OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Westchnął, wycieńczony jej i własnymi emocjami. Nie mógł negować jej prawa do czarnowidztwa, bowiem będąc w odwrotnej pozycji, prawdopodobnie traktowałby rozmówcę z równym, o ile nie większym dystansem.Korzystając z jej zmiany pozycji i przeniesienia zainteresowania z dala od jego pyska, pochylił się nieco by grzbietem zgiętego palca wytrzeć szklące się ślepia. Zamiast kroku bliżej do normalności, jedynie pogorszył sprawę, pozwalając by łez pociekło nawet więcej, już bez jego kontroli.
Łapa aż zadrżała mu z nerwów, więc wycofał ją ostrożnie, żeby nie wybić sobie oka.
Nie lubił godzić się z porażką, zwłaszcza gdy pozytywnemu wynikowi swojej pracy przypisywał tyle znaczenia. Mah postrzegająca się za narzędzie w jego ślepiach, nie powinno być w żaden sposób nowe, ani druzgocące, zwłaszcza że powtarzał sobie transakcyjność ich relacji od samego początku, lecz konfrontowanie się z tym wprost, było zupełnie inne.
Nie wiedział czy zdoła kiedykolwiek zmienić jej, lub przede wszystkim własny pogląd w tej materii.
Westchnął drżąco, zaciskając powieki mocno, jakby chciał pozbyć się w ten sposób resztek ciepłych kropelek. Ostatnie fragmenty bezsilności zwilżyły jego łuski, by zostać starymi chwilę potem, gwałtownym ruchem łapy.
Musiał wziąć się w garść, jeśli jedyną osobą, która mogła bezwzględnie stanąć po jego stronie, był on sam.
Wstał w końcu, całą wieczność później, choć w rzeczywistości minęło mniej czasu, niż sądził i ruszył w jej stronę nieco niepewnym krokiem. Nie zamierzał przekraczać jej granic, a jedynie odrobinę ułatwić sobie życie.
Jego kolejna czynność była na równi podyktowana zrezygnowaniem, co mechaniczną potrzebą kontynuacji rozpoczętego zadania. Był w tym jednak też pewien rodzaj oporu – zwyczajnego lęku, że gdyby odwrócił się i odszedł, cokolwiek istniało między nimi, skończyłoby w lepszym stanie.
Nie mógł w końcu winić jej, że nie wiedziała jak operować w sytuacji którą zainicjował, nawet jeśli sądził że bez tego, utknęliby w miejscu, czekając jedynie na problem, który jednym uderzeniem zmiecie wszystko, na co niechcący zapracowali.
Nie chciał tracić wszystkiego, o nic nie zabiegając.
Podniósł zatem prawe skrzydło, gdzie zwisała mocno doświadczona torba, a następnie sięgnął obudowanym błoną ramieniem do jej zagraconego wnętrza.
Zwinne palce skrzydła wydobyły stamtąd przedmiot, który następnie powędrował do łapy proroka, a z niej, został położony nieco bliżej łba Infamii, o ile do tej pory nie zdążyła się podnieść.
Gdyby zdecydowała się spojrzeć na niespodziewany podarek, był to ozdobny sztylet o ciemnej barwie, z czerwonawym połyskiem. Krótkie ostrze nie miało żadnego nadzwyczajnego kształtu, choć rękojeść, oprócz dodatkowego, srebrnego obramowania, chowała również uwięzioną szczelnie, białą perłę.
Nie był to przedmiot szczególnie użyteczny dla smoka, ale powinien wyglądać po prostu ładnie – jak na stosunkowo krótki czas, w którym powstał.
– Trudno starać się dla samego siebie, choćby intuicyjnie była to jedyna opcja – utkwił spojrzenie w przedmiocie.
– To nie problem, że pewnych barier nie da się zlikwidować – Nie dla niej, nie dla innych. Dla niego samego bariery zawsze pozostaną problemem. Ale to teraz nieistotne.
– Ale nad pewnymi da się pracować z kimś – tłumaczył wszystko, jak zwykle z pewnym rodzajem przekonania i zaangażowania w zachrypłym tonie, mimo siedzącego w tyle, ale słyszalnego napięcia.
– Dlatego bądź ze mną – trudno powiedzieć czy jego przytłaczająca asertywność była tutaj zaletą, ale to jedyny sposób by nie czuł stagnacji lub braku rozwiązań, w których znów utonie.




























