Strona 25 z 32

: 08 lip 2020, 21:49
autor: Legenda Samotnika

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Dziś ponownie szczęście mi dopisało, a pogoda promiennie cieszyła mnie słonkiem i czystym, bezchmurnym niebem. Jak zwykle wstając nieco po południu, tradycyjnie już wyruszyłem rozprostować nogi i popodziwiać widoki. Nieważne, ile księżyców już tu spędziłem – nigdy mi się to nie znudzi! Poza tym taka bezchmurna pogoda budziła nadzieję, że nie tylko ja doceniłem jej spokojny letni uśmiech, ale też jacyś potencjalni nowi znajomi! Tak też równie rozpromieniony, co Złota Twarz, przemierzałem Wspólne Tereny, aż dotarłem na odwiedzaną już wcześniej łączkę. Jej spokojne otoczenie jakoś na mnie wpłynęło, więc przysiadłem sobie na miękkiej trawie i wpatrzyłem się rozmarzonym wzrokiem w niebo, nie zatrzymując się na żadnej konkretnej myśli.
Wtem do głowy przyszedł mi... niecodzienny pomysł. Zwykle nie pałałem zbytnią miłością do lotu, bo bliższe mi były wspinaczka i wędrówka piechotą... Ale niespodziewanie poczułem jakieś takie dziwaczne pragnienie polatać. Nie, żebym lot miał opanowany doskonale, ale mógł ledwo podchodzić pod podstawy. W końcu potrzebowałem tej zdolności, abym w razie mało prawdopodobnego, ale jednak możliwego upadku z drzewa czy innej wysokiej lokacji mógł wyjść z tego żywym. No i w końcu nie dla ozdoby są skrzydła u smoka, czyż nie? Zdecydowałem więc – pora też w końcu rozruszać i skrzydła.
Przyjąłem postawę, uniosłem skrzydła i wzbiłem się w powietrze, usiłując utrzymać równowagę. Aby przynajmniej normalnie lecieć, nie pochylając się co chwila przypadkowo na boki, musiałem całkowicie skupić się na wykonywanej czynności, co też zrobiłem. Wyrównałem lot i powoli zacząłem zataczać leniwe kółka nad łąką, wzorując się na nierzadko widzianych polujących orłach. Niespiesznie podnosiłem się coraz wyżej, usiłując czerpać z mało używanej umiejętności przyjemność, ale trudno było znaleźć w locie rozrywkę, gdy musiałem bez przerwy pilnować każdej części ciała. Ach, przydałby się ktoś, kto podszkoliłby mnie w lataniu... Może wtedy nareszcie zrozumiałbym, czym tak ekscytują się niektóre smoki, opowiadając o swoich lotach.

: 09 lip 2020, 17:40
autor: Nieustająca Zamieć
  Ponownie postanowiła sobie polecieć na wspólne. Tym razem nie dojrzała czegoś ciekawego na ziemi, a... w powietrzu! Jakiś smok! Ciemny do tego! Może dlatego tak łatwo go dostrzegła na jasnym niebie? W te pędy ruszyła w jego stronę. Z tym też może się pobawić, jak z tamtą niemową – wtedy było fajnie, teraz też i będzie! Przeleciała jak błyskawica koło niego, z głośnym świstem skrzydeł.
   ~
Złap mnie jeśli potrafisz! ~ Rozbrzmiał mu w głosie głos samicy, delikatnie i subtelnie, ulatniając się po chwili tak samo bezszelestnie, zostawiając go jedynie z poczuciem, że mu się przesłyszało.
  Na drodze samca pojawiła się prosta przeszkoda – trzy twarde sople lodu, jeden po drugim, w formie slalomu. Przerwy między nimi były nieco ciasne, utrudniając manewrowanie. Były tuż za uciekającą Neirą, kiedy przelała w nie maddarę. Arien jak zwykle był na posterunku, obserwując bacznie samca. Żałowała jedynie tego, że nie mogła nabrać tego smoka, jak to było z tamtym Północnym. Czy on też da się wciągnąć w tę grę?

: 09 lip 2020, 20:15
autor: Legenda Samotnika
Zupełnie nie zauważyłem, że ktoś się zbliża. Zresztą było to zamierzone – nie chciałem pozwolić się rozproszyć jakiemuś ptakowi! A jednak szybko przekonałem się, że i w powietrzu należy zachować czujność – ledwo się utrzymywałem w powietrzu, gdy nagle obok mnie śmignęła jakaś nieznajoma, kompletnie wytrącając mnie z równowagi! Usłyszałem wiadomość mentalną, ale zanim zdążyłem zrozumieć jej sens, zauważyłem, że skrzydła znów wybiły mi się z rytmu i powoli traciłem wysokość. Zebrałem się w sobie i opanowałem lot, co zajęło parę chwil. Gdy ponownie stabilnie zatrzymałem się w powietrzu, zauważyłem oddalającą się granatowo-pomarańczową sylwetkę, na drodze do której wisiały mi lodowe przeszkody. Wtedy też dotarły do mnie skrajem świadomości dosłyszane słowa. Pogoń? Ależ skąd, ja ledwo latać potrafię..! W życiu jej nie dogonię, niech sobie leci gdzie tam chce, ja tu zostaję.
...
..
.
Oczywiście, ruszyłem za nieznajomą. Skoncentrowałem się i mogłem przyspieszyć na tyle, na ile nigdy wcześniej nie przyśpieszałem – "mknąłem" z prędkością dwóch ogonów na uderzenie serca! Biłem skrzydłami po powietrzu i jednocześnie starałem się ułożyć ciało tak, aby powietrze nie hamowało mojego ruchu. Przycisnąłem zazwyczaj zwisające luźno łapy do ciała wyprostowałem się z wysiłkiem w powietrzu i ruszyłem najszybciej jak umiałem na niewielki tor przeszkód. Co mi zaszkodzi się nieco pobawić?
Zbliżał się pierwszy sopel. Skręciłem lekko w prawo, nieco składając lewe skrzydło i pochylając ciało w potrzebnym kierunku. Ledwo utrzymałem równowagę przy wykonywaniu tego manewru, więc do kolejnych przeszkód postanowiłem podchodzić nieco ostrożniej. Wróciłem pomiędzy sople i zahamowałem przed drugim, aby na spokojnie go ominąć z lewej strony. Z trzecim się już tak nie bawiłem – po prostu przeleciałem między drugim a trzecim i ponownie przyśpieszyłem na ile mogłem, stabilizując lot i obierając sobie za cel nieznajomą smoczycę. Zdawała się już być daleko i nie widziałem zbytnio szans na to, że z taką prędkością zdołam ją dogonić. Nie zamierzałem jednak przyśpieszać... no bo się bałem. Czy nie bezpieczniej jest pobawić się w berka na ziemi? Było to dla mnie trudne zadanie, ale spróbowałem jednocześnie skupić się na dwóch rzeczach – dalszym locie oraz wysłaniu nieznajomej mentalnej wiadomości. Coś tam z maddary utkałem, ale nie miałem pojęcia czy dotrze, a jeżeli dotrze, to czy w takiej postaci, w jakiej powinno. W każdym razie wydukałem słowo "Zaczekaj!" i nic więcej, skupiając się wyłącznie na locie, aby nie skończyć z pyskiem w ziemi.

: 10 lip 2020, 0:43
autor: Nieustająca Zamieć
  Jesteś pewna co do przeszkody? Tak Arienie, jestem pewna co do przeszkody. On się już prawie na starcie przewrócił... Tak, prawie się przewrócił, ale leciał dalej, a to się liczy. Ale czy na pew- Tak, na pewno dam mu ten tunel. Surowa jesteś, nie ma co. Nie, nie jestem surowa, korzystam z lekcji mamusi – z jednym się udało, to z tym też. No ale nie dla każdego jest to prost... Z tym jednym się udało, to i z nim się uda, kwestia wprawy. No tak, tamten dał radę, ale przynajmniej potrafił się utrzymać w górze, a ten tu to c- Ugh, ile razy mam powtarzać, że jestem pewna?! Oh, no dobra, niech Ci będzie... ale jak go zabijesz przyjmij całą winę na siebie, ja chciałem dobrze!
  Dobra, poszło mu w miarę dobrze, ani razu nie spadł ani się nie potknął, robił to co najwyżej ślamazarnie i niezdarnie...

   Rajuśku, on to czasami potrafił irytować... Władcze usposobienie Neiry dało o sobie znać, co nie zdarza się za często. Miała jednak nadzieję, że na tym się skończy.
  Warto jednak skupić się na smoku... Jednym okiem widziała, że jest tak jak mówi lisł... Hm... Musi popracować nad pewnością siebie, to na pew-
  Zarzuciła gwałtownie skrzydłami do przodu, hamując niemal od razu. Obróciła się w stronę obcego. Ma zaczekać? On serio nie wyrabiał... Hm... O!
   ~
Chcesz fory, jak rozumiem?! ~ Krzyknęła w jego kierunku, dodając do przekazu maddarę, żeby dosłyszał. ~ Dostaniesz je jak mnie capniesz! Pracuj nad pewnością w locie, bo jej prawie nie masz, a to ważne! ~ Krzyknęła, poleciała i tyle ją widzieli... acz było widać, że na swój sposób zwolniła, więc gdzieś tam w dali mu majaczyła.
  Przed samcem jednak pojawiły się kolejne przeszkody – długi tunel do pikowania. Był trochę ciasny, ale niezbyt długi. Na jego końcu czekał podobny, ale znacznie większy, z miejscem na rozłożenie skrzydeł. Dalej prowadził w dół, acz tym razem były w nim przeszkody – znowu trzy sople lodu, z nieco większymi przerwami między sobą. Większy tunel miał po ich bokach wyraźnie więcej miejsca, jakby sugerując naprawdę ostre skręty żeby je wyminąć. Przelała maddarę, czekając na rezultaty.

: 10 lip 2020, 11:56
autor: Legenda Samotnika
Na swoją wiadomość natychmiast otrzymałem odpowiedź, tym razem nie całkowicie w myślach. Gdy smoczyca się odwróciła, usiłowałem jej się przyjrzeć, ale z tej odległości ze szczegółów widziałem jedynie rozwiewaną wiatrem sierść i ładną kombinację kolorów. Słysząc jej słowa uśmiechnąłem się i spróbowałem przyśpieszyć. Nie, żeby jakoś zbyt dobrze mi wychodziło, ale zaczynała podobać mi się ta zabawa, a w środku narastała chęć udowodnienia nieznajomej, że dam radę ją złapać. Zupełnie nie łatwo było mi zyskać w locie pewność siebie, ale pracowałem nad sobą, starając się stosować do wskazówek puszystej smoczycy. Odetchnąłem, usiłując zapomnieć o tym, że w każdej chwili mogę spaść i się rozbić, jeżeli tylko utracę panowanie nad rzadko używanymi kończynami. Tia, niewiele to pomagało, bo tylko więcej o tym myślałem.
Niespodziewanie tuż przede mną zmaterializował się tunel. Odruchowo zahamowałem tuż przy jego wejściu, wyciągając z ciekawością dziob i przyglądając się, co jest w środku. Raczej niczego niebezpiecznego tam nie wypatrzyłem, więc pchany dziwną chęcią zaimponowania nieznajomej nieśmiało przymknąłem skrzydła i zanurzyłem się w przeszkodę. Gdy tylko poczułem, jak zaczynam lecieć na dół, coraz to przyśpieszając, spanikowałem i usiłowałem rozłożyć skrzydła, ale przestrzeń była za mała, abym mógł to zrobić. Miałem wrażenie, że zaraz wylecę z tunelu i rozbiję się przez brak możliwości zahamowania. Rozwarłem już pysk, aby zacząć panicznie wrzeszczeć wołając o pomoc, gdy nagle wąski tunel się skończył, a moje skrzydła, niczym na sprężynie od razu się rozprostowały, co skutkowało nagłym i nieco bolesnym dla dolnych ramion zahamowaniem. Znalazłem się w drugim tunelu – znacznie szerszym, ale już nie tak spokojnym – zauważyłem kolejne lodowe sople. Szybkość, uzyskana podczas pikowania popychała mnie do przodu, do pierwszego sopla, mimo że teraz miałem rozłożone skrzydła. Ponownie zacząłem panikować, machnąłem skrzydłami, ale zamiast się zatrzymać, tylko przyśpieszyłem. Mając już pewność, że zaraz przybiję czołem o pierwszy sopel lodu, zdałem się na instynkt, bo lepszego wyjścia teraz nie miałem. Zresztą, lepsze wyjście nie istniało – zatrważająco szybko zbliżając się do sopla skręciłem bliżej ściany tunelu i złożyłem skrzydła, dzięki czemu udało mi się go ominąć bez większych krzywd fizycznych. Tylko fizycznych, bowiem w umyśle mi teraz trwał taki chaos, że ledwo wiedziałem, co tak naprawdę robię. W życiu bym się nie spodziewał, że zwykła próba rozruszania kończyn skończy się tak ekstremalnie i przerażająco!
Jakoś udało mi się powrócić na środek tunelu, a już zbliżał się następny kawał lodu. Próbując powtórzyć trik, z którego chwilę temu jakimś cudem udało mi się wyjść żywcem, skręciłem tym razem w lewo i złożyłem skrzydła, przechylając się na prawą stronę. Jednak tym razem skręciłem nieco za mocno, co skończyło się bolesnym obtarciem lewego boku o ścianę tunelu. Nie zważając na to ponownie wyrównałem lot i przygotowałem się do starcia z ostatnim soplem – nie wiem jakim cudem, ale gdy zacząłem powoli załapywać o co chodzi, pojawił się swoisty zachwyt tą czynnością. Nie chciałem się do tego przyznawać, ale ten lot zaczynał mi się chyba podobać.
Pokonałem ostatnią przeszkodę podobnie do wcześniejszych, przelatując zwinnie między soplem a prawą ścianą, po czym wyleciałem z tunelu, nie mogąc powstrzymać szczęśliwego uśmiechu. Nie zwróciłem na to uwagi, ale leciałem teraz znacznie szybciej, niż wcześniej – zauważyłem sylwetkę smoczycy, dość odległą, ale nadal widoczną. Uderzałem skrzydłami o powietrze, mknąc szybciej, niż kiedykolwiek w swoim życiu. Oczywiście, nadal nie mogłem równać się z nieznajomą, ale adrenalina, buzująca mi w krwi, dodawała mi sił. Coś niesamowitego!

: 11 lip 2020, 20:20
autor: Nieustająca Zamieć
  I jak mu idzie? Przecież widzisz... a nie, nie widzisz, w tunelu jest. Ja zresztą też nie. Tak sobie rozmawiali Arien i Neira, kiedy nieszczęsny samiec męczył się z tunelem... O! Wyleciał! Wyleciał! Jest cały! I przyspiesza! Przyspiesza!
  Ha! Miałam rację! Dobra, pora (hehe) lecieć z tym dalej! Tym razem samiec został uwięziony w sporym, przezroczystym prostokącie. Pojawiły się w nim trzy lodowe ściany po sobie, z przerwą równą długości półtora typowego smoka. Byłyby otwarte na parę uderzeń serca i zamykałyby się w odstępie dwóch uderzeń. Niezbyt wytrzymałe, więc jak nie wyjdzie to jedynie delikatnie poboli. Ale! żeby nie poszło mu tak łatwo jak poprzedniemu, dostał na początku wielką bryłę lodu. Ruszałaby się powoli, stwarzając iluzję jednostajnego ruchu (tak naprawdę regulowałaby go, aby odpowiednio pospieszać smoka). Nie wyglądała na groźną, ale można się było domyślić, że uda jej się rozpłaszczyć smoka na ścianie. A! Prostokąt był oczywiście wytrzymały i stały, przepuszczający jedynie powietrze. Przelała maddarę w wyobrażenie, nie przestając lecieć. Ciekawe jak będzie wyglądało poprawne wykonanie.

: 13 lip 2020, 22:58
autor: Legenda Samotnika
Och, kiedy już skończą się te wyzwania? Musiałem przyznać, że były ciekawe, ale przeszkadzały mi w dogonieniu smoczycy, a nie chciałem zostać w tyle. Znalazłem się w wielkiej bryle i zatrzymałem gwałtownie, gdy tuż przed nosem zatrzasnęła mi się lodowa ściana. Lekko zdezorientowany przyjrzałem jej się i zrozumiałem, że co chwila przeszkoda otwiera i zamyka mi przejście, więc musiałem jedynie zaczekać na odpowiedni moment do ruchu... Ale wtedy kątem oka dostrzegłem za sobą jakiś spory kształt. Odwróciłem się by lepiej przyjrzeć się bryle, a wtedy zauważyłem, że jakoś niebezpiecznie zbliża się w moim kierunku. Nie miałem jak jej uniknąć – jedyną drogą ucieczki była otwierająco-zamykająca się ściana. Przełknąłem z trudem gulę, jaka uformowała mi się w gardle i skupiłem się na przejściu, czekając niecierpliwie na odpowiedni moment. W chwili, gdy ściana miała ponownie ustąpić, spiąłem się i jak najszybciej śmignąłem do przodu, dokładnie w momencie, gdy ściana miała ponownie opaść i zamknąć przejście, a także gdy bryła miała już mnie sięgnąć. Udało mi się przelecieć przez przeszkodę bez szwanku, na co odetchnąłem z ulgą. Zahamowałem i obejrzałem się, jednak ku mojemu niezadowoleniu bryle lodu wcale nie przeszkadzała ściana i dalej zbliżała się w moim kierunku. Ponownie się skupiłem i zacząłem wyczekiwać odpowiedni moment przy drugiej ścianie. Tym razem jednak nieco się ociągałem, co skończyło się nieprzyjemnym przyciśnięciem końcówki ogona. Kwiknąłem z bólu i wyrwałem ogon z lodowej pułapki. Bryła jednak nadal mnie pośpieszała, a od wyjścia dzieliła mnie ledwo jedna ściana. Tym razem czekałem przy niej dłużej, aż do ostatniego momentu, ale gdy bryła już miała mnie rozmaziać po ścianie, przeleciałem przez rozszerzającą się szparą między podłogą a ruchomą ścianą. Wreszcie byłem na wolności, więc ponownie przyśpieszyłem i pognałem za puchatą smoczycą, usilnie bijąc skrzydłami po powietrzu. Właściwie dawno straciłem już poczucie niepewności w powietrzu, jednak gdybym teraz to sobie uświadomił, cała moja nieświadoma pewność siebie momentalnie by wyparowała i ponownie stałbym się nieudolnym pisklakiem, ledwo potrafiącym się utrzymać w powietrzu. Jednak na razie o tym nie myślałem, co pozwalało mi dość szybko i pewnie lecieć w kierunku fioletowej nieznajomej po odpowiedzi na swoje liczne pytania.

: 17 lip 2020, 16:00
autor: Nieustająca Zamieć
  Dobra, przez pierwszą przemknął, bryła zresztą też, przenikając przez nią. Z drugą miał lekki problem, ale się udało... Z trzecią również. Hm. Coś za wolno mknął, miło jakby szybciej się wystrzeliwał, z większą mocą.
  ~
Nie najgorzej! Popracuj jednak nad szybkością i mocą wybicia! Im mocniej się wystrzelisz, tym szybciej pomkniesz! ~ Wykrzyczała do niego, wzmacniając przekaz magią.
  Teraz czas na kolejną przeszkodę! A raczej przeszkody]! Przed samcem, stosunkowo blisko, w prawym dolnym rogu jego pola widzenia, miała wyrosnąć lodowa ściana. Na tyle spora, żeby musiał ją dość ostro wyminąć. Kiedy by mu się to udało, zaraz wyskoczyłaby kolejna, w odległości zmuszającej do szybkiego uniku, tym razem pośrodku nad nim. Zaraz po tym w podobnym formacie, acz w różnych miejscach, pojawiały się kolejne: w lewym górnym rogu, potem środek dół, pośrodku centralnie, w całości po prawej, w całości po lewej i na koniec w prawym dolnym raz jeszcze. Wszystko oczywiście korygowane względem jego ruchów. Jeśli by się męczył, robiłaby chwilę przerwy prze kolejnymi przeszkodami, acz niezbyt długą. Obecnie lecieli sprzyjającym prądem, więc starała się go spychać coraz wyżej, na mniej przyjazne wiatry, na coraz rzadsze powietrze. Tak tak, ucz się latać w gorszych warunkach, ucz! Przelewała regularnie przeszkody w czary, utrzymując tę samą trasę co on, aby nie myślał o nagłej zmianie kierunku, bo się od niej oddala. Poza tym, dla niej im chłodniej tym lepiej.

: 18 lip 2020, 21:18
autor: Legenda Samotnika
Chwilę po pokonaniu przeszkody z ruchomymi ścianami usłyszałem komentarz i ku własnemu zdziwieniu niezbyt się rozproszyłem, przypominając sobie o tym, że właściwie w tej chwili latam, i do tego nie najgorzej, jeśli wierzyć słowom szybkiej nieznajomej. A jako, że byłem łasy na wszelakie pochwały, niedowierzać futrzastej nie zamierzałem. Uśmiechnąłem się radośnie i spróbowałem zastosować się do rady smoczycy – skupiłem się i wziąłem spory zamach skrzydłami, po czym gwałtownie opuściłem je pod lekkim kątem do tyłu, skutecznie wybijając się na chwilę do przodu. Oczywiście, małe skrzydła nie mogły zapewnić mi takiej prędkości jak skrzydła wręcz stworzone do przebywania w niebieskich przestrzeniach, czyli rasy powietrznej oraz jej podobnych, ale chyba radziłem sobie nieźle, bo nadal nie straciłem z pola widzenia nieznajomą.
Spróbowałem wybić się jeszcze raz, ale wtedy stało się coś niespodziewanego. Podekscytowany udanym lotem zupełnie nie zwracałem uwagi na otoczenie, toteż najzwyczajniej w świecie przegapiłem wysuwającą się znikąd ścianę. Szybko mnie dosięgnęła i mocno zderzyła się z moją klatką piersiową, co zupełnie wybiło mnie z rytmu i dodatkowo boleśnie wyrzuciło gdzieś w górę, skąd dosyć szybko zepchnęła mnie kolejna ściana. Z ust wyleciał mi charpliwy jęk wraz z nagłym wydechem, a chwilę później spadałem w dół, dalej zbyt oszołomiony nagłym uderzeniem. Pulsujący ból na piersi był dość dotkliwy i niepokojący, ale po odzyskaniu świadomości sytuacji bardziej zmartwiło mnie to, że właśnie bezwładnie przyśpieszałem w powietrzu, aby za niedługo po raz ostatni zderzyć się z ziemią. Spadałem plecami na dół, więc szybko obróciłem się w powietrzu i zapikowałem podobnie, jak całkiem niedawno w magicznej rurze – z nie do końca przymkniętymi skrzydłami, w każdej chwili gotowymi do pełnego rozłożenia. Spróbowałem uzyskać równowagę, a gdy mi się to udało, do ziemi zostało nie tak wiele. W końcu rozwarłem skrzydła w pełni gwałtownie hamując jakieś parę ogonów nad ziemią, zadarłem pysk w powietrze i spróbowałem wypatrzeć usiłującą mnie zabić swoimi przeszkodami smoczycę. Pierś nadal piekła mnie od bolesnego zderzenia, ale ku własnemu zdziwieniu zamiast wylądować na ukochanej powierzchni, zacząłem ponownie wzbijać się w niebo. Być może kierowała mną niejaka złość, a może zwyczajnie obudziła się we mnie zazwyczaj uśpiona upartość, ale nie chciałem odpuścić. Z trudem, ale ponownie znalazłem się na poprzednim poziomie i spróbowałem wypatrzeć nieznajomą. Nawet się nie odwracając leciała dalej i wyżej. Mruknąłem coś sobie pod nos i ponownie spróbowałem przyśpieszyć, tym razem z obawą rozglądając się po bokach. To mocno odwracało moją uwagę od przyśpieszania, jednak nie chciałem ponownie doświadczyć nieprzyjemnego zderzenia.
Kolejny "atak" nastąpił z lewego górnego rogu. Zdążyłem go zauważyć i szybko przechyliłem się ze złożonymi skrzydłami w prawo, próbując wyminąć przeszkodę. Nie nabrałem jednak odpowiedniej szybkości, więc jednak moje lewe skrzydło zderzyło się nieprzyjemnie z lodem. Syknąłem ze złością i postarałem się przyśpieszyć, jednak nadal wypatrywałem kolejnych zagrożeń. I miałem czego się obawiać – tuż pode mną w zastraszającym tempie zaczęła rosnąć kolejna ściana, więc nagłym uderzeniem skrzydeł pospiesznie wzbiłem się parę ogonów wyżej, tym razem ledwo, ale jednak pokonując ścianę. Nie zdążyłem nawet pomyśleć o tym, aby się rozejrzeć, a tuż przed nosem uformował mi się lód – wyciągnąłem w panice łapy, czując, że tym razem zderzenia nie uniknę. Miałem rację – z rozpędu oparłem się o ścianę na wyciągniętych łapach, ale wykorzystałem to, by się od niej odepchnąć i ominąć ją z prawej strony. Zrozumiałem, że jeśli będę za dużo myśleć, nie dam rady wyjść z tego toru przeszkód cało. Zacząłem więc bardziej polegać na instynkcie i rozglądać się jedynie spojrzeniem, a nie całą głową. Ta taktyka już moment później okazała się dość skuteczna, bowiem kątem oka dojrzałem ruch po swojej prawej, więc ostro skręciłem w lewo, nieświadomie wybijając się tak, jak zaleciła wcześniej fioletowa. Ledwo oddech po tej akrobacji musiałem ją powtórzyć, tym razem jednak przechylając się w lewo. Znacznie przyśpieszyłem, nawet tego nie zauważając. Znowu na skraju pola widzenia dostrzegłem ruch i tym razem zwinnie wyminąłem ścianę z prawego dolnego rogu, gwałtownie wybijając się do góry w lewo.
Dalej ścian już nie było, ale zachowałem czujność i ciągle biegałem wzrokiem po okolicy, oczekując nagłego pojawienia się kolejnej przeszkody. Dalej nie zdołałem zbliżyć się do nieznajomej, ale leciałem znacznie szybciej i wyżej, niż kiedykolwiek wcześniej w życiu. To, że łapać oddechy zrobiło mi się o wiele trudniej zauważyłem dopiero po chwili, ale nie czułem zimna – napędzane adrenaliną i dużym wysiłkiem fizycznym ciało było dobrze rozgrzane. Co prawda owiewał mnie zimny wiatr, ale właściwie to było dobrze, bo zarzucał mi zasłaniającą widok grzywkę do tyłu i nieco ostudzał rozpalone ciało. Ciągle uparcie podążałem za puszystą sylwetką.

: 28 lip 2020, 15:42
autor: Nieustająca Zamieć
  Mocno przygrzmocił... powinna dokładniej opisać działanie tych ścian. No nic, żegnaj nieznajomy, miło było cię zna... ooooo, podniósł się! I dosyć sprawnie unikał następnych ścian! No, zahaczył o parę, o jedną w ogóle się oparł, ale przynajmniej nie spadł! I wyraźnie było widać, że sam wykombinował jak powinien patrzeć – kątem oka. Pora na kolejną część szkolenia! Dalej dzielił ich pewien dystans, zwłaszcza po jego upadku.
  Jako iż znajdował się na nieprzyjemnych prądach, rzucało nim na wszystkie strony nie dając jakkolwiek żyć. Neira wtenczas przemieszczała się tu dość dobrze – wiedziała doskonale jak się ustawić żeby najbardziej zminimalizować ich efekt. No, dobra, lekko się również przemieściła, ku mniej natarczywym, ale o to w tym chodziło!
   ~
Świetnie ci poszło, zwłaszcza pod koniec! Jeśli spodziewasz się przeszkód, nigdy nie spuszczaj oczu z widoku przed sobą, namierzaj je patrzeniem po kątach A teraz, skoro sam na to wpadłeś, to spróbuj teraz wymyślić jak sobie poradzić z tymi prądami! ~ Przesłała mu wiadomość, która rozmyła się krótko po wysłaniu, zostawiając jedynie pogłos jej słów.

: 28 lip 2020, 22:15
autor: Legenda Samotnika
Choć dalej czułem niewielkie rozdrażnienie zaistniałą sytuacją, pochwała nieco dodała mi skrzydeł. Niemal dosłownie, bo po cichu nie wierząc w to, że prądy mogą mi coś zrobić, parsknąłem pod nosem i machnąłem mocniej skrzydłami, wzbijając się wyżej. Patrząc na smoczycę, która leciała wyżej niż ja, nie widziałem, aby powietrze jakoś przeszkadzało jej w locie. Tak też beztrosko ponownie uderzyłem skrzydłami o powietrze i wybiłem się ogon wyżej.
Szybko tego pożałowałem – prosto w pysk uderzył mi potężny strumień zimnego wiatru, który zepchnął mnie z powrotem, a nawet niżej. Nadal jednak nie chciałem wierzyć, że takie zjawisko jest naturalne, więc uznałem, że to kolejna próba futrzastej. Cóż, skoro tak – pomyślałem, mlaskając zadziornie. Co prawda nie wyczuwałem więcej wokół siebie maddary, ale nie przeszkadzało mi to w zrzucaniu winy mojego niepowodzenia na kogoś innego. Odrzuciłem kosmyk długiej grzywki szybkim ruchem głowy i uniosłem już skrzydła, aby znów zawalczyć o wyższy lot, gdy niespodziewanie znów coś mnie zmiotło, tym razem z prawej strony. Tym razem jednak nie myślałem ani chwili i jednym mocnym ruchem znalazłem się półtora ogona wyżej. Wypatrując smoczycy usiłowałem także rozgryźć jej sposób latania. Dość szybko poczułem kolejne szarpnięcie, a na nim się nie skończyło. Im wyżej próbowałem się wznieść, tym wścieklej miotało mną niebo! Na futrzastą jednak zdawało się nie mieć żadnego wpływu. To tylko umocniło mnie w przekonaniu, że ta próba jest wytworzona przez nią. Cóż, więc poradzę sobie z nią tak samo, jak poradziłem z poprzednimi!
Oczywiście, łatwiej powiedzieć – lub pomyśleć – niż zrobić. Walczyłem o utrzymanie się w równej linii lotu, ale wiatry bawiły się mną niczym marionetką. Powoli zaczynało mnie irytować, że w żaden sposób nie umiem wymyślić, jak poradzić sobie z kapryśnym żywiołem. Nie zauważałem nawet, że jeszcze bodajże godzinę wcześniej ledwo umiałem się utrzymać w powietrzu tuż nad ziemią. Im lepiej mi szło, tym mniej to docieniałem. Teraz jednak nie to zaprzątało moje myśli, ale próby nie dać się zepchnąć z linii lotu. Niemal osiągnąłem wysokość fioletowej, ale ona z powodzeniem się oddalała, podczas gdy ja toczyłem walkę o miejsce w przestworzach!
W pewnym momencie uniosłem prawe skrzydło, a niespodziewany prąd natchnął mi powietrza w błonę z lewej dolnej strony. To wypchnęło moje skrzydło i zadziałało jak wiatraczek – zrobiłem beczkę i cudem nie spadłem. Ten przypadek jednak nie umknął mojej uwadze. Spróbowałem wyczuć okoliczne prądy i ustawić skrzydła tak, aby mnie wspierały, a nie przeszkadzały. Szło mi bardzo opornie, ale była to jedyna moja deska ratunku.
Po dłuższej chwili prób przebicia się do przodu zapamiętałem kilka pomocnych ruchów. Gdy prąd wieje z przodu, należy skierować dłonie skrzydeł w dół i nie dać powietrzu wypełnić błony, inaczej zadziała jak pole siłowe i będzie mnie tylko odpychać. Gdy poczuję wiatr za sobą, należy mu ustąpić i dać się wypchnąć do przodu, ale uważając, aby po drodze nie zostać zepchniętym innym prądem. Prądy z boków należy napotykać połowicznie złożonym skrzydłem – z prawej prawym, z lewej lewym – bo inaczej będę tylko kręcić się jak młynek. Zaczynałem łapać o co chodzi, ale zajmowało mi to bardzo dużo czasu. Zaczynało mi także dosadnie brakować oddechu i czułem, jak opuszczająca mnie adrenalina ustępuje miejsca skrajnemu zmęczeniu. Nigdy nie byłem dobry w wysiłku fizycznym, a to, że tyle wytrzymałem w tak nielubianym otoczeniu już i tak było sporym sukcesem. Cudem nawet bym powiedział. Nie powiedziałem – zaschło mi w gardle. Moje małe skrzydła jednak nie były przystosowane do takich manewrów. A jednak częściowo zrozumiałem sam sposób, w jaki należy sobie radzić z takimi prądami.
Upływały ze mnie siły. Wyraźnie to czułem, a nawet jeszcze nie spodziewałem się, co czeka mnie po tej szalonej gonitwie. Jeszcze nie miałem nieszczęścia doświadczyć... zakwasów. Co się najwyraźniej wkrótce zmieni. Skupiłem myśli i wysłałem smoczycy wiadomość – "Dość już!" – po czym skierowałem ciało w dół, porzucając próby walki czy opanowania prądów. W życiu nie byłem tak wysoko, a jednak jakoś nie przejął mnie zbytnio widok maluczkiego krajobrazu w dole. Z ulgą czując, jak moje ciało owiewają spokojniejsze wiatry, gdy coraz bardziej zbliżałem się do ziemi uśmiechnąłem się do siebie słabo i ni stąd, ni zowąd postanowiłem zapikować. Jak już było mi dane się nauczyć, złożyłem prawie całkiem skrzydła i beztrosko dałem wolną łapę grawitacji. Czubki drzew coraz bardziej się zbliżały, ale daleko przed tym, jak znalazłem się na ich wysokości, płynnie zamieniłem pik w szybowanie, stopniowo rozkładając skrzydła i tym samym zwalniając tempo. Zacząłem gładko zataczać koła, kierując się ku powierzchni ziemi, gdzie ostatecznie zaskakująco udanie wylądowałem. Nigdy nie szło mi sprawne spotkanie z ziemią po locie, a i nie nauczyłem się tego od fioletowej, więc zaskoczyłem sam siebie. Niedługo jednak o tym myślałem, bowiem gdy tylko moje łapy stabilnie stanęły na ziemi, kolana mi się ugięły i runąłem na trawę. Rozłożyłem bezsilnie skrzydła i przymknąłem oczy, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo się zmęczyłem. Leżąc tak zastanawiałem się, czy tajemnicza nieznajoma postanowi zawrócić i jednak odbędzie ze mną rozmowę, czy uda się dalej w nieznane, żartobliwie strasząc losowe smoki i wystawiając je na podniebne próby. Cała ta akcja mocno mnie zmorzyła i obawiałem się, że jeżeli smoczyca szybko do mnie nie dołączy – jeżeli w ogóle to zrobi – to nie wytrzymam i zwyczajnie zasnę.

: 04 sie 2020, 14:15
autor: Nieustająca Zamieć
  Wiatry nim miotały, robiły co chciały; był ich marionetką. Może więc mu pom... Hm? Sądzisz że zaczyna łapać? No, ty masz lepszy widok, Arienie. Jak zobaczysz że znowu zaczyna spadać, daj znak.
  Sama w tym czasie leciała niestrudzona dalej, nie dając się prądom. Ona nie tyle próbowała nad nimi zapanować, co ich unikać. Wyczuwa mocniejszy wiatr z lewej, to ucieka w prawo. Z góry, to w dół. Rzecz jasna nie zawsze się uda, wtedy je przyjmuje odpowiednio się układając, ale bezpieczniej jest ich unikać. Szkoda tylko, że nieznajomy za nią o tym nie wiedział.
  O, a cóż to? Zaczął to rozumieć? Spojrzała sama, relacje jej tu nie starczyły. Lis przeskoczył na przód. Zmrużyła oczy. Hm... tak, coś tam zaczyna łapać. I to dosłownie. Jest zdolny, to widać, brakowało mu zwyczajnie odpowiedniego szkolenia – jej szkolenia, a dokładniej jej matki. Wyższy poziom na start naprawdę skutecznie uczy!
  Wtem, dostała wiadomość. O, więc już mu wystarczy? Zaczął lądować, więc chyba tak. Trochę szkoda, a miała jeszcze tyle zaplanowane! Na przykład właśnie lądowanie.
  Sama skręciła w dół, acz po drodze ustawiła się prostopadle do wiejącego od dołu powietrza i... rozłożyła skrzydła. Wiatr buchnął, poruszył nią, acz się nie dała; stopniowo zmniejszała prędkość. Kiedy była kawałek nad ziemią, ustawiła się aerodynamicznie i przeszła do szybowania, wprost obok smoka. Wylądowała zgrabnie i lekko, bez trudności. W ogóle nie zmęczona. Nie to co on...
   –
Naprawdę tutejsze smoki tak szybko się męczą? – spytała zdziwiona. – Dobrze Ci tam poszło, ale czasami lepiej unikać prądów niż próbować je sobie podporządkować, tak jest po prostu łatwiej mniej gimnastyki – wyjaśniła. – Masz w sobie krew powietrznego? – zapytała, patrząc na skrzydła. Nie wyglądały na takie, ale może nie odziedziczył ich wielkości, tylko naturalny talent?


//Dawej próbuj z raportełem

: 13 sie 2020, 11:56
autor: Legenda Samotnika
A jednak przyleciała. Nie ruszając się z ziemi skierowałem spojrzenie na smoczycę, wreszcie będąc w stanie uważniej jej się przyjrzeć. Była... prześliczna. Lekki wiatr bawił się jej sierścią, a pięknie współgrające kolory przywodziły na myśl zimowy zachód słońca. Uniosłem lekko kąciki ust i słuchałem jej słów, mówionych tym razem prawdziwym głosem bez nuty maddary.
– Ochh... Nie jestem tutejszy. – wymruczałem w odpowiedzi na jej pierwsze słowa. Dalsze pochwały i uwagi przyjąłem krótkim kiwnięciem głowy, aż nadeszło ostatnie pytanie. Milczałem chwilę, aż z lekką niechęcią złożyłem skrzydła i podwinąłem pod siebie bezładnie rozrzucone łapy. Uniosłem głowę i na moment utkwiłem spojrzenie w trawie. Gdy uniosłem wzrok z powrotem na smoczycę, mogła zobaczyć w moich ślepiach kłębowisko różnych emocji – przede wszystkim niepewność.
– Nie wiem. Najwięcej we mnie krwi drzewnego, wężowego i olbrzymiego – wiem na ostatniego nie wyglądam – ale być może gdzieś tam w genach zapodziało się także echo powietrznego. Nie najlepiej znam swoją rodzinę, nie ma kogo zapytać. – wzruszyłem ramionami i przypomniało mi się, że miałem sporo pytań. Mimo to uznałem, że lepiej zacząć grzecznie.
– Mógłbym poznać twoje imię? Moje brzmi Delavir. – zrobiłem krótką pauzę, gdyby zechciała odpowiedzieć. – A więc jeżeli można mi spytać... Dlaczego to wszystko zrobiłaś? Nie wiem jakim cudem, ale sprawiłaś, że... umiem latać. Wiem, dziwnie to jakoś brzmi, ale nie wiem jak to inaczej ubrać w słowa. No bo jak wyjaśnić to, że jeszcze ledwo parę godzin wstecz ledwo potrafiłem utrzymać się w powietrzu, a chwilę temu wylądowałem bez szwanku z dzikiej miotaniny wiatrów? – w moim głosie słychać było czyste zdziwienie, ale gdy tak przerabiałem te wszystkie zdarzenia, przypomniało mi się kilka nieprzyjemnych momentów, a pysk przybrał mniej spokojny wyraz. – No i parę razy niemal nie zginąłem! Nie uważasz, że to takie trochę... zbyt agresywne? Nie bezpośrednio, ale mocno mnie zaskoczyłaś tymi wszystkimi przeszkodami. Nawet nie wiem, czemu postanowiłem spróbować! – uniósł mi się nieco głos, ale szybko się poprawiłem. – Z nerwów chyba mam teraz z życia kilka księżyców mniej, ale efekt był tego wart. Chyba. – w głosie pojawiła się lekka nutka zwątpienia. No bo czy warto było mi, drzewolubnemu wspinaczowi, przeżywać te wszystkie ekstremalne powietrzne akrobacje, aby poczuć się pewnie w środowisku, które niezbyt mi było bliskie?
Cóż, nie wiadomo, ale w końcu lepiej coś umieć niż nie umieć, nieprawdaż?

: 13 sie 2020, 17:44
autor: Nieustająca Zamieć
  Oooo, nie jest stąd?! Czyli nie tylko ona tu zawitała?! Ale jak tak, to czemu nie zna swojej rodziny? To nie tak, że to oni cię wychowują? Wtedy mógł pytać! Chociaż skoro jest istną mieszanką, to może nawet nie rodzice go wychowywali, tylko jakieś obce smoki...?
  Chociaż szybko zainteresowało ją coś innego – przedstawienie się. Delavir? Że tak zwyczajnie? Bez jakiegoś Promyka Jutra, Słowa Prawdy czy innej Jagodowej Siły?
   –
Ale że samo "Delavir"? Bez tych tytułów jakimi wszyscy się przedstawiają?! – spytała się szczerze zdziwiona, jakby nie dowierzając.
  Ponownie jednak zmienił temat i raz jeszcze nie mogła zgłębić poprzedniego tak jak chciała. "Czemu to zrobiła"? Odpowiedź była prosta – dla zabawy. Fajnie się tak prowokowało innych do pogoni za Tobą, zwłaszcza jeśli to Ty dominujesz w powietrzu i narzucasz innym Swoje metody lotu, na przykład poprzez tworzenie przeszkód... Ale tak prościej, bo było to fajne.
  Pokręciła głową na jego pytanie o niebezpieczeństwo. Nieee, gdzieżby, to metody jej matki – nie słyszała aby ktoś przez to zginął!
   –
To metody nauki mojej matki rzucić kogoś na głęboką wodę, ponad to co potrafi, a szybko się tego nauczy, a łatwiejsze rzeczy których dotąd nie robił będą dla niego normalne, bo przeżył coś gorszego! Nikt jednak od tego nie zginął, nawet ty, a nie szło ci w ogóle dobrze na początku! – powiedziała zadowolona, że metody działają nawet na takie powietrzne łamagi co on. – Ale ja robię to dla zabawy. Fajnie się tak zaczepia jakieś smoki, prowokuje je do pogoni i rzuca się im kłody pod skrzydła! Bo i zabawa dla mnie z obserwowania tego wszystkiego, jak sobie poradzą, co zrobią, jak dobrze im idzie, i pożytek dla smoka, bo się czegoś nauczy. Poza tobą zaczepiłam tak jeszcze jakiegoś innego, z powietrznymi genami. Nie umiał latać, a pod koniec szło mu to nawet dobrze, ale niewystarczająco jak na powietrznego... – ostatnie zdanie wypowiedziała jakby ze smutkiem i lekką dozą złości. Dalej uważała że psuł wizerunek tej pięknej rasy! – Jak dla mnie, ty się więcej nauczyłeś od niego, dlatego się zapytałam o krew.
   – Skąd pochodzisz? – Wróciła do pierwszego tematu, siadając spokojnie, jakby gotowa na jakąś opowieść. Ogon dalej śmigał wesoło po ziemi, chłód tworzył tańczące w powietrzu płatki śniegu, a sama postawa wskazywała na zniecierpliwienie. No niech zacznie opowieść!

: 13 sie 2020, 20:55
autor: Legenda Samotnika
W czasie krótkiej przerwy padło pytanie, a ja pośpieszyłem na nie od razu odpowiedzieć, bo chciałem szybciej przejść do kolejnych tematów.
– A i owszem, tylko "Delavir", że żadnych dodatków. Na razie, bo zapewne po dołączeniu do któregoś ze stad będę musiał przyjąć nowe imię... Na czym to ja... Ach, tak. – przeszedłem do własnych pytań i uniosłem lekko uszy, gdy nadeszła odpowiedź. Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Skoro te ekstremalne metody różniły się jedynie celem od tych, którymi posługiwała się jej matka... To kimże ona była? Zanim zdążyłem zapytać, nieznajoma zdradziła mnie, że takie postępowanie zwyczajnie ją bawi, a także zaczęła ciekawy wątek o uczniu z powietrzną krwią. Wiadomość o tym, że poradziłem sobie lepiej od niego połechtała moje ego, ale smoczyca zdawała być tym faktem niezadowolona. Drażnił ją ten mniej zwinny nieznajomy czy może mój... potencjał, jeśli mogę to tak ująć?
– Och, a więc... Od czego by tu zacząć... Musiałaś dorastać w trudnych warunkach, co? Ja też nie miałem zbyt łatwo. W moim klanie przeżywali najsilniejsi, a ja taki nigdy nie byłem... No ale jakoś się wywinąłem z ceremonii dorosłości. Ach, to znaczy... Aj, niestosowny żart, mało co w tym śmiesznego... – mamrotałem coraz ciszej. Takie nie do końca adekwatne zachowanie najpewniej wynikało ze zmęczenia – nieco ciążyły mi powieki, ale starałem się trzymać, bo nieznajoma wydawała się być bardzo ciekawym źródłem nowych opowieści. No i czułem, że mam z nią coś wspólnego, choć jeszcze nie rozgryzłem, co dokładnie. Potrząsnąłem łbem aby się ogarnąć i mówiłem dalej.
– Tak się w sumie składa, że ja również lubię zaczepiać nieznajomych, choć zupełnie w innym celu, niż ty. Jestem bajarzem, głoszę historie i bawię opowieściami. Czasem też udzielam nauk... Jak wspomniałem, w inny sposób, niż preferujesz ty. Ach właśnie, dalej nie poznałem twojego imienia..? – spojrzałem z lekkim uśmiechem na smoczycę, ale nie nalegałem, gdyby nie chciała zdradzić imienia. Mogła zauważyć, że nieco za często mrugałem, ale robiłem to w próbie przegonienia snu z powiek. W końcu taka ciekawa osoba, nie mogłem przecież zasnąć jej na oczach! Wpadłem na głupi pomysł, ale w tej chwili umysł miałem nieco zamglony, więc nie zastanawiałem się długo. Skupiłem się, jednak nie zamknąłem oczu jak zwykle – teraz wolałem trzymać je otwarte. Przed moim pyskiem zmaterializowała się wodna kula rozmiarem z jabłko. Nadałem jej odpowiednią strukturę, podsunąłem dziób pod twór i puściłem go, by opadł. Zimna woda rozchlapała mi się na pysku, a ja nagle odzyskałem czystość umysłu. Częściową i tymczasową, ale na rozmowę powinno starczyć. Otrząsnąłem pysk i mokrą grzywkę, po czym spojrzałem ze speszonym uśmiechem na smoczycę.
– Musiałem się nieco otrząsnąć, wybacz. Na czym stanęliśmy? Ach, właśnie. Chciałem dopytać jeszcze o tego twojego poprzedniego ucznia. Dlaczego się nie spisał? Oraz dlaczego to cie drażni? Wybacz, jeśli niepoprawnie odczytałem twoje emocje. – dodałem też, gdy przypomniałem sobie, że lekką złość mogłem przecież spowodować ja.
Po tej rozmowie fioletowofutra zadała pytanie, które często mi dane było słyszeć w swoim adresie. Lubiłem na nie odpowiadać – zawsze cieszyły mnie zachwycone miny na moje słowa o widowiskowej krainie. Ale zmęczenie dawało się we znaki, więc zamiast bez wahania zacząć snuć długą opowieść, postanowiłem dopytać czy aby słuchająca ma na to chęć i czas, choć nieczęsto wpierw pytałem.
– Pochodzę z odległej krainy, leżącej na południu. Niemal wszystko różni się tam od tutejszych stron. Chętna byłabyś na krótką opowieść o mojej ojczyźnie? – uśmiechnąłem się wesoło i poczekałem na odpowiedź. Przez chwilę zastanawiałem się też, czy nie lepiej jednak usiąść i wyrównać spojrzenia ze smoczycą, jednak nie czułem się na siłach teraz przygniatać ciężarem ciała swoich łap. Nie, żeby się jakoś mocno zmęczyły w czasie lotu, ale jakoś przyjemniej mi się leżało na miękkiej trawie. A może i nieznajoma się przyłączy, poleżymy tak sobie na trawie... Przyjemna wizja, ale skupiłem się na rzeczywistości, żeby przypadkiem nie odpłynąć.

: 14 sie 2020, 15:24
autor: Nieustająca Zamieć
  Oh... i cały czar prysł. "Nowe imię". Phi, jakie nowe? Ma się tylko jedno! Te ich "imiona" to tylko tytuły! Nawet tak brzmią! Spotkałeś kiedyś poza tymi terenami smoka nazywającego się Rzeczna Stróżka? No nie! Oni to tak określają, ale Neirze dalej ciężko jest to przyjąć do wiadomości, w tym aspekcie jeszcze długo zostanie nieustępliwa.
  Acz następne słowa wybiły ją z rytmu. Hm? Czemu mówi o trudnych warunkach pod jej adresem? Przecież miała tam istny raj i samowolkę! Zresztą jak tu, więc po prawdzie nic się nie zmieniło... Późniejszego zdania o żarcie i jakiejś ceremonii dorosłości też nie rozumiała. Czemu to było nieudanym żartem? Chociaż fakt, mało śmieszne to było, ale nie widziała w tym nawet podstaw pod jakąś komedię...
  Uuuu, ale profesję już rozumiała doskonale! Nie znała nikogo takiego, ale przynajmniej to wyjaśnił dość prosto. Fajnie nawet, bo wie, że opowieść o jego domu będzie ciekaw... a no tak, dalej nie podała imienia!
   –
Neira, Uciecha Mrozu, Czarodziejka! – przedstawiła się, jak zwykle energicznie.
  No, formalności odbębnione, pora wrócić do słuchańska! No, albo patrzenia jak ktoś czaruje... cud, że kula nie zamarzła przez jej chłodną aurę, ale co się dziwić – magia! Ona jest zdolna do takich rzeczy!
  Szybko też się okazało, że ze słuchańska nici, bo go samego ciekawi coś innego... Może po tym wróci do tego wątku?
   –
Ma w sobie krew powietrznego, czyli powinien dobrze latać bez żadnych dodatkowych nauk, a kiedy ja go spotkałam, to wręcz się tego bał! No i na sam koniec, mimo że dobrze mu poszło, był naprawdę zmęczony, chyba nawet bardziej niż ty, a nie powinien! Do tego już ty spisałeś się lepiej, a możesz mieć takich przodków daleko za sobą, a nie wśród rodziców, jak tamten! Wstyd, że ktoś taki w ogóle ma te powietrzne skrzydła! – Mówiła to z obrzydzeniem, to z niesmakiem, czy lekką nutą złości. A teraz czas wrócić do słuchańska!
  Pierwsza informacja wystarczyła, aby ją zachwycić. Uuuu, przybysz jest z południa! Chce dowiedzieć się więcej o jego ojczyźnie, o ile nie padnie ze zmęczenia w trakcie gadania.
   –
Chętnie posłucham! Jeśli nie zaśniesz... chyba że... Będę mogła cię budzić jak będziesz zasypiać?! – spytała się bardzo energicznie, jakby wizja twórczego budzenia kogoś bardzo jej się podobała. No, tak było, ale i sam Delavir to widział.

: 22 sie 2020, 0:06
autor: Legenda Samotnika
To nie tak, że cieszyła mnie wizja zmiany imienia. Dobrze mi było z moim i podobnie do fioletowofutrej nie widziałem większego sensu w przybieraniu nowych tytułów. Mimo to miło było czasem sobie pomarzyć i powymyślać ciekawe imiona na czasy, gdy wreszcie zostanę członkiem jakiegoś stada. Jednak jako że żadne z nas nie zdradziło swoich myśli, pozostały one w głowie, a rozmowa przeszła na kolejne tematy.
– Bardzo mi miło. – mruknąłem z uśmiechem. Oba jej imiona brzmiały pięknie, a drugie wyjątkowo do niej pasowało, jednak nie starczyło mi sił, by skomplementować smoczycę.
Znacznie łatwiej mi się rozmawiało z odświeżonym, choć nieprzyjemnie mokrym pyskiem. Okazało się też ku mojej uldze, że słusznie przypuściłem, iż to nie ja byłem przyczyną zdenerwowania Neiry. Nie chciałbym jednak być na miejscu tego powietrznego, co się nie popisał. Smoczyca gorliwie broniła honoru powietrznej rasy, przy każdym słowie biły z niej wyraźne emocje, a i bez tego pełna niesmaku mimika zdradzała wielkie znaczenie, jakie miała dla Neiry przynależność do danej rasy. Cóż, ja na szczęście zdawałem się nie mieć problemów z talentami naturalnymi moim rasom, więc chyba mogłem spokojnie odetchnąć i nie martwić się, że padnę ofiarą gniewu Uciechy. Powietrzni, którzy z nią trzymają, muszą nosić na barkach sporą odpowiedzialność – no bo jak nie podołają, to co zrobi rozjuszona fioletowofutra, która nawet w dobrym zdaję się nastroju urządziła mi nie lada wyzwanie? Aż starch pomyśleć. Naprawdę niezwykłe – smoczyca wydawała się wesoła i pełna energii, a choć znałem ją ledwo około godziny, potrafiła wzbudzić we mnie zarówno grozę, jak i podziw.
Dłuższą chwilę wpatrywałem się tak w ten pełen pasji pysk, aż nie zauważyłem, gdy skończyła wylewać swój zawód względem nieznajomego powietrznego. Zadała mi pytanie, a ja dalej zdumionym i zachwyconym wzrokiem patrzyłem, jak grzywa jej faluje na wietrze, a złote ślepia mierzą mnie swoim dostojnym spojrzeniem, błyszczącym iskrami radości. Jednak nagle sens jej słów uderzył mi do głosy jak ten grom z nieba, a rozanielony pysk szybko przybrał przerażony wyraz. O nie, lepiej nie wyobrażać sobie co ona może wymyślić, żeby mnie obudzić.
– NIE! H-haha, to znaczy... Wolałbym jednak, abyś wstrzymała się z procedurami pobudzającymi. Jakoś wytrzymam, dałaś mi... wystarczającą motywację. – mruknąłem i z westchnieniem podciągnąłem tyłek do pozycji siedzącej. Dalej się nieco garbiłem, schylając powoli ku ziemi, ale wierzyłem, że wytrzymam.
– A więc południe... Kraina niezwykła. Pełno tam przeciwności losów – spojrzysz na wschód, a ujrzysz sawannę; skierujesz wzrok na północ, a tam pustynia; zerkniesz na zachód, a tam nieprzemierzone oceany; gdy jednak odwrócisz się na północ, twoim oczom ukaże się niezwykły las, zwany deszczowym. Drzewa tam sięgają chmur, walcząc ze sobą o najlepsze miejsce pod słońcem – dosłownie. A w cieniu tych gigantycznych tropikalnych pni czai się fauna i flora dżungli. Wszystko mieni się jaskrawymi kolorami – zmysłowe kwiaty kuszą pięknym zapachem, gęste zarośla kryją soczyste owoce, a wilgotne konary oplatają liany i zabawne grzyby, na które aż grzech się nie wspiąć i nie pobawić! W plątaninie wysokich koron mieszają małpiska i głośne papugi, trzeszczące radośnie i przemierzające liściaste poddasze. Łatwo je zauważyć, bowiem aż biją po oczach niezwykłymi kolorami. Niższe sfery jednak zamieszkują już nieco mniej przyjazne stworzenia, takie jak chociażby jaguary. Doprawdy piękne to kociska, ale też diabelnie niebezpieczne. Niczym cień potrafią przemieszczać się po niższych gałęziach – bezszelestnie i niezauważalnie – a gdy najmniej się tego spodziewasz... – dramatyczna pauza – BACH! I już nie wydostaniesz się ze śmiertelnej pułapki, jakie zgotowało ci ciężkie cętkowane cielsko. Na tym nie koniec, na odwrót wręcz. Im niżej, tym niebezpieczniej. W okolicach bagnistych i zdradliwych źródeł wodnych czają się zębate aligatory i ogromne hipopotamy. Te bestie mają tak wielgachne paszcze, że mogłyby bez problemu połknąć niewielkiego smoka, naprawdę! Jednak całe szczęście nie są zbyt ruchliwe i wolą wylegiwać się w chłodnym błocie. Ale i szybkich drapieżników nie brakuje – najgroźniejszym i najsławniejszym z nich jest tygrys. Okazałe zwierzę z rodu kotowatych, pokryte płomieniście pomarańczowym... futrem, przecinanym czarnymi pasami. Każdy z tamtych stron wie, że tylko nieliczni szczęśliwcy po ujrzeniu tej kombinacji kolorów uchodzą z życiem. Ale zgadnij co – to wcale nie koniec zagrożeń. Równie niebezpieczni są nawet malutcy mieszkańcy dżungli! Trudno... w to uwierzyć, jednak istnieje sporo pięknych, kolorowych żabek i jaskrawych roślin, które są niezwykle niebezpieczne. A wszystko przez truciznę... Dla zabawy sobie pacniesz taką plamistą żabkę, a ona przecież... wydziela na skórę śmiertelny jad. Ten dostanie się do organizmu, a wtedy to nawet... dnia nie pożyjesz... – głos powoli mi cichł, ale dalej się trzymałem. W pewnym momencie zauważyłem, że jestem jakoś głową podejrzanie blisko ziemi, ale niezbyt miałem ochotę jakoś to zmieniać... Jeszcze nie spałem, taki pół-świadomy byłem, ale w którejś chwili chyba przypadkiem chrapnąłem.

: 22 sie 2020, 14:57
autor: Nieustająca Zamieć
  Uniosła podekscytowana uszy już niemal na początku. Czym była ta sawanna?! Czym różni się las zwykły od deszczowego? Czemu te drzewa są tak wysokie i gęste? Czemu odbywa się tam walka o słońce? I czym jest dżungla?! Czy to ten las deszczowy? Jeśli tak, to czemu nazywa się inaczej?
  Kolorowe roślinki jej nie interesowały, ale nowe słowa – owszem. Czym były te małpiska i papugi?! I te jaguary! To kolejny typ kotów? Tu odsunęła na chwilę głowę na jego "Bah", aby chwilę potem zacząć ją stopniowo przybliżać. I do tego jaguary są cętkowane! I groźne, i szybkie, i ciężkie! Przywodziły jej na myśl taki zabójczy cień. Hipopotamy i aligatory również brzmiały ciekawie, zwłaszcza te ich paszcze! Jak one wyglądały? Jak jak smocze? A może kocie? Takie to pomieszczą pisklaka?
  Jednak dopiero teraz zbliżała się kulminacja. Oczy jej zalśniły na słowo "tygrys", a ogon poszedł niespokojnie w ruch, uszy wręcz stanęły dęba. Kolejny kotek! Do tego paskowany i naprawdę niebezpieczny! Chciałaby go poznać, zobaczyć, zdobyć! On to byłby naprawdę godny jej majestatu! Ariena rzecz jasna by zostawiła, ale no, jeden więcej nie zaszkodzi.
   –
A jak to wszystko wygląda? Ta sawanna, lasy deszczowe, dżungla, te małpiska czy hipotamy!? – zakrzyknęła radośnie, pełna energii. – Albo tygrysy! Go na pewno chcę zobaczyć! Pokaż mi tygrysa! – rozkazała bez skrupułów czy moralnych dylematów. Nakręcił ją, to niech cierpi.

: 24 sie 2020, 14:25
autor: Legenda Samotnika
Tym razem w czasie opowieści nie gestykulowałem, jak miałem to w zwyczaju, bowiem nie czułem się na siłach, żeby ruszać łapami. Mimo to opowiadałem ze zwyczajną sobie pasją, chociaż w głosie wyraźnie brzmiały nuty zmęczenia. Cieszył mnie ten podekscytowany błysk w oczach Neiry, więc starałem się opowiedzieć jak najciekawiej, by dalej móc wpatrywać się w jej złociste ślepia. Zaczynałem jednak powoli przysypiać, gdy z otumanienia wyrwał mnie przepełnione energią słowa smoczycy. Skąd ona jej tyle czerpie?? Drgnąłem i zamrugałem zaspanymi oczyma, starając się jeszcze chwilę nie zasypiać.
– Tygrysa... – westchnąłem i skupiłem się, specjalnie przesadnie mocno zaciskając powieki, żeby przez nieprzyjemny ucisk na oczach nie zasnąć przypadkiem w trakcie czarowania. Utworzyłem kształt, okryłem go ognistym świetlnym futrem, dodałem błyskające niczym szmaragd ślepia, nadałem tworowi zwinności i smukłości, po czym wypuściłem go w świat. Pojawił się przy boku fioletowofutrej, majestatycznie wypinając potężną pierś. Magiczna kreacja naturalnych rozmiarów ruszyła przed siebie i iście kocim krokiem zaczęła krążyć wokół nas. Była to jedynie iluzja, więc nawet nie dotykała trawy, bo by się rozproszyła, ale i tak widok wyszedł mi całkiem realistycznie. Uniosłem opadające powieki i zacząłem śledzić smętnym wzrokiem wielkiego kota.
– Sawanna to odległa pustynia, jednak nie jest ona pokryta złotymi piaskami. Pełno w niej wysokiej, suchej trawy, gdzieniegdzie rosną powyginane na kształt wielkich grzybów cienkie drzewa, zwane akacjami. Na sawannie również żyje znacznie więcej różnych stworzeń, nić na piaszczystej pustyni. Można tam spotkać złotogrzywe lwy, które nazywane są królami zwierząt, przez swój budzący grooo~... – ziewnąłem przeciągle, nieświadomie zmuszając do tego również tygrysa, który rozwierając paszczę ukazał imponujące żółtawe kły. – ...zę ryk. W ostrej trawie pasą się antylopy o pięknie zawijanych rogach, będących godnym trofeum niejednego łowcy. Można spotkać niezwykłe zebry – krewne koni, od stóp do głów pokryte w czarno-białe pasy. Niekiedy można natrafić nawet na stado słoni, ogromnych, lecz spokojnych zwierząt, pokrytych trudną do przebicia szarą skórą, trzepoczących wielkimi jak smocze skrzydła uszami, posiadających dziwacznie długi nos, zastępujący im chwytny ogon oraz gotowych bronić młodych swoimi potężnymi kościanymi ciosami. Nawet ptaki tam są niezwykłe – tuż przed nosem śmignąć ci może długonogi struś-nielot, a gdy po posiłku zostawisz resztki, na ten zapach zlecą się ogromne sępy-padalce. – przetarłem łapą oczy i przeniosłem spojrzenie z krążącego tygrysa na smoczycę, podświadomie pragnąć znów zobaczyć piękny migot radości w jej oczach. Magiczna kreacja zupełnie jakby wyczuwając moją sympatię ruszyła do fioletowofutrej i otarła się bokiem o jej skrzydło, wydając z siebie niski, zadowolony warkot. Co prawda smoczyca nic poczuć nie mogła, bowiem była to tylko iluzja, a przy dotyku futro tygrysa zaświeciło się na żółto i zaczęło rozpadać na iskry maddary, odnawiając się dopiero po chwili, gdy kocisko ponownie zaczęło niespiesznym krokiem spacerować wokół i między nami. Zdziwiłem się nieco, ponieważ nie dawałem takiego polecenia swojej kreacji, tak samo jak nie kazałem mu wcześniej ziewać, ale o ile pierwszego przypadku nie zauważyłem, drugi trudny był do przegapienia. Cóż to, czyżby maddara mi ożyła?Byłem jednak zbyt zmęczony, by zadawać się aktualnie tym pytaniem, więc powróciłem spojrzeniem do smoczycy i kontynuowałem opowieść, chcąc jak najlepiej odpowiedzieć na jej pytania, mimo zmęczenia. – Lasy deszczowe, tropiki i dżungla to prawie synonimy – taki las zyskał swoją nazwę przez regularne i mocne, aczkolwiek kilkuminutowe ulewy. Tropiki natomiast są określeniem ulesienia w bardzo gorącym klimacie, za to dżunglą można określić pojedynczy, niewielki obszar w lesie deszczowym. Małpiska... Ja je tam przezywam, bowiem są to wyjątkowo paskudne istoty. Ogólnie nazywane są małpami, ale jest ich tak wiele i tak różnych, że trudno jest wymienić każdy gatunek. Mandryle, makaki, pawiany, wyjce, lemury... całe ich mnóstwo. A wszystkie są przeraźliwie głośne, wredne i szybkie – uwielbiają podkradać jedzenie i błyskotki, gdy zostaną przyłapane, to natychmiast z ogromną prędkością znikają wśród koron drzew, a gdy już uda ci się jakąś złapać, ta wzywa na pomoc i paskudne kreatury rzucają się na ciebie całym stadem. A później jeszcze się z ciebie śmieją! Nie ma co, lepiej opowiem ci o hipopotamach. Te to wyglądają niby potulnie i miło, gdy się tak spokojnie wylegują w błocie, a tak naprawdę są bardzo agresywne i terytorialne! Mają niewiele zębów, ale mimo to gdy otworzą paszczę, nie znajdzie się nikogo, kto by się nie przestraszył takiego widoku. Skórę mają twardą, a choć nóżki są krótkie, to przebierają nimi dość szybko. Uchh... – westchnąłem, a przelew maddary w tygrysa przypadkiem się urwał, przez co iluzja rozsypała się na złote iskry magii, szybko zanikające w swoim blasku. Nie miałem sił ponownie tworzyć wielkiego kota, więc nim fioletowofutra się odezwała, wymruczałem cicho:
– A może... poleżymy i chwilę odpoczniemy, zaczerpniemy sił? To znaczy ja zaczerpnę, bowiem tobie ich wyraźnie nie brakuje, Neiro. Och, Neiro... – położyłem się i przymknąłem ślepia, mrucząc jeszcze chwilę przed tym, jak odpłynąłem. – Masz przepiękne imię...

: 27 sie 2020, 10:11
autor: Nieustająca Zamieć
  On serio opadał z sił... Może by mu na chwilę dar.... Aaaaaaale super tygrys! Z niedowierzaniem patrzyła na majestat tego kota. Jego sierść, postawę, pysk, pasy, sylwetkę... rozpływała się nad tym czarem. Aż żałowała, że zrobił jedynie iluzję... jakby nie mógł prawdziwego!
  Wzrok dalej podążał za kotem i był na nim zawieszony, ale ruszające się uszy rejestrowały słowa smoka. Zaczął wyjaśniać czym jest sawanna... Co? Sucha trawa? Nie znała się na niej za dobrze, ale zdążyła zauważyć, że no, taka sucha to raczej nie rośnie, nadaje się jedynie do spaleee...
  Pisnęła z zachwytu, kiedy tygrys pokazał swe uzębienie – nie ustępowało reszcie! I zainteresowała się tym lwem! Król zwierząt sawanny?! Go też chciałaby mieć! Albo nie. Chciała mieć tego lepszego! Ale to na potem, teraz słuchała dalszej opowieści. Coś tam wspomniał o antylopach, ale dalsza część była ciekawsza – czarno-białe konie! Szare słonie! Koloryt brzmiał jak coś dla niej, a do tego nigdy nie widziała czegoś podobnego. Tym lepiej dla niej – podwójny zachwyt! Nie dość, że będzie coś widzieć jak reszta, to jeszcze będzie to dla niej nowe!
  Podniosła uszy i skupiła się bardziej na kocie, kiedy ten się poruszył. Kolejny pisk, acz szybko przerwany zagniewaną miną. No tak, przecież to tylko iluzja! Nic nie poczuję, a on przeze mnie przejdzie! Chociaż i tak sama myśl, że to zrobił była piękna.
  Aaaa, więc to jedno i to samo! No, mniej więcej, niby jakieś różnice były... Była pewna, że nigdy nie zawita do lasu deszczowego, fuj. Byłaby cały czas mokra... Ale Delavir podał kolejny powód – wkurzające małpy. Była zachwycona ich ilością i mnogością, tak, ale wolałaby nie mieszkać wraz z psotnikami, do tego w takim miejscu! Hipopotamy wydawały się ciekawe, ale niewiele wyniosła z tego opisu.
  Lecz ten, zamiast kontynuować, zasnął, znikając tygrysa. Łezka poleciała... Początkowo myślała o pobudce, potem o odejściu, ale że była ciekawa jego świata, została. Nie zbudzi go od razu, Arien ją przekonał aby dała mu nieco czasu: z odnowionymi siłami będzie mieć energię na czarowanie!
  Położyła się koło niego, ale nie zasnęła. Zamiast tego bawiła się z Arienem: biegał po niej i wokół za jakimś przedmiotem, rzucała mu obiekty z maddary, bawił się z maddarowymi liskami... różnie. Często sama wstawała i brała udział w zabawach, ale jak tylko skończyła, wracała do niego.
  Kiedy minęło nieco czasu (z trzy godziny na nasz), postanowiła go obudzić. Leżąc przy nim specjalnie zmalała aurę, aby nie szczypał go chłód, ale... teraz pokryła nim samca. Wiatry mroźnej północy pokryły jego ciało, kąsając je niemiłosiernym chłodem. Do tego sama dokładała maddarowego powiewu, aby zwiększyć efekt zimna. Na koniec wylała na niego wodę wręcz z lodowca. Nie na głowę, co całe ciało. Jeśli by się poderwał, wysuszyła by go prędko suchym powietrzem.
   –
Haaloooooo, już poleżałeś, koniec tego! – krzyknęła mu do ucha, jeszcze podczas pobudki. – A teraz pokaż lwa! – zażądała kiedy niibiy mógł był przytomny.

: 06 wrz 2020, 18:57
autor: Legenda Samotnika
Dość szybko opadłem w spokojną ciemność, wędrując po świecie własnych wspomnień, przyozdobionych szeroką paletą wyobraźni. Sny były krótkie, niewyraźne, ale wesołe. Całkiem miło mi się odpoczywało, nawet jeśli nie trwało to zbyt długo – jak dla mnie. Nie wierciłem się, nie chrapałem – na zewnątrz jedynie spokojnie leżałem, rytmicznie unosząc się przy wdechach. Miałem w zwyczaju wykręcać się w nienaturalnych pozycjach i przeplatać między gałęziami drzew, przez co moje pobudki nigdy nie były nudne, ale nie należały również do wygodniejszych. Przy tej drzemce udało mi się wypocząć niemal jak przy normalnym śnie, a wszystko dzięki wykończeniu fizycznemu, wygodnemu posłaniu z miękkiej trawy i ciepłego słońca, okrywającego moje łuski. Zdążyłem przyzwyczaić się do ciepłych promieni, muskających rozluźniające się powoli mięśnie skrzydeł. Czasem też na twarz wypływał mi drobny uśmiech, gdy w głowie zagościło jakieś krótkie, ciepłe wspomnienie.
Lecz nagle owiało mnie chłodem, a pod łuskami utworzyła mi się gęsia skórka. Zjeżyłem się i skuliłem odruchowo, próbując poprzez sen przywrócić ciepło, lecz nic z tego – jedynie się nasilało. Umysł powoli zaczynał się przebudzać, co znacznie przyśpieszył nieoczekiwany okrzyk. Zmarszczyłem w niezadowoleniu nos i zakryłem łapą okrzyczane ucho, dalej półświadomie próbując odciąć się od źródła dyskomfortu. Niespodziewanie moje ciało pokryły tysiące ostrych igiełek zimna, przenikającego wgłąb skóry. Ostra, chłodna błyskawica wstrząsnęła moim umysłem i całkowicie się przebudziłem, podskakując z przenikliwym piskiem. Zimne strużki, nieprzyjemnie toczące szlaczki pod moimi łuskami nagle zniknęły, jednak kłujące uczucie mrozu dalej przeszywało mnie na wskroś. Rozejrzałem się z przerażeniem, a w oczy rzuciło mi się znajome futro. Przez ułamek sekundy z zazdrością gapiłem się na grubą warstwę miękkiej sierści, pod której posiadaczce musiało być bardzo ciepło. Wtem dotarło do mnie, że przecież to ona jest przyczyną mojego niezbyt przyjemnego wyrwania z wypoczynku i skierowałem zezłoszczone spojrzenie na jej zapewne zadowolony pysk. Jednakże i wtedy moja mimika szybko uległa zmianie, bowiem zrozumiałem z ogromnym zaskoczeniem, że smoczyca przy mnie została. No, być może sobie poszła, a potem postanowiła wrócić, ale i tak zupełnie nie spodziewałbym się po niej takiego gestu. Przypomniałem sobie, jak chwilę przed odpłynięciem widziałem ponownie odlatującą fioletową sylwetkę, coraz to mniejszą, zanikającą pośród bieli obłoków. Lecz może był to tylko sen lub wybryk wyobraźni? Na pysku malowało mi się zdziwienie, ale w oczach wyczytać dało się również niejaką ulgę i radość. Wypierałem się tych uczuć jedynie przez chwilę, ale szybko uznałem, że nie ma to sensu. Przyznałem po prostu, że ogromnie cieszyła mnie myśl o tym, iż północna księżniczka o mnie nie zapomniała, nie porzuciła. Choć nie potrafiło rozgrzać oziębłego ciała, moją duszę wypełniło niejakie ciepło, a na pysku pojawił się uśmiech. Wpatrywałem się jeszcze chwilę w dwukolorowe oczy Neiry z głupim uśmiechem, ale w końcu postanowiłem przestać nadużywać cierpliwości fioletowofutrej. Przysiadłem i owinąłem łapy ogonem.
– Cóż zatrzymało cię przed odejściem, Neiro? Nie twierdzę, iż nie cieszy mnie twój widok, gdyż cieszy i to bardzo! Jednakże spodziewałem się, że opuścisz miejsce naszego spotkania, gdy tylko przestanę opierać się chęci zapadnięcia w sen. – wzruszyłem lekko ramionami, próbując zrobić wrażenie niezbyt przejętego, jednakże w głębi duszy miałem nadzieję, że to właśnie ja będę owym powodem jej pozostania. Nie zrozumiałem słów, wykrzykniętych przez smoczycę mi na ucho – właściwie nawet o tym zapomniałem – więc nie domyślałem się jeszcze, że Uciecha została dla ciągu dalszego moich historii. Właściwie jako barda taka odpowiedź powinna mnie niezmiernie uszczęśliwić, jednakże dla mnie jako dla nowego znajomego Neiry przedstawienie tego powodu skutkowałoby lekkim zawodem. Jednakże to tylko możliwe ścieżki i reakcje, a przecież fioletowofutra wcale nie musiała mówić prawdy lub w ogóle cokolwiek mówić! Z głupawym uśmiechem czekałem na odpowiedź, jaka by ona nie była. Znosiłem też dreszcze chłodu, które na szczęście zaczynały powoli zanikać pod wznowioną opieką słonecznych promieni.