Strona 23 z 41
: 09 mar 2019, 23:58
autor: Szabla Kniei
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Dotarła tu po jego śladach. Tropienie było jedyną rzeczą, która nigdy nie sprawiała jej problemu. Natomiast kontakty z innymi smokami... Ech, co tu dużo gadać. Nawet największe pokłady ciepła i wesołości nie pomogłyby Szabli w znalezieniu odpowiednich słów. Nigdy nie była dobrym mówcą.
–
Żer – zaczęła miękko. –
Gonitwa nie żyje.
Niedelikatnie. Ale gdyby myślała dłużej nad tym, co powiedzieć, pewnie zamilkłaby na następne cztery księżyce. Używała telepatii z dwóch powodów: raz, że chciała wyłączyć z rozmowy nieznane pisklę i dwa, że straciła głos. Bo zaniedbała swoje zdrowie. Ale nie to było tematem dzisiejszej rozmowy, tylko przekazywanie przykrych wieści. Ba, okropnych wieści. Biorąc pod uwagę, że Szabla nie powiedziała Śliskiemu jeszcze całej prawdy.
: 13 mar 2019, 17:47
autor: Światokrążca
"Drobne zło konieczne" gdyby Żer to usłyszał zapewne wziął by to za komplement, nie tylko to jakiś rozwój relacji z córką ale jeszcze niektórzy nazywali go wielkim, niepotrzebny, irytującym złem! Może nie dosłownie tak ale na pewno to mieli na myśli.
– Jeśli moje towarzystwo nie jest twoim problemem to się bardzo cię bo osobiście jestem zaszczycony, że mogę być w twoim. – odpowiedział wesoło i mrugnął do niej ślepiem. Mówienie bez swojej zwykłej kpiącej manierą było... trudne, a przynajmniej Żer był poza swoją strefą komfortu. To nie tak, że kłamał (chociaż zdecydowanie się podlizywał), bo naprawdę cieszyły go spotkania z córką... jak ciężkie i nieprzyjemne by nie były, ale był zbyt przyzwyczajony do swojej maski żeby tego nie odczuł.
"Misja od matki" Żer westchnął i zamknął na chwile oczy. Jak powiedzieć komuś że jego matka nie żyje?
– Znalazłem ją... ale ona nie wróci. Już nigdy. – powiedział chyląc łeb i patrząc Wronce prosto w ślepia. – Czy znasz kogoś w Ogniu? – zapytał.
Pojawiła się Szabla. I przyniosła jakże ironiczne w kontekście zaistniałej sytuacji wieści. Tylko, że Żerowi nie było do śmiechu. Dla niego czas stanął.
Zimne powietrze z sykiem wkłuło w płuca.
Gryzło.
Odwrócił się.
– Gdzie ona jest. – to nie było pytanie a zdziczały syk nakazujący odpowiedzi. Szabla widziała jak spięty był, jak zaciska szczęki a czarne źrenice cieńsze od igieł wpatrywały się w nią nachalnie. Jego pytanie było co najmniej dziwne, jakby nie pytał o to gdzie leży martwe ciało a żywy smok.
: 13 mar 2019, 19:31
autor: Szabla Kniei
Nie powiedziała mu nawet, że Gonitwa zginęła w walce, a on już odstawiał cyrk. Co będzie, kiedy Szabla skończy sprawozdanie?
Przywódczyni instynktownie przybrała postawę gotowości do obrony, przesuwając pazurami po zamarzniętej ziemi. Nie spodziewała się po Żerze takiej reakcji, ale czujności nie traciła ani na moment. Troska spłynęła z jej pyska, ustępując miejsca zimnej determinacji. Szabla i Żer stali naprzeciwko siebie siebie niczym wojownicy na arenie.
– Nie będziemy rozmawiać, dopóki się nie opanujesz – odpowiedziała powoli i wyraźnie. Szabla nie przyjmowała rozkazów. I była gotowa odwrócić się i odejść, jeśli Żer nie będzie okazywać jej szacunku.
: 14 mar 2019, 10:36
autor: Pacyfikacja Pamięci
Dziecko kompletnie zignorowało przyjazne próby samca. Westchnęło głośno.
– Czyli nie mamy o czym rozmawiać. – i na tym zakończyło jakąkolwiek poświęconaą mu uwagę. Tak poważne! Profesjonalne! Nie podzieliło się poufnymi informacjami o stadzie z jednego prostego względu – nic nie miało na ten temat do powiedzenia. A nawet jeśli, z pewnością nic do powiedzenia komuś, kto tak utrudnia śledztwo.
Wronka już chciała odejść, ale przybył teatrzyk. Pisklę wychyliło łeb w stronę gościa i zmierzyło go nieprzyjaźnie wzrokiem. Jedno trzeba było przyznać – lekko zakolorowana, lekko przezroczysta błona wyglądała FAJNIE. Wronka spojrzała na wypustki Żeru lekko kierując w jego stronę łebek i zaczęła się zastanawiać jak... Jak właściwie wygląda ona sama. Wie o grubych łapkach. O końcu ogona. Ale dalej?
Zrobiło się... Nieprzyjemnie. Nie dość, że przeszkodzono jej w misji, to jeszcze obcy przyprowadzili swoje żałosne pocharunki w miejsce jej pocharunków. Wronka dokładnie przyjrzała się gębom i cechom szczególnym otaczających ją dorosłych – jeszcze parę księżyców i się z nimi z tego dnia rozliczy. A teraz, póki są zajęci – ku dalszej podróży!
/zt
: 17 mar 2019, 17:33
autor: Światokrążca
Nie ruszał się, zamrożony w napiętej pozie. Nie wydawał się zwracać uwagi na zmianę postawy Szabli, zbyt zajęty samym sobą. Matka. Była martwa. Czy fakt, że wiedział że to musi się stać jakkolwiek pomogła mu przyjąć tą informację? Nie.
– Gdzie ona jest? – syknął raz jeszcze ale głos mu zadrżał. Nie miał innych pytań, bo to jedno odpowie mu na wszystkie. Obchodziło go jedynie że nie był przy niej, że nie mógł się pożegnać, że jedyne co mu zostało to zimne zwłoki, których nie mógł nawet zobaczyć.
Zastrzygł uchem. Odejście Wronki wyraźnie rozproszyło jego wcześniej zastygłą postawę, przez chwilę wyglądał jakby się wahał. Kłapnął niezadowolony zębiskami. Odszedł od Szabli tym samym zastępując Wronce drogę. Ze zgrzytem wbił pazury w ziemię.
– Ujme to inaczej. Nie zobaczysz swojej matki ponieważ nie żyje. Tak jak moja. – powiedział prawie szeptem.
: 09 cze 2019, 19:28
autor: Insygnium Żywiołów
Nagle zgiął się w pół, kaszląc jakby miał zaraz wypluć płuca. Biały dym tańczył mu przed oczyma, całkowicie zasłaniając błękitny firmament, a gdy wreszcie zniknął, zgarnięty przez nieśmiały zefir, Kuhu poczuł jak dziura, zalęgła w jego wklęsłym brzuchu, zaczęła wsiąkać wszystko wokoło. Czegoś w środku brakowało – patrzył wgłąb tej nieskończonej studni, która wiła się niczym prawdziwe, obolałe zwierzę, dopóki nie zauważył, że ta bliżej nieokreślona masa chce się zapełnić. Miało to sens, gdyż pożerała wszelką bora wokół. Jego wąsy trzasnęły jak bicze. Podniósł łuk brwiowy, wnioskując, że pragnęła czegokolwiek. Stan, wygląd, nic, naprawdę nic nie interesowało tego mitycznego stworzenia. Wygłodzone przez eony, wreszcie zauważone, mruczało ponętnie pod żebrami wężowego. Kusiło go. Chciał dotknąć, zanurzyć szpony, musnąć paliczkami i na nich odczuć konsystencję tego dziwnego tworu, po czym oznaczyć śliną, zasmakować, zniknąć wewnątrz tej dziury i dowiedzieć się, kto stoi za tym wszystkim. Więcej pytań. Kim jest Tijhuute Kamatano? A może, czym nie jest? Wreszcie mag odburczał do dziury na jego fałdzie, a ta – jakoby oburzona – syknęła jeszcze głośniej niż poprzednio.
Ciepło. Gorąc. Płonie, topi się, znika niezauważalnie.
Pora zgasić.
Podsunął pod lufę, lekko podgrzał, a gdy plastyczna masa zaczęła się jeszcze mocniej dymić, kolejnym pstryknięciem palców zmniejszył leniwy płomyczek nad lewą dłonią i począł ciągnąć z kościanej rurki.
– YiIrra – warknęło bezsilnie coś wewnątrz dziury, a Kuhu znieruchomiał. – Kuhu hao Ellan... – kontynuowało po chwili, a głos wydawał się skamieniały, nieużywany przez długi okres czasu i zapomniany przez właściciela. – ...vi Maei Aenia. Nyn fydonit... Synlyn.
Ścisnęło go w gardle. Nie wiedział co odpowiedzieć. Wątpił, że musi. Wątpił, że to coś, oczekiwało odpowiedzi. Znało reakcję zbyt dobrze – pewny śmiech wydobył się z leniwie powiększającej się dziury w brzuchu. Dym buchnął mu w niepomalowany ryj – cicha szanta, cichy rój dobrze znanych mu głosów, dostała się do jego mózgu. Zalęgła się. Znalazła miejsce. Wyparła chęć dotknięcia wytworzonej nory. Martwe stworzenia wróciły. Martwa armia, żywe dusze – dym ryknął tak, jakby jego gardło zostało już dawno rozerwane.
SYNLYN! SYNLYN! SYNLYN! SYNLYN TUT NING! SYNLYN TUT NYNEI KYS!
Jej błękitne, prawie przezroczyste oczy zalśniły wewnątrz tworu. Pełne gniewu podsyconego nieokiełznaną chucią – wpatrywała się wprost w twarz zdrajcy, w twarz pisklęcia, którego ona sama, jej wielkimi, złotymi łapami wyjęła z brudu, a śliną oczyściła z grzechu, jaki posiadają wszyscy niebędący zakonnikami. Wielkie dyski wychodziły na świat, zaś jej złota łuska wreszcie nabrała trochę słońca.
Kuhu odchylił łeb, wzdychając głośno, a następnie plasnął plecami o trawę, zaciągając się z fajki.
: 11 cze 2019, 13:40
autor: Pacyfikacja Pamięci
Pięknym byłoby powiedzieć, że Pacyfikacji zapragnęło się na wspominki ostatniego spotkania z ojcem, w prawdzie dawnego i jak zwykle bezużytecznego, ponieważ nie niosącego za sobą żadnych informacji czy długoterminowych korzyści, nawet, jeśli podbudowanego dobrymi zamiarami; lub ostatnich tak silnych emocji i mogącej płynąć z doskonałego sobie radzenia z nimi w wieku pisklęcym dumy w wieku obecnym... Próżnym jednak były wielkie myśli, pamięć Pamięci chodziła bowiem własnymi drogami. Łowczyni miała tendencję do... Zapominania. Wypierania niekorzystnych wspomnień. Po co zaprzątać sobie przestrzeń otuloną czaszką rzeczami, które nie niosą za sobą przyjemności?
A więc Ognista pojawiła się w okolicy. Bez większych planów, po prostu licząc, że coś ciekawego wpadnie jej w łapy lub w oko.
Jednak coś ciekawego postanowiło wpaść w ucho.
Jakby syk, okiełznanie powietrza, gaszenie ognia, upadek? Pacyfikacja wykrzywiła nieznacznie pysk w lekkiej odrazie. Pewnie magia. No już, już, to niegodziwe i bodzące w smoczą godność, tak, ale należy być tolerancyjnym – jeśli ktoś pała się zniżaniem swojego poziomu i uprawianiem maddary to proszę bardzo, jego wybór.
Dojrzała... Łudząco smoczą sylwetkę. Niemożliwe. Ale, węże chyba nie rosły do takich rozmiarów? Zwierzę, które właśnie bachnęło się o trawę musiało być czymś jeszcze innym.
Łapczywa nie traciła czasu i miękkim, ale żwawym krokiem skróciła odległość do ciemnopurpurowego sznura, niosąc potężne cielsko w całkiem cichy sposób. Ale nie kryła się – czy kiedykolwiek skradała się do któregokolwiek z drapieżników? Śmiało zaznaczyła swoją obecność, zataczając o skok od stworzenia półkole i sama bez większych celebracji położyła się na boku, wyciągając łapy i odrzucając ogon w bok, tylko oczy pozostawiając nieruchomo czujne i wpatrzone w grzywę, w łuski, w dym.
: 11 cze 2019, 16:38
autor: Insygnium Żywiołów
Wypuszczając schłodzony dym z płuc, rozgrzebywał dawne zagwozdki świata pierwszego w avalar. Znikając myślami między koronami wierzb, nie mógł się nadziwić, że renako, spróbowawszy raz boskich odczuć gwarantowanych przez zawartość jego fajki, zniżył się później do ordynarnych i przyziemnych upojeń. Jakby dla nich przejście przez wrota było nieudaną próbą bycia perfekcyjnie wadliwym – bo kto zażywa yapian ma uczucie, że zdecydowanie bierze w nim górę bardziej boska część jego natury; polega to na tym, że odczucia moralne znajdują się u niego w stanie niczym niezmąconej powagi, a ponad tym wszystkim jarzy się wspaniałe światło potężnego intelektu, łagodnie wyjętego spod kościanej kopuły.
Wydobył stłumiony jęk przez zaciśnięte kły, gdy tylko Synlyn go dotknęła. Wymuszona rozkosz, zrzucona z niebios, w które zresztą się wpatrywał, ogarnęła jego całe podbrzusze, spazmatycznym drgnieniem dążąc w dół. Kuhu zwrócił znużony wzrok ku złotej twarzy, wygiętej w pozornym uśmiechu, a włosie samicy wydawało się ładniejsze niż zapamiętał, jakoby specjalnie uczesane na to „tęskne“ spotkanie. Lecz świadomość, że to wytwór wyobraźni oraz pewność, że prawdziwe spotkanie byłoby znacznie bardziej agresywne, wyrzucała działanie yapian i budziła zastygłe instynkty. Patrząc w dyski osadzone na podłużnej, nieskazitelnej twarzy, zapomniał, kim tak naprawdę Synlyn jest. A może bardziej czym, tak jak Tijhuute.
Sapnął ponownie od niechcenia. Naprawdę wielkie fizyczne podniecenie zawdzięcza zwykle swą intensywność sile wyobraźni. Oddech bez wątpienia stał się ciężki, jakoby samiec znów przeszedł góry na Wschodzie i zamiast sensownie przejść na drugą stronę, postanowił wędrować wzdłuż dolin by zapoznać się z innymi szczytami.
Kuhu zaciągnął się ponownie – przymknął ślepia. Mozaika myśli, uczuć i fizycznych doznań, obrazy przesuwały się jeden po drugim, ulotne i mgliste, niczym ten białawy obłoczek mgły, wijący się wokół wężowej postaci. Rozgrzanym polikiem przesunął po ziemi w naiwnym ruchu, pierwotnym i dziecięcym, po czym... ujrzał to. Zielone, czyste kamienie styknęły się ze ślepiami wyczekującego stwora, bliżej nieopisanej istoty, lecz definitywnie niewyobrażalnej. Bryła tknięta życiem przez kapryśną naturę świata, rzuconą w otchłań Guardo hao Paulen i poprowadzoną tak by właśnie teraz, w tym momencie, poznała coś, co już szaleńczym tryenso nie jest. Zza dymu łapa wstydu chciała zacisnąć się na jego podrażnionym od używek gardle – niestety po lekkim muśnięciu zniknęła natychmiast, a szczytujący Kuhu – nadal przy wyobrażonej Synlyn – uśmiechnął się lekko ku niezgrabnej sylwetce leżącej nieopodal.
: 15 cze 2019, 17:19
autor: Pacyfikacja Pamięci
Pacyfikacja obserwowała wijącą się postać czerpiącą radość z własnej cielesności z początku z wręcz analitycznym podejściem, wciąż nie będąc w całkowitej pewności, czy patrzy na smoka czy nie. Tak, chyba tak, chyba by się zgadzało. Chyba spełnia wymagania. Gdzieś tam z tyłu głowy przebijało jej się wspomnienie spotkania już kiedyś podobnie wężowego, niesmoczo chudego osobnika... Samicy daleko było jednak do Uzdrowicielki i postawienia prawdziwej opinii, szybko również znudziło ją dochodzenie. Nie wyglądał jak na mierzącego się do ataku, więc nie był zapewne zdziczałym drapieżnikiem. Skoro był smokiem, pozostawała tylko kwestia tego, skąd pochodził – Łapczywa poderwała się z miejsca i zbliżyła ostrożnym krokiem, już mając zaciągnąć się zapachem samca i wywnioskować jego przynależność stadu, gdy opamiętało ją nagłe przejście wzrokiem z wyostrzonej sylwetki smoka na zauważenie wyraźniejszej smugi dymu przebiegającej jej po tle. Stan fioletu mógł być zarówno czysto fizycznym ujściem żądz czy zwykłej energii, jak i ostatnimi podrygami spowodowanymi tą... substancją. Uśmiechnęła się do siebie, mrużąc oczy – to by oznaczało, że przez cały ten czas miała rację co do istnienia trucicieli wśród stad. Nie było jej w myśl umierać w konwulsjach po porządnym wciągnięciu dymu, także dowie się stada kiedy indziej i pozostanie przy spokojnym oddechu. Lub i nie, jakby było to ważne – nie był Ogniem, to z pewnością i to jedyna ważna informacja.
Jako, że nawet najbardziej zakochana w sobie smoczyca nie mogłaby zinterpretować widocznego stanu... szczęścia obcego jako spowodowanego jej osobą, a inne opcje tej narratywy jej nie satyskacjonowały przyjęła, że wężowy jednak umiera od trutki. A zaprzyjaźniając się już z tą myślą, zaczęła wodzić wzrokiem wzdłuż jego ciała, planując, jak podzielić jego mięso na godne jej współstadnym porcje – chyba odrzuci łapy kompletnie, więc pierwsze cięcia poprowadzi przed barkami i poprzez okręg lędźwi, ogon pewnie nie na całym odcinku będzie się nadawał i trzeba go będzie najpierw rozpłatać... praca Łowcy ma różne oblicza: czasem jest to najwyraźniej liczenie na to, że toksyna rozłoży się w między czasie tak, by nie dosięgnąć jedzących i to, aby nie zapytali oni o pochodzenie posiłku.
Wróciwszy wzrokiem z powrotem i zatrzymując się na łbie, dostrzegła ledwo wyraźny uśmiech przecinający pysk chudego. W ten sposób uśmiechają się tylko stworzenia obdarzone inteligencją smoka; westchnęła zawiedziona, że o to ma dowód rasy obcego, wiedząc, że jej miękka Przywódczyni nie poprze sprytu Pacyfikacji w znajdywaniu obiadów – cóż, trzeba będzie dopilnować, by nie miała okazji się dowiedzieć. Albo niechcący nieudolnie go "ratować", by mieć dla Serca argument za dobrocią swojej osoby.
Odpowiedziała na delikatny uśmiech swoim, zdradzającym raczej wymuszone politowanie mające przykryć dziką ekscytację znalezienia tak sporego posiłku. Przez moment chciała nawet wesprzeć jakoś już-prawie-denata pocieszającym okiem lub słowem, ale mimowolnie skrzywiła się lekko na tę myśl – niby z jakiej racji? Wbrew własnej naturze, dla kawałka mięsa? Oblizała wewnętrzną stronę wystających dolnych kłów, poprawiając przy tym nieznacznie ułożenie lekko obwisłych warg i stanęła nad samcem w rozkroku, nie zdejmując swoich oczu z jego oczu, choć wciąż nie była pewna, czy spróbować cucić fiolet spluwając nań, czy osmolić sobie pysk i chuchnąć w jego gorącym powietrzem.
: 16 cze 2019, 23:07
autor: Insygnium Żywiołów
Przeciągnął się z jękiem, wyciągając przednie łapy do góry. Ciało wygięło się w łuk ze zgrzytem kręgosłupa, wychodząc zza kurtyny dymu jeszcze bardziej okazale niż zazwyczaj, łuski poczęły odbijać każdy skrawek światła, który raczył paść na ziemię, lecz on – nie widząc w tym nic majestatycznego – leniwie opadł do poprzedniej pozycji. Podrapał się po łbie, dmuchnął wprost w twarz Synlyn, a ta, jakoby pod jego rozkazem, rozpłynęła się w powietrzu. Jej obecność nie miała znaczenia dla jej adepta, nie kiedy... to patrzy.
Oczy zniknęły mu pod ściśniętymi powiekami. Wyszczerzył zęby w jeszcze bardziej uprzejmym wyrazie, zmarszczył twarz na tyle, ile umiał, wciskając w ten ruch jak najwięcej dobrych intencji, wysuwając jednocześnie dłoń do pulchnej samicy, jaka była coraz bliżej niego.
Podkuliwszy ogon do klatki piersiowej, po przejechaniu frędzelkiem po brodzie, wyszeptał:
– Dołączasz się?
: 17 cze 2019, 21:35
autor: Pacyfikacja Pamięci
Pacyfikacja widząc wyciągniętą ku niej dłoń nachyliła się lekko, jakby wychodząc naprzeciw, by zostać nią muśniętą szybciej, niż mogło się to stać – i cofnęła niemal natychmiastowo, gdy już miało mieć to miejsce, żeby jednak odwlec. Stłumiła płytki rechot, a pysk przeciął jej sznur wyszczerzonych zębów, w klasycznym Łowczyni uśmiechu: może trochę nieprzyjemnym, trochę złośliwym, ale przede wszystkim szczerze oznajmiającym światu, jak bardzo jest z siebie zadowolona, czegokolwiek by nie zrobiła. Obcy przemówił, rozwiewając wszystkie plany dotyczące posiłku, co było wielką szkodą, ale... w jego pytaniu rozbrzmiała jej propozycja. Samica przekrzywiła łeb.
– Takie rzeczy zawsze mają swoją cenę. – odpowiedziała lekko rozbawiona, półszeptem. Cóż, gdyby nad dorastającą Łapczywą czuwało czyjekolwiek oko, może miałaby teraz większe opory przed rozmawianiem w środku dziczy z obcymi samcami pod wpływem nieznanych jej substancji odurzających... Na szczęście nie miała żadnych oporów! Zeszła energicznym, płynnym ruchem znad wężowego, by usiąść tuż obok, dość niedbale, choć coś w jej postawie pozostało z czujności.
– Czego więc ty szukasz w zamian? – zmrużyła oczy i schowała zęby, kontynuując ton, ale mówiąc już głośniej.
: 17 cze 2019, 22:42
autor: Insygnium Żywiołów
Poprawił się na trawie, przewracając ciało na bok, by mieć nieznajomą sylwetkę w pełni okazałości. Rozbawionym ruchem dłoni, gdyż powolnym i lekkim, odgonił chmurę dymu sprzed rozwierających się ślepi, paląc się od środka. Złota, nadprzyrodzona, wężowa postać bulgotała gniewnie w rozpalonej krwi samca, która pulsowała od środka klatki piersiowej, płynąc przez całe ciało i jeszcze dalej, drżąc gdzieś pod paliczkami ze strachu nad wspomnieniem potwornej perfekcji. Zgorzkniały smak osadzony na jego języku tylko przypominał o głębszym płomieniu, jaki powoli zamieniał się w pożar, lecz – świadom kiczu tego wszystkiego – nie pozwalał sobie na całkowitą wiarę w realność tych wydarzeń.
Gdy tylko poczęła się zbliżać, wreszcie ostry zapach popiołu złapał go za gardło, a w jednej sekundzie mogło zawalić się wszystko, co pojawiło się przez te kilka minut spotkania: otoczka tajemniczości, przyjazna atmosfera oraz równe położenie dwóch, jakby nie patrzeć, drapieżników, przez niestłumione zdziwienie, które wykrzywiło gadzi pysk czarodzieja. Odwrócił ryj od niej, szczypiąc się dwa razy w nos, by uspokoić nerwy twarzy – szczególnie latającą, prawą powiekę, bo pod nią znalazł się, od dawna ukrywany w czeluściach niepamięci, obraz. Na skórze poczuł szarżujące ciarki, które z każdym krokiem podnosiły jego owalne łuski ku górze, biegnąc wzdłuż kręgosłupa.
Automatycznie przybliżył usta do lufy, wciągając tyle, ile się da. Głęboki oddech, jeszcze większy wdech, a następnie wydech uwalniający opary magicznej substancji. Odkaszlnął, bijąc się w pierś, po czym – powróciwszy do pierwotnego stanu rzeczy – znów przebiegł zainteresowanym wzrokiem po damskiej postaci, jakby nic się nie stało. Bo przecież przez dym w lesie trudno zauważyć prawdę.
Kuhu parsknął cicho po słowach nieznajomej, podkładając łapę pod policzek. Obserwował jak grube ciało w prędkim, jednostajnym ruchu przybliża się do niego, aż wreszcie siada, zgniatając źdźbła, a te trzasnęły tak cicho, że ledwo je usłyszał, a wręcz zapomniał o ich istnieniu. Bez czekania, morska zarzuciła pytaniem w szarą, tańczącą osłonę, za którą leżał beztrosko odbiorca.
Pstryknął palcami, a pod dłonią pojawił się maluczki ogień, który bardziej przypominał najeżone włosie nadnaturalnego rysia, ocierające swą powłokę o kościstą faję. Świeciło się nadto. Grzał tak w ciszy dobre pół minuty, zapadając w bliżej nieokreślony stan zadumy, w jaką mógł popaść tylko ktoś w nietrzeźwym stanie umysłu. Zapach zagranicznej maddary mieszał się z przechodzącą, cierpką wonią zaklętą wewnątrz fajeczki, będąc jednocześnie zakłócanym przez nutę spalenizny.
Wtem przybliżył niepokojąco blisko łeb do barku samicy, a musnąwszy ją lekko zakrzywionym rogiem, wyszeptał powolnie i nieskazitelnie:
– Pragnę... czasu.
Zasyczało! Zadymiło! Zaiskrzyło! Buchnęło szarymi chmurami, co było znakiem dla niego wystarczającym – kolejnym pstryczkiem ugasił ognisko, po czym podsunął młodej pod nos pożółkły ustnik, wzrokiem zachęcając do pierwszej próby.
: 18 cze 2019, 1:57
autor: Pacyfikacja Pamięci
I choć w pierwszej chwili wzięła dym za coś, czego powinna uniknąć, teraz nawet głębokie kaszlnięcie obcego nie odwiodło jej od ciekawości.
Na obraz magicznego ognia wywinęła nieznacznie krańce warg i zmarszczyła nos – było coś irracjonalnie brzydzącego ją w tych całych szamaństwach i czarodziejstwach, a jednak nie na tyle, by faktycznie podjąć jakieś działanie konkretniejsze niż upust mimiką niesmoczo miękkiego pyska. Pacyfikacja przeniosła wzrok z błyskającego tworu na ślepia wężowego, wyczekująco, powoli już prawie znudzona – nie mogła odczytać kierunku jego źrenic, ale znalazła zajęcie na najbliższe kilkanaście następnych, bardzo bardzo dających się we znaki sekund, w wodzeniu wzrokiem po długich i jeszcze cieńszych niż sam ich właściciel wąsach. Było coś dodające niezwykłej otuchy w ich widoku; nie widziała swojej niedoszłej mistrzyni od... najprościej będzie to określić jako dawna. Wzdrygnęła się na myśl o swoim zachowaniu wtedy: jednak pisklęce lata potrafią być pamięcią potrzebującą pacyfikacji. Nagły dotyk plamiący jej bark jasno zasygnalizował, że o to ascetyczny rozmówca się namyślił.
Przewróciła oczyma na jego abstrakcyjne pragnienie czasu, ale niepełnie, źrenice zatoczyły tylko pół łuku i dochodząc do góry oka natychmiast wróciły. Wyrzuciła powietrze przez nozdrza jako zamiennik afirmującego zaśmiania się – w porządku, jest to coś, czego półolbrzymka może nie ma pod dostatkiem, ale nowych doświadczeń zawsze jest rezerwa na wyjątek.
Skróciła resztę dzielącej jej odległości od fajki sama, pewnym ruchem i nie tracąc niepotrzebnie czasu spróbowała – i cała pewność natychmiastowo została wyparta z ciała samicy pod ciężarem, cóż, nowego doświadczenia. Ostra smuga liznęła ją po tyle gardła, jakby szukając drogi ucieczki, a zanim zdążyła poprzecinać podniebienie Wronka poratowała się wydechem, nieznacznie czystsze już wdechy zmieszały się z paroma kaszlnięciami, które momentalnie jakby skróciły i wygięły jej grzbiet, tu ściskając a tu stwarzając okazję trzewiom i pasmom mięśni, które na przekór sobie i na przemian to starały odciąć, a to całkowicie poddać zaaplikowanemu uczuciu. Przytłaczający kłąb przysłonił leniwie zmysł wzroku, także samica postanowiła się zwyczajnie lekko odsunąć – nie wstawała jednak, a odzyskując część osobistej przestrzeni i żegnając ulatujący obłoczek, położyła się na boku.
Pozwoliła sobie na chwilę zapomnieć o fiolecie, o czasie, uwolniła spod siebie przygniecione boczne łapy, bark, skrzydło – przesunęła ogon po trawie, łbem nadała sobie kierunek przeturlania się na plecy, by momentalnie opaść na drugi bok i oddalić jeszcze bardziej od oryginalnego miejsca. Poderwała się by znów usiąść nieomalże od razu, jednak mniej zręcznie niż zazwyczaj. Wyglądała na... lekko zaniepokojoną. Mlasnęła językiem o nos. Odsuwający ją manewr dał upust wplątanej w to wszystko energii, także uniosła wyżej zwieszony łeb i wyrzuciła ponownie język, przesuwając nim wcześniej ku światu po podniebieniu, dla oczyszczenia.
– Nie jesteś stąd. – przez dość miękki i swobodny ton przebiło się tu i ówdzie nieznaczne chrypnięcie. Stwierdzenie proste. Łowczyni natychmiast pożałowała jednak tych słów: samiec nie wyglądał co prawda na kogoś tylko czyhającego na jedno zapraszającego go słowo, by obarczyć nieznajomą swoją zapewne długą i możliwie, że ciekawą, ale usianą bezużytecznymi jej detalami historią życia, może nie teraz i w tym stanie, to fakt, może i jej by się lepiej słuchało, ale Ognista i tak zmrużyła lekko oczy, wraz z resztą pyska jasno upominając przed podjęciem próby wylewności. Tyle już nowonapotkanych smoków otwierało się przed obcą jak korona żeber pod naciskiem – tyle smoków było męczących bez ofiarowywania nic w zamian. Powoli.
Przymknęła oczy. Oblizała pobieżnie dolne kły. Przesunęła ogon, czekając na ostry szelest protestu zieleni pod nią. Spojrzała z powrotem na smoczą postać.
– Czy znalazłeś to, po co tutaj przyszedłeś? Tutaj, znaczy się-– – westchnęła ciężko a wzrok wbił się jej w nieokreśloną dotąd przestrzeń, ale nie pusto; czujnie – pod barierą.
: 21 cze 2019, 20:58
autor: Insygnium Żywiołów
Jej reakcja nie miała znaczenia. Żadna reakcja nie miała znaczenia. Puste znaki, zmarszczenia i słowa, które – gdyby przyciąć do wartościowej treści – są po prostu niewielkim elementem monumentalnej fortecy uczuć. Chciał wsunąć się... głębiej. Wpatrując się tępo w jej pysk próbował przedrzeć się przez linię frontu ochraniającą budynek, rozsuwał fałdy, nagle pragnął wniknąć w mury i poznać to, co za nimi, otworzyć zwoje pamięci i rozczytać się w hieroglifach nabazgranych kurzym piórem. Poczuć zapach nowych kartek, lub pergaminu, czegokolwiek, z czego były stworzone te zapiski, przybliżyć nos i wymienić się oddechem – uszanować w każdym aspekcie, jednocześnie gwałcąc prywatność wspomnień towarzyszki.
Dłoń Kuhu poczęła cierpnąć, unoszona siłą w powietrzu, a cudowna moc yapian rozprzestrzeniła się po jego organizmie. Każdy mięsień uległ pod dotykiem używki, tak jak przedtem od ponętnego dotyku Synlyn, a z każdym upadkiem siły w ciele wiązał się przyjemny, zimny dreszcz. Rozwarł bezsilnie usta, wsiąkając powietrze, a może też otwierając wrota dla jego ducha. Metropolia dopiero rozbudowywała się we wnętrzu, objawienie nowego świata, antidotum na wszelkie cierpienia z dna ziemistego, oto w tej chwili wszystkie tajemnice, na jakich temat przez tyle księżyców rozprawiał, otwierały się przed nim niczym szmaragdowe wrota tej cudownej budowli emocji – poznał, że nie widzi, nie czuje nieustannie zmiennej powłoki ścian, nie słyszy, lecz wie! Jest gdzieś indziej. Nie w niej. W sobie. Poza sobą. W cyrku lodowcowym, w jaskini na północy, odwiedzając swoich włochatych pobratymców, a także na zachodnich pustyniach, poznając prawdziwe życie w ciągłym niebezpieczeństwie – ale nadal w tym wewnętrznym, schowanym, pier.dolonym królestwie z jadeitu, które powstało z żołądka w sekundę, a krwinki były mieszkańcami tego anormalnego miejsca. Oparł się o filar w komnacie. Słowa przepływały przez niego w nim samym, by uciec z niego w nim samym gdzieś głębiej. Był wiedzą samą w sobie i gdyby tylko mógł zamienić powypisywane, ba, wyryte na ścianach skróty na mowę, zrobiłby to bez wahania.
Głos wyrzucił go natychmiast z wizji, wszak martwe oczy odżyły, znów dostrzegając wielką postać. Nie mógł czuć negatywnych emocji, lecz naprawdę chciał wierzyć, że był bardzo nieukontentowany. Próbował przez chwilę zamienić lekki uśmieszek w rozgniewany grymas, acz jedyne co tym zrobił, to uświadomił sobie pewną rzecz. Wewnętrzną częścią dłoni wyczuł wilgoć. Nawet nie zauważył kiedy ślina uciekła strugą z prawego kącika, kapiąc na łapę, która go podpierała. Westchnął cicho, a chcąc się ponownie poprawić, odczuł kolejny dreszcz. Przewrócił oczy ku swemu kroczu, potem na nią – chyba była dalej niż przedtem – i znów na krocze, jednocześnie dotykając rozwidlonym jęzorem ustnika, jakby delektując się śliną nieznajomej, kusząc siebie z każdym kolejnym ruchem ciała. Nawet nie pomyślał, że stwierdzenie, jakże celne, mogło być zachęceniem do podzielenia się historią. Nie, nie. Nie pomyślał. Nie myślał. Czuł. Widział. Błagał, że coś zgrzytnie w samicy, że mała dawka rozpali w niej ogień zaginionej cywilizacji wewnątrz jej płuc, rozpali ją od środka, a płomień zsunie się niżej, budząc pierwotne, a jakie głupie, instynkty, że nieśmiała, acz bezinteresowna gadka, rozwinie się jak pudrowy kwiat o poranku – w kolejną rozkosz, może i większą od dzielenia się yapian, pocałunek, który trwa całą wieczność lub chociaż w kolejną gadkę, niosącą morał do tymczasowego życia wojażera.
Zmarszczył łuk brwiowy, kiedy tylko obca westchnęła. Nie, nie chodziło o treść. O westchnięcie. I o ruch języka, który wodził przedtem po kłach. Mogło znaczyć wiele, też i nic. Chciał być zły na siebie, że nie zapisał gdziekolwiek tych wywodów, które widział w królewskim pomieszczeniu. Z sapnięciem odciągnął swój jęzor od ustnika, by ponownie się zaciągnąć, a gdy tylko skończył, podsunął samicy fajkę maddarą.
– Pytasz dlatego, bo cię to interesuje czy chcesz podtrzymać gadkę? – mruknął pod nosem, nie dając jej chwili na wytchnienie, po czym owinął jeden z wąsów wokół pazura, niczym młodziana dama na wybiegach.
: 24 cze 2019, 15:49
autor: Pacyfikacja Pamięci
Wronka chciała wyczytać cokolwiek ze zmian pyska obcego, jako że sama większość mówiła tą drogą; jednak nie kończył mimiką, przerzucał niejasno wzrok, a opary bogów i bajeczne wąsy wchodziły w drogę jej oczom, plącząc się i tańcząc i odwracając jej ciężko utrzymującą się uwagę. Oby komunikat nie był zbyt ważnym.
W innych okolicznościach podanie jej czegoś maddarą uznałaby za jawną próbę zniewagi, ale teraz chętnie przejęła fajkę we własną łapę, najpierw obracając obiekt i przyglądając się jego powierzchni, linii, stylowi. Zatrzymała wzrok na ustniku niosącym ślad obecności języka nieznajomego, zastępujący obręcz z jej ust. Parsknęła śmiechem. Niczym Uzdrowiciel Ziemi, który spożył raz na wpół przeżarte mięso zmieszane z jej żółcią jak gdyby podarowane przez sam korowód bożków. W porządku, kim jest by odmawiać innym.
Wspomnieniem tego, w jaki sposób trzymał ją sam obcy, złapała właściwie fajkę.
I nagle, za jego słowem, poczuła się trochę, jakby samiec jej coś odebrał. Kazał jej przerwać. Nie dostała odpowiedzi. Zatrzymać się, pomyśleć. Wypowiedziane moment temu słowa faktycznie mogły być pustym wyuczeniem się niepopadania w niełaskę ciszy lub szczerym aktem zainteresowania, a jednak Pacyfikacja była nieobecna przy narodzinach samej ich intencji i pozwoliła jedynie ujść na świat. Nie przemyślała ich zaczątku wtedy i z pewnością nie zamierzała nadrobić tego teraz. Dla czyjejś, ale nie swojej satysfakcji? Nie chciała historii życia, to z pewnością, to przed składnią, ale czy chciała informację pobieżną dla własnej kroniki, skrót, samą esencję ekscytacji z życia, które najprawdopodobniej potoczyło się zupełnie inaczej, niż te jej? Radość z zgorzknięcia i narzekania na to, co otrzymała a nie chciała, co było za długie i porośnięte szczegółem? Nie otrzymała nic. Warknęła płytko do siebie samej za jednak początek przemyślenia.
Wysunęła łeb w kierunku obcego.
– Nie musisz odpowiadać. – wyszeptała dość protekcjonalnie. Zamilkła, uśmiechnęła się łagodnie, do granic zbyt słodko, po chwili jednak przestała udawać i błysnęła zwyczajnym sobie uśmiechem, trochę krzywym i naturalnie złośliwym, ale nieszkodliwym i w oczach jej samej dość urokliwym. Cofnęła łeb na swoje miejsce – I ja też nie muszę. – zaplątała się w to nutka jakiejś ulgi.
Spuściła głowę i obróciła fajkę między szponami raz jeszcze. Zatrzymała ją w połowie drogi. Nie ruszała łbem, ale przeniosła wzrok na obcego.
– Ja nie znalazłam. Ale obawiam się, że mój cel... jest teraz daleko za barierą, jeśli w ogóle nie był tylko fragmentem wymyślonych wspomnień. – podzieliła się z nieznajomym, nieproszona, a jakby nie chcąc pozostawić swojego własnego pytania samemu sobie. Przesunęła czubkiem języka po górnym rządku przednich zębów, patrząc znów na wytwór nieznanego sobie rzemieślnictwa. Po chwili przeniosła wzrok znów na purpurę – lub nie siedzi zakopany w czyjeś parszywej dziurze pod jakimś oceanem. To byłby dopiero chory żart. – zaśmiała się krótko, lecz głęboko, cofnęła głowę z całą potężnie zbudowaną szyją jeszcze bardziej w tył, opierając się stale tylko na barku i jakby chcąc przewrócił na grzbiet – ogon ruchem żmii pogładził trawę. Oblubiona w śmianiu się całym ciałem zakołysała się za własnym słowem i powróciła do poprzedniej pozycji, gotowa na więcej.
Zaginiona cywilizacja wypalała swoją drogę poprzez bezden ciała i umysłu samicy, a jednak mimo kolejnego zaproszenia i wpuszczenia wewnątrz nie spotykała się z ciepłym powitaniem; największą częścią przyjemności czerpanej z tego doświadczenia dla Łapczywej był opór. Była bestią u bram, nie padającą pod naporem obezwładniającej siły, nie dającą się spętać i rozlać indukowanej toksynie, lekarstwu, słodyczy, imperium; nie od razu. Czas i miejsce każdemu rozluźnieniu i skurczowi rządzącemu ogromem jaki był smoczy organizm Łowczyni przetrzymywała, dawkowała, nagle pozwalała na wszystko. Jakaś tkwiła w tym niezwykła jej uciecha, w walce i poddaniu się, w kuszeniu i zabranianiu i pozwalaniu ekspansji używki. I nie tylko czuła, a mogła jeszcze patrzeć; jak pusta łapa na której jest oparta definiuje się nagle we własnych mięśniach gdy wczepia w ziemię, choć obła i obrośnięta tłuszczem, przy pierwszym lepszym wysiłku nabrała silnych kształtów. Z pomiędzy kłów ulatywała cienka, ale gęsta smuga, wtapiająca się w towarzystwo innych; nie tylko jej. Przecież obiecała podzielić ten czas z nim. Pewność wróciła w łaski, lekki niepokój zniknął, samica poczuła żywość i chęci. Żrąca żółć rozluźnionego spojrzenia przepełza leniwie ku pustej zieleni.
– Co to właściwie jest? – spytała przenosząc wzrok w okolice tego obcego, gestem łba wskazującym na nic innego, jak szpalery i aureole dymu, w domyśle ich źródło. Łapa podtrzymująca nagle całą ziemię puściła, na powrót zmiękła i zobła w swojej objętości i kształcie, posunęła po podłożu w kierunku wężowego jakby sama była podobnym zwierzęciem, mureną, smugą wydobytą z ust – i jednym, szybkim ruchem nadgarstka oderwała od ziemi dłoń, resztą przy niej wciąż pozostając: ku górze, ku jednemu z wąsów, wyciągając każdy palec i szpon jak ukłon fali – i opadła. Lustrzana potrzeba społecznego zwierzęcia i brak własnych wąsów do chwycenia popchnął palce ku kradzieży. I odpuściła. Pacyfikacja skorzystała z położenia własnej kończyny i przysunęła się na niej do obcego, na odległość z której nie będąc w stanie wysłużyć się magią komfortowo mogła mu oddać dzieloną fajkę u drugiej z łap.
– Zbudzone z zainteresowania. – tym razem zapewniła samca co do natury jej pytania, miękko, na bezdechu.
: 15 lip 2019, 21:22
autor: Insygnium Żywiołów
Każde smyrnięcie powietrza było cudem. Stan całkowitej przemiany. Prawdziwa iluzja emocji, coś, czego nie stworzyłby żaden mag. Z kolejnym wdechem... coraz więcej. Zapach morskiej samicy, niebieska smuga, mieszał się z dymem, odory te tańczyły tak szalenie, aż wreszcie złączyły się w jedność i zniknęły w nosie Kuhu. Cóż za raban, cóż za agresja – przemknęło wszystko w mgnieniu oka by zniknąć gdzieś wewnątrz mózgu jako nikłe wspomnienie na lata.
Przesunąwszy łapą po trawie, stwierdził, że to kolejny z wielu cudów. Samo życie było cudem. Gilgoczące, delikatne odczucie przebiegło z paliczków do gardzieli, raz po raz, chyżym kłusem, a śmiech – równie dziecinny co irytujący – stłumił siłą wewnątrz siebie, spazmatycznie poruszając ciałem.
A przez ten cichy odgłos, dzika myśl przebiegła przez łeb. Rozzłościł ją. Cisza. Mógł wszystko. Nie, mówiła. To on odlatywał. Nie musiał odpowiadać. Ona też nie. Wszystko było w naturalnym porządku. O czym mówili? Ulga. Pretensjonalny uśmiech wszystko załatwi. Za duży, za bardzo wykręcał twarz; przez chwilę miał wrażenie, że umarł, gdyż polikami zasłonił sobie całe oczy. Albo je zmrużył. Plasnął tą łapą z ziemi na twarz, chcąc wyczuć, czy w ogóle nadal egzystuje na jego łbie. Cała gorąca, skrzecząca, parzy – łapa odskoczyła na poprzednie miejsce, kropka w kropkę. Znów dreszcz przeszedł po ramieniu przez naruszone źdźbła trawy. Nie chciał się teraz śmiać. Tylko uśmiechać. Dużo, sporo, wiele kłów, uśmiech, tak, to. Nie podejrzewa. Patrzy na fajkę. Fajka z kości. Kości Kai. Piekło. Piekło mocno. To Synlyn. To może być Synlyn. Wraca, otwiera wrota, ucieka tym uśmiechem. Uśmiecha się Kuhu, uśmiecha radośnie.
Głęboki wdech.
Spokój musi się wedrzeć
z rykiem tysiąca nieujarzmionych dusz.
Bez upahary.
Długi wydech.
Kuhu prędko przytaknął przy kolejnych słowach nieznajomej, jakby chciał ją uświadomić, że nadal tu jest. Pragnął odwrócić się na drugi bok, skulić się i zasnąć, lecz od tego czynu odwlokły go... ślepia. Skierowane ku niemu. Mógł uważać na to, co mówi. Może to było ważne. Słyszał tylko skrawki. Oczy pełne wspomnień. Nawet gdyby chciał słuchać... nie zrozumiałby. Czuł to. Nieosiągalny cel. Nie ma takich przed nim. Nieosiągalny cel. Jedyny cel warty czasu.
Cel.
Czeczotka.
Czym jest czeczotka?
Chorym żartem.
Jeden z wielu uśmiechów.
Mag bez chwili wytchnienia odpowiedział śmiechem na śmiech, kompletnie zagubiony w konwersacji. Wysokie dźwięki poczęły brzęczeć w łepetynie, wbijając się w tok rozumowania. Kuhu powlókł pustymi oczyma na roześmianą samicę, co chwila, niczym lustro, powtarzając jej ruch przeponą.
hahahahah
Koegzystowanie.
hahahehhhhHAHAHHA
Nie.
Nie potrafił.
POTSSSHHAHHAHAHFIĘAHHHAAhha
Czym, kso, są czeczotki?
nie wiem
Suchość w gardle. Potrzebował bucha. Kolejnego. Zaraz zniknie magia. Błagał ślepiami. Pożerał ją wzrokiem, rozbierał z łusek, smakował każdego elementu, poniekąd zanikając w jej postaci.
Piękna, żywa, syn marnotrawny wyleciał w powietrze wraz ze swoimi narzędziami śmierci, pozostawiając mnie samego... hHAHAheee... potem mówię... widziałem wszystkie zagadki, jak kwiaty otwarte na pustkę, puste spódnice, domagające się ciał (domagam się ciała), które są już powietrzem, widziałem serce dziewczyny, zamknięte w klatce, ekskrementy lwa, cyrk oddalił się, a czas był kolejną fortecą otoczoną murami z cegły i zadziwienia, na murach przysiadł ślepy gołąb, jak rozszyfrować to, czego bohaterowie nie opowiadają, jak pokonać morze, skoro wolno żeglować, lecz nie budować łodzi?... Przypomniał mi się długi wiersz Kai, ale ciebie to nic nie obchodzi. Mnie tak, choć wolałbym poranny deszczyk, jest jednak południe, powiada ona, nic na to nie da się poradzić. I ma rację...
...Jestem zmęczony, nie skończyłem jednak, daj mi trochę odpocząć, nie odchodź, zostań, nadstaw uszu, to ważne, bo była jeszcze inna przyszłość, oprócz tej, o której chciałem ci powiedzieć, i Kuhu miał dokonać wyboru. W drugiej przyszłości była po prostu wolność. A to przecież niemało. W górach pejzaż wyglądał tak, rozumiesz?... las ma dwie rozwidlające się ścieżki i Kuhu tkwi w tym pejzażu, trzyma księgę, jego księga ma tylko kilka stron, strzela tylko w jednym kierunku, jest posłuszny balistycznemu prawu, a balistyka nie jest hipotezą, ponieważ podlega zasadom geometrii, na geometrię zaś, moja droga obserwatorko, czytelniczko o brązowych oczach ze złotym pasmem, nic nie poradzisz, jeśli kąt jest ostry, jest ostry, jeśli jest rozwarty, jest rozwarty, i twoja chęć nie zmieni rozwarcia kątów, ścieżki naprawdę się rozwidlały, Kuhu stał na rozdrożu, rozstrzygnięcie dylematu zależało od tego, w którą stronę wyceluje swój czar, strzelasz w jednym kierunku, i jesteś zwolennikiem społeczeństwa bezklasowego, niszczącego cię jako jednostkę, wzmacniającego cię jako masę, strzelasz w drugim, i świat idzie swoją drogą, jak zawsze. Jesteś zwolennikiem wolności. Strzelasz, paf, wybrałeś, ale czy dobrze? Wybrałaś demokrację, swobodę, życie pełne i pełne życie, brawo. Wybrałaś tak jak Kuhu, dlatego tak dobrze się w niego wcieliłaś, cóż za zdolność naśladownictwa, chyba jesteś Kuhu, według mnie jesteś
kuhu
Pachniesz fenomenalnie.
Nie minęła chwila, a patrzyli sobie z bliska w ślepia. Dwa światy koegzystowały. Jasny, żrący kolor wabił. Pulsował. Źrenica podkreślała żółć. Zawsze miał słabość do oczu. Te były... fenomenalne.
Wyglądasz fenomenalnie.
Lecz ta, spytawszy, odwróciła się natychmiast, wydzierając z gardła Kuhu mglisty pomruk tęsknoty. Nie nadążał wzrokiem za każdym ruchem łapy samicy, a pragnął tego tak, jak bardzo pragnął odwrócić się na drugi bok.
To jest
dym
jeden z wielu
dymów
na świecie
Poczuwszy kościaną fajkę na paliczkach, jęknął cichutko, jakoby tknięty wstydem za swoje podniecenie. Słyszał jej lekki oddech niemal do świtu, potem ucichł. Te... jasnoniebieskie włosie spadające na jedno ze szmaragdowych oczu. Wyciągnął roztrzęsiony pazur zewnętrzną stroną do polika samicy, gładząc niepewnie. Sapał, wygłodzony, wprost na jej szyję.
Było mu ciepło.
– Pozwól... – wydusił z siebie po chwili ciszy – zbliżyć się do furtki twego umysłu.
Maddara trysnęła.
Od razu na myśl przychodzi ten przyjemny odgłos plaśnięcia czymś o taflę akwenu, gdzie wodą jest gęsta farba o odcieniu czereśni. Słodki smak, zaczarowany w kolorze, a ten kolor podsycany przez śpiące oblicze słońca. W tym świecie, gdzie drzewa były tylko lipami o szafirowych liściach, nie było linii oddzielającej wschód od zachodu. Zarówno mógł być to początek, jak i koniec, środek dnia, czy też dziwna perspektywa nocy. Inny, martwy świat. Jeden z wielu. Widok urozmaicony jedną, podróżniczą, ciemną sylwetką, która w mandarynkowym świetle próbuje napełnić butlę. Tłuste, czarne włosie absorbowało spojrzenie ognistej gwiazdy, jednocześnie okalając całą kościstą sylwetkę humanoidalnej samicy. Nieudolne ruchy roztrzęsionymi rękoma, jakoby te żyły własnym życiem, oddzielnie od posiadaczki, szeleściły gęstym powietrzem. Wodniste, workowate piersi kiwały się na boki z każdym ruchem ramienia. Pobrudzone tą farbą, która spływała po krzywym kształcie kropli po prawej stronie, aż wreszcie z cichym „plum“ znikała w stawie. Jedno słowo. Jeden widok z wewnętrznego świata. Puste, kipiące pustką z tą brązową mazią lepiącą się do boków nicości. Z tej masy... tworzyły się widoki. Milion rzeczy, gdzie budulcem była ta substancja. Yapian.
To jest yapian.
Wsiąknął to z sykiem komina.
Nie chce być
– położył nos na jej uchu –
jej miłością
samcem, bądź samicą
jest jednością
trójcą
– język zastygł na jej szyi –
weszła do wnętrza i rozwaliła jak zwykła
gwiazda
w pokoju gościnnym
chciał wejść do wnętrza
i je rozwalić jak gwiazda w pokoju gościnnym
Delikatnie odciągnął łeb od jej szyi. Dmuchnął na ochłodę. Nie mógł nawet wybełkotać słów. Tylko bezdźwięczny, podłużny odgłos.
: 06 sie 2019, 14:10
autor: Pacyfikacja Pamięci
Całe to spotkanie, zdarzenie, to wszystko było tak przyjemne, tak proste, jednocześnie tak niewymagające. I kto tu komu podarował czas? Samiec nie obrał sobie na cel zmieniania jej światopoglądów. Nie chciał stawiać jej horyzontów w pion, zabierać usilnie jakąkolwiek tylko cząstkę opinii i instynktu posiadała, nie narzucał perspektyw, paralaks, nie chciał udomowić, oswoić, odebrać dziczy, złamać i nastawić pod nowym kątem, aby zrosło się w oczekiwany sposób. Podczas całego tego bałaganu krucjat burzycieli niewłaściwych światów, bandy sykofantów i oszustów, gdzie każdy chciał postawić na swoim by tylko uczynić z jednej niewiernej, bogu ducha winnej Wronki, godną własnych, nieprawdziwych przekonań obywatelkę, wreszcie spotkała... spokój. W dolinie wierzb i obrazoburców, o to poganka stanęła przed równie nieochrzczonym ich życiem. Widziała to.
Mówiła... tak, była pewna, że mówiła. Może i nie słuchał. Ale nie żądał. Milczał, co rusz i wybuchał. Uśmiechał się. Lubiła jego gesty. I, tak właściwie, to mogła przypisać jego mimice teraz wszystko; jakie tylko słowa i znaczenia zapragnęłaby jej dusza czy ciało. Tym jednym przymknięciem oczu czy przesunięciem łba lub łapą zostawiał jej miejsce na popis i mógł się stać absolutnie najbardziej pożądaną wersją siebie w oczach półolbrzymki. Ale... Nie. Nie będzie miało to miejsca. Chyba chciałaby jednak poznać choć cząstkę historii, tak nagle, chyba pierwszy raz w życiu szczerze i niewymuszenie. Nachylić się nad jego głęboko fioletową postacią i jak pielgrzym spija z wilgotnej skały w lesie, bo nie może z wodospadu, tak i spijać słowa z jego pyska i nie pozwolić stracić się ani jednej myśli. Przymknęła oczy, chcąc powrócić w łaski spokoju, bo już zaczynała czuć, jak bardzo zła staje się na samą siebie. Przełknęła ślinę, ale ta zdała się niemal od razu wyparować ledwie muskając wnętrza jej gardła.
Dym... Trochę, jak żwawsze meduzy, krążył przyjemnie wokół.
Lubiła oceany, choć otwarte wody były dla niej tak szyderczo nieosiągalne.
Przyjęła pazur jak oswojone żbicze kocię przyjmuje wyciągnięte do niego otwarte dłonie, nadstawiła polik, wstrzymała na moment oddech, na wypadek gdyby miał wymsknąć się jej pomruk i swoim ekspansywnym rezonansem przyćmić śmiałość i dotyk Samotnika. Oho. Dostanie, dostanie odpowiedź. Pozwalam, pozwalam na wszystko nie potrafiło opuścić połaci jej przełyku i umknąć w przestrzeń, Łapczywa jedynie patrzyła błogo spomiędzy przymkniętych powiek. Chwiejny pazur ją tak położył. No kto to widział. Oby nikt. Ani żywej duszy. Ani słowa żywym duszom. Przysunęła się.
– Jest otwarta, szeroko i tylko czeka. – nie pozwoliła zapaść ciszy ponownie, przez jej podniebienie smagnęła struga wpuszczonego powietrza, a jej gardziel zawibrowała pod powoli budzonym dźwiękiem. I Pacyfikacja pomyślała, przez moment, że snopy śreżogi padające na świat przed nią i smoka przed nią i jego oblicze, kreśląc światłem mniej lub bardziej określone wzory jak niesprawny jeszcze kartograf, nie padają spomiędzy żałośnie spuszczonych łbów wierzb; a z jej własnego. Furtka, o dziwo, nie skrzypiała.
Maddara nie zwiodła.
Powiedz mi, Łowczyni, czy kiedyś przypuszczałaś, że pozwolisz arkanom na tak bliską obecność? Że obraz będzie obrazem. Dźwięk dźwiękiem. Myśl myślą. Świat światem. Nie kłamstwem. I nie rozdarciem trzewi od wewnątrz, bez otwierania pancerzy. I że o to nagle jeden, prosty dotyk udzieli ci odpowiedzi na wszystkie rozbudzone pytania? Jedno ucho. Jeden język. Jedno ucałowanie szyi. I jedno obliczanie czubkiem języka warg, rozdzierawszy je pozwalając na odpowiedź na jego głos. Niezłożoną z mowy, a jedynie litery.
Aż plama chłodu rozlała się po rozżarzonej powierzchni jej karku i przeszła ciarkami po całym grzbiecie. Karłowate ciało niebieskie zgasło. Chciała zawyć. O to zostawił ją, kochanek widziany po raz pierwszy od tysiąca słońc, na pastwę podobną tej, której i ona poddawała go nieświadomie zaledwie chwilę temu. Oko za oko. Hipotermia zmieniała się w hipertermię jak na taktomierzu lub zegarze z wahadłem, jednak tak niecyklicznie i bez żadnego pojęcia o rytmie, że nie mogło być to już bardziej nienaturalne, zawziętością burząc odczuwanie jej realnego czasu trwania. I choćby Pacyfikacja nie wiedziała, jak bliżej chciałaby się znaleźć, już naprawdę fizycznie nie była w stanie. Nie mogła się już przysunąć choćby o jedną, zieloną szabelkę. Musieliby, najzwyczajniej w świecie, zlepić się wtedy w jedno, z dwóch kolidujących wyścigów całych gromad i samotnych planet daleko za widzialnym sklepieniem, z dwóch równoległych ekosystemów wpraszanych w siebie poprzez narodziny gór, z dwóch gęstych i lepkich kropel tworzących kontur świata, kapiących leniwie w jeden staw. W jedno słowo. Na jedną czereśnię. A może było ich więcej.
Ale byli zaledwie smokami. Jakby, jednak, mechaniczną barierę ich ciał mogła przebić i stać się tą cieczą i nocnym niebem, upuściła łeb, zostawiając za nim tylko gładki łuk karku. Położyła polik na barku samca i pociągnęła nim w kierunku jego szyi, ocierając się... całkiem nieśmiało, choć nie do końca dyskretnie. Może nie taki był zamiar. Drobniutka i gładka łuska, na pozór przywodząca skóry morskich ssaków, nie szarpała po pokaźniejszej łusce Samotnika, a była wręcz miła w dotyku. Ale nie był to aksamit. Samica pochodziła z plemienia, nie dynastii.
Zanim wyruszy on i wytraci zagraniczną woń i przywdzieje się w bandery stada, którego imię wybierze jako towarzysza swojej randze, choć przez moment będzie nieść musiał zapach Ognia. Sadzy i popiołów otulającej spokojne równiny, wyplutej przez wulkan wystający wdzięcznie z horyzontu i podążający za każdym Ognistym, póki nie schowa się on za Góry Diamentowe; lekko słonawej, wywianej już częściowo siarki, której pochodzenie można jedynie spekulować na stare bajora w podziemiach niektórych jaskiń. Prażony piach największej z pustyń, morska bryza znad tak długiej linii brzegowej, martwe drzewa, żywe drzewa, żywe prerie i żywe smoki. Żywa idea. Czegoś, do czego Wronka, choćby nie wiadomo, co tylko by kiedykolwiek zrobiła, będzie mogła wrócić. Teraz to coś przylgnęło zaczepione o kąt łamania się łusek, niczym skaza, której kształt i kolor się już polubiło.
Pozostała pyskiem w miejscu. Nie do końca, hm, wtulona, raczej zawisła o grubość włosa nad. A jednak, jak dwupienny ukwap o opuszczony przed laty murek, i ona musiała oprzeć o niekończącą się powierzchnię jego szyi, bo inaczej nie sposób było dalej ustać. Choć leżała już przecież. Nie mogła się cofnąć. Nie chciała. Co, jeśli, za moment, wygoni ją i pogoni, zabroni i zabierze? Nie może zabrać sobie tego sama. Nie chciała. Wciągnęła pełną piersią powietrze, jakby chcąc powrócić w pałace toksyny, a jednak nie będąc pewną, czy powinna dopominać się wstępu i zaproszenia w dalsze komnaty u źródła. Mozaika na posadzce przed wejściem też jest piękna. Albo, może, chodziło tu o zapach sunący po nieskach między łuską w odcieniu ciepłego zmierzchu. Albo, jednak, jak każde zwierzę, musiała po prostu oddychać.
Do nurtu powietrza wprawionego w spiralę w stronę jej nozdrzy dołączył przez moment zagubiony włos. Smyrnął ją po nosie zanim postanowił wrócić do siebie. Pierś Wronki zadrżała pomiędzy barkami, zachowując w sobie rozgłos chichotu. Cofnęła łeb. Chyba jedyną prawdziwą rzeczą były oczy. Nie mogła sama wyobrazić sobie oczu, nie spojrzenia. Koloru urodzajnych mórz. Głębokiej kniei. Musiała spojrzeć.
Wyciągnęła w tym czasie przed siebie tylne łapy, w stronę samca, i jakby wodząc przez chwilę delikatnie opuszkami ich palców po długim korpusie Samotnika, znaleźć chciała i jego tylne łapy; i wpleść się własnymi pomiędzy, jak warkocz, jak chałka, wianek, jak kosz na grzyby. Jak bluszcz i dzikie wino. Jak właśnie namiastka jedności.
Zamruczała. Nie mogła dobyć konkretniejszych słów. Ale pytała, oczami, prosiła o więcej, o cokolwiek. Żółtymi jak rzepak, nie jad. Jak dziurawce. O przyzwolenie. O śmiałość.
: 09 paź 2019, 11:39
autor: Barbarzyński Pogrom
Dolina wydawała się spokojnym miejscem. Idealnym do odpoczynku. Opadłe liście szeleściły pod łapami, pokrywając ziemię, a podłoże roztaczało zapach wilgotnej ściółki.
Padało. Ostatnio cały czas padało. I było to coś, czego Khardah szczerze nie cierpiał. Być może przemawiały przez niego geny ognistych przodków, ale naprawdę nie przepadał za ponurą, pochmurną, mokrą pogodą, kiedy nie można było się walnąć i po prostu wygrzewać na słoneczku.
Teraz też lało. I to był główny powód, dla którego młody smok się tu zapuścił, postanawiając przycupnąć pod jedną z rozłożystych wierzb. Wybrał największą, rosnącą w centrum – i kiedy tylko się pod nią znalazł, chroniąc przed deszczem, otrzepał się jak mokry pies i sapnął ciężko.
– Jak ja nienawidzę deszczu...
: 09 paź 2019, 19:42
autor: Ruda Ciocia
I mógłby tak narzekać na ten deszcz w samotności, bowiem w taką pogodę raczej większość smoków nie pokusiła się o wyściubienie nosa ze swoich grot, bo kto nie lubił słońca? A taka ulewa zwiastowała jedynie mokre łuski, śliskie podłoże, muł, błot, brud.. Chodziły pogłoski nawet, że jeżeli jakiś smok posiedział za długo w deszczu, zwiastowało to pewne choroby. No więc jakiś idiota tylko mógłby ruszyć zad-–
~ Kieeedyś byłam różą dla Twojego seeercaaa, Kiedyś byłam różą Twojąąąąą ~ – w ciszy, którą wcześniej przerywał nieznośny odgłos spadających kropli nastąpił nowy dźwięk – Pięknie wyciągający alt czyjegoś głosu przeciął odgłosy natury.. Chociaż słychać było iż ten ktoś nie śpiewa "na serio"
~ Od czasu do czasu, jakbym słyszała nadal, jak przechodzisz przez mój próg, MIIIŁYY!~ – słowa dobiegały dziwnie z góry, jakby ktoś.. Śpiewa w powietrzu? Cóż, tak właśnie było – Niedaleko wierzby bowiem wylądował nie kto inny a.. Przemoczony do cna Burdig. Samiec wylądował z gracją a Khardah miał okazje zobaczyć po raz pierwszy jego skrzydła które dotychczas starannie ukrywał – Masywne, długie o kształcie i brawach motylich skrzydeł. Kiedy dotknął gruntu schował je jednak i najwyraźniej zaczął rozglądać sam za jakimś.. Miejscem do schronienia. Jednak dalej nucił coś pod nosem..
: 09 paź 2019, 21:27
autor: Barbarzyński Pogrom
Khardah drgnął, w pierwszej chwili sądząc, że się przesłyszał, kiedy dobiegł go głos przebijający się przez ścianę deszczu. Wiedział już, co to był za sposób komunikacji, czuł nieprzyjemnie obcą ingerencję w umyśle. Jak gdyby ktoś grzebał mu niewidzialną łapą we łbie, wciskając weń własne myśli.
Chwilami naprawdę miał ochotę spróbować takową "łapę" brutalnie odgryźć, odciąć się. I pewnie próbowałby tego do skutku... gdyby Frar zawczasu skutecznie nie wybiła mu tego z łba.
Otrzepał się i zmarszczył lekko pysk, rozglądając się w poszukiwaniu właściciela tego głosu. Do krytyka było mu daleko, ale musiał przyznać, że był niczego sobie... to jest, nie odpadały od niego uszy. Choć słyszał już ciekawszy. Kiedyś, przez moment.
Sapnął, kiedy dostrzegł... rudego gada o przedziwnych, motylich skrzydełkach. Skojarzył, kim on jest, prędzej po zapachu niż wyglądzie, bowiem Burdig... wyglądał jak przemoczona, puchata kulka o motylich skrzydłach. I nieco poprawiło mu to schrzaniony przez deszcz humor, bo rozsunął lekko pysk z kpiną, błyskając kłami. Parsknął.
– Hrrh... Coś oklapłeś, motylku – wymruczał gardłowo z rozbawieniem. Siedział z rozłożonymi lekko skrzydłami i pochylonym łbem, usiłując nieco wyschnąć pod wierzbą. Potrząsnął łbem. – Słyszałem, jak ktoś nuci, i już się zastanawiałem, co za durnia tu przywiało... ale to tylko ty – mruknął pod nosem, akcentując to "tylko" wprost brutalnie.
: 10 paź 2019, 21:43
autor: Ruda Ciocia
Nie spodziewał się tutaj tego małego Bydlaczka. Myślał że tylko on jest na tyle niepoukładany iż będzie latać w takie ulewy. No dobrze, Khardah nie latał jednak wypełzł z groty a nawet z terenów Cienia. To już stawiało ich prawie na równi!
Z uśmieszkiem podszedł do młodzika, ustawiając się zaraz koło niego. Zwykle na nazywanie go Motylkiem marszczył pysk jednak lepszy był "Motylek" niż "Burek". To pierwsze jakoś znosił, drugiego nie dzierżył a szczególnie kiedy matka przez pół wioski ryknęła "BUREK DO DOMU" – Nie były to zbyt przyjemne wspomnienia dla przyszłego piastuna.
– No Tylko ja.. Ale zaskoczyłeś mnie Bydlaczku – Myślałem że będziesz siedzieć w grocie.. – odpowiedział z szelmowskim rozbawieniem jak i uśmieszkiem, by zaraz dosyć głośno zaciągnąć się zapachem deszczu. Uwielbiał go, szczególnie przebywając w jakiś zalesionych terenach ta nuta była niesamowita – Miał ochotę się wytarzać w pozostałościach kiedyś zielonych liści by nasiąknąć wonią ostatnich ciepłych dni i nosić ją z dumą.
– A sam też podśpiewujesz czasem? – zagaił znienacka Młodego. Ha! Nie spodziewał się pewnie takiego pytania!