześniej. Odwrócił idealnie wzrok, by ujrzeć postać obcego smoka.
Momentalnie stanął na cztery łapy. Był zbyt zaobserwowany na jedzeniu i towarzystwie. Fakt, że ktoś mógłby od tak do niego podejść nie był czymś przyjemnym. Teraz może ten obcy smok nie był zagrożeniem, ale myślę się, prawdziwy drapieżnik będzie jeszcze trudniejszy do zauważenia.
Cofnął łeb, gdy nieznany smok zaczął natrętnie się przyglądać. Zetknął na wujka z niemym „Znasz typa?”
-Możemy w czymś pomóc?
Gdy fioletowy samiec zaczął mówić, Makaron wyraźnie się uspokoił. Koleś brzmiał jak kulturka, nie jak jakieś zagrożenie. Wrócił sieć do pozycji siedzącej, sięgając łapami po leżące na ziemi mięso.
Starał się skupić na wypowiedzi obcego samca, ale jego uwaga łatwo była przykuwają całkowicie przez posiłek, który powoli znikał w jego pysku. Mimo to utrzymywał kontakt wzrokowy, by Delavir nie poczuł się zignorowany.
Po posiłku nie było specjalnie co sprzątać. Nie ważne, czy w mięsie były kości, nie ważne czy było czymś związane, Makaron zżarł wszystkie.
Błogie zadowolenie malowało się na jego pysku. Zetknął w stronę wujka, kiwając mu głową z uznaniem. Do rozmowy o ojcu wrócą kiedy indziej.
Przypominając sobie, że zostało zadane mu pytanie, więc prędko odwrócił łeb w stronę nowo przybyłego.
– Ten no, trafiłeś. Makaron z tej strony. Teraz Agatowy Kolec. A kim jest Pacyfikacja Pamięcią? – I czego ode mnie chcesz?
Cóż, o to ostatnie nie zapytał bo nie chciał być specjalnie niemiły. Teraz też, w końcu nie rozpraszany przez jedzenie mógł skupić się na drugim smoku. Był w sumie całkiem ładny, jego wzory i skrzydła szczególnie. Zawsze tylko zastanawiamy go grzywy u smoków. Wyglądały one mega dziwnie. Ciekawe w sumie jakie były w dotyku. Pewnie tak szorstkie jak zwierzęce futra.
Powęszył lekko powietrze, z lekko zmarszczonym pyskiem. Dziwne. Samiec z niczym mu się nie kojarzył. Makaron patrolował granice Ognia i Plagi, wyraźnie wciąż pamiętając ich woń. Obok siebie miał też przykład zapachu Wody, i ich też nie przypominał. Nawet jeśli był tu nowy, to musiałby należeć do jednego ze stad. Inaczej byłby intruzem, wykorzystującym obce mu tereny łowieckie.
A to byłoby nielegalne.
Nie był w stanie jednak zareagować na to jakimś niepokojem. Jedzenie zbytnio go uspokoiło, by nagle urządzać jakieś pierdołowate dochodzenie. Zapytał więc tylko, z neutralnym wyrazem pyska.
– Do którego ze stad dołączyłeś? Wybacz za pytanie, ale takie świeży że nic nie rozpoznaję.

: 05 lip 2020, 3:07
autor: Despotyczny Ferwor
– Cóż... ja tylko wykonuję swoją pracę... to nic wielkiego. – Stwierdził uważnie przyglądając się swojemu bratankowi. Kto jak to, ale on z pewnością przypominał mu swojego brata. Tą pomarańcz poznałby nawet w najczarniejszych odmętach swoich rodzinnych bagien. Mógł mu z pewnością zaufać przynajmniej w kwestii pochodzenia.
Samiec jadł, a więc Mułek w tym czasie mógł zając się sobą... i w tym celu wyciągnął swój bukłak z winem, z którego zaczerpnął dość spory łyk. Powinno go to rozluźnić i ułatwić mu wchodzenie w interakcje z bratankiem... a o to musiał zadbać.
– Heh... to typowe dla niego. Beri zawsze był lekko... emocjonalnym i roztrzepanym smokiem. Sam nie widziałem się z nim od dawna, aczkolwiek zdarza nam się zamienić kilka słów... – Ostatnie słowa były kiedy Krwawy próbował zabić się na jego oczach, ale niepotrzebnie było wchodzić w takie szczegóły zwłaszcza, że chciał z nim o tym porozmawiać... ale to z czasem.
– Agatowy... – Rzekł jakby do siebie. – Interesujący przydomek, ciekawi mnie czy rozwiniesz go jakoś w dorosłym imieniu. – Owinął się swoim ogonem, a jego wzrok przybrał nieco przenikliwego charakteru. – Ale nie musi być tak oczywiście. Sam gdy awansowałem na dorosłą rangę wybrałem imię, które pozornie nie miało nic wspólnego z adepckim. Nazywałem się Bojkotującym kolcem, ale to temat na zupełnie inne spotkanie... może omówimy je, gdy osiągniesz już jakby to... pewną pozycję w tej według mnie bezsensowej... hierarchii. –
Następne słowa bratanka wprawiły go w pewną głęboką konsternacje. Cóż... trudno było jakoś sensownie ubrać w słowa jakim tak naprawdę jego brat był. Długo nie gadali, ale z pewnością zdążył zauważyć pewne rzeczy, które to nakreślały mu sytuacje z nim... tak więc jakoś był wstanie na to odpowiedzieć.
– Cóż... jest lekko zbyt impulsywny. W sensie zbyt chaotycznie i spontanicznie podchodzi do pewnych spraw. Myślę, że brakuje mu pewnego instynktu, który tamowałby jego działania. Oczywiście nie oznacza to, że twój ociec jest zły. Osobiście nie znam zbyt wielu osób, które mógłbym nazwać dobrymi. Moje kryteria są... bardzo zaostrzone, dlatego możesz mi uwierzyć na słowo, że byle kto tam nie trafia. Z innych rzeczy, to na pewno możesz liczyć na jego pomoc. Zawsze ci pomoże, bez względu na to, jaki kontakt ze sobą utrzymujecie... – To z pewnością było zaletą i jednocześnie wadą pomarańczowego wojownika... w końcu i w tych aspektach bywał lekko przewrażliwiony.
Do ich rozmowy nagle przyłączył się kompletnie nieznajomy mu smok. Po geście Agatowego mógł stwierdzić, że ten też go nie zna... dziwne. Lekko przekręcił swoją głowę w zaciekawieniu, wyczekując jakiejś interakcji ze strony samotnika i której toteż się doczekał i kompletnie zgłupiał zastanawiając się co on ma z tym wspólnego.
– I tutaj też trafiłeś. Znasz moje pierwsze imię, a tak bardziej oficjalnie wołają na mnie Despotyczny Ferwor... ale o Pacyfikacji Pamięci słyszę pierwszy raz... nie to, żeby ona mnie jakoś obchodziła, bo tak nie jest, aczkolwiek wspomniałeś o rodzinie. – Podszedł bliżej do nieznajomego lustrując go od góry do dołu. Wspomniał o szukaniu rodziny, ale z pewnością nie należał do tej, do której należał Ferwor. Brak świecących plam jasno na to wskazywał. Plamisty zatrzymał się nieco przed nieznajomym. – Tak więc... o jakieś rodzinie wspominasz? – Zaraz usłyszał pytanie bratanka skierowane do obcego, ale i w tym mógł go wyręczyć.
– Nie wyczuwam od niego zapachu innych stad... co najwyżej subtelny, ale to nie zmienia faktu, że to samotnik... czyli coś ma zasadzie, że żyję sobie tutaj, ale nie należy do żadnego stada. W swoim życiu spotkałem sporo takich. –

: 05 lip 2020, 11:57
autor: Legenda Samotnika
Nie mogłem określić po minach smoków czy byli do mnie nastawieni bardziej pozytywnie czy negatywnie. Nie lubiłem nie mieć świadomości emocji, jakie wywierałem na innych, ale coś mi podpowiadało z ich słów, że nie pałają zbytnią przyjaźnią do samotników. To nieco zgasiło moją pewność, dlatego też ledwo zauważalnie opuściłem uszy i osłabiłem uśmiech. Jako bajarz, pragnący wzbudzić sympatię w każdym napotkanym słuchaczu, gorąco zapragnąłem zaprzeczyć swojemu braku przynależności do któregoś ze Stad, lecz wiedziałem, że jeżeli odkryją moje kłamstwo, będzie tylko gorzej. Tak więc bardzo niechętnie, ale postanowiłem powiedzieć prawdę:
– C-cóóóż... Echh, to prawda, że nie należę jeszcze do żadnego ze Stad. Ale proszę się do mnie nie zrażać! Ogromnie pragnę do któregoś ze Stad dołączyć, określić z którym z nich łączy mnie taka rodzinna więź... Ale póki nie określiłem, do czyich stadnych ideałów mi najbliżej, wolałbym trzymać się strefy, gdzie każdy każdemu jest rad – czyli tu, n-na Terenach Wspólnych! No i wcale nie poluję na tutejszych terenach, bowiem mam własne zapasy, a do tego jestem smokiem zupełnie pokojowym, nie lubię walczyć, jestem tu by głosić historie! Nie musicie więc obawiać jakiegokolwiek zagrożenia z mojej strony – czy to w postaci pasożyta na terenach łowieckich, czy jako postać zwyczajnie niebezpieczną. Zapewniam! – usiłowałem przekonać smoki przed sobą. Miałem wielką nadzieję, że są skłonni uwierzyć w moje słowa, bowiem nie chciałem wwiązywać się w żadne konflikty. Zresztą nawet po mojej onieśmielonej postawie chyba było widać, że do walecznych smoków nie należę i zrobię wszystko, byleby mi pozwolili tu zostać. Być może też zwyczajnie źle odebrałem zachowanie nieznajomych i bez sensu próbowałem się tłumaczyć, ale wolałem się zabezpieczyć, zwłaszcza gdy miałem wrażenie presji ze strony smoków Stad.
Po chwili milczenia spróbowałem zmienić temat na bardziej neutralny:
– A-a co do Pacyfikacji... Właściwie to trochę dziwne, że nikt jej nie zna. O was dowiedziałem się od Zirki, która jest córką Morskiej Bryzy, która jest córką Trzęsienia... to znaczy Światokrążcy, a on właśnie miał córkę, która jest moją babcią i to właśnie ona nazywa się Pacyfikacja Pamięci. Więc tak właściwie... jesteśmy bardzo dalekimi krewnymi, ale mimo to chciałbym poznać całą swoją rodzinę! Ach... nawet jeżeli ani wy, ani Pogodna Myśl nie znacie mojej babci... To może kojarzycie chociażby jej potomstwo? Vakkan, Scorpię czy Zwierzchniego Kolca? Ten ostatni to mój ojciec. – uśmiechnąłem się dumnie.
Ponownie zaburczało mi cicho w brzuchu, więc odruchowo skuliłem się nieco, zawstydzony tym odgłosem. Próbując odwrócić uwagę od głupiego zachowania mojego organizmu odezwałem się, ponownie zmieniając temat.
– Tak w ogóle, życzę smacznego. Bardzo zaciekawił mnie zapach tego mięsa... Nieczęsto miałem okazję napotykać przygotowane pożywienie. Aż mi się historia przypomniała... To było w moim dawnym obozie, gdy miałem ledwo półtora księżyca. Tak dawno, a wrażenia zapadły mi w pamięć, jakby zdarzyło się to wczoraj..! – chwilę przed zanurzeniem się z głową we wspomnienia przypomniałem sobie o obecności innych smoków, więc opuściłem rozmarzone już spojrzenie na towarzyszy, zadając niewerbalne pytanie mimiką pyska. Mam kontynuować czy zamknąć się i przestać przeszkadzać w posiłku?

: 14 paź 2020, 8:58
autor: Pasja Uczuć
Gdy Paqui uznała, że już całkiem nieźle zna przynajmniej lądowe części terenów własnego stada – uznała, że dobrze by było poznać także obszary Terenów Wspólnych! Szczególnie po tym, jak ostatnio się nieco zgubiła. Spokojnym krokiem przemierzała Dziką Puszczę. Nie różniła się ona za bardzo od tych lasów, które już znała. Podobne drzewa, podobne krzewy, podobne szyszki... Ale ten pagórek zdecydowanie był czymś nowym! Obszerne, porośnięte trawami, odkryte od drzew miejsce w samym centrum puszczy nie było częstym zjawiskiem. Zaintrygowana napięła mocniej mięśnie, uginając łapki. Niczym skradający się żbik chciała wejść na sam szczyt, by dopiero tam rozprostować kończyny i unieść łepek. Obejrzenie lasu z wysokości, wciąż jednak niewielkiej, mogło być całkiem ciekawym doświadczeniem. A kto wie, może z góry dostrzeże innego smoka, albo jakieś zwierzątko?

: 15 paź 2020, 2:33
autor: Torvihraak
Było... Cicho. A może nie? Nie. Dźwięki. Zwykłe. W tle. Życie.
Ciemna sylwetka skulona pod drzewem poruszyła się.
Ughhhhhhr. Jeszcze pięć minut, Kali. Pięć minut jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Nie licząc oczywiście kiedy zaszkodziło. A zaszkodziło często. Na przykład świetej pamięci Manfredowi, niech mu ziemia lekko będzie. Czy coś.
Jedno złote oko otwarło się.
Jasno już było.
Jej umysł stał się świadomy tępego bólu w kończynach i kręgosłupie. W płucach zaświszczał oddech, jeden i po chwili drugi.
Już był dzień. Trzeba wstawać, spotkać się ze znajomymi. Wcisnąć im herbatę i inne rzeczy.
Dajesz Torvihraak. Jeszcze tak stara nie jesteś. Wstawaj. Na trzy.
Raz, dwa, trz- a pieprzyć to. Złote oczy zabłysły, a maddara rozpełzła się po jej ciele, powodując przy tym lodową sensację, jakby ktoś własnie wylał na Kupczynię kubeł zimnej wody. Zadrżała, a na jej pysku zagościł uśmiech przez zaciśnięte zęby. Tak. Tego jej było trzeba.
Smoczyca już wybudzona w końcu na cztery nogi i wyciagnęła ze swoich toreb kawałek kory pewnego drzewa. Wsadziła go do ust i zaczęła bezmyślnie go rzuć, powoli zajmując się pakowaniem wszystkich rzeczy i narzucaniem ich na siebie po nocy. Ah, chyba będzie musiała zrezygnować z jednej torby, ciężko jej się już robiło. Nie dzisiaj jeszcze, jeszcze dawała radę, ale Torvihraak czuła, jak szybko ucieka jej czas. Zamruczała pod nosem i ruszyła. Gdzie? A tak jak zwykle – przed siebie. Gorzej tylko, że tym razem "przed siebie" oznaczało pod górkę, ale cóż. Nie będzie narzekała.
Po chwili jednak Kupczyni zorientowała się, że wybór tej akurat drogi, należał do jej Wielkiej Listy Złych Wyborów Życiowych™ bo jej stawy umierały, a sama zaczynała dyszeć. Cudownie.
W końcu, w końcu jednak dotarła na sam szczyt, brakowało jej oddechu i trochę chyba mrużyło jej przed oczami, bo wydawało jej się, że stał przed nią drugi smok...
...
Czekajcie.
Na pysk smoczycy wstąpił szeroki, zębisty uśmiech. Smok. Znała go jeszcze! Z Wody! Pa... Pagua? Nie, Paqui!
Zachichotała wesoło
-Witam pani Łowczynio! Ładny widok... Z góry, nieprawdaż- wydyszała zadowolona, podnosząc wzrok na młodą smoczycę

: 16 paź 2020, 21:54
autor: Pasja Uczuć
Stawiając pewnie łapy na pochyłym terenie, pysk Paqui przy każdym kroku ocierał się o czubki najwyższych źdźbeł trawy. Tak samo jej zielone podgardle. Jak miło! Drzewna musi w przyszłości pomyśleć o częstszych wspinaczkach. Może nawet powinna kiedyś wejść na szczyty Bliźniaczych skał, tak pieszo? Teraz jednak – miała przed sobą o wiele niższy szczyt. Nie spodziewała się jednak, co zastanie na górze.
Kojarzyła ją. To było tak dawno temu... Gdzieś na polowaniu... Czy to było przy żywiołaku? Jeleniu? Nie, na pewno nie... Pasja przez moment wpatrywała się w wychudzoną posturę, marszcząc lekko łuk brwiowy w skupieniu. Na szczęście olśniło ją całkiem szybko.
– Tolvi... Tlolvi... Tlovihak? – spytała, pamiętając to imię jedynie jak przez mgłę. Ile to już księżyców? Jeszcze kilka i pewnie stawiając na dwadzieścia o wiele by się nie pomyliła. Na pytanie smoczycy wyprostowała szyjkę, niemal stając na paluszkach... ale nawet wtedy mała drzewna nie była w stanie dorównać jej we wzroście.
– Baldzo ładny! Inny, niż gdy się lata, ale i inny, jak chodzisz po płaskiej ziemi. – stwierdziła miło, by po chwili pogodny uśmiech na moment zniknął z jej pyszczka. Zacisnęła mocniej wargi zdając sobie sprawę z tego, że... jej rozmówczyni nie ma skrzydełek. I nigdy pewnie nie widziała tego świata... tak z góry. Gdyby tylko była silnym i dużym smokiem, jak Fen i miała kogoś do pomocy... Może dali by radę unieść raczej niezbyt ciężką smoczycę ku chmurkom?
Pasja wzięła głębszy wdech. Dobrze pamiętała, że urzędowała jakiś czas na terenie Ziemi! Nadal miała na sobie nieco ich zapachu.
– A co tutaj lobisz? Może jesteś głodna? – spytała w końcu, z lekką ekscytacją. Gotowanie dla niej mogło przynieść bardzo ciekawe dyskusje, nawet kulinarne!

: 01 lis 2020, 23:19
autor: Horyzont Świata
Połowa dnia za nim. Połowa dnia przepełnionego bezczynnością i jakąś takąś dziwną beznadzieją, dlatego postanowił się przejść. Nie miał nic innego do roboty, ceremonia już za nimi a tam trochę się działo. Czuł się dobrze w tym stadzie, jakby był tutaj całe swoje życie. Tweed skierował swoje kroki na samotny pagórek, dobrze znane mu miejsce. Kiedy do niego dotarł poczuł dziwne rozczarowanie, jednak było ono chwilowe. Zapomniał, że przecież już pora opadających liści i brakuje tej zielonej trawy. Mimo tego usiadł na ziemi a Se'ze porozglądała się po okolicy. Zapytała go czy może coś do niej powiedzieć, poopowiadać jej lub... pobawić się?
Tweed zdziwiony zmarszczył czoło i aż powiedział na głos
– Se'ze, jestem już trochę zbyt stary na zabawy. Jak byłem młody to ty nie chciałaś, teraz ci się odwidziało? Jesteś dalej prawdziwą zagadką... jak chcesz się poganiać to zaprowadze cię do jednorożca mojej córki Zorzy....
A resztę wywodu kontynuował już w głowie. Se'ze tylko wzruszyła ramionami i zaczęła obracać między dłońmi duży, pomarańczowy liść dębu. On za to ułożył łeb na skrzyżowanych, przednich łapach i zamyślił się głęboko. Uciekł myślami do dnia w którym walczył z Mrokiem....

: 04 lis 2020, 23:18
autor: Feeria Ciszy
Tym, co przyciągnęło jej uwagę, był głos. W wędrówce, która ją spotkała po ucieczce przez szczelinę, to dźwięk był najważniejszym elementem jej percepcji. To teraz najdobitniej odczuła utratę Kerrigana... Na ponowne spotkanie z rodziną mogła liczyć, ale kruk? Miała nieprzyjemne uczucie, że przepadł... Ale kto, wie? Może jednak się myliła i kiedyś znów się zobaczą?
Dlatego w tej bezkruczej ciszy czyiś głos tak bardzo przykuł jej uwagę. I może nawet by poszła dalej... Gdyby nie fakt, że był to głos w jakiś sposób znajomy, a odpowiedź szybko zajaśniała jej we łbie. Jak mogłaby nie poznać tego głosu? To przecież jeden z tych, o których by nie zapomniała.
Podążyła za dźwiękiem i niespiesznie wyłoniła się spomiędzy drzew, stając na przeciw Tweeda.
Niepewnie zebrała maddarę... Czy ona dobrze pamiętała, że w pewnym momencie to... Nie działało najlepiej?
Może źle pamiętała? Albo coś się zmieniło? Nie dowie się, jeśli nie sprawdzi. Wtedy to i tak była tylko teoria, więc może po prostu się myliła...? Zgromadziła swoją maddarę i przesłała ją w postaci krótkiej wiadomości. Impulsu wypełnionego jakimś uczuciem ciepła i radością na widok tego konkretnego smoka.

: 06 lis 2020, 2:18
autor: Horyzont Świata
Zapowiadało się na kolejny, dość leniwy dzień. Gadając tak do Se'ze przymknął na chwilę oczy i zaciągnął się wonią powoli umierającej trawy, spowitą wszelkiej maści złotymi i pomarańczowymi liścmi. Podobała mu się ta woń, kojarzyła się dziwnie przyjemnie. Otworzył gwałtownie oczy, kiedy Se'ze wyczuła zmianę w przestrzeni jaka ich otaczała i poinformowała go impulsami skąd dobiega to dziwne zakłócenie. Nie ruszając się z miejsca wbił tam spojrzenie i ...
(Jego mózg wywalił errora.)
Pierwsze co pojawiło się w jego głowie to bardzo, bardzo ale to bardzo stare i odległe wspomnienie jak kiedyś razem z ojcem spotkał ducha. Nie byle jakiego, był to duch jego babci ale nie pamiętał w tej chwili jak się nazywała.
Następnie jego ciało wypełniła porządna dawka adrenaliny, stresu i prawie strachu. Czy ktoś sobie robi z niego głupie żarty? Ale to nie byłoby możliwe, miał przecież Se'ze, ona by to wyczuła i był tego pewien. Żywiołaczka też była zmieszana, nie wiedziała kim jest to, co stało przed nimi. I to nie Tweed wyczuł impuls tylko właśnie ona, była swoistym wzmacniaczem, odbiorczynią każdej mentalki czy innej próby wtargnięcia w umysł smoka. I tylko do niej należała decyzja czy smok się dowie.
Pazury samca wbiły się lekko w ziemię, oddech był wyraźnie przyspieszony. Zagubionym wzrokiem wodził po sylwetce smoczycy wyglądającej jak jego matka. Zgadzało się – oczy takie same, jego kolor oczu był jej lustrzanym odbiciem. Te same brązowe łuski, smukłe ciało i tylko jedna para rogów.
Se'ze przekazała mu w myślach, że wyłapała od zjawy – bo żywe to na pewno nie było – przyjemny impuls, taki ciepły i radosny.
Spojrzał na żywiołaczkę zadając nieme pytanie "jesteś pewna?". Trochę to uraziło Se'ze ale on jakoś tego nie zauważył. Wstał powoli ale nie zrobił kroku do przodu, nie cofnął się a słowa na chwilę ugrzęzły mu w gardle. To zdecydowanie była jego matka....
– CZyli..... nawet po śmierc...i nie możesz mówić...mamo?...?
To było pierwsze co wpadło mu do głowy, chociaż słowa te wydusił z trudem i z niewiadomego powodu zaczęły mu się cisnąć łzy do oczu. Spojrzał gdzieś na bok, jakby próbując to ukryć. Nie lubił płakać, chociaż zdażyło mu się to tylko raz w życiu – kiedy spotkał Urzarę. To co, czas na drugi raz?
Czy jego słowa były nietaktowne? Możliwe. Czy wypowiedział je z żalem? Absolutnie nie... jego głos był dość łamliwy, jakby nie wiedział czy się smucić czy... aż go głowa od tego rozbolała.

: 08 lis 2020, 22:30
autor: Feeria Ciszy
Te wszystkie iskry radości, które poczuła na widok Tweeda, gdzieś uleciały wraz z jego pytaniem. Czy było to nietaktowne? Uraziło ją? W żadnym razie, ale... Móc teraz nie tylko spotkać swoich bliskich, ale też móc z nimi porozmawiać, jak każdy normalny smok? To była cudowna wizja. Cudowna, bo piękna i...
Cudowna, bo niemożliwa. Nigdy nie miała własnego głosu i nawet śmierć nie mogła tego zmienić. Może w przyszłości, gdyby spróbowała powrócić... Ale tego nie chciała. Nie chciała zapomnieć tego życia i z pewnością nie spieszyło jej się do kolejnego. A głos? Może i dziś, tego dnia było jej ciężej... Ale nie była całkowicie niezdolna do mowy, póki wciąż istniały inne metody dialogu ze światem. Już od dawna nie żałowała braku czegoś, czego nigdy nie miała.
Powoli pokręciłą łebm, w końcu odpowiadając jakoś na pytanie syna. Teraz nie miała nawet kruka, który był jej Głosem. Została tylko maddara i gesty. Choć i one były w dużej mierze ograniczony przez brak fizyczności.
Postąpiła krok do przodu. Dotarła do niej woń charakterystyczna dla Ognia, a nie Ziemi... Ach, tak. Nie była pewna co zaszło, ale wiedziała już, że Tweed nie jest w Ziemi. Dlaczego? Tego już nie wiedziała...
W zamyśleniu zerknęła na kompankę syna. Nie pamiętała już, czy miała kiedyś okazję sprawdzić tę rzecz... Najwyższa pora!
Feeria tym razem nie sięgnęła po wiadomość mentalną, ale wyobraziła sobie coś, co pojawiło się w świecie rzeczywistym. Nie należało do niego, było niematerialne... Ale było widzialne, a to wystarczy. Była to niewielka, kamienna tabliczka w zasięgu wzroku Tweeda. Widniało na niej jedno, proste pytanie:
Co mnie ominęło?
Tak po prawdzie, to nie lubiła tej formy. Z reguły sięgała po nią tylko w ostateczności, gdy nie potrafiła uczuciami wyrazić tego, co jej chodziło po głowie. Czasem sytuacja wymagała konkretnych słów... A to w pewnym sensie i tak była próba.

: 11 lis 2020, 23:34
autor: Horyzont Świata
Żywiołaczka wyczuwała ogromne spięcie i niepewność Innego, co tylko ją irytowało i nie wiedziała jak zareagować. Tweed na szczęście opanował dziwną chęć płakania, powiedział do siebie w myślach
"Płacz nic tutaj nie da, jesteś już na to za stary a poza tym i tak ją spotkasz jak sam zdechniesz. Chyba... Bogowie, nie ważne, ogarnij się, opowiedz jej coś i do jasnej burzy z piorunami, co to miało być z tym gadaniem!?"
No tak, to już sam wyczuł, że pytanie było nietaktowne. Wstał i podszedł nieco bliżej, patrząc co jego matka napisała na swojej iluzji. To w cale nie tak, że Inny dopiero zaczynał się uczyć czytać od piastuna w swoim stadzie. Nie... no ale na szczęście to wystarczyło aby domyślił się co jest tam napisane
– Dużo... w sensie... nie chcę opowiadać co było w Ziemi, to już dawno za mną. Przepraszam mamo, że zapytałem się o ten głos. Jak jakiś baran... nie domyśliłem się, że mogłaś go po prostu nie mieć. Myślałem, że straciłaś go nie wiem... w wyniku rany? Ojciec oCZywiście łaskawie nigdy mi tego nie powiedział
Ehh... nie zamierzał wracać do tematu Ziemi ale było tyle rzeczy, które chciałby jej powiedzieć a nie wiedział ile miał czasu. Usiadł nieco zrezygnowany na zadzie, wbijając zamyślone spojrzenie w grunt
– Ogólnie to... to Żer nie potrafił się mną zająć jak byłem jeszCZe młodym smokiem. Ogólnie nasze relacje były coraz gorsze i gorsze, ja nie CZułem się też bezpieCZnie w Ziemi. Miałem wrażenie jakbym stał na kruchej krze, naprawdę, takiej krze co za chwilę może się pode mną zarwać. A potem poznałem Urzarę, uzdrowicielkę Ognia, zakochałem się w niej... i to przypieCZętowało moją decyzję, że opuszCZam stado Ziemi. Chciałem to zrobić znaCZnie wCZeśniej ale nie wiedziałem gdzie iść, może tam gdzie mój przyjaciel, czyli do Plagi ale nie wiem CZy bym się tam odnalazł. Urzara dała mi rodzinę, dzieci, za to Ogień jest naprawdę wspaniałym stadem. Zupełnie inny świat niż w Ziemi... I tak sobie żyję w Ogniu, znaCZnie szCZęśliwszy niż w Ziemi...
To tak w skrócie co się wydarzyło. Nie chciał mówić czegoś w stylu "gdybyś żyła, to by wszystko wyglądało inaczej". Akurat tak bezmyślny nie był, poza tym takie mówienie było na poziomie młodocianego smoka. Westchnął jakby na podsumowanie, jak ciężkie psychicznie, emocjonalnie, było przez dłuuugi czas jego życie.

: 12 lis 2020, 0:26
autor: Feeria Ciszy
Feeria pokręciła łbem z lekkim uśmiechem. To zaskakujące, ale smoki często nie pytały o przyczynę jej bezgłosu. Częściej przyjmowały to do wiadomości, choć nie bez zdziwienia najpierw musiały skonfrontować się z Kerriganem.
On z resztą zawsze to tłumaczył, ale odpuściła sobie przesyłanie jego głosu. Podobnie tamtego wspomnienia spod Pięści Bogów... Niewtajemniczonym i tak to nic nie powie. Głęboko wyrył jej się w pamięci ten dzień, choć nigdy go z nikim nie dzieliła. Nawet z Kerriganem. Nikt też by go nie odczuł w ten sam sposób, co oni. Ona i Daimon...
Zrezygnowane spojrzenie nie zapowiadało niczego dobrego. Ale z drugiej strony... To też znaczyło, że będzie szczery. Jeśli zmienił stado, a teraz zamierzał mówić, że te księżyce minęły w idealnym stadnie, to byłoby to tylko perfidne kłamstwo... A jej nie zależało na fałszywym uspokojeniu. Nawet teraz martwiła się o każdego z nich.
"Żer nie potrafił się mną zająć jak byłem jeszCZe młodym smokiem."
Szamanka westchnęła ciężko słysząc te słowa. Nigdy nie oceniała Żera w roli rodzica – oboje byli zbyt beznadziejni, by się oceniać. Z całej ich czwórki pewnie tylko Nawojka miała jakiekolwiek pojęcie o tym, jak zająć się pisklętami. Sama tak często czuła się jak... Czuła się niepewnie. Czy pisklęta rzeczywiście mogły być przy niej szczęśliwe? Kochała je, ale nigdy nie była pewna, czy potrafi im okazać odpowiednią troskę. Nie wiedziała, czy powinna je raczej trzymać przy sobie, czy puścić wolno... Nie wiedziała, bo i skąd? Matki nigdy nie poznała osobiście. Ojciec... Starał się, ale to nie zmieniło tego uczucia zimna i odsunięcia. Dziś wiedziała, że miał w tym dobre intencje. Starał się bardziej, niż myślała...
Ale wtedy czuła się samotnie i gdyby nie wsparcie Ziemi, może znalazłaby się w podobnej sytuacji. W tym jednak tkwiła różnica – ufała Ziemi, kochała wszystkich jej członków. Nie potrafiła wejść na Szczerbatą i nie sprawdzić czy ktoś z nich nie potrzebuje jej pomocy.
Dla Ziemi nie dotrzymała życiowej obietnicy złożonej sobie... I chyba też ojcu?
Dla Ziemi odrzuciła ścieżkę Erycala, której nauczył ją Żar, której przestrzegała Kalina... Odrzuciła uzdrowicielskie ideały.
Potrzebowała kilku uderzeń serca by to sobie przemyśleć. On wzdychał, podsumowując swój smutek, ona wzdychała podsumowując własny... Ale ten wybór przecież nie zmieniał jej uczuć wobec syna, prawda? Bolał ją fakt, że Ziemia nie była dla Tweeda tą rodziną którą była dla niej. Nie znalazł w niej tego ciepła, które ona otrzymała...
Ale znalazł je w Ogniu. Był szczęśliwy i choć przyznawała to z pewnym żalem, nie potrafiła być na niego zła.
Nie przejmując się swoją niematerialnością w końcu podeszła do syna i usiadła obok. Wyciągnęła skrzydło i objęła nim Tezę. Nie było może namacalne, może to było tylko coś, co mogło zarejestrować jedynie oko... Ale nie był to gest pozbawiony maddary.
Wiedziała, że niekoniecznie trafi ona do syna... Ale chyba jednak nie potrafiła inaczej. Kontaktowała się ze światem emocjami, a nie słowami. Bez kruka nie miała w tym żadnego pośrednika...
Tym razem mentalny impuls zawierał w sobie pewne ciepło. Żadnego chłodu, jakiego sama doświadczyła. Była też akceptacja i ta iskierka jej miłości, bo stado niczego nie zmieniło. To był jego wybór i nawet jeśli ją zabolał, to wciąż go akceptowała. Bez względu na stado.

: 01 gru 2020, 21:50
autor: Echo Zbłąkanych
Młody uleciał z Bagna, nie patrząc w tył. Czuł się swietnie! Nikt nie będzie mu mówił co ma robić, nikt nie będzie mu wydawał poleceń! Narastało w nim dziwne napięcie, jakby jakiś płomień zaczął się tlić w jego wnętrzu. Po takich ekscesach powinien być zmęczony, a poczuł przypływ niesamowitej siły. Wylądował na jakimś małym pagórku, nadal na terenie dzikiej puszczy. Czuł niedosyt, chciał dalej czarować, tworzyć... kręciło go to niezmiernie. Po wyładowaniu nastąpiła eksplozja emocjo w jego głowie, znów pojawiła się wizja szaleńczego pożaru... jednak to co w głowie, znalazło również odbicie w rzeczywistości... powietrze zaczęło wibrować od iskrzące się dookoła maddary, temperatura w otoczeniu zaczęła wrastać. Ziemia lekko zadrżała, i popękała, a z niej trysnęły ku niebu słupy ognia. Pojawiły się dokładnie trzy maddarowe drzewa, które wyrosły z pęknięć w ziemi. Powoli, rosły, robiąc się coraz większe. Urosły w słupie ognia. Później słup ognia zanikł, a drzewa paliły się dalej, paliły się gałązki, pień, każdy liść. Wokół drzew, pojawiły się dziwne symbole i pentagramy, gorejące, palące się. Wokół trzech drzew i symboli buchnął ogień, otaczając czarodzieja i jego twory płomienną barierą. Z magicznej, ognistej bariery wyłoniły się małe ogniki, latające wokół głowy czarodzieja, i chichoczące istnie demonicznie. Młody siedział tak, patrząc na swoje twory, i uśmiechał się do siebie. Podobał mu się ten widok, miło było powrócić wspomnieniami do nauki magii precyzyjnej. Nie planował powstania tych tworów, stało się to tak... samo, jednak potrafił to na tyle kontrolować, aby nie wywołać pożaru. Siedział tak w stagnacji, i gapił się na płonące brzozy. Podziwiał potęgę magii, potęgę ognia jako nieujarzmionego żywiołu... Mara znalazła naszego bohatera bez trudu. Widząc, co wyczynia, popatrzyła z dystansu z politowaniem, i znikła znów w zaroślach. Wyczuła umysłem, ze ma wszystko pod kontrolą, poza tym miała dość jego głupot maddarowych, będzie w okolicy, ale miała dość jego bezpośredniego towarzystwa... Tak wiec pozostawiła go samego ze swoimi myślami....

// Spalona Łuska

: 06 gru 2020, 14:05
autor: Palenie Piskląt
Ognistą manifestacje Echa zauważyła przechodząca niedaleko brzoskwinka, która to wlepiła w nie swoje szmaragdowe oczy. Podziwiała niszczycielską, acz niezwykle piękną nature ognia, przy czym pobudzał w niej każdą cząstkę jej ciała. Przyprawiał ją o emocje i reakcje których ciężko było szukać normalnie. Subtelny, acz śmiertelnie grzeszny uśmiech pojawił się na jej pysku, a niestabilna maddara wręcz buzowała wokół niej. W jednej chwili wokół niej pojawił się krąg ognia, który momentalnie spopielił wszystko co znajdowało się wokół samicy. Gorąc który bił od niego pozornie przypominał ten przy pożarze lasu, jednak tutaj utrzymywał granice przy której można było czuć się komfortowo. Płomienie nie raniły oczywiście samej Spalonej, która czuła się z każdą chwilą coraz bardziej podekscytowana.
Zwolna ruszyła w stronę świetlika, który to mógł w krótce poczuć specyficzne ciepło płomieni Brzoskwini. Różnił się od prawdziwego ognia, jednak jej samej trudno było wytłumaczyć dlaczego tak było. Żar emocji rozbrzmiewał w jej wnętrzu niczym magma w aktywnym wulkanie. Nikt nie mógł wiedzieć kiedy dojdzie do swojej kulminacji, aby pokazać światu swoją destruktywną oraz niepodzielną wole. To co oznaczało to dla samego Świetlika było niepewne, jednak mógł być pewny, że ten dzień wyjątkowo gorący~
Szmaragdowe ślepia zlustrowały samca, a płomienie przybrały fioletową barwę... oraz dodatkowo nie miały ranić samca jeżeli ten zdecydowałby się podejść.
– Wlice lozbzmiewa wi tobi ogień. Lednak cy bile on z tluego selca? – Zagaiła do niego, a zaraz też zbliżyła się do niego jeszcze o pare kroków tak, że była na prawdę blisko. – Splal wsysco do golej zimi. Tlak jik ja. – Tm gdzie poruszała się Brzoskwinia, tam pozostawał wypalony ślad, który ciągnął się od jej pierwszej euforii. Czy więc Świetlik będzie miał na tyle sił, aby zmierzyć się z tak rozgrzaną osobowością?

: 07 gru 2020, 19:28
autor: Echo Zbłąkanych
Młody wpadł w trans, patrząc na płomienie ogarniające drzewa, jednak nie spalając się. Huk ognia był przeogromny, wizja z nauki się sprawdziła. Świat wokół niego płonął, niestabilne, niepokorne zródło w jego wnętrzu również płonęło, szalało, nie miał do końca nad nim panował. W sumie nie dbał o to, czuł euforię jakiej nie czuł nigdy, to było przepięknie, niech świat zadrży przed jego mocą, niech się ugnie i padnie! Drzew po chwilo eksplodowały, zamieniając się w proch. Krąg ognia znikł, przekształcić się w jeszcze większa liczbę chochlików-ogników wirujących dookoła młodego czarodzieja. Wirowały z ogromną prędkością, tworząc kilka kręgów, jeden krąg w jedna, drugi w odwrotną. Efekt był hipnotyzujący. Z transu wyrwał go hałas na skraju świadomości, przywracający go do świata realnego. Ogniki zaczęły jeszcze bardziej szaleć. W jego kierunku zmierzała Brzoskiwinia, a raczej spalona Łuska. Paliła się na fioletowo. I gadała jak to ona, nie do zrozumienia. Coś o sercu? Coś o paleniu? Tak, chciał to wszystko spalić, wszystko, niech świat płonie, niech wszystko ogarną płomienie, niech wszystko goreje! Czuł euforię jak nigdy wcześniej, w uszach mu szumiało. Ogniki rozpędzały się coraz bardziej, cześć z nich poleciała w kierunku adeptki, zaczynajac ją okrążać w szaleńczym, maniakalnym tańcu. Patrząc na nią... coś go ku niej pchało.. ta jej wada wymowy nieco psuła efekt, ale te fioletowe płomienie tylko potęgowały jego euforię, taki chaos go przyciągał, olbrzymia bijąc z niej energia. Zaczął się powoli zbliżać w kierunku adeptki, otoczony chmurą roztańczonych ogników, rozszalałych na dobre. Znów wybuchł ogień, koloru niebieskiego wokół dwóch smoków, w jego obszarze pojawiły się jakieś dziwne cienie i szkielety zawodzące przerażająco. Płomienie, płomienie, płomienie... tyle miał w umyśle. Gdy już zbliżył się bardzo blisko, jednak jeszcze przed fioletowymi płomieniami otaczającymi samice.
Nie wiem... czy to z serca. Jednak twoja obecność wywołała lawinę zdarzeń, której nie umiem opisać... Tak jakby wszystko miało spłonąć, chaos... tego pożądam... – na tyle się umiał zdobyć. Stanowczo to go przyciągało chaos, brak porządku, a może nawet zniszczenie? Niestabilność zaczęła powoli brać górę nad jego umysłem, wypełniając go całego euforią.

: 23 sty 2021, 20:24
autor: Maros
// inny czas

Lubiła długie spacery po terenach wspólnych, podczas których zazwyczaj szukała cichych miejsc przez które mogła wolno spacerować. Często łączyło się to z faktem poznawania nowych miejsc, co również było miłe widziane. Zapewne zostało jeszcze sporo miejsc, w które nie zaniosły ją jej łapy lub skrzydła.
Tak więc, właśnie stanęła na skraju polany, znajdującej się gdzieś na terenie wielkiej puszczy. Pagórek zasłaniał sporą część widoku. Powolnym krokiem brnąc w śniegu ruszyła na jego szczyt, dopiero tam przystanęła i rozejrzała się na około.
Mocniejszy ruch ogonem wystarczył by odgarniał śnieg z niewielkiego skrawka ziemi. Wystarczająco dużego, by mogła posadzić na nim swój zadek.

: 23 sty 2021, 21:04
autor: Szara Rzeczywistość
A dokąd to zmierzał Szary? Jego podróż nie miała na celu niczego konkretnego. Może to zwyczajna chęć pooddychania czymś innym, niż zapach Plagi? Po takim czasie już nawet nie postrzegał ich woni jako coś dziwnego- sam tym śmierdział. Poza tym oczywiście bił od niego zapach ziół jak to przy większości uzdrowicieli. W tej chwili jednak śmierdział również krwią smoków.
A więc... szedł przez las, szedł przed siebie, aż w końcu dotarł do stóp pagórka, na który zaczął się wspinać dość leniwym krokiem. Niby wyczuł smoka na szczycie, ale dziś wyjątkowo nabrał pewnego dystansu do spotkań z innymi. Czy to właśnie była zaleta zjadania innych smoków? Jego myśli gdzieś burzyły się, ale ciało robiło swoje, było przekonane przez instynkt, ze powinien iść niezależnie od tego czy trafi na kogoś.
Finalnie w końcu wylądował na szczycie, dwa ogony od samicy. Spoglądał przez chwilę na nią szkarłatnymi ślepiami, a potem zaciągnął się jej zapachem.
Wodnista...– rzekł spokojnie i przysiadł na chwilę kompletnie ignorując fakt, że siada w głębokim śniegu – Lawendowo-granatowa samiczka. Powinna mieć z dziesięć księżyców, żyje?
Słowa popłynęły jak myśli, które przyszły same. Musiał zacząć się hamować, bo instynkt nakazywał mu coś zupełnie innego. Byłby nawet skłonny do walki, a jeszcze przedwczoraj brzydził się takimi myślami u uzdrowicieli... Interesujące! Samiec musi zapamiętać to i spisać, zanim nauczy się panować nad swoją rządzą.
Z zewnątrz jednak przypominał kamień o czerwonych ślepiach, które wpatrywały się w przedstawicielkę innego stada.

: 23 sty 2021, 21:57
autor: Maros
Dwójka małych rozrabiaków została w grocie z ojcem, był to moment w którym mogła nacieszyć się ciszą. Nie żeby od nich uciekła, ale odrobina spokoju na pewno przydała by się każdemu. Młode potrafiły dać w kość.
Zaletą miejsca w jakim siedziała, był doskonały widok na okolicę. Tak więc, zbliżającego się smoka zauważyła niemal od razu. Gdy był bliżej, do uszu dotarło skrzypienie śniegu pod jego łapami. Sam wiatr niezbyt sprzyjał wyłapaniu woni stada, więc nawet nie próbowała. Skierowała na niego wzrok dopiero gdy się odezwał, a jego wydawać by się mogło, obojętny wyraz niewiele zdradzał.
Przyedstawiony opis pasował tylko do jednego wodnistego. Dlaczego miała by nie żyć? W ogóle skąd zainteresowanie obcego smoka, tak młodym smoczkiem? Łeb przechylił się odrobinę na prawo, a ślepia uważnie zlustrowały przybysza od pazurów, po czubek łba.
– A kto pyta i przede wszystkim, po co? – chyba nie sądził, że odpowie. Ogon poruszył się nieco na bok, zgarniając kolejną warstwę śniegu.

: 23 sty 2021, 22:16
autor: Szara Rzeczywistość
No właśnie, po co? Zadał to pytanie z bardzo ważnego powodu, z jedynego powodu, który usprawiedliwia każde pytanie – z czystej ciekawości.
W odpowiedzi odwrócił wzrok od samicy i mruknął pod nosem.
Jestem uzdrowicielem Plagi, po prostu chcę wiedzieć czy została odchowana już na tyle, że sama sobie radzi.
Odpowiedź przyszła mimo wszystko. Była zdecydowanie bardziej szczera, niż chciałby przyznać, no ale słowo się rzekło. Czas wypić gorycz braku informacji i skupić się na badaniu reszty zmian w jego charakterze. Akurat przedstawicielka wody była idealna do tego- mógł na niej poćwiczyć hamowanie swoich instynków. Nie zrazi jej przecież bardziej, niż do tej pory każdego innego.
Przypominasz też brunatną samicę, zapewne to twoja matka. Zapewne słyszałaś o incydencie na granicy. To ja próbowałem pomóc tej małej, chociaż według waszych relacji to zapewne chciałem ją zjeść, albo utopić.
Kolejna szczerość, westchnął sam do siebie. Nie mógł opanować się od mówienia, mógłby jej powiedzieć każdą prawdę i to całkowicie lekką łapą! A prawda czasami była bardziej bolesna od smukłego kłamstwa. Może powinien zmienić taktykę i zamiast tego zadawać pytania?
Skąd u smoków taka wrogość do siebie, hm? Różnimy się tylko zapachem i kilkoma przekonaniami, a finalnie historia słyszała już o wielu przypadkach walki między stadami. Zabiłabyś mnie tylko dlatego, że rozmawiam z młodym pisklęciem z Twojego stada, bo ktoś nie wykazał się kompetencją przy pilnowaniu podopiecznego?