Strona 28 z 41

: 20 kwie 2020, 21:03
autor: Mgliste Wrzosowiska

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Chyba dobrze, że nie potrafiłam czytać w myślach, chociaż czasami korciło mnie w myślach od tego, co komu się w głowie roi. Tak, byłam tak po.pi.eprzona i narcystyczna. Niestety, nie ma na tym świecie ideałów, a ja, niezaleznie od tego, jak bardzo chciałabym za niego uchodzić – nawet koło niego nie stałam.
Z drugiej strony nie potrafiłabym zachować kamiennego pyska, gdyby te myśli były okrutne, byłam aż tak przewrażliwiona.
Westchnęłam cicho, mrużąc powieki, patrząc na samca, poznając go na nowo. Okazało się, że tak naprawdę wcale go nie znam i wykazałam się okropnie beznadziejnym wyczuciem sądząc, że jest inaczej.
Nigdy nie twierdziłam, że jestem jakoś specjalnie lotna, a moje opinie bywały kontrowersyjne i... cóż, szczeniackie. Straciłam całą pewność siebie w młodym wieku, a odzyskać jej nie potrafiłam. Słowa Eurith, Soreia, okazały się ostatnią podpałką, która zniszczyła coś we mnie.
Czyż nie mówiłam, że jestem słabeuszem?
Żałosne.
Słowa samca były niczym bańka lodowatej wody spuszczona na rozgrzane cielsko. Nieprzyjemne, brutalne, szczere i... prawdziwe.
Słyszałam coś podobnego wiele razy, zawsze zdawało mi się, że się z tym zgadzam, że jakoś to będzie, ale w ogólnym rozrachunku tylko oszukiwałam siebie, ale i innych wokół.
Skrzywiłam się z niechęcią słuchając tego wywodu, a ogon nerwowo wił się za mną, wzburzając zielone morze traw.
Prychnęłam, unosząc nieco głowę nad dłońmi.
Czasem nie wygrasz z wrażeniem, które na kimś wywarłeś. Nie tak łatwo zatrzeć krzywdę, złamane zaufanie – odpowiedziałam żałośnie obronnym tonem.
Mierzyłam się z nim na spojrzenia, nadymając poliki, aż w końcu wypuściłam ze świstem powietrze, kładąc po sobie uszy. – Ale masz rację. To zalezy od nas. I pracy, którą włożysz, aby coś zmienić, ja... potrafię tylko sporo mówić – wyznałam cichszym tonem, patrząc na swoje zielone szpony zlewające się z źdźbłami.
Czy przyznanie się do swojej słabości mogło być jakimś przejawem nieistniejącej siły?
Pędzle uszy drgnęły, kiedy samiec przeciągnąl się z trzaskiem kości. Przełknęłam z trudem ślinę, zerkając na jego łapy, a następnie pierś, gdy dźwignął się na łapy.
Odchodził? Aż tak żałosna się stałam, że smoki przestały uważać moje towarzystwo za ciekawe, czy warte swojego czasu?
Pociągnęłam cicho nosem, kiedy wyrzekł w końcu ostatnią prawdę. Brzmiało bardzo znajomo, ale nie byłam pewna, czy potrafiłam przestać w to wierzyć, czy też mogłam nauczyć się wierzyć, że jest inaczej, niż mi się wydaje...
A jeżeli naprawdę nie mam już nic wartościowego do zaoferowania?
Cichy szept z trudem przedarł się przez ściśnięte emocjami gardło.
Czy straciłam całą godność, wartość, gdy oddałam swoje ciało, a potem serce, szafując nimi nieroztropnie? Czy tylko tym byłam? Nie mogłam pozbyć się z głowy słów Eurith, ani Soreia, ani zimnego, odległego spojrzenia Khardaha, zawodu w jasnych ślepiach Iluna, jego czujności...

: 20 kwie 2020, 21:20
autor: Gra Pozorów
On postrzegał świat trochę inaczej, miał wrażenie, że zdrowiej niż ona. Rety, chyba by sobie dawno przywalił wyciąg z chmielu gdyby miał choćby połowę jej myślenia. Jakim cudem ona znajdowała wolę do oddychania, skoro gardziła sama sobą? Znał kogoś takiego, ale ta druga osoba była znacznie bardziej żałosna. I na pewno nie zasługiwała na drugą szansę.
"Zaufanie" – prychnął, wypuszczając z nosa kłąb ciepłego powietrza. – Po co przejmujesz się opinią innych? Smoki odchodzą i przychodzą. Jeżeli tak bardzo będziesz się przejmować tym co myślą o tobie inni, zapomnisz jaka jesteś naprawdę. Zatracisz samą siebie by pozować na kogoś, kogo oni zaakceptują. Po co? – powtórzył to samo pytanie retoryczne.
Akurat nie zamierzał odchodzić, zwyczajnie nie lubił siedzieć zbyt długo w bezruchu. Musiał pamiętać o dobrym krążeniu łap, odkąd o to dbał jego leczenia zdawały się wychodzić o niebo lepiej. A może to zbieg okoliczności? Naprawdę by zdębiał do reszty gdyby usłyszał jej myśli. Aż tak łaknęła towarzystwa. To przykre. Co oni jej w tej Pladze zrobili? Lub raczej: co sama sobie zrobiła?
Mhm – mruknął jakby się z nią zgadzał. Teoretycznie powinien, bo dlaczego to on miał podbudować jej samoocenę, skoro sama ją sobie podkopywała? Nie szanowała siebie a on nie potrafił zrozumieć dlaczego. – Fakt, nie masz. I co z tego? – rzucił po chwili. – Nie jesteś przedmiotem aby mieć wartość, ofertę czy cenę. – Dodał, żeby mu się tutaj nie rozkleiła zanim samiec w ogóle zdąży dokończyć myśl.
Podszedł bliżej, aż w pewnym momencie nad nią przeszedł. Zakręcił się dookoła, aż usiadł naprzeciwko. Otworzył paszczę z której wypluł strumień lodu. Między nimi powstała płaska, podobna do misy lodowa tafla. Wsparł się troszkę maddarą aby można było w niej widzieć swoje odbicie. Sufrinah mogła odnieść wrażenie, że patrzy na taflę wody – tak dobrze manipulował maddarą Pozór. Jej tkanie szło mu zdecydowanie lepiej niż zabawa opatrunkami, choć i w tym nie był taki beznadziejny.
Co widzisz? – zapytał wprost, wskazując szponem na misę by smoczyca się w niej obejrzała. – Ty, a nie inni. – Sprecyzował, doskonale wiedząc do czego mogłoby to doprowadzić.
Końcówka ogona lekko drżała jak u kota. Cercella zdążyła zsunąć się z jego pleców i skryć za nim, co jakiś czas wyglądając w kierunku lodowej konstrukcji.

: 21 kwie 2020, 19:28
autor: Mgliste Wrzosowiska
Zdecydowanie nie byłam dawną sobą. Tak na dobrą sprawę zapomniałam, jak to jest być tamtą mną. Beztroską, wesołą, żywą, szukającą wszędzie przyjaciół, zalotną, nieskrępowaną życiem oraz swoimi pragnieniami. Zawsze byłam smoczycą łaknącą towarzystwa, było ono dla mnie, niczym powietrze. Karmiłam się uwielbieniem, miłością, życzliwością, aż nagle jeden nieroztropny ruch przekreślił wszystko. Miast wypruwać z siebie flaki, aby udowodnić, że nie jestem taka, na jaką wyszłam, poddałam się, idąc dalej, nie mogąc znieść chłodnej obojętności.
Z czasem było tylko gorzej, aż już nie wiedziałam, gdzie zaczynałam się ja, a gdzie poczucie winy, desperacja. Może, gdybym myślała bardziej trzeźwo, udałoby mi się na dłużej wychylić łeb z chmur, aby nie tylko to dostrzec – bo wiedziałam o tym – ale zrobić coś, aby przerwać ten przeklęty krąg.
Zmarszczyłam brwi.
Czym jest życie bez innych? Wzrastałam w uwielbieniu, jestem dosyć próżną istotą. Od dawna jednak wszystko, co było, to przeszłość. Masz rację, nie pamiętam już... wielu rzeczy. Przepraszam.
Nagle, jak wiele razy w długim okresie życia, sama zaczęłam mieć dość własnej obecności. Nie potrafiłam znieść samej siebie, tego kim byłam, kim się stałam, tego dokąd zmierzałam, zbyt słaba, aby wziąć swoje przeklęte życie w łapy i przestać patrzeć za siebie. Żyłam przeszłością, gubiąc przyszłość. Ślepa. Już nie dostrzegałam piękna w najmniejszym źdźble, chmurach, mijanych smokach. Nie widziałam dobra.
Spuściłam pysk, nie mogąc na niego spojrzeć, gdy ten młodzik nagle przyznał mi rację.
Tak, nie miałam wartości... Tak łatwo było w to wierzyć, łatwiej, niż w cokolwiek innego. Nie od razu więc zrozumiałam, co chce mi przekazać. Mrugnęłam powoli powiekami, z wszelkich sił starając się nie pozwolić łzom przelać przez kąciki ślepi. Zamrugałam gwałtowniej, chcąc je wchłonąć, zawstydzona własną słabością.
Na litość Bogów, nie on powinien mnie pocieszać, to ja powinnam być tym kimś, podporą.
Wzdrygnęłam się zaskoczona, kiedy samiec podszedł bliżej, emanując ciepłem nagrzanego w świetle złotej twarzy ciała. Poczułam jego zapach, a zaraz potem przeszedł nade mną, na co położyłam po sobie uszy, uderzając nerwowo ogonem o podłoże. Tak dawno nie byłam z nikim blisko, aby po prostu chłonąć ciepło drugiej istoty. Zawsze byłam kontaktowa, to było dla mnie naturalne, ale zduszałam od siebie te odruchy od tak dawna, że wydawały mi się wypaczone, obmierzłe, niewłaściwe.
A mimo to, niezbyt świadomie, kiedy przechodził nade mną, musnełam jedną z jego łap, dotykając delikatnie gładkich łusek, tęsknie, bezwiednie. Obserwowałam, jak w końcu zakręca, aby pojawić się ponownie w polu mojego widzenia.
Z ciekawością przekrzywiłam pysk, strzygąc frędzlami uszu, aby przyjrzeć się, jak z jego paszczy wypływa półpłynna substancja, parująca w ciepłym powietrzu.
Lód!
Zawsze mnie fascynowała smocza anatomia, mięśnie, żywioły, specyfikacja oraz mechanizmy. Przez skórę na grzbiecie przepłynął dreszcz, dobrze widoczny, gdy wyczułam wibracje maddary, kreującej ów lód w gładką taflę.
Zerknęłam w nią, już otwierając pysk, aby odpowiedzieć. Wiedziałam, co inni musieli widzieć. Ładną, ale zepsutą smoczycę. Kogoś, kogo można użyć, bo do tego się nadawał, ale nie przejawiał wartości, któa zachęcałaby do zostania.
Przełknęłam z trudem ślinę, kiedy sprostował to, co miał na myśli. Uniosłam lazurowe ślepia w czerwonej obwolucie, a potem ponownie zerknęłam w zwierciadło, tym razem naprawdę próbując się sobie przyjrzeć. Byłam jeszcze wymizerowana przez długi sen oraz głód. Policzki miałam nieco zapadnięcie, a skóra nieco zbyt mocno opinała kości jarzmowe, ale łuska już lśniła bielą, opalizując, niczym ów kamień, załamując światło w fioletach, różach i błękitach. Okrągłe łuski nad brwiami odstawały, rzucając cienie pod oczy, powieki były perłowe, ślepia zaś głębokie, czerwono błękitne. Wzdrygnełam się, bo to nie było oblicze, któe pamiętałam z młodości. Nie było w nim życia, tej światłości, energii, radości w ślepiach, werwy. Widziałam zmęczoną, zgnębioną smoczycę, która straciła nadzieję. Loki wzburzały się wokół łba, owijając się na szyi muskając policzki.
Widzę kogoś, kto niegdyś był piękny, niekoniecznie na ciele, ale na duszy. Kogoś, kto kochał życie, ale teraz jest cieniem samego siebie. Widzę kogoś, kto chce rozpaczliwie mieć nadzieję, ale boi się porażki tak bardzo, że przestał walczyć... Nie podoba mi się to, co widzę – mój głos przycichł do szeptu, gdy odwróciłam wzrok, zerkając na samca. – C-co ty tam widzisz? – dodałam jeszcze ciszej, nieśmiało.

: 21 kwie 2020, 19:58
autor: Gra Pozorów
Czym było życie bez innych? Odpowiedź, w jego ocenie, była tylko jedna.
Błogością. – Błysnął kłami w delikatnym rozbawieniu. Wyprostował się, dalej zdarzało mu się garbić. Brzydki nawyk. – Nigdy nie spełniaj czyichś oczekiwań, sama sobie wyznaczaj jaka chcesz być.
Nie rozumiał za co przepraszała. I kogo. Bo przecież nie jego? On nie miał jej czego wybaczać, za to ona samej sobie aż za wiele. Wyglądała żałośnie, albo raczej jej postawa taka była. Nie dbał o jej aparycję jako taką, jednak jej zależało na tym by inni ją widzieli w dobrych barwach. Nie rozumiał dlaczego. Prezentowała się obecnie jak worek do bicia, i naprawdę momentami miał ochotę ją bić. Może pięściami wbiłby jej odrobinę rozumu do głowy i poczucia własnej wartości, którego nie miała za krztynę?
Zachował jednak te myśli dla siebie, bo uzewnętrznienie ich nic by nie zmieniło. Siedział w ciszy, widział jak ona się namyśla.
Uniósł łuki brwiowe, a potem je zmarszczył w grymasie. No nieźle trafiłeś. Najpierw ta sierota co pływać nie potrafiła i czarować, teraz starsza od ciebie samica która z niewiadomych tobie powodów uwielbiała się zadręczać. Może tutejsze smoki miały jakieś chore hobby? A podobno to "jego coś trapiło".
To chyba zaniedbałaś wzrok, uzdrowicielowi nie wypada. Nawet byłemu – mruknął kąśliwie. Akurat mieli sporo ziół, pewnie by wyskrobał odrobinę morszczynu.
Na jej pytanie chwilę milczał, choć wcale się nie zastanawiał. Raczej celowo przeciągał, lubił wyciągać z innych ich najgłębiej skrywane oblicza. A co najlepiej to oddaje, jak nie stres? W każdym razie, samiec podniósł łapę. Sięgnął nią w kierunku samicy, jakby zamierzał objąć delikatnie jej pysk. Jednak tak się nie stało. Opuścił ją gwałtownie, uderzając płaską dłonią w lodowe zwierciadło. Nie miał krzepy swego dziadka, ale nie potrzeba jej za wiele by skruszyć coś tak delikatnego. Obraz, który oglądała przed chwilą smoczyca zniknął.
Skoro widzisz tylko to, nie ma sensu na to patrzeć, mhm? – mlasnął i cofnął łapę. Między łuski wbiło mu się kilka odłamków lodu, które jednak go nie zraniły. Potrząsnął kończyną, strzepując je jak natrętną muchę. W tym samym czasie łowczyni o coś zapytała, a on jakby zastygł w bezruchu na moment.
Co on widział...?
Sufrinah. – Odparł beztrosko, przesuwając ogonem po ziemi niczym wężem.
Nie rozwinął, nie musiał. Może sama domyśli się o co chodzi?

: 21 kwie 2020, 20:17
autor: Mgliste Wrzosowiska
Blade wargi drgnęły, kiedy i jego rozchyliły się, ukazując uzębienie, kiedy padła ta prosta odpowiedź. Cóż, chyba coś w tym naprawdę było.
Przynajmniej nikt cie nie osądzał, nie oceniał, nie oczekiwał niemożliwego, każąc ci skakać, niczym tresowany wróbel. Byłeś sam ze sobą, ze swoim sumieniem.
"Nigdy nie spełniaj czyich oczekiwań".
Czy naprawdę to robiłam od tak wielu księżyców? Tak, próbowałam się dopasować. Pierwszy raz, gdy zrozumiałam, że pokochałam Khardaha, gdy odrzuciłam frywolną naturę, chcąc być jego, pragnąc, aby on był mój. A potem przez głupi błąd, źle dobrane słowa, to delikatne wnętrze zostało nadszarpnięte, uszczerbione. Wcale nie pomogłam sobie romansem z Soreiem, sprowadzeniem go do Plagi, chociaż mu to odradzałam, mamieniem go, rozpamiętywaniem, odrzuceniem w końcu. Wszystkie problemy, które mnie dotknęły wzięły się z mojej głupoty, chęci dopasowania, nieumiejętności pogodzenia się z tym, że nie da się zadowolić wszystkich wokół. Pogrążałam się z księżyca na księżyc, aż wylądowałam tu, gdzie jestem. Przed obliczem młodego smoka, który próbował pokazać mi prawdę.
Kiedy lód trzasnął, drgnęłam, patrząc na niego, próbując wybadać jego nastrój, odruchowo próbując się dostosować do zmiany, jakoś to wszystko załagodzić, aby był zadowolony.
A potem padło to jedno słowo.
Sufrinah.
Tak po prostu.
I nie ważne, że nie to miałam na myśli, ale to była odpowiedź. Tak prosta, tak bardzo nieskomplikowana, jak to tylko możliwe.
Pacnęłam się łapą w pysk, zakrywając ślepia. Moje boki zatrzęsły się, skrzydła zaszeleściły, a z mojego gardła wyrwało się coś, co zabrzmiało jak jęk, szloch. Jednak to nie rozpacz ścięła moje ciało. W mojej piersi zrodził się śmiech, przekształcał się, narastał, rozkwitał.
Spojrzałam pomiędzy palcami, rozsuwając je, zielonymi szponami z cichym chrobotem przesuwając po łuskach. Moje ślepia musiały lśnić od łez, gdy wykrztusiłam.
S-suufrinah – nie mogłam przestać się śmiać. Śmiech przez łzy, gorzki, a jednak wesoły, jakby coś paskudnego ulatywało z mojej piersi, a przynajmniej częściowo. Coś lepkiego, gorzkiego. Poczułam się nieco mniej zbrukana, a jednak to i tak więcej, niż od siedemnastu księżyców.
Patrz, jaki los ci przypadł... m-muisz pocieszać głupią smoczycę, wskazywac jej coś ak oczywistego, niczym nieopierzonemu pisklakowi... to dopiero ironia losu i niewdzięczność – rzuciłam nieco swobodniejszym tonem, w którym jeszcze brzmiał śmiech, chociaż już wkradała się w niego jakaś powaga, chociaż nie tak ciężka, jak dotąd.
Pokręciłam pyskiem, rozrzucając wokół loki, odkładając łapę na bok, a następnie przesunęłam ją, aby objąć palcami oszronioną kończynę uzdrowiciela.
Wybacz, że do tego cię zmusiłam, a jednocześnie dziękuję – uśmiechnęłam się lekko, bardziej miękko.
Sufrinah.
Jeszcze gdzieś byłam.
Jestem tu.
Zmarszczyłam nos, uświadamiając coś sobie.
Nawet nie wiem, jak się nazywasz – rzuciłam, mrużąc ślepia. – Mogę wiedzieć, kogo ty widzisz w zwierciadle? W tafli, gdy pijesz wodę?

: 21 kwie 2020, 20:34
autor: Gra Pozorów
Gdy ta się uderzyła, nawet jeżeli lekko, zaczął się zastanawiać o co chodzi. Dopiero gdy roześmiała się, zrozumiał. Słuchał tego dźwięku, odbijał się echem w jego głowie. Zabawne. Dawno nie słyszał szczerego śmiechu, a już na pewno takiego, który on sam wywołał. Dziwne. Przyjemne? Może odrobinkę.
Nie jesteś głupia... – mruknął w miarę łagodnie. – Znaczy, jesteś, że tak myślisz. – Sprostował po chwili.
Chwycony za łapę dalej siedział nieruchomo. Nie przywyknął do bliskości, jakiejkolwiek. Za dzieciaka bił się z Riavelo, rodziców praktycznie nie widywał więc od nich tej całej cielesnej miłości nie miał. Nie żeby narzekał, nawet było mu z tym dobrze. Podobało mu się to, gdzie ostatecznie skończył, więc to nie tak że miał komukolwiek za złe. Ha, może nawet był wdzięczny? Jeszcze by wyrósł na idiotę, mając za wzór kogoś takiego jak Krwawe Oko...
Otrząsnął się z tego letargu. Kogo widział? Na jego pysku wymalował się uśmiech zanim Sufrinah usłyszała odpowiedź.
Grę Pozorów. – Znowu wydawał się być rozbawiony. Kto by pomyślał, że jego imię tak łatwo wpasuje się do tej konkretniej sytuacji? Wyraz pyska samca po chwili nieco zelżał. – Ale możesz mi mówić Iphi. Tak wam chyba, w Pladze, wygodniej. – Dodał.
Wpatrywał się na moment w jej łapę. Znowu coś miarkował w swoim łbie. Miał do życia zupełnie inne podejście niż ona, ale czasem i on ryzykował. Nawet gdy nie miało się nic do stracenia, ryzyko było ciekawe. Podnosiło poziom adrenaliny, jemu też czasem się to przydawało. Dalej był smokiem, niezależnie od tego jak mocno krytykował przedstawicieli swojego gatunku.
Jego łapa przesunęła się tak, by objąć przegub smoczycy, która nadal go trzymała. Zacisnął palce przed jej łokciem, a potem szarpnął mocno ku sobie. Łapy to on jej nie wyrwie, i nawet nie miał takiego zamiaru, jednak chciał by na niego wpadła. Przylgnęła piersią do jego piersi, czując na sobie ciepło ciała morskiego. Miał gładkie łuski, trochę jak ryba. Czasem wyglądał jakby miał skórę, której nie chroniła silna łuska. Tak czy owak, zerknął w jej ślepia. Drugą łapą odgarnął bujne włosie, by odsłonić lazurowe tęczówki.
"Niekoniecznie na ciele" – zacytował ją, zniżając ton głosu do niemalże szeptu. Mówił bardziej do siebie, niż do niej. – Co za bzdura. – Cmoknął i pokręcił pyskiem z dezaprobatą.
Pachniała dziwnie. Intensywnie, bardziej niż zioła. Nie przyzwyczaił się do tej woni ani poprzednim razem, ani teraz. Gdy teraz była tak blisko niego, czuł to znacznie intensywniej. Drażniło to jego czuły nos. Nozdrza rozszerzyły się na moment, aby po chwili zwęzić się w przecinki. Nieustannie trzymał ją w uścisku swoich palców. Silne nie były, mogłaby się nawet wyrwać gdyby miała na to ochotę, jednak sposób w jaki ją ściskał wydawał się dziwnie władczy.
Nie znał jej za dobrze, jednak miał wrażenie, że jej postrzeganie samej siebie wynikało z jakiegoś... zawodu? To co mówiła o sobie miało wydźwięk zarzutów, które ktoś mógł jej wytknąć podczas jakiejś sprzeczki. Samemu sobie ciężko mówić takie rzeczy, bez powodu. Czuła niedosyt, bo miłość nie jest łatwa. Nosiła w sercu dziurę, której nikt poza nim nie potrafił zatkać.
Kto był Nim? Interesujące...
Puścił ją po chwili. Nie cofnął jednak łapy, jeżeli ona nie zwolniła swego uścisku.

: 21 kwie 2020, 21:26
autor: Mgliste Wrzosowiska
Przyjrzałam mu się z powagą, kiedy się odezwał. Wargi drgnęły, a spomiędzy nich wydarł się chichot. Tak własnie, najprawdziwszy chichot.
O bogowie, jak dawno podobne dźwięki nie opuszczały mojego gardła.
Przewróciłam ślepiami.
Zrozumienie to początek drogi mądrości? Czy jakoś tak – odpowiedziałam z rozbawieniem.
Wiedziałam, że przede mną równie długa, wyboista droga, jednak to właśnie uzdrowiciel, tak naprawdę, wskazał mi coś, co próbowali ukazać mi rodzice. Kiedy jednak młode tak naprawdę słuchają rodzicieli? Być może właśnie ten zimny prysznic, który zafundował mi Ziemny był tym, co miało mi pomóc w odnalezieniu siebie. Może nigdy już nie będę dawną smoczycą, bo każde z nas zmienia się z wiekiem, ale może odnajdę tę część, która stanowiła o mnie?
Czas zawalczyć o siebie. Ileż można było podkulać ogon, uciekając ?
Morski zareagował nijak na dotyk, nie byłam pewna, czy to było właściwe, czy sprawiało mu dyskomfort, jednak nim zdążyłam cofnąć łapę, nie chcąc się narzucać, wyjawił mi swoje imię.
Uśmiechnęłam się szeroko, błyskając jasnymi kłami.
Bardzo celnie – zauważyłam miękko.
Gra Pozorów. Iphi.
To nie kwestia wygody, uważamy po prostu, że imię, które otrzymujemy w pisklęctwie jest tym prawdziwym, jedynym, reszta to tylko... pozory – mrugnęłam do niego, akcentując dwuznacznie ostatnie słowo.
Zaraz potem niezbyt mocne szarpnięcie wyprowadziło mnie z równowagi, zachwiałam się, a następnie opadłam w jego kierunku ze zduszonym piśnięciem, jak na rodową samicę przystało.
Stężałam, kładąc po sobie uszy, niepewnie zaglądając w jego pysk. Serce waliło mi w piersi, niczym wojenny werbel, czułam go aż w gardle.
Obwiodłam powoli jęzorem pysk, odchrząkując, powolutku rozluźniając napięte mięśnie. Powieki przymknęły się delikatnie, kiedy jego druga łapa odsunęła skręcony włos, a ja drgnęłam. Cudowna mieszanka błogości, ale i strachu. Kontakt fizyczny nie był dla mnie tak piękny, jak niegdyś. Ciągle bałam się... Słowa Soreia utkwiły drzazgą w moim sercu, odrzucenie, osądzenie. Bałam się zbliżyć do kogoś, aby nie zostawić za sobą ran.
A mimo to wolną łapą przesunęłam opuszkami palców po jego przedramieniu, badając gładką fakturę łusek. Były miękkawe, sprężyste, ciepłe. Nie chropowate, ostre, inne.
Pędzle uszu zatańczyły, słysząc jego cichy głos.
Spuściłam wzrok, patrząc na jego krtań, poruszającą się, gdy mówił.
To ciało potrafi odczuwać rozkosz, dawać ją, ale tym samym przynosi cierpienie – odszepnęłam cicho, przymykając ślepia.
Nozdrza rozdęły się lekko, gdy poczułam znajomą, przyjemną falę gorąca wędrującą od mojej piersi, przez łapy do brzucha. Zrugałam się w myślach, wiedząc, że tym razem nie mogę się temu poddać. Nie mogłam znowu tego zrobić, zwłaszcza, że Iphi był w wieku... Soreia, gdy go uwiodłam. Nie skończyło się to dobrze dla żadnego z nas, zwłaszcza dla niego.
Nie chciałam mieć na sumieniu i uzdrowiciela, dlatego biorąc głębszy wdech, oparłam czoło o jego żuchwę, walcząc przez chwilę sama ze sobą, wdychając jego zapach, a następnie odsunęłam się powoli na tyle, aby jego ciepło nie przyzywało mnie z taką siłą.
Kiedyś cielesnośc była dla mnie językiem komunikacji, była radością. Przytulanie, ocieranie się o łuski bądź futro, delikatne kuksańce, a w końcu seks. Ten ostatni jednak w ani jednym przypadku nie przyniósł niczego pożytecznego, poza rozczarowaniem i bólem dla obu stron. W ogólnym rozrachunku.
Ty łączysz oba piękna. Cudowny kalejdoskop barw, a jednocześnie wnętrze... wcale nie tak oczywiste, jak się może wydawać. Cudowna gra pozorów – uśmiechnęłam się delikatnie, złączając nasze palce wskazujące, chcąc złagodzić nieco odsunięcie się. Chciałam, aby wiedział, że wcale nie unikam jego.

: 22 kwie 2020, 10:54
autor: Gra Pozorów
Nie odpowiedział. Nie uważał aby ktokolwiek był mądry, na pewno nie żaden smok. Gdyby tak było, nie działyby się takie, a nie inne rzeczy. W ich chyba korzeniach drzemała chęć wyrządzenia sobie krzywdy, mniejsza lub większa. Sam często smokiem się nie czuł, ale może to przez brak skrzydeł, gdy wszyscy dookoła je mieli? Hm..
Na jej wyjaśnienie zadrżały mu kąciki pyska.
A co jak ktoś nazwie swoje dziecko w uwłaczający sposób? – zapytał zaciekawiony. – Te na ceremoniach nadajemy sobie sami, choć to dziwna tradycja. Nie rozumiem skąd się właściwie wzięła. – Przyznał.
Niektórzy obierali imiona dla śmiechu, inni dla ukrytego przesłania, a jeszcze inni dla świętego spokoju.
Pisk smoczycy zadźwięczał mu w uszach. Przez ułamek sekundy miał wrażenie, że może źle wykalkulował swoje działania i zrobił jej tym krzywdę psychiczną. Gwałtu nie wykluczał, przecież mogły się zdarzać, a ona z jakiegoś powodu miała tak niską samoocenę. Jak się jednak okazało – chyba – nie o to chodziło. Czuł także bicie jej serca. Tak odmienne od jego własnego, którego rytm był wręcz ślamazarny. Iphi nie odczuwał stresu, nawet w najgorszych sytuacjach zachowywał stoicki spokój. Nie była to nawet gra, nauczył się zwyczajnie hamować swoje emocje, które mu mogły przytępić osąd.
Pozwolił jej na badanie jego ciała, nie widział w tym nic złego. Zerkał co jakiś czas na gładzącą go białą łapę. Nie mógł pochwalić się niesamowitymi mięśniami, siły nie miał za grosz. Ale faktycznie był przyjemny w dotyku. Jakby lawirował między futrem, łuskami smoczymi, twardą skórą i łuskami rybimi. Zabawna mieszanka zoologiczna.
Tobie samej? – zapytał, mrużąc przy tym ślepia. Nie przyjmował do wiadomości wersji w której mogłaby go jakkolwiek zranić. Gdy niczego nie oczekujesz, nie da się ciebie zaskoczyć, zranić czy zawieść.
Gdy czuł na brodzie jej czoło, a jej czupryna drażniła jego nozdrza, wypuszczał powietrze z nosa z nieco większą intensywnością. Omal się nie zakrztusił, jednak nie przez to, a słowa jakie wypowiedziała. Czy to był komplement? Huh, chyba tak. Że niby był ładny? No, morze. Skoro i samce na niego leciały...
Nachylił się do jej ucha.
A może to wszystko też jest zaledwie grą? – podrażnił twardą wargą miękką tkankę krawędzi jej ucha, gdy szeptał te słowa. Zaśmiał się cicho, oznajmiając, że tylko żartuje.
Złączone palce łap zacisnęły się wzajemnie. Mocny, stanowczy chwyt samca dał jej do zrozumienia, że jej nie puści. Nie musieli robić niczego szczególnego, a te drobne pieszczoty nie musiały doprowadzić do niczego więcej. To się tyczyło także tego, co nastąpi za moment.
Druga łapa, ta niewięziona przez ich wzajemny splot, powędrowała gdzie indziej. Wpierw opierała się o klatkę piersiową samicy, delikatnie ją tam łaskocząc. Iphi sam sobie przycinał szpony, aby nie były zbyt ostre. Nie potrzebował ich do walki, a w leczeniu długie pazury mogły okazać się fatalne dla pacjenta. I były wygodniejsze w obsłudze. Samiec nie miał do tej pory styczności ze smoczycami lub cielesnością. Niezbyt go to interesowało. Coś jednak było w Sufrinah co go przyciągało, chciał to odkrywać. Nie był jednak zbyt nachalny, badał na ile sobie może pozwolić.
I tak, gładził jej miękką tkankę, której nie chroniła tak bardzo twarda łuska. Sunął łapą niżej, aż sięgnął wnętrza jej ud. Zatrzymał się tam na moment. Nieustannie spoglądał w jej ślepia, śmiało, nie był zawstydzony. Jeżeli nie spotkał się z żadnym sprzeciwem, wsunął łapę do jej lewego uda, przy pachwinie. Gdy Sufrinah siedziała, było dość łatwo sięgnąć jej dolnych partii ciała. Nie wszystkich, to prawda, ale większości – dawał radę. Łaskotał jej skórę, podrażniał przestrzeń między łuskami stępionym szponem, co powinno ją rozluźnić, paradoksalnie.
Hmm? – mruknął, jeżeli jej spojrzenie wyglądało na zatroskane lub zmartwione, w takiej sytuacji nawet zaprzestałby ruchów palcami. Nic na siłę.

: 19 cze 2020, 23:20
autor: Brat Win
Siedział na skraju wierzby jak na szpilach. Nie to, że się wiercił, lub to, że przydługo szyję nastawiał pod wiatr, a po prostu sztywny był jak pal, nieomal niechętnie szpiegując horyzont. Dym uleciał mu z nozdrzy. Z między kłów iskry, a błony napięły się na sam widok ptaka w locie. Aedal tego dnia czuł się inszy. Jakoby miejsce, w którym siedział, było niczym więcej jak nienazwanym cmentarzyskiem. Miał przeczucie, że dolina sięgająca rozdrapanymi łapami jego karku... była usłana łzami i morzem krwi, jak z bicza trzasnął. Nawet jej lśniąca zieleń nie rekompensowała nieprzyjemnego odczucia. Rześka woń tym bardziej. Nie mógł się rozluźnić. Nie potrafił. Tak też spięty, acz pusty i głęboki jak bezkres oceanu głos zabuczał tępo w łbie uzdrowicielki Stada Plagi:
~ Aedal, Ogień. Rozmawialiśmy krótko. Czekam na południu Doliny płaczących wierzb. Odnośnie jaja, oczywiście.
A widok tęgiego pisklęcia, godnego zresztą rangi adepta, nie potrafił dopełnić dorosłego tonu. Trudno było odeprzeć wrażenie rozmawiania z kimś wybitnie starszym – w krzepkim wieku; lecz młody nie zdawał sobie sprawy. Nie rozmawiał z pisklakami. Tylko z dorosłymi. Ino owił wokół szpona wąsisko i prychnął pod nosem, ponawiając czekanie w połyskliwym granacie cienia.

: 21 cze 2020, 0:10
autor: Żałobna Pieśń
Ha'ara zjawiła się w tej okolicy tylko z jednym celem... przekazać małego kilkugłowego bobaska dalej. Wiedziała, że nie da rady utrzymać więzi z dwoma tak silnymi drapieżnikami więc posłała... kilka gołębi po ziemiach Plagi i jej sojusznika. Odpowiedział jednak tylko jeden samczyk, więc nie czekając zbyt długo uzdrowicielka ukryła jajo w uzdrowicielskiej torbie i wzbiła się w powietrze kierując się na tereny wspólne. Gdy wylądowała natomiast... Dostrzegła postać, lecz wpierw była zaintrygowana tym miejscem... Wspaniałe... By umrzeć.
Zbliżyła się można powiedzieć skocznym krokiem i po wymianie uśmiechów pokazała samczykowi pękające jajo.
~ Szarlatańska Obietnica. Tutaj masz jajo wielogłowego gada, którego masz pilnować jak oka w głowie. Jeśli łuska mu choć z jednego łebka spadnie to tobie spadnie cały łeb rozumiemy się?~ Powiedziała przysuwając jajo do jego piersi. Już był prawie od niej wyższy... Jak te dzieci są ogromne bogowie jedyni.

: 21 cze 2020, 0:29
autor: Brat Win
Uśmiechnął się lekko pod nosem, po czym powziął jajko w ogromne łapy, giąć się w pół. Prawdziwie nie chciał zmiażdżyć pękającej skorupy, toteż odchylił pierś od niej i podjął odpowiedź:
Rozumiemy – bąknął, oglądając obwód jaja; zabawne pomyśleć, że w podobnym się chował. I praktycznie było już po wszystkim, bo żadne pytanie o tym, skąd ona wie, nie było na tyle głośne by przerwać ciąg chwilowej radości bycia ojcem czy też, lepiej ujęte, opiekunem. Już widział jedną z, bodajże, pięciu główek; naprawdę rozwalone dała. Pokiwał głową, upewniając się, że dobrze trzyma hydrę. Podziękował właścicielkę pokrótce, zbywając wszelkie możliwości poznania, i pokracznie odszedł, zupełnie niezainteresowany Uzdrowicielką – liczyło się tylko popękane jajko.


//damn mam jajo, dzięki

: 22 lip 2020, 14:13
autor: Posępny Czerep
To miejsce dawno nie nosiło już po sobie zapachu Szarlatańskiej Obietnicy – nie obrazi się więc z pewnością, jeśli ta przybędzie ponownie, odpowiadając na wezwanie.
Po swej długiej, niezdrowej drzemce, przebudzeniu się i napełnieniu trzewi... A nawet po ceremonii, w której, pod wpływem impulsu, postanowiła jednak wziąć udział – nadal, nie od razu zdecydowała się prosić o pomoc. Bezpośredni kontakt z innymi, z jakiegoś powodu, mierził ją i odstręczał. Choć czuła więc, jak jej głos niknie na wieki, choć gardziel bolała ją niemiłosiernie, a kwas zmieszany z krwią niekiedy syczał obklejając trawy u jej stóp... Dopiero któregoś z następujących po sobie, męczęnniczych dni – wysłała impuls do Haary.
Pamiętała obraz młodej, wystraszonej córy Chochlika, nieufnie łypiącej na nią spode grzywy – a za to z największym entuzjazmem i delikatnością zajmującej się jej rannym kompanem.
Wszystkie cechy, które tak zapadły jej w pamięć – pobudziły teraz dawno zatraconą ufność i sympatię podstarzałej smoczycy. Do nikogo innego nie chciała by się zwrócić.
Pozostawało więc mieć nadzieję, że Plagijka odpowie na jej wezwanie.

: 23 lip 2020, 11:45
autor: Żałobna Pieśń
Ha'ara oczywiście nie zwlekając odpowiedziała na wezwanie. Nie miała już uprzedzeń względem Ognia. Nie bała się smoków obcych i łatwiej jej było takim zaufać, zaprzyjaźnić się. Z niektórymi... Nawet więcej niż się zaprzyjaźnić. Jednak ostatnie jej spotkanie z Ognistym nie skończyło się zbyt dobrze. Serce Ha'ary poznające dopiero nowe uczucia zostało wtedy nadszarpnięte. Czas zagoił rany jak to mówią. Szkoda, że tylko te duchowe, a nie cielesne.
Obietnica wylądowała pomiędzy wierzbami napawając się magią tego miejsca. Cały Szklisty Zagajnik był taki... wspaniały. Każde miejsce zdawało się mieć jakieś swoje przeznaczenie, a tu... Ha'ara uważała, tą dolinę za piękne miejsce do spokojnej śmierci.
Dostrzegając oposicę zbliżyła się przyozdabiając pysk figlarnym uśmieszkiem. Od spotkania z Paqui nic nie mogło popsuć jej humoru.
~ Witaj Oposiku. Co sprowadza Ha'arę w tą okolicę? Promyczek nie ma czasu by leczyć was wszystkich?~ Zapytała przekrzywiając delikatnie łepek. Nie widziała żadnych ran na ciele samicy. Może więc po prostu chciała porozmawiać? Ale dlaczego skoro ledwie się znały?

: 23 lip 2020, 18:08
autor: Posępny Czerep
Wiatr sennie bujał biczami płaczących drzew, niemal prosząc o przywołanie pewnych wspomnień... Jakże dobrze jednak było być czasem nieświadomym. Gdyby bowiem Aank wiedziała, gdzie rozgrywała się tragedia z jej ukochanym w roli głównej – nigdy już nie postawiłaby łapy w jednym ze swoich ulubionych miejsc. Teraz więc, w odległych, ledwie zarejestrowanych rejonach jej umysłu, ukochany zamajaczył jej gdzieś pośród tych witek. Widmo widma. Nie w pełni dopuszczone na skraj światła.
Przed przywołaniem powstrzymał go jasny promyczek zupełnie realnej postaci.
Haara wyrosła. Nie tylko z młodzięczego puchu, ale i obawy.
Oposica wykrzywiła wargi w nieświadomym uśmiechu. Pamiętała, jak sama na tamtym etapie była Bojaźliwą. I jak bez śladu zniknęło z niej to piętno.
Tak samo, lecz jeszcze piękniej, miało się z córką Burdiga.
Uniosła wyżej łeb i wyprostowała przyciśnięte zmęczeniem plecy. Oczy miała odległe i puste, ale uśmiech, który tylko poszerzył się w ramach przywitania, mimo łagodności – był zupełnie szczery.
W ramach odpowiedzi mogła zrobić jednak tylko jedno.
– Haa'aarrrrrrrr--gghheeehh. – Wyrzęziła. Ledwo przypominający imię, cichy, skrzekliwy dźwięk zakończył się napadem obrzydliwego, mokrego kaszlu, po którym szyja Aank wygięła się jak u wymiotującego żbika i wypuściła z paszczy sowitą porcję krwi i kwasu. Smoczyca dyszała ciężko, zmęczona wyraźnym wysiłkiem. Napięte łapy drżały, trzymając ją jak na marnych szczudłach.
Uniosła po chwili na rozmówczynię przepraszający, nieco psotliwy wzrok i wzruszyła ramionami.
No cóż, nie dało się być bardziej wymownym.

//
II stadium: zapalenie gruczołów (smok nie może ziać ani mówić)
(chwilę przed kalectwem, to pozwalam sobie na tragizmowanie XD)

: 24 lip 2020, 10:23
autor: Żałobna Pieśń
Jak dobrze, że ten bujający gałązkami wiatr nie zdmuchnął po drodze niewielkiej samiczki. Ha'ara wciąż była... Bardzo niewielka jak na dorosłego smoka. Mimo tak oczywistych atrybutów dorosłej samicy, pewnego kroku i zawadiackiemu kołysaniu biodrami (co z pewnością nabyła po tacie) jej wzrost otwarcie mówił "Mam dziesięć ksieżyców, gdzie moja mama?" Obietnica nie przejmowała się tym zbytnio i jakoś tak... Do tej pory wszyscy trafnie przypisywali jej wiek. Może jest coś czego nie widzi?
Widziała natomiast oposową samicę do której z uśmiechem na pyszczku podeszła. Pamiętała ją z przelotnego leczenia z początku jej kariery uzdrowicielskiej. Wtedy leczyła jej konika prawda? Wiele się zmieniło od tamtego czasu. Teraz Szarlatanka nie miała w sobie odrobiny strachu gdy zbliżała się do Aank. No może trochę się wystraszyła gdy ta zaczęła "mówić". Krew! Nie było najlepiej.
~ Stój! Nic już nie mów i oddychaj przez nos.~ Poleciła zrzucając ze skrzydeł bukłak i torbę z ziołami.

~ Otwórz pyszczek i staraj się nie ruszać językiem.~ Poleciła i gdy Aank usłuchała jej polecenia oparła dłoń na policzku wojowniczki wpuszczając w jej ciało maddarę, która popłynęła do zębów i... sprawiła, że zaczęły one wydzielać błękitne światło. Uzdrowicielka przyglądała się gardłu pacjentki szybko dochodząc do źródła problemów i ich skali. Odsunęła dłoń.
~ Ładnie się załatwiłaś. Co ty spałaś przez parenaście księżyców, że nie zauważyłaś?~ Zaśmiała się cicho wydobywając z torby kamienną miseczkę całkiem przypominającą biały marmur. Ułożyła ją na maddarowym podgrzewaczu i zalała wodą. Odczekała tak dłuższy moment wpatrując się w Aank. Trochę się zmieniła... Choć Ha'ara nie za dobrze ją pamiętała to była pewna, że nie wyglądała tak... Marnie. O! Woda się gotuje! Samiczka zdjęła ją z ognia dorzucając liści lubczyku. Zamieszała powstający napar kilka razy i gdy był gotowy podała go samiczce przybliżając jej łapy wraz z miseczką w nich zamkniętą do pyszczka.
~ Wdychaj i jeszcze nie pij dobrze?~ Poprosiła szukając w torbie niewielkiej buteleczki, z której częściej wybierała językiem niż dawała pacjentom. Miodu jednak trochę jeszcze w niej było. Gdy zauważyła, że napar wdychany przez Perspektywę przestaje parować zabrała jej miseczkę i po doprawieniu dwoma kropelkami miodu podała z powrotem gestem pokazując, że powinna to wypić. Teraz maddara... Pobudzona jawiła się na prawej dłoni samicy w postaci pięciu błękitnych płomyczków na każdym z jej smukłych palców. Przyłożyła dłoń do policzka oposicy wpuszczając wgłąb jej ciała maddarę. Momentalnie skierowała się ona do gardła okazując to mrowieniem w tychże okolicach. Po odnalezieniu gruczołów samica zniwelowała stan zapalny do tego stopnia, że w końcu znikł całkowicie. Wyszukała też źródła możliwej infekcji i się jej pozbyła. Później zamknęła ścianki gardła, które krwawiły odbudowywując przy tym błonę śluzową na całej długości dróg oddechowych. To tyle... Samica wycofała maddarę z ciała Aank i oczekiwała na efekty swojej pracy.

: 24 lip 2020, 14:18
autor: Posępny Czerep
Północna sama nie grzeszyła wysokim wzrostem (prawdę mówiąc była dość przysadzista; dłuższa i szersza, niż proporcjonalnie "wypadało") – zdecydowanie była jednak olbrzymem przy Haarce. Spotykała się już z tak zwanymi "kruszynami" i pierwsze, z czym jej się kojarzyły – to z łatwością w wykarmieniu. Ona jednak kojarzyła jej się z czymś jeszcze – z jej starą, anemiczną natką, Rek.
Nie poczuła jednak nic na to wspomnienie. Ot, obraz białej piękności, kojarzącej się z trupią ćmą, przemknął jej przed oczami.
Kolejny cień.
To było w porządku.

Starsza smoczyca zaśmiała się bezgłośnie, nieco złośliwie, widząc paniczną reakcję młodziutkiej Uzdrowicielki. Smocza paskuda! Tak się śmiać z troski... Było to jednak dobre, że tak szczerze, sympatyczne emocje wyciekały z niej, zamiast samego tylko jadu.
Dosłownie i w przenośni.
Starała się posłusznie rozdziawiać niesamowicie zębatą paszczę, wytrzymując w bezruchu mimo wyraźnego cierpienia. Dopóki rozbawione pytanie Plagijki nie sprowokowało ją, żeby wbrew zakazowi kolejny raz, na siłę, niemal gwałcąc biedną gardziel, wyharczeć coś, co miało brzmiało jak:
– TtHhhhraaaak. Aaaaaaaaa-AaarrRE-Arreeee neeeeeeeeeeerrrrhhhhhgh. – Wyszczerzyła się wilczo, zębami ubabranymi własną krwią.
Nie potrafiła nic poradzić. Robiło jej się ciepło, gdy widziała autentyczną troskę smoczycy i bezczelnie to wykorzystywała. Pod tym wszystkim było jednak coś więcej.
Tak rzadko czuła wolę robienia czegokolwiek, nawet spełniania podstawowych potrzeb, o które dopomagał się jej organizm. A drażnienie się? Śmianie? Kiedy ostatnio była taka jak teraz?
To warte było każdego cierpiętniczego gestu.
Założy się, że Plagijka jest urocza, kiedy się denerwuje.
Uśmiechała się krzywo na własne, dziecinne zagrywki, nie strasząc już zębiskami i grzecznie przyjmując lekarstwa, czy nawet zasłużony okrzyk. Była teraz znów nieobecna, jakby targana gorączką.
Wdychała jednak opary, piła kiedy było trzeba, a następnie bez skrzywienia wpuściła maddarę w głębie swojego organizmu.
Niech się dzieje co trzeba.

: 25 lip 2020, 1:45
autor: Żałobna Pieśń
Czy Ha'ara rzeczywiście mogła budzić skojarzenia z Rek? Tylko wzrostem były podobne choć i tutaj Rek delikatnie ją przewyższała. Zestawiając ich dwójkę trudno było przypisać im wspólną cechę. Znacząco więcej Szarlatankę łączyło z dziadkiem Aank, a ojcem Rek i nie było to tylko futro. Są to dzieje zbyt stare by którykolwiek z żyjących smoków o nich pamiętał. Nawet Strażnik w tamtym czasie ledwo z jajowatej mazi się wyczyścił. Może jego cień... Za sprawą magii przemknął tuż obok cienia Rek? W końcu zbyt długo byli w rozłące by teraz się rozstawać... Tak jak Aank ze smokiem, który w tym miejscu wydał ostatni oddech.

Ha'ara uśmiechnęła się lekko widząc zęby samicy. Ładne, zadbane i przede wszystkim liczne. A wystarczyłoby pić napary Ha'ary przez księżyc, dwa by przybrały piękną karmelową barwę. Szarlatanka podczas pracy była bardzo skupiona, a gdy starsza samica spróbowała się z nią przedrzeźniać i przede wszystkim łamać jej zakaz Ha'ara delikatnie pociągnęła jej pyszczek do dołu by dłonią złożoną w pięść stuknąć o mniej więcej środek czaszki. Bolało to lekko, lecz samo echo i głuchy dźwięk.
~ Tak jak się spodziewałam po kimś, kto nie słucha poleceń uzdrowiciela... Całkiem puściutko.~ Zachichotała lecz jej ton mówił jasno "żeby mi to było ostatni raz".
Całe szczęście reszta leczenia obyła się bez większych ekscesów i już miejmy nadziej bardziej posłuszna Perspektywa po chwili była całkiem zdrowa. A Ha'ara nie była jeszcze ani trochę zdenerwowana. Ostatnimi czasy starała się trzymać nerwy na wodzy. Zwłaszcza przy ognistych po tym jak jednego... Trochę poturbowała.
Obietnica podała oposicy miseczkę z wodą.
~ Przepłucz sobie gardło i spróbuj coś powiedzieć. No już, już. Chcę wiedzieć czy możesz normalnie jeść.~ Głos młodej uzdrowicielki był czuły. Można rzec, że matczyny bądź piastuński. Ciekawe po którym ojcu nabyła tą cechę?

: 26 lip 2020, 18:37
autor: Posępny Czerep
Mimo wszystko zaskoczyła ją reakcja Haary. Nie spodziewała się, że młoda Uzdrowicielka nie da sobie w ucho dmuchać!
Perspektywa ledwo powstrzymała się od parsknięcia śmiechem na tą uszczypliwość i kiedy smoczyca puściła jej pysk, ta uniosła go wyżej, nabierając obrażonej miny. Wargi wygięły jej się w kącikach w dół, oczy dumnie przymknęły i tylko od czasu do czasu jakiś psotny błysk zdradzał, że samica podgląda, ciekawa kontreakcji.
Kiedy jednak ta zaoferowała jej wodę, przestała się zgrywać i chętnie porobiła trochę "bulbul" w gardzieli, ciekawa, czy wrócił jej głos.
– Ekhhem. Mmm. Mhm. Dziarrła. – Właściwie za późno wpadł jej do głowy pomysł, żeby zacząć udawać, że dalej nie ma głosum, wkręcając tym razem poważniej Plagijkę...
Spojrzała jednak prostym, łagodnym spojrzeniem na Uzdrowicielkę i uśmiechnęła się ciepło.
– Dziękuję. Czułam, że warto do Ciebie właśnie się zgłosić. – Dziwnie było tak po prostu mówić. Dziwnie było, za sprawą magii, nie mieć nawet jakiegoś etapu przejściowego nawracającego głosu. Mimo całego życia w smoczym społeczeństwie, Aank pomyślała, że to nie jest normalne, że daleko im do natury i w jej lekko zakręconym umyśle, ta wizja wydała się jakaś... Trudno powiedzieć. Znacząca? Niepokojąca? Irytująca?
Zaśmiała się jeszcze krótko, jakby dopiero teraz dotarło do niej, co ta powiedziała.
– Zaraz. Czy mogę zjeść? Kruszyno, zjedzenie to było pierwsze co zrobiłam po wstaniu. Całe życie byłam Łowcą, ból i krew to najlepsza przyprawa każdej pieczeni. – Powiedziała pokrętnie, wystawiając długi jęzor.. – No ale dość zgrywania się. Domyślam się, że nie nazywasz się teraz Ha'ara. Jakie Uzdrowicielskie miano winnam chwalić?

: 28 lip 2020, 19:09
autor: Żałobna Pieśń
Ha'ara już od dawna nie była wycofaną samiczką. Może to fakt tego, że była Plagijką wpłynął na jej zachowanie? Albo po prostu to, że zwykle użera się z ranami większych i silniejszych wojowników, których też musiała tak jak Aank teraz trzymać w ryzach. Niestety podczas leczenia była zbyt skupiona na ziołach i czarach by dostrzec ekspresję wojowniczki. Pewnie dostałaby za nią po zadzie jeśli kątem oka Szarlatanka by ją dostrzegła.
Uśmiechnęła się lekko widząc jak oposica piję wodę i testuje swój głos. Sama wzięła łyka skonsternowana zerkając na odbijające się w miseczce swoje oblicze.
~ Nie ma za co. Choć powinnaś przyjść do mnie wcześniej... Co tak właściwie powstrzymało cię przed wizytą u Urzary? Coś jej się stało?~ Zapytała lekko przejęta. Nie chciała by Promyczek była w złej kondycji, albo... by nie żyła. Miała jej zbyt wiele do powiedzenia.
~ To zrobiłaś bardzo źle. Pewnie przez to krztusiłaś się kwasem i własną krwią przyjaciółko.~ Odpowiedziała spokojnie chcąc pokazać ognistej, że nie warto bagatelizować swojego zdrowia. Czyż nie przez to jej matka zmarła?
~ Nazywam się Szarlatańska Obietnica, jednak... zasłużyłaś by mówić do mnie Ha'ara... Ty natomiast jak się nazywałaś? Dawno się widziałyśmy i nawet nie pamiętam czy się przedstawiłaś.~ Uśmiechnęła się lekko. Jej ogon drgał kilka szponów nad ziemią, a ona sama spod różowej grzywy zaglądała na starszą samicę.

: 30 lip 2020, 19:37
autor: Posępny Czerep
Oposica zaś lubiła się przyglądać mimice innych – dostrzegła więc nawet dziwną reakcję na własne odbicie Szarlatanki. Dlaczego? Nie lubiła swojego wyglądu? Z czymś jej się odbicie skojarzyło? Ziele utknęło jej między przednimi zębami? Z resztą mniejsza...
– Ohh... Nie, nie, spokojnie! Wszystko z nią dobrze. Podobno. – Zawołała wpierw pośpiesznie, by przy końcu stonować głos do poziomu bliższemu obojętności. Czemu? Wzruszyła ramionami i odpłynęła wzrokiem. Najwyraźniej to nie był jej dzień na zwierzenia.
"Przyjaciółko"... Irracjonalnie mięśnie Aank nieco się rozluźniły. Zrobiło jej się... Miło? Jednocześnie stetryczały umysł jakby zarzęził, jeżąc się wewnętrznie i podsycając płomyczki nieufności. Czemu to powiedziała? Chce czegoś od niej? A może z niej kpi?
Ohh właśnie. Nawet nie wie jak ma na imię... Czyli nawet z Burdigiem nie rozmawiała na temat ich spotkania. Nie było zainteresowania, a tu wyskakuje o przyjaźni? O co chodziło?

To wszystko było oczywiście jedynie nutką szaleństwa, kwitnącą od czasu krytycznego ciosu w jej poczytalność, jaką stanowiła krótka rozmowa i całe zdarzenia toczące się wokół Mroku.
I długie, długie księżyce samotności.
Perspektywa Wieczności milczała dziwnie długą chwilę, nie specjalnie reagując ani na łajanie o stan jej zdrowia, ani na przedstawienie się rozmówczyni.
Dopiero chwilę po tym, jak zamarło ostatnie echo jej głosu, jakie zdało się szemrać krystaliczne tchnienie Szklistego Zagajnika – poruszyła się jak ożywiony posąg, powoli powracający do życia.
– Szarlatańska... Nie znam tego słowa, co właściwie oznacza? – Spytała i choć jej głos brzmiał nieco matowo, oczy zabłysnęły dawną ciekawością. – Jestem Perspektywa Wieczności, ale Ty możesz mówić mi Aank, lub Presja. – Wymruczała, przywracając na pysk lekki uśmiech.

: 31 lip 2020, 18:03
autor: Żałobna Pieśń
Może samiczka zwyczajnie pomyślała o czymś odległym, dawnym bądź bolesnym? Ha'ara również mimo całego szczęścia jakim emanowała miała bolesne wspomnienia. Na jej ciele i psychice istniały rany, które trudno było zasklepić. W zasadzie jedna rana była doskonale widoczna... Niewielki bandaż na prawym nadgarstku, lecz okoliczności powstania tamtejszej rany do smutnych nie należały.
Na słowa samicy zareagowała szerokim uśmiechem, lecz po chwili speszyła się lekko. Powinna już ją tak nazywać prawda? Skoro już to do niej dotarło.
~ Och to dobrze. Powinnam chyba martwić się stanem swojej mamy prawda? ~ Zapytała nie do końca świadoma jak powinna działać od kiedy zdecydowała się nazywać Urzarę mamą. Chyba właśnie tak prawda? Samiczka nie miała pojęcia o wojnie jaka działa się wewnątrz umysłu oposicy. Gdyby wiedziała, że nazwanie ją przyjaciółką przywoła takie myśli to by tego nie robiła, ale postawiła krok i... Być może zaraz postawi kolejny zdecydowany krok.
Samiczka błysnęła kłami w odpowiedzi na zadane pytanie. Jej dłoń ułożyła się na piersi samicy. Dwa paluszki niby wędrujący człowieczek kroczyły po futerku w górę ciała Aank. Dlaczego Ha'ara to robiła? A dlaczego nie?
~ Szarlatańska to... Nieprawdziwa, kryjąca oszustwo, taka, która składając obietnicę daje tylko iluzję jej spełnienia wodząc swoją ofiarę za...~ I tutaj paluszki młodej uzdrowicielki chwyciły wojowniczkę za brodę przyciągając ją delikatnie we własnym kierunku by móc spojrzeć jej w oczy. Para szmaragdów błyszczała wesoło.
~... nos wprost w swoje sidła.~ Samiczka zachichotała puszczając brodę Aank. Usiadła sobie wygodnie skrywając dłonie pod włosami ogona.
~ Aank brzmi dużo lepiej niż Presja. Chcesz spędzić jeszcze moment z Szarlatanką? Może chciałabyś o coś ją zapytać?~ Uśmiechnęła się wesoło.