OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Świat nie miał w sobie zbyt wiele ze sprawiedliwości. Czyste dusze szybko były brukane jarzmem rozczarować, nazbyt zgorzkniałej dorosłości, która rozdzierała delikatny materiał ufności, odbierając słodkie cząstki niewinności.Te czasem wracały, jako gwiezdny pył, ledwo wspomnienie, częściej jednak gasły, niczym iskry dogasającego ogniska.
Pozwoliłam się porwać do tańca nocnych gwiazd, które wirowały wokół nas, jako tło widmowych tancerzy. I może gdzieś tam, z wysokości, faktycznie spoglądali na nas przodkowie.
Chłód wprawiał w odrętwienie moją skórę, ale wysiłek rozgrzewał mnie od środka, niczym leniwie płynąca magma dostarczająca życie w obumierające członki. Żyliśmy tą chwilą, wchodząc w zdrową rywalizację, nie wiedziałam kiedy ta przerodziła się w harmonijną grę. Delikatne gesty i poigrywanie ze sobą.
I w końcu zapomniałam. Tak bardzo tego pragnęłam.
Spokój spłynął na mój umysł, wypełniając się czystymi doznaniami, pędem wiatru we włosiu, ciepłym dotykiem jego łap, uśmiechem wkradającym się pod rąbek serca chociaż na kilka mgnień. Pozwoliłam na to, bo tego potrzebowałam.
Kiedy złączył nasze łapy, abym wysunęła się w przód, nagle poczęliśmy się kręcić, a ja zamknęłam powieki, śmiejąc się w głos. I wystrzeliłam w górę niczym srebrno fioletowy pocisk, rozkładając szeroko skrzydła, zawisając na kilka uderzeń serca na tle srebrzącego się księżyca.
~ Spójrz na to srebro, krew Bladej Twarzy,
która nas obmywa, niczym gwiezdne kaskady.
Poczuj ten chłód, muśnięcie wietrznego skrzydła!
Wolność, jej smak, słodka rozkoszy życia.
Zapomnij o złym. Daj się porwać.
Teraz. ~ zanuciłam w naszych umysłach, magią wiążąc go przez chwilę ze sobą. Obserwowałam, jak spada lotem szybowym. Wygięłam ciało do tyłu, opadłam łukiem ku niemu, aby zrównać się nad nim równolegle, między nami cienka pusta przestrzeń. Zanurzyłam szpony w jego futrze, otulając szyję. Ziemia zbliżała się powoli, zaśnieżona wysepka. Uśmiechnęłam się, przekręciłam kontrolowanie, aby znaleźć się pod nim. Patrzyłam błyszczącymi lazurowymi ślepiami w jego złote. Czerwona mgiełka mocy otoczyła nas szczelnie ciepłym, gąbczastym powietrzem, gdy poczeliśmy spadać w dół, ku śnieżnej zaspie, gdzie przetoczyliśmy się, a moja moc chroniła nas od bólu, twardego spotkania z ziemią. Zaśmiałam się ochryple, bo chcąc lub nie, musiał wylądować na mnie. Jeszcze jakiś czas moc migotała wokół nas, aż rozprysła się setkami migotliwych iskier. Ciągle trzymając palcami jego szyję, oddychałam ciężko, zmęczona po locie. Przekrzywiłam delikatnie jasny pysk, owiewając go ciepłym oddechem, a następnie liznęłam go w policzek ze stłumionym śmiechem.
Ciepło ciała przy ciele było tym, czego pragnęłam. Byłam pusta, zachłanna i bezwstydnie sięgnęłam po okruszynę od niego.
– Jesteś świetnym lotnikiem, Sorei – wyrzekłam nieco ochrypłym od chłodu wiatrem, puszczając jego szyję, uwięzioną pod moimi zielonymi szponami.
Skrzydła miałam rozpostarte po bokach, a moja pierś unosiła się dziko.















