Strona 24 z 36

: 28 lut 2020, 22:38
autor: Szara Rzeczywistość

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Konfrontacji? Godny nie był idiotą, żeby w ogóle atakować kogoś bez powodu, a tym bardziej partnera swojej starszej siostry. No może gdyby był wojownikiem to by się spróbował, ale w tej chwili?
W sumie to nigdy nie pytał ile Sztorm liczyła sobie księżyców, ale zdecydowanie nie wyglądała na swój wiek. Oby tak pozostało w tym śnie. Oby też obudziła się przy samcu którego kochała i oby był to ten, który stał przed nim. Sztorm chyb mogłaby być nawet jego matką, ale to raczej nic nowego dla smoków. Tak po prostu bywało.
To co powiedział Duch... Uh, to była niestety prawda. Coś się działo z łbem smoków po tym przespaniu kilku księżyców.
Po śnie mój brat i tak niecały księżyc później uciekł poza dawne granice i nic nikomu nie powiedział... Masz rację, dlatego musisz jej pilnować. Jest... zbyt ważna,
Przerwał na chwilę i westchnął. Ruch skrzydeł sprawił tylko, iż łowca na nie spojrzał, ale nie nie dodał, dopiero przy następnym pytaniu pozwolił sobie na lekki uśmiech. Wiedział, że rozmawiała wraz z rodziną, sam namawiał ją do tego.
Ja byłem jedynym rodzonym synem naszej matki i ojca. Moim szczęściem trafiłem do ojca, który jest gburem, ale jednak przynajmniej nie zabija własnych dzieci.
Prawie się zaśmiał, chociaż w tym nie było nic śmiesznego.
Myślę, że dobrze, chociaż nie jestem przekonany, aby Fen i Nanshee wybaczyły tak szybko...
Przez chwilę nabrał powietrza i przytrzymał je, a sama wypowiedź nagle urwała. Dostał wiadomość, musiał iść.
Mam kolejnego głodomora, wybacz mi. muszę iść
Uśmiechnął się lekko kiwnął łbem, a potem obejrzał na biesa, który się obmył i wstał z lodowato zimnej wody.
Oboje ruszyli... w siną dal.

: 14 mar 2020, 17:53
autor: Torvihraak
Trochę czasu juz tu spędziła. Dużo więcej niż miała w planach, ale.... no cóż. Źle tu nie było... i chyba Torvihraak zaczynała czuć swoją starość. Czy szybciej od innych smoków, czy wolniej to już inna sprawa, po prostu jej wszystkie stare rany, stare blizny coraz częściej dawały jej się we znaki.
Ah, czy zaczynała żałować, że znalazła to miejsce samotnie, bez swoich przyjaciół? Bo chciałaby je im pokazać, wręcz się pochwalić... chociaż to aż tak dobrym pomysłem by nie było – Wolne Stada były dla smoków tylko i wyłącznie. No i w sumie było tu trochę nudno, niecywilizowanie i dziko... czyli teoretycznie dla "wolnego smoka" idealnie.
Westchnęła. No i co tu robić?

: 14 mar 2020, 18:27
autor: Klepiąca Łuska
Uniosła wzrok znad rzeki, trzęsąc się jak poszczuty pies na deszczu. Słońce tętniło w najlepsze, zdobiąc wodę przebłyskami tak samo jak jej zieloną łuskę. Nienależąca do niej łapa, będąc jej własnością, czasem sama chciała odskoczyć od ciała, z rykiem oderwać się i wzniecić jazgot wśród płomieni, lecz tym razem dygotała tylko błona, ruszana własną wolą oraz żyjąca własnym życiem.
Jej na wpół śpiące oczy, pomimo swej dzikości oraz wrodzonego poczucia głodu, latały z zainteresowaniem po sylwetce samicy po drugiej stronie rzeki. Cykuta usiadła na podmokłej ziemi, drżąc ogonem w zniecierpliwieniu, jakoby wzrok miał zwrócić wszelką uwagę powietrznej. Głowa jej latała na boki, w tikach przekręcając się od lewej do prawej.
Nagle odrzuciła do tyłu łeb, skrzydła rozłożyła z klekotem i ze zgrzytających, powykrzywianych kłów rozległ się dźwięk tak chorobliwie nieprzyjemny, głośny i przeszywający każdy skrawek wnętrzności niczym syrena mgłowa, która taranuje każdy umysł po drodze, zabijając każdego ptaka, jaki przeleci przez rozświetloną latarnię. Potrząsnęła głową, a przydługie łuski zafalowały; spojrzała z tej przekręconej pozycji na ciemnołuską, wstając w ruchu spazmatycznym, podobnym do prekursora wymiotów oraz maniakalnego kaszlu. Samica ruszyła przed siebie szybko, prawie że wyskoczyła, krokiem chwiejnym, acz zdecydowanym, wkraczając w chlupiącą i rwącą wodę, a wykręcający ryj uśmiech zdobił jej drżącą twarz w, najprawdopodobniej, chuci krwi, czerwieniem wypełniając jej żyły pod oczyma. Szalała, bijąc spokojem, i śniła, będąc żywsza niż zwykle.
Ustała, wstając na tylne łapy. W środku rzeki ochlapującej ją całą, pozwalającą by świeciła od środka źródłem nieokiełznanym i biorąc te świetlne łaski w ochłapy świata.
Dobry wieczór, panienko – rzuciła ochryple z wyszczerzem, jak gdyby zamiast jej strun głosowych istniał zardzewiały metal, a głos był projekcją wyobraźni i surrealistyczności umysłu. Miało się wrażenie, że wątłe usta orchidei nie nadążają za słowami, które już dawno uciekły w eter, tylko jej pierś mogła nadrobić stracony czas, pomimo robienia tego nieudolnie. Raptem spoważniała, a wyraz był morderczy, wygłodniały; zbliżyła łeb jak tylko mogła ze środka rzeki. Mlasnęła, mieląc coś w ustach. Oczy rozejrzały się leniwie po okolicy. Znów spojrzała na nią milionem źrenic. Głos, groźny i sugerujący karę, miał ton rozkazu: – Mam tylko jedno pytanie.
Wnet wyskoczyła niczym pięść pod pysk powietrznej, a syk dotarł tylko do niej po krótkiej konwulsji ramienia, który nieomal odpadł od torsu:
~ Dokąd. nocą. tupta. jeż?
Gwałtownie wzięła haust powierza, po czym popadła w śmiech, trzęsąc całym ciałem w każdym syczącym oddechu, okiem wyszukując we wzroku nieznajomej aprobaty.

: 14 mar 2020, 20:00
autor: Torvihraak
Nie mogła powiedzieć, że widziała smoczycę zanim ta się rozdarła. Kolejny dowód jej starości – kiedyś zanim cokolwiek zrobiła, badała całą okolicę, możliwe niebezpieństwa i możliwe drogi ucieczki. Co się da wykorzystać, a co jest bezużyteczne. Żywe istote były pierwszymi rzeczami, których szukała i które zauważała. A teraz? Rozleniwiła się, przekupiona obiednicami wygody i fałszywego bezpieczeństwa. Ah, ale czy bezpieczeństwo kiedykolwiek było prawdziwe?
Nie widziała smoczycy, a skrzeczący hałas, który wydobywał się z jej gardła nieprzyjemnie oddziaływał z całym jej organizmem, wprawiając w stan niezadowolonego pobudzenia nawet jej źródło, któremu nagle przypomniało się czym było.
Torvihraak zmrużyła ślepia, a jej oblicze przez ułamek sekundy przysłonił zębaty grymas. Kiedy ona się taka stała? Kiedy zaczęła poważnie rozważać zamieszkanie w jednym miejscu. Kiedy przestała uważać?
Odwróciła powoli łeb, nie pokazując po sobie jakichkolwiek emocji. Jedynym co okazywało jej niezadowolenie był pojedyńczy, gwałtowny ruch ogonem po sporym łuku.
Postawa smoka, który się do niej zbliżał był.... ah.... jakże jej znajoma.
Wstała i odwróciła się, lekko przekrecając głowę, jakby zapraszająco, albo odrobinę wyzywająco. W miarę zbliżania się nieznajomej, jej usmiech sam rósł, wyszczerzając się coraz bardziej, coraz bardziej szaleńczy, mimo tego że jego właścicielka nie czuła się w żadnym stopniu szczęśliwa. Ale hej, może przynajmniej coś się będzie działo?
-A dobry wieczór, dobry wieczór. A może tak jeszcze dobry dzień? Albo już dobra noc? Hah! Bez znaczenia, czas jest przecież tylko wytworem istot bardziej lub mniej rozumnych, w jednym miejscu wieczór to w innym miejscu poranek.– powiedziała jak najbardziej dźwięcznym i płynnym głosem, jakim potrafiła. A to był naprawdę dźwięk gładki, dźwięk harmoniczny – przeciwieństwo tego, co właśnie słyszała.
Smoczyca była ze Stada Ziemi. Drzewno powierzna. Przyczepiona łapa – albo wynik mistrzostwa jakiegoś uzdrowiciela, albo boskiej interwencji. Prawdopodobnie to pierwsze. Ciekawe. Bardzo ciekawe.
Mag, wojownik? Zdecydowanie smok walczący, ale na pierwszy rzut oka Torvihraak nie była w stanie powiedzieć w jaki sposób.

Uspokoiła uśmiech do czegoś pozornie łagodnego. Zmrużyła delikatnie oczy. Jej źródle bardzo nie podobał się ton smoczycy. Pobudziło się i zaczęło rozlewać, niczym jakieś ciemne bagno, jakaś plaga, choróbsko, któremu przypomniał się Głód.
...
Kupczyni miała ochotę ubić je jakimś długim kijem, aby wróciło na swoje miejsce.
...

Patrzyła swoimi oczami z wirującego płynnego złota w dzikie ślepia przybysza wraz z delikatym uśmiechem.
Nie odpowiedziała na słowa o tylko jednym pytaniu, chociaż zdania cisnęły jej się na pysk. Ziemna miała jej pełne skupienie. Szykowała się do czegoś, ale czarnołuska wątpiła, aby ją chciała zabić od razu. Pokazać swoją wyższość być może? Powalić, pobawić się jej życiem? Być może, być może, ale to znaczyło, że Torvihraak nie musiała reagować od razu.
A potem smoczyca wyskoczyła i się zatrzymała. Kupczyni tylko powoli wyprostowała szyję, oddalajac trochę głowę od smoka.
-Po jabłka- odpowiedziała, zanim zdążyła zastanowić się nad znaczeniem... wszystkiego w sumie. Zanim smoczyca zaczęła się śmiać.
A gdy ta już popadła w histeryczny wręcz śmiech, powietrzna wyszczerzyła zęby w tym razem rozbawionym uśmiechu. Nieznajoma zdecydowanie mogła znaleźć aprobatę w oczach czarnołuskiej.
I ah, może jednak wcześniej przeceniła umiejętności kogoś, kto się zajmował tą łapą.
-Muszę przyznać, miałaś mnie- zaśmiała się, dalej mając smoczycę na oku.
-Ja w sumie też mam jedno pytanie. Chociaż nieprawda, ja mam wiele pytań – chociażby takie "Czy harpia to dziecko pijanego chochlika z jakimś ptakiem?" Albo "Kim jest Sala i dlaczego ma Dra?" Ale w sumie nie o to chodzi.– przylgnęła nagle do ziemi i zarzuciła nagle dwa razy ogonem. (Jez źródło już się odrobinę wycofało) Obróciła zbyt mocno łeb z błyskiem w oczach -Chciałabyś się czymś wymienić?

: 14 mar 2020, 23:43
autor: Klepiąca Łuska
A pierś tak jak drgała spazmatycznie, tak raptem wykręciła się i pociągnęła za sobą całą Cykutę w półobrocie. Z plaśnięciem połowa białej bestii zanikła, jak gdyby jej rozmiar nie miał znaczenia dla żywiołu. Piana porwała zdobycz. Ryk rozdarł rzekę, wzniecając salwy kwasu z jej rozwartego pyska. Miało się wrażenie, że umiera. Dławi się. Jej śmiech nieprzerwany. Uciszony, ciągły, świszczący – co najważniejsze, zawsze obecny. Coraz wyższy, donośniejszy. Świdrujące oczy przebierały spod lecących kropli. Uderzona tafla wody trysnęła na wszystkie strony niczym otwarta rana, błyszcząc drobinami. Wszak łapa – teraz ta prawdziwa, jej własna, wstrętna i wychudzona, trzęsąca się na miarę posiniałej ryby wyjętej z wody – gnała na same dno, chcąc udusić swą właścicielkę. Jednak ona wielce zadowolona, istnie rozbawiona do rozpuku, krzyczała w swej własnej, ordynarnej aprobacie, gdy złote ślepia powietrznej wyraziły to, co chciała ujrzeć czarodziejka.
Po jabłka! Po jabłka! – zawtórowała w bezdechu, przypominając wymęczony tłum, falujący w odpowiedzi na podskoki błazna. Targnęła się raz jeszcze w bólu, dając się pożreć nurtowi. Tylko jej nienaturalnie wygięta kufa kłapała powietrze nad rzeką, równie burzliwe co woda. Oczy jednak patrzyły wygłodniale w mówiącą twarz nieznajomej, kontrastując z radosnymi ruchami pyska, a śmierć z nich ziała płomieniem.
Z nagła zamilkła. Jej błyszczący łeb wynurzył się z wody, zaś język oblizał usta w obrzydliwej manierze, gdy ślepia weszły w rozmówczynię, w nią i poza nią.
I to ja myślałam, że moje żarty są złe! – rzuciła, łapiąc się ze świstem ziemi tuż przy kupcu by zerwać się z gruntu i podejść do niej, cała skapująca i co chwila plująca kwasem. – Jesteś uzależniona. Jesteś intrygantem, bierzesz, dajesz w zamian, to normalne. Ale po co? Porządek – okrążyła ją chwiejnie, zbliżając złaknione nozdrza do jej szyi by znów nimi uciec na inną partię ciała. – którego tak naprawdę nie ma. Tego chcesz? Czy wyglądam ci na twój typ, piękna? Jedną z was? To ja pokazuję intrygantom, że ich... małe intrygi nie mają sensu. To ja pokazuję, że te plany, chwilowe lub nie, nie mają zastosowania. Że wasza wymiana jest niesprawiedliwa. Więc gdy jestem zainteresowana ofertą, a zdarzyło się t-to dotychczas tylko raz... wiedz, że mówię prawdę. Szczerszą niż złoto. Bo z intrygantami nie dobijesz dobrego targu, wiesz o tym. Masz plany, zapewne, lub miałaś je w przyszłości. I spójrz – zaśmiała się, odrywając łeb od samicy w tiku by spojrzeć na jej skrzydła. – gdzie ciebie to sprowadziło!
Roześmiała się raz jeszcze, charcząc bezsilnie. Przejeżdżając kolczastym ogonem po jej boku, usiadła tuż przy niej, łamiąc bariery, dmuchając na nią swym mdłym zapachem, wąchając jej, a co najważniejsze – kładąc mocarną, morską łapę na jej łapie.
Czego chcesz, gadzino?

: 15 mar 2020, 12:28
autor: Torvihraak
Wyglądało... boleśnie. Nieskoordynowanie. Niebezpiecznie. Choroba czy szaleństwo?
A jaka była różnica?
(Czy to tak wyglądało z perspektywy drugiego smoka? Ha!)
Wrzask i ryk. Ziemna miotała się, a złotooka jedynie obserwowała, utrzymując uśmiech. Obserowała chłodno, chłonąc każdy ruch, jakby pochłonięta swoistym... tańcem smoczycy. Chaos... takie ładne słowo "chaos", kiedy straciło swój powab? A może właśnie zyskało nowy smak, nieznany, delikatniejszy, ale jakże.... kuszący.
Niebezpieczne rozbawienie, a w oczach krew, śmierć i głód. Puska i brak jakiegokolwiek znaczenia, przeznaczenia oraz powodu.
Torvihraak zachichotała, dźwięk cichy w kakofonii śmiechu.
Aaaah, tak, to tak wyglądało...
Odwajemniła spojrzenie z uśmiechem, niby nie ruszona, ale jednak poruszona, bo to było tak znajome. To wszystko było jak stary przyjaciel, stary przyjaciel ze starego życia, które się opuściło. A jak można pogardzić przyjacielem? (Całkiem łatwo)
Teatralnie chwyciła się za serce -O ja przepraszam! Moje żarty wcale nie są aż tak złe! Są tylko beznadziejne, a każdy wie, że beznadziejne jest lepsze od okropnego, mimo że to jest już jak porównywanie co jest mniej jadalne: piach czy błoto. Ale i tak znajdą się koneserzy jednego i drugiego-
A potem... heh, chyba już przyjemna gra na nic jej się nie przyda. Nie przy takiej istocie, która zerwała i więzi cienia i łańcuchy światła. Powiązania i zasady. Panowie i panie! Popatrzcie! Oto prawdziwie Wolny smok! Wolny, a najbardziej ograniczony z nich wszystkich! Z oczami zmroczonymi otchłanią.
Zamruczała, gdy ta ją obchodziła niczym zwierzynę. Nie obracała się tylko wodziła za nią wzrokiem. Uzależnienie, intryga, niesprawiedliwość. Czy cały świat taki nie był? Rządzony przez kłamstwo i pozory?
Gdy się do niej zbliżała, Torvihraak odpowiadała tym samym. Dmuchała lodowym powietrzem, zahaczała ogonem, lekko przejeżdzała po boku, po łapie, po szyi. Ruchy szybkie i krótkie, ale mimo to płynne i pod pełną kontrolą.
Smoczyca mogła zdecydować się poderżnąć jej gardło, bo tak. Bo krew była ładna, bo Torvihraak żyła nosząc maski, a lepiej nie żyć, niż udawać. Bo mogła.
Ale Torvihraak.... Torvihraak też tak przecież mogła.
Jak myślała wcześniej, nie było tu jej starych przyjaciół. Nie było tu nikogo, kto ją znał, kogo opinia coś dla niej znaczyła... Ale jednak... Kupczyni już była spętana. Spętana cieniem, jakże nikłym i nieznaczącym, bardzo łatwym do zniszczenia.... ale zniszczyć się go nie chciało. Uzależnienie od drugiej osoby? Ha! To jak uzależnienie od jedzenia! Uzależnienie od picia! Uwolnij się, a co z ciebie zostanie?
Kupczyni znała odpowiedź na to pytanie.

Smoczyca nie miała żadnych barier do złamania, gdyż te od Kupczyni już dawno temu przestały istnieć. Sama się wtuliła i ocierała. Zbliżyła swój łeb do jej i dmuchając lodowatym powietrzem wymruczała jej do ucha -Robię to, bo lubię. Po nic więcej, po nic mniej.– odchyliła się lekko i spojrzała zimnym złotem w jej oczy -Porządek? A czym on jest? Jakimś wzorem, jakąś harmonią? A jeśli nie ma na świecie ani harmoni ani wzoru, jeśli brak harmoni jest normą, to czy właśnie nieporządek stanie się porządkiem? Jeśli coś jest niezdefiniowane, to jak możesz stwierdzić, że tego nie ma? Albo jak możesz stwierdzić, że to jest.
To wszystko jest względne. Sprawiedliwość też. Gdy ktoś oferuje bogactwa kryształów za stary kawałek drewna, to kto jest głupcem? Ten, co przecenia, czy ten, który oddaje jedyne, co mu pozostało po rodzinie za puste błyskotki? Obaj? A może właśnie żaden, bo każdy czuje sam, i dla każdego prawdziwe jest coś innego. O i proszę, kolejna względna rzecz – prawda. Różne prawdy są tak samo prawdziwe dla innych.

Co do skrzydeł... to nie trafiłaś kwiatuszku.–
liznęła smoczycę, powoli uwalniając swoje źródło. Przesłała jej uczycie. Jej uczucie. Wspomnienie. Była w tym dobra, w tej pomijanej smoczej magii. W tym, co jak często było uznawane za bezużyteczne.
Wspomniene było urywane i zamazane. Jakby jego właściciel co rusz tracił przytomność i nie był świadomy zbyt wiele. Uczucia i wrażenia zderzały się ze soba, gryzły i pożerały siebie nawzajem. Nienawiść przeplatała się wściekłością. Wściekłość z żalem. Żal z ulgą. A nad wszystkim górował ból. Ból powoli naciagajacych się i pękających ścięgien, wyciąganej kości, zdzieranej skóry.
Czar skończył się tak szybko jak zaczął. Ot, trwał trochę któcej, niż to liźnięcie.
Złotooka dmuchnęła zimnym powietrzem z rozbawieniem, którego nie czuła. Trudno było wyjść z otchłani. Trudno było chcieć z niej wyjść, to że jej się udało, to była seria cudów, a i tak ciemność zawsze gdzieś się kryła. Czekała, cierpliwa.
Czy chciałaby wyciągnąć jakoś Ziemną z tego ciemnego miejca? Pokazać, że to złe? Ah, ale ona dalej nie była pewna, że to akurat było złe. To tylko.... nie było dobre dla innych... dla ich światopoglądu, w którego zasadach mogło czuć się bezpieczni. Ah, ale światopogląd innych był przecież tak samo wartościowy jak jej. Nawet jeśli wydawał jej się głupi.
-Zaczmijmy od czegoś małego. Chcę zaspokoić moją ciekawość Chcę wiedzieć kim jesteś, kwiatuszku. Bo nie jesteś stąd.

: 08 kwie 2020, 17:25
autor: Klepiąca Łuska
Błyszczała i błyszczała bezszelestnie, płynąc do celu rozległym nurtem. Słońce przyćmiło rzekę i cisza ogromu spowiła trawiaste chodniki, tak lekko objęte złotą nicią. Wszystko to było wielkie... a zarazem nieme. Mogło to oznaczać albo apel, albo bezdźwięczną groźbę. Zwiastun bezceremonialnych żniw. I były tylko one, one same, które tu zabłądziły; i czy czarodziejkę owładnie ta cicha rzecz, czy ona nią owładnie, zamykając na wszelkie pytania kupca?
Zacisnęła ino mięsisty kikut na łapie Torvihraak, marszcząc gniewnie nos. Poczuła nagle jak na widok powietrznej robi jej się mdło, ba, nawet nie na jej wygląd ale... ten swój fason. Jeden z wielu fasonów jaki już widziała na świecie, lecz ten obrzydzał ją zanadto, naciskał na przemielone kwasem kiszki i ten oto kwas wylatywał przez skręcone w uśmiechu usta. A małe oczy jej błyszczały najprawdziwszym zaciekawieniem, wklejone bezdusznie w mówczynię... a może w to, co przedstawiła mówczyni.
Odpowiedziałaby. Mówiłaby dalej, broniąc swoich racji. Stwierdziłaby, że głupcami są oboje. Wystarczyłoby zabrać to, co się chce zabrać. Ale miażdżyła chuderlawą łapę smoczycy w swojej morskiej, rozedrganej... bezsilnie nawet. Jej odczucie byłoby inne gdyby nie wieczny dotyk samicy. Bałaby się. Dławiła. Ale miała jej oddech na sobie. Nie była zostawiona na osamotnienie, pożerającą pustkę rzeki i duszny dzień wiosny, tak bardzo śmiertelny dla schorowanej. Umierałaby od natłoku maddary w sobie, drgałaby bardziej niż teraz i gięłaby się pod własnym ciężarem, kasłając boleśnie jak gdyby chcąc wypluć własne płuca... ale dlaczego? Co ją tak... w tak krótkim czasie... co czuła prawdziwie, a co pokazywała na zewnątrz? Czy w jej oczach jaśniał cień powątpiewania?
Wiecznie małe ślepia raptem rozszerzyły się i wróciły do świata rzeczywistego; runęły jak lawina, trzęsącą źrenicą przeczesując jej złote pola. Zbliżyła się jeszcze, nie chcąc tracić ani łuski dystansu. Poczuć to... choć dłużej. Patrzyła w jej oczy, aczkolwiek trudem byłoby stwierdzić czy naprawdę była to ona. Niczym dwa utkwione słońca na przeciw pustce, jaką czarodziejka odczuła przed chwilą.
Cykuta podniosła ramię samicy do swej kufy. Do trzęsących się nozdrzy, jakimi przejechała delikatnie po przegubie. Zimne urywane sapnięcia zderzyły się z łuską trzymanej łapy, a długi, śliski język wylęgł się z wąskich ust leniwie. Każdy skrawek odbijał światło, gdy coraz to dłuższe pasmo zbliżało się do skóry. Ślina skapnęła głucho, kolejny oddech zniknął w westchnieniu. Nie dotknęła jeszcze. Spojrzała znów na smoczycę... a w oczach buchnęło, widok ostatniej czeluści rozumu.
Kim jestem – rzuciła, wreszcie styknąwszy koniuszek języka z nadgarstkiem smoczycy. I patrząc na nią tak dziko jak przedtem, wodziła nim bliżej zgięcia, coraz to zacieśniając nieistniejące przecież bariery... aż wreszcie pozwoliła sobie na nią tak ordynarnie wejść. Przyłożyć polik do barku, pozwolić językowi na lepkie, ba, zimne smagnięcie szyi. – to pytanie bliźniacze do „czym jestem“, a czym jestem jak nie drapieżnikiem.
Znienacka capnęła jej pysk wiotką łapą, przekręcając pod światło. Swój własny zaś wyrzuciła na miarę kobry. Cichy śmiech wśród ciężkiego dyszenia. Kikut wbił się w bark, chcąc siłą uświadczyć upadku, a gdy tylko Torvihraak upadła na bok, Cykuta zmniejszyła nieistniejący już dystans. Była daleka od usatysfakcjonowania. Rozedrgana jak ukarany pies. Wciskając pierś na pierś kupca, patrząc z góry na wpół leżącą... kciukiem przeszczepu przejechała po krtani samicy, podziwiając każdy skrawek.
Wszystko ma swoją cenę – mruknęła, odrywając na chwilę wzrok. – i za każdą odpowiedź dasz mi swój kawałek.

: 17 kwie 2020, 15:30
autor: Torvihraak
Choroba, czy to ciała, umysłu, czy duszy. Choroba, którą widziało się na pierwszy rzut oka, ale którą było trudno zdefiniować. Choroba wolności wśród zniewolonych, która niszczyła misternie utkane więzy. Tylko jakie więzy? Miedzy smokami, więzy cienia, więzy uczuć, czy może te drugie?
Poczuła jej łapę, ciężko żeby tego nie zrobiła, bo w końcu morska kończyna boleśnie miażdżyła jej kości ubrane w ścięgna i skórę, paradujące za nogę.
Ah, Torvihraak nie powinna jej zachęcać, zdecydowanie nie. Kusiła los i to wiedziała. Ale ciężko było się powstrzymać, ciężko było nie zgarnąć pieszczotliwie drugą łapą nadmiaru kwasu, którym ta opluwała się i dławiła. Kupczyni nawet czuła, jak kwas wgryzałby jej się w ciało, palił tkanki. Potrafiła to sobie bardzo łatwo wyobrazić, przeiecież była w tym dobra, w wyobrażaniu.
To spotkanie skończy się dla niej źle. Torvihraak wiedziała to. Powinna uciekać, bo ta smoczyca pluła na zasady, na smoczą logikę, na smoczą moralność. Nie przekonałaby jej słowami, ani nie pokonała w walce. Nie, gdy była tylko cieniem dawnej siebie. Wiedziała, że to była
Ale jednak dalej była. Dalej była. Dalej... tylko coś się zmnieniło. Głaskała to zwierzę szyi, niczym matka głaskała swojego syna. Głaskała spokojnie i łagodnie przyjmujac spojrzenie samicy swoim. W obcych ślepiach była puska, dzikośc, brak. A co dało się ujrzeć w oczach Kupczyni? Czy to było obrzydzenie? Nienawiść? Pogarda? Smutek? A może coś innego, coś bardziej czułego?
Torvihraak nie wiedziała, przecież nie widziała swoich oczu.
Pierd*lone zwierze. Smocze ścierwo. Lepiej żeby ktoś ją zabił, zanim skrzywdzi innych... (tylko o kim złotooka teraz myślała?)
Smoczyca zbliżyła się bardziej i odezwała. Jej sam głos zgubiony, chociaż zapewne tego nie wiedziała.
Nagle rzuciła się na nią, aby ją przewrócić. Powietrzna nie walczyła, wręcz sama się przewróciła. Obróciła się jedynie tak, aby jak najbardziej zamortyzować upadek.
Kolejna rzecz, w której była dobra – upadanie.
Czy to była satysfakcja na mordzie Kwiatuszka? Haha, naprawdę? Cieszyła się, że ugięła Torvihraak. Torvihraak? Torvihraak, która była niczym chorągiew na wietrze, która pierwsza się dostosywała? Która była niczym zimny płyn, który przyjmuje kształt tego, do czego się go wleje?
Nie za wielkie osiągnięcie, musiała powiedzieć.
Złotooka nie walczyła. Nie miała o co przecież.
Ukazała większą część swojej krtani. Co planowała osiągnąć? Nic. Tak jak zawsze.
-Smutne to. Nawet bardzo. Odrzucasz wszystko, co może Cię czynić czymś więcej, Kwiatuszku. W imię wolności, tak?– zaśmiała się cicho -To jest nasza zguba, wiesz? Wolność. Gdyby nie wolność, nie uczucia, wyobrażasz sobie, co dałoby się osiągnąć?– Coś wielkiego. Coś niesamowitego. Coś potężnego. Coś martwego.

Odezwała się znowu, na co Kupczyni zamruczała.
-Wszystko ma swoją cenę, ale co jeśli twoja historia nie jest wystarczająco interesująca dla mnie, aby oddać Ci te kawałki mnie? Weźmiesz je sobie wtedy sama? Czy może weźmiesz martwe częsci, martwe ciała. Zimne i puste.
Ja myślę, że to drugie.–

Źródło znów się rozłaziło. Ekscytowało na swój sposób.
Smoczyca zaniechała wszelkich ruchów i rozluźniła maksymalnie wszystkie mięśnie. Stała się jak szmaciana laleczka. Chorągiewka. Ciecz. Coś, czego nie było.
Kusiła los. Bardzo chętnie kusiła los. (Nie będzie płakać, gdy los się w końcu odwinie)
-Wybacz, Kwiatuszku, ale powiem Ci to wprost. Nie interesuje mnie historia drapieżnika czy zwierzęcia. Interesuje mnie ta od smoka, od osoby. Jeśli nie posiadasz tej drugiej to niestety, do transakcji nie dojdzie, bo po prostu życie zwykłego drapieznika nie jest według mnie godne nawet uwagi, a co dopiero godne kawałków mnie. usmiechnęła się pokazując rzędy ostych zębów.
Proszę, smoku zniewolony swoją wolnością. Proszę. Nikt ci nic nie zabroni. Nikt ci nic nie powie. Rób co chcesz, ale pamietaj, wszystkie akcje mają swoje konsekwencje. Wszystkie zostawiają swój ślad. Niekoniecznie cielesny

: 18 kwie 2020, 17:52
autor: Klepiąca Łuska
„To spotkanie skończy się dla niej źle. Torvihraak wiedziała to. Powinna uciekać, bo ta smoczyca pluła na zasady, na smoczą logikę, na smoczą moralność. Nie przekonałaby jej słowami, ani nie pokonała w walce. Nie, gdy była tylko cieniem dawnej siebie. Wiedziała, że była." Cykuta znów wróciła pustym, tępym wzrokiem na pysk kupczyni... lecz między milionem źrenic jaśniała jakaś niewyobrażalna radość. Coś, co widzi się u głodomora, jakiego palce zaciskają się na kromce chleba i twarz pokornie unosi się w dół – ale jej ruch był agresywniejszy. Mniej dziękczynny, choć bez śladu pogardy i nienawiści jak u Torvihraak. Typowo pierwotny.
Dziki chichot trysnął kwasem z jej wygiętych ust, a nawet pierś zarechotała. Każda chorągiew była warta zdjęcia, bo oznacza to, że od tego momentu jest to ziemia niczyja; a ona była uzurpatorem jakich mało. Zabierała od smoków, dawała chaosowi lub czemukolwiek, co trzyma się w ciemności nieokiełznanego. Nic większego. Brak oporu był na łapę, trud jest zbędny... jednak znów błysnęła oczyma. Coś wybuchło wewnątrz.

Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności?

Uśmiechnęła się do niej lekko, przekręcając łeb w niezrozumieniu. Wysłuchała wszystkiego, szponami jeżdżąc lubieżnie po łuskach samicy, co chwila mącąc językiem w pysku. Sapnięcia osadzały się na jej szyi nieregularnie, jak gdyby Kwiatuszek nie mógł tak naprawdę odetchnąć od samej siebie.
Kiedy mówiłam o wolności? – spytała, zbita z pantałyku ale w jej głosie nie było zagubienia ni tchórzostwa. Był to bardziej rozkaz, wyrzut mdłości i gniewu, lecz też nie to koniecznie; niespotykana łagodność grała w jej głosie pod każdym charknięciem. Cokolwiek słyszała kupczyni obywało się bardziej rykiem rozrywanej gardzieli aniżeli słowami. Czarodziejka drżąc niezmiernie zmarszczyła nos, mówiąc dalej: – Widzisz, o to w tym chodzi. O to biega! To ty od razu łączysz mnie z mianem wolności. I tutaj może cię zaskoczę, kruszynko... ale żyję w imię niczego. Jak drapieżnik. To jest twoja zguba. Bo drapieżnik patrzy i czuwa. Drapieżnik nie szuka osiągnięć, on szuka słabości: widzi ofiary. Ale jeżeli ja patrzę na siebie jak na drapieżnika i na ciebie jak na ofiarę, to dlaczego od razu powielasz mój punkt widzenia?
Liznęła ją wzdłuż szyi, jeżąc łuskę na grzbiecie. Ciężki oddech mierzchwił każdy skrawek skóry. Ciepło ciała Cykuty zderzało się z naturalnym zimnem. Szepnęła jej do ucha, wodząc morskim łapskiem po przegubie jej lewej łapy. Ogon samoistnie wodził po wewnętrznej stronie jednego z ud. Nawet nie dbała o które... do momentu, aż nie szepnęła, trąc polik o polik:
Nie obchodzi mnie co cię interesuje. Łgasz przede mną. Miałyśmy umowę, kruszynko. Och, jak mnie to boli, że sama z siebie nie dasz... no ale cóż, pytanie dostało odpowiedź. Biorę zapłatę.
Wtem capnęła mocniej nadgarstek, maddara wniknęła w ciało Torvihraak i ta mogła ugiąć się z bólu, czując jak nerwy same z siebie puszczają się nawzajem. Jak coś od środka tnie jej łapę przy stawie, starannie, choć nie na tyle, żeby być torturą; mały, stalowy półksiężyc w środku jej mięcha okręcił się wokół kości, przeciął i ją zgodnie z wyobrażeniem – następnie zostawił łapę... bezwładną. Dygoczącą w spazmach, łkającą szkarłatną cieczą.
Ach... może jednak mnie obchodzi? – rzuciła nostalgicznie, czując jak koloryt woni bije w jej nozdrza.
Smoczyca uśmiechnęła się do niej przepraszająco. Cmoknęła ją w polik, po czym z kaszlnięciem zeszła z jej ciała, jakoby obrzydzona własnym kosztem. Odsunęła się o kilka kroków, przymykając oko i robiąc przymiarkę łapy do leżącej kaleki.
Cykuta ze śmiechem pomachała przed twarzą kupczyni jej własną kończyną, tym samym przelewając kolejną wiadomość w eter.
Wołanie o uzdrowiciela.
//bez rzutu; pozwolenie użytkownika
+ 1x rana krytyczna:

: 19 maja 2020, 22:30
autor: Błysk Przeszłości
Pływanie od zawsze sprawiało mu przyjemność. Nie ważne, czy to staw, jezioro, morze, czy... rzeka. Tym razem jednak wojownik nie musiał wyładowywać swoich negatywnych myśli, więc z praktycznie samymi ślepiami i błoną nad powierzchnią wody (bo oddychał skrzelami) leniwie dał się nieść nurtowi. Podziwiał przy tym okolicę z perspektywy malutkiej rybki, bo... to ciekawe doświadczenie. W takich momentach wewnętrznie cieszył się, że został obdarowany tą zdolnością bycia mądrym, rozumnym, zdolnym do wielu rzeczy smokiem, a nie prostym kręgowcem.

: 19 maja 2020, 23:24
autor: Wieczna Perła
  Rzeka. Ważny przystanek na drodze spragnionego gada. Tym razem była nim Wieczna Perła, która mimo wieku wciąż dość dobrze latała, tyle że szybciej się męczyła. Wylądowała nieopodal rzeki jak tylko ją dostrzegła. Fio pilnował okolicy, a samica leniwie sączyła zimną wodę.
  Do czasu. Po chwili zobaczyła, jak coś dziwnego przepływa przez rzek... a, to ten dziwny smok, odparł Fio. Ej! On nie jest dziwny, tylko nieśmiały! A zresztą, co się będzie kłócić z jakimś tam ptakiem. Przerwała picie, spoglądając na smoka.
   – Też korzystasz z ładnej pogody? – zagadała nieco głośno, aby usłyszał.

: 19 maja 2020, 23:30
autor: Błysk Przeszłości
W sumie chyba zapatrzył się gdzieś przed siebie, bo kompletnie przeoczył Perłę. Jednakże słysząc coś, co brzmiało mniej więcej jak słowa dla jego uszu (albowiem miał je siłą rzeczy pod wodą), szybko wynurzył swój łeb wyżej nad wodę i zaczął machać łapami w przeciwną stronę do nurtu rzeki, aby się w niej zatrzymać.
– Wit-... Um, hej, Perło! – uśmiechnął się, ale bez pokazywania swoich zębów. – Mogłabyś powtórzyć? Nie słyszałem, co mówiłaś. – Odwrócił się całkowicie w jej stronę i zaczął właśnie do niej płynąć, słuchając już uważnie.

: 20 maja 2020, 18:22
autor: Wieczna Perła
  Chciała już powtórzyć, ale Fio dostrzegł ciekawy szczegół – medalion na szyi. O, wcześniej go nie widziała. Ciekawe skąd go ma... i czy od kogoś. Podeszła nieco bliżej, mocząc łapy w wodzie. Była zimna, więc nieco się wzdrygnęła, ale tyle była w stanie wytrzymać.
   – Ładny medalion. Można wiedzieć skąd go masz? – spytała się spokojnie, ale i nieco głośno, aby ją usłyszał.

: 20 maja 2020, 19:15
autor: Błysk Przeszłości
Zamącony zastanawiał się przez chwilę jak samica dostrzegła jego medalion przez tak grubą warstwę wody. Bo skoro się wcześniej o niego pytała, to musiała go zauważyć jeszcze wcześniej, racja? Ale w sumie... Co to ma za znaczenie?
– Och, medalion? Dostałem go od... – Z początku lekko się uśmiechał, ale na parę uderzeń serca uśmiech znikł i zapanowała krótka, niezręczna cisza. Jednakże dość szybko na pysk wojownika powrócił wyraz radości, nieco mniejszy, niż poprzednio – ...przyjaciółki. Z Plagi.
Dopłynął do płytszej partii rzeki i podniósł się na wszystkie cztery łapy.

– Co u Ciebie słychać? Wiem, że już to robiłem, ale jeszcze raz dziękuję za to, wtedy, gdy mnie... No wiesz. Gdy mi pomogłaś i nauczyłaś lepiej używać maddary. Pomogło mi to ostatnio u...stabilizować przywódczynię, kiedy oberwała mocno w trakcie ratowania przyjaciela mojej siostry...

: 21 maja 2020, 17:17
autor: Wieczna Perła
  O, od przyjaciółki? Ale czy na pewno tylko przyj... oh, z Plagi. To jednak dobrze że tylko przyjaciółka. Chociaż z drugiej strony czy Mętny zadawałby się z kimś złym? Nie, raczej nie, więc może... Eh, nie myśl o tym, przynajmniej wiesz że ma jakichkolwiek przyjaciół. Do tego dobrze wiedzieć, że tamta nauka się przydała do... chwila. Ocalenia przyjaciela siostry?! Siostry?! Siostry?!
  Strażnik miał jeszcze jakieś dzieci, o których jej nie wspomniał?! Jeśli tak, to jak zła ona była, że milczał do tej pory?
  .
  .
  .
  Chwila, przecież Mętny nie jest jego biologicznym synem. Czyli znalazł swoją rodzinę? Do tego była w niebezpieczeństwie (lub ich bliscy byli), więc dobrze się stało? Wspaniale! Chętnie o niej posłucha!
   – O, więc ich znalazłeś? Opowiadaj, co tam u nich słychać – powiedziała z delikatnym uśmiechem.

: 22 maja 2020, 9:28
autor: Błysk Przeszłości
– Umm... – Znów jego uśmiech od razu zniknął, a zastąpił go brak jakiejkolwiek emocji. Usiadł w płytkiej, chłodnej wodzie i zaczął się tępo patrzeć niby na Perłę, ale jakby daleko, daleko za nią.
– To... trudna sprawa. W jaskini, którą pamiętałem z dzieciństwa znaleźliśmy... mojego brata. Szkwał. – Mówił cicho z lekko wyczuwalnym przygnębieniem. Po każdym zdaniu robił dość spore przerwy. – Miał poprzecinane wszystkie błony, a pół jego ciała gniło. Nie miał połowy pyska i w brakującym oku miał... wielkiego robaka. On... On mi powiedział. Powiedział, co zrobiłem. Zabiłem rodzinę. Przez to, że uciekłem... uciekłem za głupim motylem... Rodzice nie żyją. Gdy mnie szukali, znaleźli ich orkowie, zabili ich, a potem zniewolili i torturowali resztę mojego rodzeństwa... To wszystko... przeze mnie... – Głos ledwo przebijał się przez stały szum rzeki. Wziął głęboki oddech, aby jego zmiana emocji skończyła się tylko i wyłącznie na opadających kącikach pyska. Choć w sumie już nie było aż tak źle. Po rozmowie z mistrzem jakoś troszkę ulżyło Zamąconemu.
– Ch-chciałem pomóc... pomóc może chociaż spróbować uratować kogoś... Bo on też był pod kontrolą tych orków, mówili mu, że trzymają przy życiu siostrę, i że póki współpracuje, nic jej się nie stanie... Ale... Znowu przez to, że wplątałem w to inne smoki, czarodziejka wody, która ze mną była, została porwana i... i potem... Jak szliśmy ją ratować... i szukać siostrę... Szkwał, on... – pociągnął niespokojnie powietrze, jakby coś go ukuło albo zabolało. Nie rozklejał się jednak jeszcze. Jego głos już drżał, ale widocznie ten ciągły, nieobecny wzrok pomagał mu w trzymaniu się przy takich rozmowach w całości.
– Z-zabił się na moich oczach. p-przez cały księżyc nie mogłem po tym spać... zawsze, jak zamykałem oczy, widziałem tylko... Jego... Krew... Mnóstwo krwi... z jego gardła... na uratowanej czarodziejce z wody... nikt... nikt nie chciał mu pomóc... nawet uzdrowicielka wody, która tam była... nawet nie spróbowała go uratować... Nawet... nawet bogowie. A raczej Strażnik. Nie chciał nic zrobić... nic, nawet nie kiwnął szponem, by choć pozwolić mi choć ten jeden, ostatni raz porozmawiać ze Szkwałem... – Tutaj dopiero odwrócił swój łeb na bok, lecz również nie skupiał go na niczym szczególnym. Zrobił tu dłuższą przerwę, przełknął ślinę i odetchnął głęboko w celu uspokojenia się.
Chyba podziałało. Smutek powrócił do neutralności, a następnie wzrok powrócił na Perłę, tym razem skupiając swój wzrok na niej.

– Potem, po... tym wszystkim. Po wszystkim poszliśmy zbadać ukryte tunele, które łączyły grotę Szkwału z taką... równiną i innymi niezbadanymi miejscami. Tam... Tam spotkałem siostrę. Jedną z sióstr, to znaczy. Czyli jednak w jakiś sposób udało się jej uciec... Nie ma skrzydeł i z jej całego ogona ktoś zdjął jej całą łuskę... wyciął błony... A żeby tego było mało twierdzi, że nic nie pamięta, i że nie jest smokiem, ale skavenem. Takie... dwułape, rozumne szczury... Ehh... Ma właśnie tam takiego jednego przyjaciela... Za nic w świecie nie da się jej przekonać, że jest smokiem. – całkowicie uspokoił się, ale wciąż nijak nie mógł wrócić do prezentowanej przed chwilą radości – I... pomijając sporo rzeczy, ostatnio zadeklarowaliśmy się jej pomóc, bo... Twierdzi, że razem ze swoim przyjacielem została wypędzona z jakiejś... "kolonii", gdzie ponoć żyje reszta jej rodziny. Ale żeby wrócić, musi zapłacić w wielkiej ilości kamieni szlachetnych... I aby je zdobyć, obiecaliśmy pomóc pewnej wiosce niziołków z problemem w postaci dzikich smoków, regularnie najeżdżających ich podziemną wioskę. Spóźniliśmy się na umówioną noc, ale udało nam się ich dopaść, odbić przyjaciela siostry, którego właśnie wtedy zabrali i ich zabić. A raczej... Zefirowi i Lepkiej się udało. Ja... jak zwykle nic dobrego nie zrobiłem... Jeszcze przeze mnie Lepka prawie umarła i ma spore wgłębienie na swoim prawym boku po ognistym oddechu. Ehh...
Obniżył wzrok na moment, patrząc się w okolice ciepłej piersi Perły. Po chwili jednak znów go podniósł na jej ślepia.
– A... um... Ty... Co robiłaś ostatnio?

: 24 maja 2020, 19:02
autor: Wieczna Perła
  Ou... powinna się nie pytać. Wszystko co mówił było smutne i tragiczne, ale i... niepokojące? No bo czemu niby to była jego wina? Czym on zawinił? Bo pobiegł za motylem? I to przez to znaleźli się tam Ci Orkowie? Nie, jak już to rodzice są winni, bo nie byli na tyle ostrożni i dali się złapać. Reszta opowieści nie była wcale lepsza, ale nie da się ukryć, że samobójstwo było najgorsze... Ubodła ją jeszcze krytyka Strażnika. Nie, on sam by na pewno czegoś takiego nie zrobił, powód na pewno był inny.
   – To nie jest Twoja wina, ani nikogo innego. No, chyba że przez tego motyla orkowie się tam znaleźli... A rodzice zawsze mogli być ostrożniejsi, wtedy nie daliby się im złapać. – Tu zrobiła krótką pauzę. – Chociaż dla mnie tak naprawdę nie warto wskazywać winnych, po prostu się stało – podsumowała.
   – Współczuję z powodu brata. Patrzenie na coś takiego na pewno nie należało do przyjemnych... Ale potrafisz mimo to żyć dalej, co się ceni – dodała na koniec, nie mogąc znaleźć lepszych słów... pocieszenia? O ile można to tak było nazwać. – Strażnik pewnie nie mógł nic innego zrobić, a raczej bogowie nie mogli. Gdyby się dało, na pewno zrobiłby coś więcej – powiedziała. Teraz czas przejść do jego pytania.
   – Niewiele, bardziej to co zwykle – leżałam w słońcu kiedy się dało, a jak nie to w jaskini, zbierałam zioła... – I... chyba tyle, bo nie wiedziała co jeszcze może dodać...

: 25 maja 2020, 0:31
autor: Błysk Przeszłości
Wyglądało to trochę, jakby uśmiechał się na siłę słysząc pokrzepiające słowa Perły. Mówił mu już praktycznie to samo Zefir. Ba, sam sobie już to wiele razy powtarzał.
– Ehh... Wszyscy mogą mi to mówić, razem ze mną, że to nie moja wina, że to niczyja wina, ale... głosy... Ciągle twierdzą inaczej. Ale już się do tego przyzwyczaiłem. Już mi lepiej. – mówił już spokojnie, jakby słyszenie "nie-siebie" we łbie bez interwencji maddary było czymś naturalnym dla każdego.
Ponownie wrócił do stanu delikatnego, prawdziwego już uśmiechu.

– Nigdy nie przeszła mi przez łeb myśl, by ukrócić żywot. Zginę wtedy, kiedy dane mi będzie zginąć... Może do tego czasu w końcu się komuś na coś przydam. – to również wyleciało z jego pyska tak, jakby smoki na takie tematy rozmawiały na co dzień. Bo rozmawiały, tak? O czym rozmawiały inne smoki? Zamącony nie do końca był tego pewien, rzadko prowadził personalnie neutralne konwersacje z innymi.
Wynormalniał mu na moment pysk, by wypowiedzieć następne słowa.

– Mógł chociaż spróbować zapytać bogów, gdyby mu na prawdę zależało... Choć racja, nie powinienem się oszukiwać. Nigdy mu na mnie nie zależało. – pozwolił na moment swojej błonie ogonowej dryfować po lekkim strumieniu rzeki, aby następnie z potrzebą użycia mniejszej siły owinąć sobie ją wokół boku, zarzucając ją aż na swój front, po czym stawiając na niej swoje przednie łapy. Zatopił ją tak w płytkiej wodzie, w której cały czas się znajdował, i trzymał tak na dnie.
– A dzieci? Co u Estrel? Dawno jej nie widziałem.

: 26 maja 2020, 10:25
autor: Wieczna Perła
  Głosy? Jakie głosy? Naprawdę się tym nie przejął? I do czego się w takim razie przyzwyczaił? Do tych głosów czy do tego co mówią? Było to niepokojące. Nie da się ukryć, ale samiec tak szybko zmienił temat, że aż nie była w stanie na to odpowiedzieć... Następne słowa nie były lepsze, tym bardziej końcówka. Chociaż tyle dobrego, że naprawdę nawet o tym nie myślał, więc jakiś plus jest.
  Przy odpowiedzi na temat Strażnika jedynie przewróciła oczami. Naprawdę tak ją zrozumiał...?
   – Nie o to mi chodziło – zaczęła. – Pewnie się ich o to zapytał. Jest Prorokiem, ma z nimi kontakt na innej płaszczyźnie niż my – powiedziała tylko tyle, bo liczyła że resztę sam sobie dopowie.
  Dobra, ostatnie pytanie przynajmniej było normalne. co ją cieszyło. Do tego zabawne, że mogła na nie odpowiedzieć.
   – Uczy się dalej. Jest już Adeptką – Poszukującą Łuską. Będzie Czarodziejem. – Co prawda nie było to jakoś rozbudowane i pewnie nie zrozumie tego "uczy się" jako dosłowne potwierdzenie że to robi, a nie coś na co matka swojego dziecka liczy.

: 26 maja 2020, 23:38
autor: Błysk Przeszłości
– Gdyby się zapytał, to by chociaż coś mi powiedział... – Rzekł cicho, zwracając łeb na moment na koryto rzeki.
Westchnął i ponownie się rozchmurzył słysząc, że u Estrel wszystko w porządku.

– Dobrze wiedzieć, chciałbym się jeszcze z nią kiedyś spotkać. Myślisz, że mnie pozna?
Niespodziewanie wstał ponownie. Nie zwracając uwagi na kompanów począł znów kroczyć w stronę starszej złotołuskiej. Rozejrzał się asekuracyjnie dookoła, by sprawdzić, czy nikt nie patrzy i gdy się znalazł tuż przy jej froncie, odważnym ruchem łba otarł jego bok pierw o szyję, a potem bok torsu Perły, zatrzymując go prawie pod ramieniem jej skrzydła. Wtulał się łbem w nią mocno, z zamkniętymi ślepiami, o ile smoczyca mu na to pozwalała.
– Będę się powtarzać, ale dziękuję za wszystko. Za danie mi wiary w to, że nie jestem tylko do usługiwania...

: 27 maja 2020, 0:08
autor: Wieczna Perła
  Porzuciła pierwszy temat, bo wiedziała już za mało aby o tym dalej mówić, więc od razu zainteresowała się drugą sprawą. Kiwnęła mu łbem w odpowiedzi. Smoki w jego wieku nie zmieniają się już znacząco, więc na pewno go pozna.
  Gdy tylko się poruszył, Fio od razu syknął, wiedząc co zamierzma. Perła go jednak uspokoiła i ptak, mimo swej niechęci, nie reagował. Sama również nie przyjęła tego jakoś źle, ot dała się przytulić i wysłuchała go... Dalej średnio chciało jej się wierzyć w to, że to dla niego aż tak ważne... No ale dobra, przynajmniej zrobiła coś dobrego i mu pomogła, prawda?
   – Nikt nie jest... – odparła szeptem.