Strona 29 z 41
: 31 lip 2020, 18:03
autor: Żałobna Pieśń
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Może samiczka zwyczajnie pomyślała o czymś odległym, dawnym bądź bolesnym? Ha'ara również mimo całego szczęścia jakim emanowała miała bolesne wspomnienia. Na jej ciele i psychice istniały rany, które trudno było zasklepić. W zasadzie jedna rana była doskonale widoczna... Niewielki bandaż na prawym nadgarstku, lecz okoliczności powstania tamtejszej rany do smutnych nie należały.
Na słowa samicy zareagowała szerokim uśmiechem, lecz po chwili speszyła się lekko. Powinna już ją tak nazywać prawda? Skoro już to do niej dotarło.
~ Och to dobrze. Powinnam chyba martwić się stanem swojej mamy prawda? ~ Zapytała nie do końca świadoma jak powinna działać od kiedy zdecydowała się nazywać Urzarę mamą. Chyba właśnie tak prawda? Samiczka nie miała pojęcia o wojnie jaka działa się wewnątrz umysłu oposicy. Gdyby wiedziała, że nazwanie ją przyjaciółką przywoła takie myśli to by tego nie robiła, ale postawiła krok i... Być może zaraz postawi kolejny zdecydowany krok.
Samiczka błysnęła kłami w odpowiedzi na zadane pytanie. Jej dłoń ułożyła się na piersi samicy. Dwa paluszki niby wędrujący człowieczek kroczyły po futerku w górę ciała Aank. Dlaczego Ha'ara to robiła? A dlaczego nie?
~ Szarlatańska to... Nieprawdziwa, kryjąca oszustwo, taka, która składając obietnicę daje tylko iluzję jej spełnienia wodząc swoją ofiarę za...~ I tutaj paluszki młodej uzdrowicielki chwyciły wojowniczkę za brodę przyciągając ją delikatnie we własnym kierunku by móc spojrzeć jej w oczy. Para szmaragdów błyszczała wesoło.
~... nos wprost w swoje sidła.~ Samiczka zachichotała puszczając brodę Aank. Usiadła sobie wygodnie skrywając dłonie pod włosami ogona.
~ Aank brzmi dużo lepiej niż Presja. Chcesz spędzić jeszcze moment z Szarlatanką? Może chciałabyś o coś ją zapytać?~ Uśmiechnęła się wesoło.
: 16 sie 2020, 16:54
autor: Posępny Czerep
Poruszyła miękko skrzydłami na grzbiecie i przez chwilę był to znów jedyny ruch, czy dzwięk, jaki wydało z siebie wyliniałe ciało Aank. Zamarła wyraźnie, gdy dowiedziała się o pokrewieństwie Szarlatanki z Przebłyskiem. Nie było to jednak źle zaskoczenie.
Zaśmiała się dobrodusznie, przymróżonymi ślepiami rzucając błyski na Uzdrowicielkę.
– Matką? Ohh, a więc jesteśmy, nie dosłownie – rodziną. Zwałam Wspomnienie siostrą, gdy mój ojciec przygarnął ją pod skrzydło. Choć jak z całym rodzeństwem nie miałam z nią przesadniego kontaktu. Obawiam się, że częściej sięgamy po jej pomóc, niż siostrzane... Cokolwiek robi rodzina. – Papała, jakby chcąc przegnać głupie uprzedzenia, które od czasu gnicia w grocie rozrosły się pod jej rogatą czaszką niby grzybnia.
Tu jednak nastało rozproszenie, którego się nie spodziewała.
W pierwszej chwili gwałtownie drgnęła. Najeżyła sierść.
Dotyk!
Panika!
Kiedy jej wystraszone spojrzenie w pierwszym momencie zetknęło się z uroczą pastelową samiczką – wcale nie pomógł jej kontekst.
Pozwoliła się wodzić za ogon, pozwalała przyciągać swój pysk tuż do jej pyska, tak by ich ślepia i oddech się splótł.
Teraz Perspektywa nie wyglądała jak starucha.
Świecące maleńkimi światełkami, białymi jak rysy na tęczówkach i same rozszerzone źrenice – wpatrywały się z pisklęco niewinno-ufnym wyrazem.
Słuchała jej z niepewnie rozsnącym uśmiechem, zdając się bez zawahania wchodzić w jej słodką, lepką pułapkę.
Kiedy nieprawdziwa, kryjąca oszustwo urocza samiczka odsunęła się od niej – Presja stała nadal z wyciągniętą szyją i mrugającymi, poruszonymi ślepiami.
I wielkim uśmiechem na pysku.
Nieco zbyt wielkim.
– Presja...
Podniosła jedną łapę i chwilę trzymała ją w powietrzu.
Upuściła powoli.
Tylna łapa.
Wzrok wbity w drobną, puchatą postać. Nieco opuszczony, jakby badający młódkę od opuszek palców.
Kolejna dłoń zbliżająca ją do niej.
Nieznośnie spokojny, cichy głos.
– ...Presja to...
Pauza.
Lekko niby niesione przez zefir pierze – spojrzenie muskające jej szyję.
– ... Napięcie.
Pomruk kończący wymykające się spomiędzy zaciśniętych zębów słowo.
Kolejny krok. Bliskość dwóch ciał.
Górowanie sylwetki starszej, nad wyjątkowo drobną, siedzącą młódką.
– Rosnące wrażenie przymusu – Niemal warknęła, wraz z kolejnym krokiem łukowato unoszący szyję.
Zawieszając czubek nosa nad pudrowożółtym czołem.
– Bezradności. – Szept, podsunięty pod samo długie uszko. Muśnięte ciepłem głosu i wilgotnym nozdrzem.
– Utraty kontroli nad sytuacją, którą zdawało się kreować.
Dłoń bliźniaczo oparła się na przyjemnie puszystej piersi samicy. Palce, nie uginające pazurów, zespoliły się siłą z miękką tkanka.
Napór, napięcie, siła – spadła na Szarlatańską Obietnice.
Co ona z tym pocznie?
: 16 sie 2020, 20:58
autor: Żałobna Pieśń
Czuła jakby jej rozmówczyni czasem zmieniała się w dość dokładny kamienny posąg i tylko wiatr targający jej futrem (które widocznie potrzebowało wyczesania) sprawiał, że Aank dawała wrażenie żywej. Natomiast gdy w końcu zdecydowała się odezwać uśmiech drobnej samiczki rozszerzył się ukazują śnieżno białe kły. Idealne do przegryzania tętnic lub... Podgryzania uszu. Ha'ara jako całość miała równie wiele zastosowań.
~ Oh to... Miło mi poznać ciociu. Myślę, że dobrze byłoby nadrobić relację i... Dać Urzarze świadomość, że jest nie tylko stworzeniem do leczeń, a... Ważnym smokiem. Sama chciałabym takiej uwagi.~ Uśmiechnęła się choć jej pyszczek był trochę smutny.
Smutek szybko zniknął... Zastąpiony drapieżnym uśmieszkiem gdy ciało samicy zareagowała na dotyk tak gwałtownie. Czyżby kolejna zagubiona dusza potrzebująca małego... słodkiego... sukkuba? Jej drobne paluszki błądziły po piersi samicy co jakiś czas szczypiąc futro.
Gdy ich ślepia się spotkały Szarlatanka wypuściła z pyszczka ciepły oddech, który wbiegł pośpiesznie pomiędzy włosy futra oposicy. Uzdrowicielka dostrzegła to czego szukała i co już w jednej samicy obudziła. Ślepia... Pragnące, błyszczące, kryjące w swojej głębi prymitywną drapieżność i pożądanie. Samiczka odsunęła się, a jej ogon zakołysał się nad ziemią. Sama Ha'ara przekrzywiła delikatnie łepek z chochliczym uśmieszkiem obserwując reakcję wojowniczki. I... Jej reakcja...
Szarlatanka znalazła się w potencjalnym miejscu bez powrotu. Uśmiechnęła się delikatnie kładąc uszy po sobie.
~ Presja?~ Zapytała głupiutko i niewinnie. Szczerząc kły. Czyżby sidła Szarlatanki były tak skuteczne? Nie zamierzała protestować... Obserwowała podchodzącą samicę czując rosnące napięcie. Jej ogonek zamiast kołysać się zaczął dziko wić się nad ziemią. W końcu przed oczami miała tylko ciało Ognistej. Korciło ją by obdarować samicę kolejnym dotykiem... Kolejną porcją napięcia by nie tkwić w nim samej. Uniosła łepek by móc spojrzeć swojemu drapieżnikowi w ślepia. Ha'ara dobrze wiedziała, że nie kontroluje już sytuacji... Staje się zwierzyną i nawet nie okłamywała się, że to nie było to jej celem.
~ Teraz... Nie wiem, którą "presję" czuję mocniej. Ha'arze jednak obie się podobają... Póki co.~ Jej chichot rozbrzmiał pod łbem Aank. Ha'ara sama drgnęła czując na sobie futrzastą dłoń Presji... Jej pierś unosiła się już szybciej.
~ Ha'ara zaczęła grę lecz czuje, że... To Aank wydaje się być na polowaniu?~ Wyszczerzyła wesoło kły opierając własną dłoń na dłoni Perspektywy. Wbiła w nią delikatnie własne pazurki... Ta zwierzyna tanio skóry nie sprzeda.
: 17 sie 2020, 2:19
autor: Posępny Czerep
Kiedy słuchała jej, mówiącej o swojej matce w ten sposób... Niemal zrobiło jej się żal Przebłysku. Fakt był jednak taki, że odbiór sytuacji przez Plagijkę wynikał z niewiedzy, czy też po prostu własnej wizji rodzinnej więzi, czy konkretnie osoby Ognistej Uzdrowicielki. Aank zaś nigdy nie zauważyła, może po za najmłodszymi latami, by tamta szczególnie potrzebowała nieoficjalnego kontaktu z siostrą. Czy to brak czasu, czy głęboko zaszyta niska samoocena oposicy – komunikat odbierany przez nią zawsze oscylował w barwach neutralnych, zdystansowanych.
Niczym błękitne góry na horyzoncie, oddalone warstwami błękitu.
Nie odpowiedziała więc nic na to – i ich rozmowa odpłynęła w niebyt, zdominowana przez znacznie intensywniejszą sytuację.
Choć nie przyznałaby tego wprost – lubiła to. Tą rosnącą przestrzeń władzy, rozrastające się poczucie właściwie rozstawionej pułapki, wokół swojej smakowitej zdobyczy.
Widziała jak pewna siebie kokietka plączę się we własnych sznurkach.
I było to absolutnie urocze.
– Ojjj... Ha'arko. – Mruknęła czule. Nos trącił delikatnie czoło między dwoma, złocistymi różkami.
Widziała jak powoli się zatapia. Zagina pod ciężarem własnych łap.
Satysfakcja była... Upajająca.
Płoche, niesymetryczne skrzydła serca, szamoczące się w klatce katedry z żeber – to czuła pod smukłą dłonią, gdy dotknęła, nie, by czuć – a przyciskać. Wrażenia, emocje – wybijały jednak z postaci wabiącej samiczki. Ciężko było to ignorować.
– Wzrastające wątpliwości nie są moim celem. – Odparła wprost na słowa towarzyszki. – Bojaźliwość... To także moje dawne imię. Nie warto się jej trzymać, miła. Mimo dzielących nas, niewątpliwie, księżyców przeżyć – obie łączymy w sobie dorosłe miana, świadczące o świadomości własnych charakterów. Nie bój się więc podejmowanych decyzji.
Aank mówiła powoli. Nie tkwiła jednak bez celu, wygłaszając monolog jak prorok na piedestale.
Ukłucie pazurów było drobną przerwą. Przymknięciem ślepi. Uśmiechem w kącikach długich, ciemnych, zaciśniętych warg.
Chwyciła delikatnie jej dłoń za przegub i pociągnęła, samemu powoli, niby wąż, wplątując się w objęcie.
Wciąż napierać, wciąż chcąc ją przytłaczać.
Ale też okazując jawne zainteresowanie jej inicjatywą.
Mową, jak to ona – przekazując coś więcej, aż można by rzec – górnolotne i nierealistycznie poetycko. Nieco niedorzecznie.
Zaś ciałem i gestem jawnie, wprost – okazując chęci.
Dłoń Ha-ary ułożyła sobie na własnym karku.
Tu sama mogła wybrać, czy chce droczyć się z jej grzywą, czy łagodnie gładzić miękkie ciało.
Wybrać ostrzejszą, lub lżejszą i bardziej utartą ścieżkę.
Nie pozwalała jednak małej, lubiącej drażnić się smarkuli stracić pamięć, kto ku nad kim górował.
Różowa błona przyświecała im ciepło, gdy podczas zbliżania się większa smoczyca w połowie rozłożyła skrzydła nad głową. Niby osłaniając ich przed światem. Niby dając schronienie przed skwarem bądź zrywającym się gdzieniegdzie światłem.
Ale też, czysto zwierzęco – pragnąc okazać prostą dominację.
Hey, jestem większa, agresywnie bezpośrednia – a Ty spoczywasz w moich objęciach.
Co z tym pocznkesz, kruszyno?
Ugniesz się?
Zawalczysz?
Wycofasz?
Jak bowiem niebezpiecznie i prymitywnie sytuacja by nie wyglądała – nie miała i nie mogła mieć nic wspólnego z prawdziwym przymusem. Starsza smoczyca, mimo wrażenia bezwzględnej chęci spełnienia własnych, nieco perwersyjnych satysfakcji – skrycie, czujnie – obserwowała zawiłość emocji wybijających ze spojrzenia Ha'ary. Sama równie skora podjąć jedna z trzech najprostszych ścieżek.
Grały swoje role.
I tak już kręcił się świat.
: 19 sie 2020, 1:15
autor: Żałobna Pieśń
Ha'ara chciała to naprawić. Z całych sił pragnęła oddać Przebłyskowi czas jakiego potrzebowały by móc naprawdę nazwać się... Rodziną? Odbudować tą więź jednak nie łatwo i choć samica starała się postawić pierwszy krok był on bardzo... nieporadny. Szarlatanka stała w sytuacji niemal odwrotnej co Aank. Tam gdzie córka zawiniła. Spaliła wszelkie mosty i dopiero teraz widziała swój błąd.
Błędem też było chyba droczenie się z drapieżnikiem. Jednak... Obietnica uwielbiała wyzwalać w smokach prymitywne instynkty z pożądaniem na czele. Nawet jeśli gubiła się lekko gdy traciła kontrolę nad sytuacją to wciąż czerpała ogrom radości z tego jak wspaniałe, groźne smoki bawią się swoją ofiarą by później... Ją "pożreć" w najlepszy możliwy sposób.
Samiczka ugięła się lekko pod dotykiem wojowniczki. Drgnęła targana podnieceniem czując ciepłe powietrze owijające się wokół jej pyszczka i szyi jak ciaśniutki sznur zabierający oddech.
Wsłuchiwała się w słowa Aank jakby były jedynym bodźcem, który trafiał do jej umysłu. Ślepia błądziły po łapach oposicy tylko co jakiś czas podnosząc się na futrzastą pierś. Odetchnęła czując jak palące stają się jej policzki.
~ Nie boję się Presjo. Zwyczajnie wolę być na... dole.~ Wyszczerzyła się by po chwili przybliżyć pyszczek do piersi samicy i owiać go swoim cieplutkim oddechem. Aż prosiło się by wystawić język i posmakować ciała ognistej. Wtedy jednak poczuła jak wolność jest jej odbierana mocnymi szarpnięciami. Nie walczyła bo i wątpiła w słuszność swojej walki. Dała przyciągnąć się większej samicy. Jej drobna dłoń zaczęła gładzić futro ognistej co jakiś czas szczypiąc delikatną w tym miejscu skórę. Jej czarne szpony błądziły pomiędzy włosami zostawiając niewielkie szramy na skórze. Jej ślepia w końcu zbłądziły na pysk Presji. Ha'ara spojrzała jej w ślepia własnymi zbłądzonymi od narastającego podniecenia ślapiami. Jaką rolę obierze Szarlatanka? W jakiej widziała się najlepiej? Odpowiedź na to pytanie nie wydawała się specjalnie trudna ale... Niech Aank sama rozpakuje swój mały prezent w postaci uległego zwierzątka. Musi zedrzeć z niej każdą warstwę pewności siebie. Każdą łuseczkę poczucia kontroli. Szarlatanka zbliżyła pysk do szyi samicy zarazem lekko napierając łapą by ją do siebie przyciągnąć. Szybkie liźnięcie po futerku jakby pierwszy nieśmiały pocałunek skończyło się delikatnym... ugryzieniem w skórę na karku. Ha'ara nie wyrządziła tym swojej chwilowej partnerce krzywdy chcąc jedynie... Nakierować ją na odpowiedni tor.
: 13 paź 2020, 0:25
autor: Posępny Czerep
//
udało się ;*
Łowca czekał czujnie, napięty, szukający niezbędnych informacji. Była czymś pomiędzy prymitywnym, popędliwym zwierzęciem – a zimno kalkującym humanoidem. Czy nie tym jednak właśnie były jednak smoki? Połączeniem brutalnej dzikości, magii i inteligencji? Nie różniła się więc znacznie od swoich. Jedynie jej zbliżenia były bardziej... Nietypowe.
Nieśmiało wybijająca troska zastąpiona została przez ciepłą satysfakcję, gdy przez biały pysk przebiegł dreszcz uśmiechu. Dostała swoją odpowiedź. A gdy smoczyca przeniosła swój język także na niewerbalny, wtapiając palce w jej grzywę i zostawiając na jej szyi wilgotny, drapieżny pocałunek – dostała ostatnią potrzebną jej wiadomość.
Komunikacja i zgoda. Tak. To było istotne, nawet w tak skrajnym stanie.
Aank zacisnęła powieki i lekko zmarszczyła nos, wyglądając jednak na pełną ukojenia, gdy mniejsza partnerka ugryzła ją niepewnie. Pozbawione futerka nozdrza w odwecie przesunęły się u nasady jej grzywy, ciepłym oddechem chcąc wzbudzić dreszcz. Delikatnie i niewinnie. Oczywiście, oczywiście.
Cofnęła szyję, specjalnie po to, by zarazem przyjżeć się mimice partnerki, jak i oświecić ją swoim własnym, zadowolonym z siebie uśmieszkiem. Przecież... Nic takiego nie zrobiła, prawda? Jeszcze.
– Lubisz być na dole... – Zamruczała najgłębszym możliwym głosem, korzystając z uleczonej gardzieli.
Kiedy tak ostrożnie się ze sobą droczyły – ogon Presji zamierzał się na to, co własnie uczynił – podciął jej tylne nogi, co lekko tylko zachwiać mogło jej równowagę – smoczyca wykonała więc szybkie spięcie do przodu, czego nauczona była przez lata spędzone na polowaniach – by chwycić ją i pociągnąć pod siebie.
Wszystko działo się na tyle nisko przy ziemi, że smoczycy nie powinna stać się nawet najmniejsza krzywda. Aank asekurowała całą operację przednimi łapami, wspomagając się nawet na skrzydłach
I dokładnie w tej chwili świat Ha'ary miał stracić swój naturalny porządek.
Spojrzała na swoje zwierzątko, leżące na ziemi, tuż pod nią, jakby w świątyni o kolumnach z czterech łap, sklepieniu z puchatej piersi, unoszącej się drżąco i szklistych powłokach o różowym zabarwieniu, dających całej scenerii uroczego klimatu.
Kiełki przygryzły wargę po jednej stronie pyska, a spojrzenie spijało z samiczki wszystko, co tylko mogło dostrzec. Pochyliła niżej szyję i głęboko wciągnęła w nozdrza zapach unoszący się tuż nad jej piersią. Długim, cierpliwym, nieznośnie powolnym ruchem zlizała nieco smaku jej skóry.
Aank lubiła się droczyć. Lubiła gwałtownie, lubiła też wolno i czule.
Najbardziej jednak lubiła, kiedy ofiara nie mogła wiedzieć, które z dwojga za moment nastąpi.
//
a ja lubie wolmo
: 18 paź 2020, 21:31
autor: Żałobna Pieśń
A co gdyby... Zabrać smokom inteligencję? Zastąpić moralność i kalkulację dzikością na jaką te wielkie gady zasługują. Sprawić by pokazały pazur, żądze i te drapieżne spojrzenie jakim zwykle darzą sarny. Bowiem co Aank miała właśnie przed sobą? Dumną smoczycę gotową wydrapać komuś ślepia? Czy może zagubioną sarenkę gotową na pożarcie. Była łowczyni mogła szybko to zauważyć.
Sam fakt, że to drobna samica wyszła z inicjatywą był czymś nowym. Jej drapieżnik się spodobał. Miała przed sobą wygłodniałe zwierzę. Tego przynajmniej chciała.
Smakując ciepłe futro samicy, i w końcu docierając do delikatnej skóry Szarlatanka czuła niemałą satysfakcję i rosnące w głębi niej podniecenie. Jej ogon zaczął drgać, a dłoń delikatnie drżeć oparta o ciało drugiej z samic. Samo ugryzienie też było testem. Ha'ara chciała sprawdzić na ile może sobie pozwolić. Chciała dostrzec gdzie ciało partnerki w tym tańcu jest najbardziej podatne na pieszczoty. Sama jednak opuściła gardę i gdy ciepły oddech owiał nasadę jej grzywy zamruczała lubieżnie, a jej ciało zareagowało dokładnie tak jak Aank sobie życzyła... Dreszczem przyćmiewając samicy myślenie.
Gdy oposica spojrzała na drobną samicę mogła dostrzec przymknięte od rozgrzanych policzków ślepia i delikatny kuszący uśmiech odsłaniający czubki zębów.
Drugą z samic swoimi słowami wywołała chochlika z Szarlatanki. Zaśmiała się ona cichutko, nie szyderczo aaa... Może ciut niepewnie. Jednak jej mina i języczek, który powoli przebiegał po wargach drobnej samicy jakby zbierając smak Perspektywy mówiły coś zupełnie innego.
~ Ale nie zawsze wchodzę tam dobrowolnie...~ Wyszeptała kuszącym, miękkim dla ucha tonem.
I ta cała pewność siebie, ta cała otoczka jaką samica stworzyła nagle zniknęła gdy jej zadnie łapki zostały podcięte. Północna samiczka sapnęła głucho nie do końca rozumiejąc co się dzieje.
Była teraz pod nią. Czuła ciepło jej piersi, jakby sparaliżowana tym co właśnie się stało. Została upolowana... Dokładnie o tym wiedziała powoli przechodząc w stan drżenia z podniecenia. Ha'ara nie miała odwagi się ruszyć. Czyżby łowczyni zdążyła ją otruć? Ukąsić paraliżującym jadem?
Co Aank mogła pod sobą zobaczyć? Ofiarę czekająca tylko na to jak jej oprawca z nią postąpi. Jak szybko zada "cios". On jednak nie nastąpił. Powiodła wzrokiem za pyskiem większej samicy, a gdy jej szorstki język zetknął się z rozgrzaną piersią uzdrowicielki ta zamruczała ponownie przymykając ślepia. Czarne szpony wbiły się w miękką ziemię... A to dopiero początek kolacji prawda?
: 01 lis 2020, 21:40
autor: Brat Win
//uznam, że wolne, a jak nie to dwie fabuły na raz
Szum płaczących wierzb, jak gdyby ciche łkanie w kącie nieznanym przez istoty świadome, obudziło niesfornego ducha z modlitwy. Nim uniósł wzrok znad splecionych łap przy piersi, Aedal wciągnął świeżą woń oziębłych drzew, typową dla ciemnych wieczorów tej pory. Dziwota to była, że żaden płatek śniegu nie zaczął plonów zimy siać po świecie. Ziąb mierzwił każdy włos, a nie lada chwila, spodziewać się można było przeraźliwego wycia. Wycia szczerze prawdziwego, dzikością naznaczonego, bowiem gdy księżyc wznosił się nad mleczne obłoki... wilki ukazywały się na stropach.
Westchnął cicho, szykując się do drogi.
Mroczną szatą okiełznana dolina, zaś wśród niej siedzący jak głaz wierzący, ślepym okiem mierzący leniwie każdy strzęp granatowej trawy i każdy szelest upadających liści. Noc to była wprawdzie piękna, niczym nieróżniąca się od innych. Atoli tyle gwiazd na niebie, co lśniło pod całunem nieskończonej czerni, lśniło dalej pod tym samym całunem. Acz nadal słońce walczyło za horyzontem, gdzieś błyskało po raz ostatni czerwienią piekielną, pomarańczem rozpływając się u stóp niezmierzonego błękitu. Wężowy widział tę walkę, zaklętą w cyklu. Działa się co każdy wieczór i co każdy ranek, a niezależnie od chęci i sił drugiego, zawsze wygrywał ten, który zmuszony był przez boga.
Nie było więcej tu do zrobienia.
Czas wracać.
: 04 lis 2020, 10:48
autor: Pacyfikacja Pamięci
Coś ciągnęło duchy w miejsca starych rozterek i starych sprawunków – podobnie i Pacyfikacja żywym krokiem zjawiła się w Dolinie, jak kłusak najsprawniejszej rasy pośrodku pokazu – wszelki jednak impet łap czy prezentacja siły zawartej w krągłych mięśniach istniała dla nikogo, prócz jej samej. Chodziła skryta, niewykrywalna duszyczka, każdy grymas i każde muśnięcie palców o ziemię zostawiając dla siebie, niewidzialnej siebie.
Krwawy horyzont i wschodząca, leucystyczna kopuła nie grały żadnej roli. Bezimienne i bezznaczeniowe, były tłem kiedyś życia, tym bardziej były tłem teraz – kiedy to obserwacje stały się główną rolą pokuty. Chociaż! Jakiej pokuty! O to dostrzegła jakiegoś losowego, pstrokatego smoka, który poszedł powzdychać pomiędzy zwieszony gałązkami. Samica przystanęła nad niewielkim kamykiem i zamachnęła się łapom, aby wystrzelić go i postraszyć trochę wędrownego. Porażka! Łapa przeleciała przez kamień. Pacyfikacja mlasnęła językiem o przód nosa i wywinęła wargi w nieprzyjemnym niepocieszeniu. No nic, trzeba innych metod.
Łaciaty mógł dosłyszeć trzy kroki za swoimi plecami, wiodące z lewej na prawo. Gdyby się odwrócił, nie dostrzegłby niczego. Ani nie dosłyszał, przez kolejną dłuższą chwilę gdyż Łowczyni czekała cierpliwie na kolejny dogodny moment. Pomiędzy końcem szelestu wierzb a rozbrzmiałym już krokiem odchodzącego samca pojawiłby się jeden, lekko świszczący wdech. Potem znów cisza. I ułamek chwili przed kolejnym dźwiękiem otoczenia – kłapnięcie pyskiem. Dźwięki czyjejś obecności, na tyle rzadkie i na tyle ukryte pomiędzy codzienność, by móc wierzyć, że to wyobraźnia – na tyle przez pół uderzenia serca czyste i niewmieszane w świat, że ciężko byłoby je zignorować. Miała nadzieję, że Ateral pozwoli choć chwilę pobawić jej się czyimś kosztem.
: 12 lis 2020, 11:08
autor: Brat Win
Nastroszył błony z klekotem, rozwierając należycie ślepia. Puste, hitaryjskie spojrzenie pociągnęło byczy łeb za bark, a niewidoczne źrenice spacerem obiegły linię horyzontu. Nie zatrzymywał się, doń spojrzawszy za siebie, nie widział nikogo, kto mógłby mu w tym przeszkodzić; acz cisza nierówna była. Jakoby spać w leżu, a wicher oddalonych dolin niósł się aż do futer i do świecy, co zapalona była przed zachodem słońca. Nagle ta świeca miała zgasnąć, pozostawić samca w wiekuistej ciemności i tyle z komfortu życia było, bowiem został on sam. W gęstej i zimnej czerni zimy.
Kłapnięcie.
– Pokaż się! – Donośny, głęboki ryk ogołocił drzewa z ptaków. Furkot ich skrzydeł zmącił niebo, oko skoczyło ku chmurom i tyle było z hałasu. Gardło stało się chropowate; nie krzyczał on, bogobojny w cieniu. Kaszlnął głucho, strzelając ogonem. Łapa z Okiem Kammanora uniosła się leniwie. Pysk, łzawy czarnym oznakowaniem, z trzecim okiem bez dna, skalał się gniewem, jaki to odbierał kulturę: – Gdziekolwiek jesteś, jeśli nie smok, wybaczam ci; jeśli zaś mój brat lub siostra, potępiam cię w imię moich przodków, boś naruszył ziemię kammanorowską! Pokaż się, do licha! I stań w swej obronie!
Dym uciekł z nozdrzy.
Cisza.
: 13 sty 2021, 14:21
autor: Czas Końca
Czy perspektywa nauk z ojcem jej się podobała? Trudno rzec. Na początku Kage nie była do niego zbyt pozytywnie nastawiona i w ogóle nie wiedziała, jak zachowywać się w stosunku do smoka spoza Plagi, ale od czasu ich pierwszego spotkania trochę już podrosła, zrozumiała więcej rzeczy. Matka i wuj w jakimś stopniu ufali ojcu i nie traktowali go z taką rezerwą, jak sobie to wyobrażała. O sytuację z Raktą też już nie żywiła urazy, chociaż na początku mocno ją to dotknęło. Dopóki jednak ojciec nie traktował jej z tego powodu gorzej, to nie mogła mu mieć niczego za złe, co też zrozumiała dopiero niedawno.
Z mieszanymi uczuciami, ale i dosyć neutralną miną przybyła na umówione miejsce jako pierwsza, oglądając się na rodzeństwo oraz wypatrując ojca, do którego w ogóle nie była podobna. To Ratka się w niego wdała, ale ona wciąż spała i trudno powiedzieć, czy coś z niej jeszcze będzie.
: 13 sty 2021, 15:11
autor: Spojrzenie Widma
Vicjra nie była zachwycona perspektywą nauki z ojcem. Nadal miała mu za złe, że przez niego jej siostrzyczka poczuła się gorzej i księżyce, jakie minęły od tamtego czasu nic w tej kwestii nie zmieniły. Do tego dochodził fakt, że nie był z Plagi, więc nie zamierzała mu ufać. Nie wiedziała, czego zamierza ją nauczyć, ale była pewna, że jej matka lepiej by sobie z tym poradziła. Albo jakikolwiek inny Plagijczyk.
Mimo wszystko przyszła, bo wiedziała, że Kage też tu będzie, a chciała być w pobliżu, żeby wspierać siostrę, gdyby Aqen znowu próbował ją porównywać do swojej matki. Zjawiła się wkrótce po białołuskiej i stanęła obok czworookiej, kiwając jej na powitanie łbem. Potem sama zaczęła się rozglądać za ich szacownym nauczycielem.
: 13 sty 2021, 19:58
autor: Bandycka Groźba
Bandycka wyleciała niedługo po córkach, sama będąc ciekawa co będzie się działo i czego dokładnie Aqen będzie uczyć jej pociechy. W zależności od tego jak interesująca ta nauka będzie to kto wie, może i się nawet przyłączy? Na razie jednak zamierzała leżeć sobie na boku niczym królowa pszczół i ładnie wyglądać. Wylądowała niedaleko córek i klapnęła sobie w śnieg.
– Zobaczymy co tam tatuś ma dla was przygotowane. Jeszcze nigdy nie widziałam go uczącego czegokolwiek. – powiedziała pogodnie, strosząc czerwoną grzywę. – Słuchajcie go uważnie, bo potem na arenie będzie sprawdzian, a tam nie ma już przelewek, tak leje się krew, a uzdrowiciele tracą zioła na leczenie nieuważnych – ostrzegła.
: 14 sty 2021, 0:10
autor: Trzask Płomieni
Mekhan był już nieco większy, a mieszkająca z nim Sztorm mogła mieć na niego oko gdy ten potrzebował wziąć ze sobą kompana. Aqen piekielnie nie lubił się z kotołakiem rozstawać, czuł się jak kaleka. Umówił się jednak na tę naukę, choć nie rozumiał dlaczego. Nigdy nie walczył o sprawę z góry przegraną, ani się nikomu nie narzucał – to była strata czasu dla obu stron. Jednak dla Mimir był w stanie zrobić wiele, toteż nie potrafił w tej kwestii jej odmówić. Nie był jednak pewien czy w swoich dzieciach w ogóle widział dzieci, a nie przypadkowe pisklęta z sojuszniczego stada. Dalej miał nieodparte wrażenie, że same się tego nawyku nie wyuczyły. A nikt poza Mimir i Khardahem go w Pladze nie znał. Może poza Ha'arą, ale z nią tak długo się nie wiedzieli... pewnie zapomniała o jego istnieniu.
– Witajcie – przywitał się, wychodząc spomiędzy kurtyny wiszących gałęzi tutejszych drzew. Musiał tu być już wcześniej, albo zwyczajnie przyszedł piechotą.
Ostatnie wydarzenia nieco oziębiły jego stosunek do... chyba wszystkiego. Pojawienie się Narrasha było jedyną pozytywną rzeczą w ostatnich księżycach, a działo się całkiem sporo. Był ciekaw jak rozwinie się ten sojusz z rasą inną niż smocza. Chociaż w ten sposób mógł zapełnić sobie zatroskany umysł.
Zauważył, że obie córki wyrosły, ale jakoś nie widział sensu tego komentować. Jedna z drugą znalazłyby dowolny powód aby na niego nasyczeć lub wręcz napluć. Zmęczony przywódca podszedł bliżej i prawdopodobnie po raz pierwszy odkąd się znali nie przywitał się czule z Mimir. Tu też musiała być, bo tak bardzo mu nie ufała z jego własnymi dziećmi? Heh, może nie jego, tak po prawdzie...
– Najpierw trochę teorii, nim przejdziemy do ćwiczeń, ale postaram się was nie zanudzić – zaczął takim samym głosem co zawsze, pozornie beznamiętnym. – Walka fizyczna dzieli się na dwa rodzaje, które różnią się od siebie głównie stylem walki. Mamy siłaczy, czyli smoki takie jak ja, wasza matka czy stryj, a mamy też wojowników polegających na swojej zwinności i precyzji. Często w taki sam sposób walczą łowcy, bo i oni muszą być dość zwinni w swoim fachu. Nierzadko widuje się przypadki w których zręczni wojacy zostają łowcami, lub w drugą stronę, choć nie jest to regułą. – Od razu na myśl przyszła mu Orkan, ale nie powiedział tego bo nie widział w tym najmniejszego celu. – Z tą wiedzą powinnyście się już mniej więcej domyślać na czym polega praktyczna różnica w tych stylach. Kage, podaj mi więc kilka przykładów siłowych ciosów, zaś ty, Vicjra, tych bardziej precyzyjnych. Wszystko co wam przychodzi do głowy, albo co może udało wam się kiedyś zaobserwować u innych. Postarajcie się przy tym od razu wyjaśnić dlaczego tak uważacie. – Nie usiadł, tylko stał, bo i tak zaraz będą się musieli trochę poruszać.
Kotołak, skryty w rudej grzywie na kłębie swojego smoka, obserwował Bandycką. Ba, wręcz ją nienawistnie świdrował spojrzeniem. Jakby spojrzenie zabijało, plagijka pewnie już nie tylko by leżała trupem, ale się też rozpuściła. Nie znosił fioletowołuskiej. Aqen ignorował to przez więź, Forkor mało kogo lubił, to raczej normalne. Nie naruszał też jego sfery mentalnej, więc nie miał pojęcia, że obwiniał Mimir o nastrój swojego towarzysza. A w obecnym ustawieniu się zebranych, tylko sama Bandycka mogła zauważyć te zielone, kipiące od złości ślepia.
: 14 sty 2021, 1:54
autor: Czas Końca
Podzielała zdanie siostry. Podzielała je z całego serca, lecz nie sprzeciwiła się pomysłowi matki tylko i wyłącznie z szacunku do niej. W myślach przekonywała samą siebie, że pozna styl walki ojca i jego umiejętności, czy przynajmniej ich ułamek, co w razie czego pomoże jej go rozłożyć na łopatki. Chętnie podzieliłaby się tym przemyśleniem z Vic, lecz wciąż nie wiedziała, jak kontrolować maddarę i przemawiać telepatycznie. Już kilka razy sklęła za to świat. Spotkania rodzinne byłyby sto razy zabawniejsze, gdyby mogła prowadzić dwie różne rozmowy na różne sposoby.
– Dobrze – powiedziała cicho do Mimir. Zależało jej już tylko na umiejętności walki, niczym innym. Przywitała Aqena w sposób równie obojętny, co jego ton głosu. Samiec się poddał i nie starał się o ocieplenie ich stosunków. Nie pragnął tego, nie tak naprawdę. Miał już własną rodzinę. A Kage nie potrzebowała kogoś takiego w swoim życiu i ani myślała biegać wokół przywódcy Ognia niczym szczeniaczek próbujący przekonać leniwego właściciela do rzucenia jej piłeczki.
– Łamanie kośśści. Wyrywanie częśśści ciała sssswojego przeciwnika. Taranowanie go... na to mówi sssię chyba szarża. Rozerwanie wroga na ssstrzępy za pomocą pazurów – powiedziała głosem wyprutym z wszelkich emocji, niemal mechanicznym, choć jej oczy na moment umknęły ku Vic.
: 14 sty 2021, 16:07
autor: Spojrzenie Widma
Vicjra odwróciła łeb, słuchając matki i ze względu na jej rady postanowiła przyłożyć się do tej lekcji, tak, jakby udzielał jej ktoś z Plagi. Nie chciała, żeby mama była nią kiedyś rozczarowana, bo jej córka nie poradziła sobie dość dobrze na Arenie Viliara.
Zmierzyła Aqena wzrokiem, gdy ten wyłonił się spomiędzy drzew i mrugnęła powoli, jeden raz, co w jej przypadku można było interpretować jako kiwnięcie łbem. Dopóki futrzasty nie zrobi czegoś, co urazi Kage, jej matkę, albo ją samą i nie będzie próbował jej dotykać, Vicjra była gotowa zachowywać się wobec niego w miarę neutralnie. Nie widziała sensu w bezcelowym syczeniu i demonstrowaniu swojej niechęci, to nie było w jej stylu.
Słuchała uważnie, tego co mówił i na chwilę spojrzała na Kage. Wiedziała, że gdyby tej lekcji udzielała im matka albo jakiś inny smok z Plagi, jej siostra byłaby podekscytowana i zachwycona. A teraz przez Aqena jedna z najważniejszych lekcji w życiu białołuskiej trwała, a ta była przygaszona. Vicjra miała ochotę go za to wrzucić do wody.
Nie mogła się teraz jednak rozpraszać, powinna podać przykłady ataków wymagających precyzji. A ponieważ nie miała jeszcze okazji oglądać żadnej prawdziwej walki, musiała polegać na wyobraźni.
– Podcięcie gardła, bo od tego można wykrwawić, albo umiera się od razu. Przecięcie ścięgien, bo to utrudnia poruszanie się. Oślepienie, bo trudniej się walczy, jak się nic nie widzi. Uszkodzenie skrzydeł, bo zmusza do walki na ziemi i czyni lepszym celem. Kopnięcie w brzuch, bo można na chwilę pozbawić wroga tchu, albo go mocno poranić pazurami – odpowiedziała spokojnie, z beznamiętnym wyrazem pyska, jakby mówiła o pogodzie. Musiała przyznać, że myśl o wypróbowaniu tych wszystkich ataków na Arenie brzmiała kusząco. W ogóle, im czarnołuska więcej słyszała o tym miejscu, tym większą ochotę miała ochotę tam powalczyć. Czyżby przejęła trochę bojowego ducha od Kage.
Zauważyła zerknięcie siostry i przekrzywiła pytająco łeb, w niemym "o co chodzi?".
: 14 sty 2021, 18:07
autor: Trzask Płomieni
Zawsze był niezbyt wylewny, a po poznaniu Mimir nieco uległo to zmianie. Nie trwało to zbyt długo – w końcu jak mógł być nadal uśmiechnięty i otwarty, gdy na sam jego pierwszy widok latorośl potraktowała go jak intruza? Nawet teraz nic się nie zmieniło, a przecież obie podrosły, wyrobiłyby już sobie jakąś dojrzalszą perspektywę. Były wobec niego neutralne lub lekko wrogie, więc i on zamierzał je traktować w ten sposób. Bardziej jak ożywiony konstrukt z maddary, niż żywa istota. Tak też się czuł – wykorzystany przez plagijkę.
– Szarża, tak. Co ciekawe, można jej używać zarówno do ataków, jak i obron, ale o tym za chwilę. Reszta to bardzo dobre sugestie – powiedział do adeptki, a później obrócił pysk ku Vic. – I tak, i nie. – Skwitował. – Gardło można poderżnąć na wiele sposobów. Na przykład – przerwał, aby wbić łapsko w śnieg, aż puch się nieco rozbryznął, a potem wyciągnął z niego kawałki przymrożonej ziemi zalegającej mu w szponach. – Można je po prostu wyrwać, razem z tchawicą – strząsnął niedbale piach z palców. – Albo subtelnie podciąć, nie wkładając w zamach łapą dużo siły, starczy zahaczyć szponami pod skórą w odpowiedni sposób. – Nieco bardziej z boku gdzie śnieg był czystszy i płaski, Aqen rozcapierzonymi palcami lekko przesunąl po nim. Wsunął szpony płyciutko, a potem niezbyt mocno szarpnął. Ślad był rozległy, puch się rozgryzł jeszcze bardziej niż przy pierwszym ciosie. Wyprostował się po tym. – Podobnie z oślepieniem. Zaś kopnięcie już wymaga siły, ale sprytnie myślisz z tym utrudnianiem przeciwnikowi ruchów. To dotyczy się każdego stylu walki. Zwłaszcza przeciwko zręcznym smokom jest to ciekawa strategia. W końcu nie odskoczą w ramach uniku, gdy złamiesz im obie łapy. – Pokiwał głową, nawet wydobywając z siebie cichy pomruk. Wymuszony, ale one nie musiały o tym wiedzieć. – Zasada jest prosta: zręczny smok zaatakuje w taki sposób, by sam ruch nadał mu pędu. Stąd skoczność i zwinność, a na takowych czasem się mówi "tancerze". Tak czy owak, nawet płytkie zatopienie szponów w czyjejś skórze może być niebezpieczne, jeżeli tylko dobrze się zaczepisz pod nią pazurami i w odpowiedni sposób przeciągniesz, poszerzając ranę. – Tłumaczył. – Na przykład brzuch. Po co ktoś zwinny ma próbować go kopać, używając do tego siły której nie posiada za dużo, skoro może go subtelnymi ruchami rozciąć tak, że to co w środku rywala wypłynie na zewnątrz? – poruszył pyskiem gdy padający śnieg zalegał mu na nosie.
Coś innego mu zalegało, a był to ciężar kotołaka. Mokre futro źle znosiło bagaż, zwłaszcza gdy sam bagaż był mokry. Forkor jak na komendę zszedł z ciepłego "legowiska", lądując z gracją na ziemi. Był co prawda tkaczem maddary, ale wystarczy za pokazówkę. Przynajmniej za moment.
– Jeszcze jedna rzecz. Miejsca witalne. Być może obiło się wam to o uszy. To takie elementy na ciele, które są szczególnie podatne na zranienia. U smoków jest ich kilka, nawet wymieniłyście trzy z nich. Najoczywistszym są oczy czy gardło. Nic ich nie zasłania. Podobnie jest z pachwinami, o tutaj – wyciągnął do tyłu lewą tylną łapę, prezentując specyficznie wyglądający kawałek mięśnia skrywany pod cienką warstwą skóry. Nawet tutaj futro wojownika nie było zbyt gęste. – Pachwiny. Łapy łączą się z tułowiem i jakoś muszą się poruszać, a opancerzenie tego miejsca łuskami by utrudniało nawet chodzenie. Brzuch i podbrzusze, jak Vicjra zauważyła, są równie łatwym celem... o ile przeciwnik je odsłoni. Czasem wpierw go trzeba wywrócić. Najmniej oczywistym dla młodych smoków jest... głowa. – Zatrzymał się na moment i przestąpił z łapy na łapę. – Nie chodzi o nos czy nozdrza, bo może są mocno ukrwione i cios w to miejsce powoduje tyle krwi, że wydawać by się mogło, że to zabija na miejscu, ale bardziej o okolicę czaszki. – Pokazał szponem na łeb Forkora, zaznaczając nim w powietrzu okolice uszu, potylicę, czoło czy skronie. – Nie mówię wam tego tylko dlatego, byście wiedziały w co celować, gdy chcecie zabić przeciwnika lub zagrażającego wam drapieżnika.
Znowu się uciszył, musiał przełknąć suchotę w gardle i zwilżyć je śliną. Futro samca powiewało na wietrze, dopiero teraz szło zauważyć jak mocno był zarośnięty na zimę. Sam zaczął się tym nieco irytować, ale nie na tyle by było to zauważalne.
– Pamiętacie rozmowę o wojnie, prawda? – musiał wrócić do tego okropnego spotkania sprzed paru księżyców. Zdołał już się pogodzić z utratą potomstwa, więc nie o tym miał mówić. – Częściowo to miałem na myśli. Podobnie działa walka treningowa na arenie. Jeżeli chciałybyście się zmierzyć ze sobą lub waszą matką, albo kimkolwiek innym z Plagi, to nie musicie się obawiać że niechcący zrobicie mu krzywdę w ferworze walki. Dobry wojownik potrafi celować tak, by nie zabić i nie okaleczyć, jednocześnie zadając obrażenia, które uzdrowiciel i tak wyleczy. Zdobywanie ran jest dość istotne, bo przyzwyczajone do bólu nauczycie się dłużej go znosić... przynajmniej w teorii. – Zerknął na niecierpliwiącego się kotołaka. – Tak czy inaczej, nawet na arenie często przyjdzie wam usłyszeć o warunkach pojedynków. Zazwyczaj są takie same: "nie zabijmy się i nie celujmy w miejsca witalne". Rzecz jasna to tylko umowna sprawa, a smokom zdarza się łamać dane słowo. Gdy do tego dochodzi, zazwyczaj zapamiętacie to na dłużej – sięgał łapą do swojego pyska gdy się schylił, zaznaczając bliznę na mordzie. – Sam gdy byłem młodszy się o tym przekonałem. Wygrałem tamtą walkę, ale pokładając zaufanie w słowie przeciwnika przyszło mi zapłacić. Przynajmniej waszej matce podobają się blizny. – Uśmiechnął się niemrawo. – Jest jeszcze jedna rzecz, która was może zaskoczyć podczas walki, ale to zaprezentuję podczas ćwiczeń. – Już teraz był ciekaw jak obficie zostanie opluty gdy pokaże im to w momencie w którym najmniej będą się spodziewały. Cóż, trudno. Chciał by chociaż w walce były skuteczne, jego kochać nie musiały. Nauczy się kochać za kilkoro.
– Została ostatnia rzecz. Zianie. To coś, co robią tylko silne smoki, bo wzięcie wdechu wymaga sporo siły w płucach i gardle. Łatwo rozpoznać taki atak po ruchach ciała smoka, co same zaraz zobaczycie – zapewnił i ustawił się do nich bardziej na skos. – Pewnie wyczułyście już, że macie w okolicy podgardla takie dziwne guzki. Mówimy na to gruczoły. Pracując odpowiednimi mięśniami we wnętrzu pyska możecie je pobudzić do pracy. Po rozwarciu szczęk to, co z nich wycieka łączy się z powietrzem i zazwyczaj podpala, gdy smok zieje ogniem. Taki rodzaj ziania jest najczęstszy. Mamy jeszcze nieco rzadziej spotykany lód, który zamiast palić żywcem zamraża, oraz najrzadszy: kwas. Nim się bardziej pluje, niż zieje, ale zasada działania jest taka sama. – Jednocześnie był ciekaw która córka czym będzie dysponowała. – Obserwujcie, a później zróbcie to samo. Pamiętajcie by ziać przed siebie, ale nie blisko łap bo sobie jeszcze zrobicie krzywdę. I z dala ode mnie, kota, czy waszej mamy. Może być na śnieg. – Zasugerował.
I jak powiedział tak zrobił. Rozstawił nieco łapy by mieć lepszą pozycję i wziął głęboki wdech. Pierś mu napęczniała, a policzki nieco się nadęły. Nacisnął mięśniami na gruczoły, z których zaczął wyciekać łatwopalny gaz. Nie zebrał go zbyt dużo, bo nie chciał spowodować pożaru (o ile w zimie to było w ogóle możliwe przy takiej wilgoci), więc prędko rozwarł szczęki, celując w jakiś głaz pod jedną z wierzb. Strumień gorącego ognia uderzał w kamień, a śnieg na nim niemalże natychmiastowo wyparował. Biel dookoła kamienia zmieniła się w czerń, małe pogorzelisko. Sam kamień stracił barwę szarości i powstało w nim sczerniałe wgłębienie. Chyba starczy. Zamknął pysk i mlasnął z niesmakiem.
Obrócił łeb w kierunku córek i przekrzywił go do lewej. Był ciekaw jak one sobie poradzą.
: 18 sty 2021, 23:01
autor: Czas Końca
Nic się nie zmieniło, ponieważ Aqen nie dał im żadnego powodu do zmiany nastawienia. Wycofał się i poddał jeszcze zanim na dobre zaczął walczyć o swe córki, a ostatecznie postanowił traktować je w taki sam sposób, jak one jego. Samiec, chociaż dorosły, zdawał się mieć zerowe podejście do dzieci, a dwa owoce tegoż wyboru właśnie stały przed nim.
Kage skupiła się jednak bardziej na naukach niż roztrząsaniu swej napiętej bądź praktycznie zerowej relacji z ojcem. Widziała w nim nauczyciela, a mając matkę u boku ufała, iż tygrysi smok niczego nie zatai, niczego nie pominie i powie im wystarczająco wiele, by mogły sobie poradzić. Od dawna czekała na te nauki, od kiedy tylko zdecydowała, że zostanie wojowniczką i powinna tryskać entuzjazmem. Ale nie tryskała. Jak dotąd jedyną osobą, która zobaczyła jej dziecinną, beztroską stronę, był Khardah i matka z Vicrją jeśli miały szczęście.
– Czyli zręczne sssmoki warto atakować w łapy, żeby je już nie mogły "tańczyć". Co z czarodziejami i tymi korzysssstającymi z sssiły, issstnieje na nie jakiśśś dobry ssspossób? – Kage przechyliła głowę w lewo, co było u niej oznaką lekkiego zainteresowania. Być może uprzedzała fakty i Aqen zaraz by do tego doszedł, aż cierpliwość nigdy nie była silną stroną bladołuskiej. Resztę wiedzy wchłaniała niczym gąbka. – Te miejsssca witalne dotyczą wyłącznie sssmoków, czy wszyssstkich innych ssstworzeń również? – drugie pytanie padło z jej strony. Prawdopodobnie było banalne i powinna znać nań odpowiedź, acz wolała się upewnić. Słyszała od matki o różnych drapieżnikach czy dziwnych istotach i mogło się okazać, iż taka hydra, żywiołak czy cokolwiek innego ma wrażliwy na przykład bok lub pierś.
Usłyszawszy o możliwości złamania warunków nastroszyła kolczaste łuski na grzbiecie, a jej ogon łupnął o ziemię. Matka ostrzegała o kłamcach i wiarołomcach z innych stad, a Aqen zdawał się mieć z takimi do czynienia. Musiała być ostrożna, a jednocześnie gotowa. W jej karierze też mogą pojawić się takie przypadki, choć jeśli będzie to ktoś spoza sojuszu Kage po prostu ukręci takiemu delikwentowi łeb. Problem pojawi się jeśli będzie to jakiś głupi Plagijczyk bądź nieostrożny Ognisty.
Z zainteresowaniem przypatrywała się ojcu, który zaczął ziać i wyznaczył im inne zadanie. Och, w ich rodzinie chyba każdy miał inny rodzaj "amunicji". Ona sama spluwała kwasem, o czym zdołała się już przekonać, gdy miała pojedynki ze zbuntowanymi skałami uprzykrzającymi jej początki latania. W milczeniu odsunęła się o kilka kroków od innych i otworzyła paszczę, pobudzając swoje gruczoły do pracy za pomocą odpowiednich do tego mięśni. Celowała w ten sam głaz, co Aqen. Kage nie potrafiła ziać, zamiast tego spluwała niczym żmija. Wycelowała dokładnie, otworzyła pysk jeszcze odrobinkę szerzej i splunęła żrącą substancją w już i tak zmaltretowany kamień,
– W ten sssspossób? – upewniła się gdy kłapnęła mordą, czując jednocześnie kwaśny posmak.
: 19 sty 2021, 17:02
autor: Spojrzenie Widma
Różne ciosy, jakie pokazywał im ojciec z pewnością były ciekawe i Vicjra z niejakim zainteresowaniem przyglądała się kolejnym demonstracjom. Miejsca witalne też brzmiały interesująco, choć białookiej nie podobało się zbytnio, że sama posiada takie wyraźne słabości... i zapewne każdy smok, który uczył się walki, tak jak ona teraz, będzie o nich wiedział.
Znowu wrócił temat Areny Viliara. Czarnołuska zapamiętała i wzięła sobie do serca słowa, aby nie ufać obietnicom obcych smoków i postanowiła, że kiedy już pójdzie tam walczyć, będzie przygotowana na wszystko. Nie da się zaskoczyć i zabić jakiemuś oszustowi.
Poruszyła niespokojnie ogonem, gdy przeszli do tematu ziania. Ona sama jeszcze tego nigdy nie robiła i jak zawsze słowne tłumaczenie wydało jej się bardzo skomplikowane. Wolałaby, żeby smoki po prostu pokazywały, jak coś zrobić, a nie o tym mówiły, rozumiała jednak, że w przypadku ziania mogłoby być to problematyczne. Jeśli dobrze zrozumiała ojca, gdy tylko otwierał szczęki po pobudzeniu gruczołów dochodziło do zapłonu. W tej sytuacji ciężko byłoby mu coś im pokazać, nie robiąc nikomu krzywdy.
Otworzyła szerzej oczy, przyglądając się szerokiemu strumieniowi ognia dobywającego się z paszczy Aqena oraz wypalonemu śladowi na kamieniu. To naprawdę robiło wrażenie, nawet Vicjra musiała to przyznać. Zerknęła na Kage, ciekawa, jak ta sobie poradzi.
Naśladując matkę, zamruczała z ukontentowaniem, gdy siostra splunęła kwasem, po czym odetchnęła głęboko. Pora na nią.
Na początek przejechała białym językiem po podniebieniu, w ramach wstępu. Następnie zabrała się do zadania na poważnie, starając się pobudzić mięśnie w paszczy do pracy. Nie było to łatwe, bo o ile z istnienia gruczołów zdawała sobie sprawę, tak mięśni dotychczas nie wyczuwała i nie wiedziała, jak je w ogóle znaleźć. Wykonała kilka dziwnych ruchów paszczą, kilka razy kłapiąc zębami, oraz poruszając dolną szczęką na boki. Jeszcze raz pomacała językiem podniebienie.
W pewnym momencie coś poczuła. To było tak, jakby nagle nauczyła się "puszczać oczko". Mięśnie, które zawsze posiadała, wreszcie zaczęły działać, jak sobie tego życzyła. Spróbowała nimi poruszyć. Nie udało się od razu, ale się nie poddawała i w końcu odniosła sukces. Zaczęła pobudzać gruczoły do pracy i po chwili poczuła coś... trudnego do zidentyfikowania wewnątrz pyska. Jakby jakiś nieznany posmak. Czyżby ten gaz, o którym mówił ojciec? Czas się przekonać.
Odsunęła się szybko i otworzyła szczęki, starając się celować w głaz, w który tak ładnie trafiła Kage. Z paszczy Vicjry wystrzelił strumień ognia, trafiając w kamień i śnieg dookoła. Nie był zbyt potężny, albo gorący, zdecydowanie daleko mu było do ojcowskiego. Ale czarnołuska i tak poczuła się z siebie niesamowicie dumna.
Po chwili z niechęcią zamknęła paszczę, ucinając płomienie i spojrzała na Kage, sprawdzając jej reakcję. Jej wargi same wykrzywiły się w uśmiech ekscytacji, tak rzadko widoczny nawet dla jej najbliższej rodziny.
: 19 sty 2021, 22:26
autor: Trzask Płomieni
Kiedy Kage zadała mu to pytanie, zatrzymał się w pół kroku i nadął policzki w zastanowieniu.
– Czarodzieje są... specyficzni – zaczął, nie bardzo wiedząc jak to ubrać w słowa. – Podczas gdy ty jako wojownik musisz się ruszać, oni mogą całą walkę przesiedzieć w miejscu. Wszystko rozgrywa się u nich tutaj – uniósł łapę i przyłożył palec do skroni córki, nie dotykając jej jednak bezpośrednio. – Ale to wymaga skupienia i bardzo szybkiej reakcji. Dlatego też najlepszą obroną przeciwko nim jest zwyczajna dekoncentracja. Przewrócenie ich, szturchnięcia. W przypadku tancerzy to pozostaje im tylko unikać magicznych ataków, podejrzewam. – Nigdy się nad tym aż tak bardzo nie rozwodził, bo sam polegał głownie na swoich mięśniach. – W teorii na każdego smoka działa wycieńczenie, czy to mięśniak, czy to magik. Każdy ma limit tego ile ran zniesie podczas walki. Czasem jest on większy, czasem mniejszy, to zmienna wartość. Jednego razu ustoi się z połamanymi dwiema łapami, skrzydłami i wybitą szczęką, a innego rozłoży was kilka rozcięć na barkach. – Opowiadał, próbując wyłapać czy to je nuży. – ... ale nie należy się na to irytować lub mieć sobie za złe. To naturalne. Lubię porównywać walki do wiecznej nauki. Za każdym razem uczymy się na nowo tego co nasz przeciwnik znosi lepiej lub gorzej. Które miejsca są bardziej podatne na uderzenia. Walka to nie tylko wygrywanie i przegrywanie, to także sprawdzanie swoich granic i próba wydłużenia ich. Wojownik szlifuje swoje umiejętności całe życie. Niepielęgnowane zdolności zanikają po czasie. Porażki przekuwajcie w doświadczenia na przyszłość, nigdy nie pozwólcie aby was zatrzymywały przed przekraczaniem swoich dotychczasowych limitów. Kondycja i wytrzymałość odpowiadająca za odporność na ból jest równie ważna co wyprowadzanie skutecznych ataków lub obron. – Nie mieli może najlepszych relacji, ale Aqen zdecydowanie chciał przygotować swoją latorośl do dorosłego życia. Widział z obserwacji innych jak trudno było znosić pasmo przegranych serii na arenie. Sam nie przegrywał zbyt często, ale też odkąd przejął obowiązki przywódcy nie czuł potrzeby walczyć z innymi. Powinien to pewnie zmienić. Może odnowić kilka starych znajomości, które rozpoczęły się pojedynkami?
Jeszcze miał jedno pytanie na które powinien odpowiedzieć.
– Tak. Chociaż znajdziecie parę wyjątków, na przykład cienie. Nie wiem czy ktoś w Pladze ma takowego kompana. To taka chmura dymu z widocznymi tylko oczami. Na cienie działa jedynie magia oraz... smoczy ogień. – Uśmiechnął się kątem pyska. – Ale jako, że nie mają materialnego ciała, nie da się określić czy posiadają punkty witalne. Nie widziałem by atakowanie, ee, końca dymu dawało lepsze wyniki niż atakowanie jego oczu. – Tłumaczył.
Później przyszła pora na pierwsze ćwiczenie. Kage poradziła sobie dobrze, ale Aqen zauważył kiedyś że plucie kwasem nie wymaga aż takiego wysiłku co zwykłe zianie. To drugie potrzebowało stałego wypychania strumienia z pyska. Kwas? Plujesz i leci, to by było na tyle.
– Dokładnie. Świetnie – pochwalił ją. – Wygląda na to, że wdałaś się w mamę. – Napomknął jako ciekawostkę, bo nie widział ze swojej rodziny nikogo innego kto by pluł żrącą substancją.
Vicjra potrzebowała trochę więcej czasu i już wtedy wiedział, że ujrzy albo strumień lodu albo gorejące inferno. I trafiło na to drugie. Początkowo córka badała swoje ciało, co było widać po minach jakie podświadomie stroiła grzebiąc językiem po wnętrzu paszczy. Cierpliwie czekał.
– O, proszę, a ty we mnie – powiedział nieco pogodniej, choć nie był pewien czy jego nastawienie cokolwiek zmieni. – Ładnie. Nie przejmuj się tylko jego wielkością, jako czarodziejka i tak nie będziesz raczej z tego za bardzo korzystać. Trzeba dużo siły w płucach by stworzyć taki strumień jaki widziałaś u mnie. Ale wiesz, ogień stworzony maddarą potrafi być równie mocno śmiercionośny, mniejszym wysiłkiem fizycznym. – Puścił jej oczko.
Skoro to mieli za sobą, mogli przejść do dalszej części treningu. Ustawił się naprzeciwko córek z lekko rozstawionymi na boki łapami. Skrzydła trzymał przy bokach, niezbyt ciasno, ale też nie na tyle luźno by mu wadziły. Opuścił lekko głowę, zasłaniając brodą gardło.
– Dobrze, zaatakujcie mnie. Jedna po drugiej. Wybierzcie taki styl walki jaki wam się spodobał z tego co omawialiśmy, choć możecie też bez problemu próbować podczas treningu kilku wersji. Przy okazji zwróćcie uwagę w jaki sposób będę się bronił, bo elementy defensywy omówimy później. – Oznajmił. – Wpierw pozycja, podobna jaką sam przyjąłem, prawdopodobnie w identyczny sposób uczyłyście się biegać. – Po tych słowach czekał na pierwszy atak.
: 22 sty 2021, 0:45
autor: Czas Końca
Całą walkę mogą przesiedzieć w miejscu? Co to za oszustwo i, hm, czary? Kage spięła mięśnie, gdy Aqen prawie jej dotknął. Była to jej automatyczna reakcja, chociaż potęgowana przez nieufność; samica odprężyła się jednak stosunkowo prędko, gdyż słowa ojca były bardziej interesujące od jego zachowania. Słuchając o wytrzymałości i o tym, że czasami niektórzy wytrzymają prawie każdy cios, a inni padną od byle zadrapania, doszła do wniosku, że ich organizmy działają dziwnie. Sama spaliłaby się ze wstydu gdyby przegrała walkę po byle ciosie. Na moment zacisnęła zęby. jak gdyby już sfrustrowana. Musiała przyłożyć się do nauki jak najlepiej i nauczyć się jak najwięcej, by później móc siać postrach na arenach.
Słuchała przywódcy Ognia i nie spuszczała z niego wzroku, zapamiętując coraz to nowsze informacje. Cień... nie, chyba żadnego nie widziała, acz nie przyznała ojcu racji. Nie powinna zbyt wiele mówić o Pladze, a każda informacja, nawet najbardziej błaha, mogła okazać się cenna i zgubna.
Kage, pomimo swoich własnych zastrzeżeń, powoli zaczęła się rozluźniać. Uśmiechy Aqena i jego pochwały zaczęły odnosić pierwsze malutkie skutki w postawie rogatej. W jej czerwonych ślepiach błysnęło zadowolenie, lecz było wyraźne tylko przez chwilę, gdyż smoczyca obróciła się w stronę siostry. Widok ognia w pewnym stopniu ją zaskoczył. Przez białe, puste oczy siostry spodziewała się raczej lodu pasującego do jej ślepi.
– Oja, nieźle. Dodaj do tego trochę maddary i zdmuchniesz każdego przeciwnika – skomplementowała Vicrję z uznaniem. – Ciekawe, czy T'narisss zieje lodem. Byłoby zabawnie, mamy już kwasss i ogień.
Gdy przeszli do dalszej części nauki Kage wpatrywała się w Aqena z większą ilością ciekawości, niż rezerwy czy chłodu. Młoda lubiła komplementy i była na nie łasa, podobało jej się również, iż ojciec nie zapomniał o Vic. Emocje zastąpił wyraz skupienia, gdyż nadeszła ta najważniejsza część treningu – praktyka. Rogata czuła silne parcie do bycia najlepszą, co nie było niczym nowym, acz w tej konkurencji czuła dodatkową presję. Pragnęła zostać wojowniczką i udowodnić, że się do tego nadaje. Obserwując Aqena spróbowała naśladować jest postawę: rozstawiła łapy, ułożyła skrzydła przy ciele w sposób wygodny i nie krępujący jej ruchów, a łeb nieco opuściła. Gardło... tak, musiała go bronić, to było jedno z wrażliwych miejsc na jej ciele, o których wspominał Ognisty. Kage rzuciła szybkie spojrzenie na ojca, Vic, matkę i znów na ojca, po czym bez pytania zaczęła jako pierwsza. Jej rogi były idealną bronią – skierowane do przodu, ostre i doskonałe do wbijania się w ciało przeciwnika. Smoczyca wyskoczyła w kierunku ojca, odpychając się od ziemi tylnymi nogami dla dodania sobie dodatkowego impetu, a przednie wyciągając przed siebie. Zaszarżowała na futrzastego z zamiarem nabicia go na swojego rogi; celowała w jego klatkę piersiową. Po trafieniu w cel zamierzała zadrzeć łeb do góry, by poczynić jak najwięcej szkód w ciele rywala, tak jak zrobiłaby to dobra wojowniczka. Biegła szybko, ale z pewnością siebie i swobodą. Uważała żeby nie potknąć się o jakieś przeszkody w postaci przypadkowych kamieni, większych gałęzi, a także na śliskie śnieżne podłoże, gdyż ponad wszystko nie chciała się przewrócić. Kroki stawiała równo i pewnie, skupiając się na swojej sile i pracy mięśni. Czy czuła jakieś wyrzuty sumienia próbując atakować Aqena? Nie bardzo. Wiedziała, że i tak nie zrobi mu niczego poważnego, wszak to tylko nauki, nie prawdziwa walka.