Miejsce, gdzie stosunki, niegdyś przyjacielskie, pełne miłości, zmieniły się diametralnie. Teraz jest to teren, gdzie bezbronny, młody smok może czuć się najmniej bezpiecznie.
....Ile to już minęło, nim moje łapy powróciły na te tereny? Leciałem wzdłuż granicy mgieł i słońca, by móc odpocząć jeszcze chwilę, nim spotkam się ze swym przeznaczeniem. Stary Mgieł nie będzie i tak zadowolony z powrotu. Wylądowałem pod samotnym drzewem w towarzystwie kompanki. Ta zmęczona położyła się w cieniu starego dębu. Ja zaś patrzyłem na księżyc, górujący w oddali. Obserwowałem tę iddylę, tak różną od tego co sam widziałem. Ostatni czas tylko walka i szukanie prawdy, którą ostatecznie znalazłem sporym kosztem... Wiosenny wiatr wkradał się w szczeliny grubej, skórzanej zbroi. Niby nadal nowa i śmierdziała resztkami garbiny, lecz widać po niej, że nie jedną walkę stoczyła. Cała była podniszczona przez ślady pazurów, zadrapań od broni białej czy przypaleń. Z wiatrem też mogła ciągnąc się won przypominającą samotnika niż stałego mieszkańca stada mgieł. Od dawna moja łapa tam nie stanęła
Kalectwa: +4 ST do akcji fizycznych i magicznych [ślepota]
Zaciekawiona nowym smokiem, poszła w jego stronę z plaży o czarnym piasku. Podziękowała w duchu za bystre oczy olbrzymiej pumy, która dotrzymywała jej kroku. Bez jej pomocy nie dostrzegła by mglaka. Zapach, który pozwolił jej rozpoznać przynależność smoka, poczuła dopiero, gdy była już w zasięgu jego wzroku. Nie było sensu się ukrywać. W końcu byli na terenach wspólnych.
– Cześć! Jestem Czarna Łuska, przyszła piastunka Słońca. – Nie widziała powodu, żeby od razu opowiadać mu całej historii o sobie. – A to jest Mara.
Gigantyczny kotowaty, któremu bliżej było rozmiarami do dużego konia, niż do normalnej pumy, obrzucił opierzonego smoka swoim czujnym spojrzeniem. Zasyczał, gdy smok się poruszył.
– Ach, umm, jest trochę nieufna wobec obcych. Wiele w życiu przeszła. – Wzrok magicznych białych tęczówek smoczycy spoczął na moment na Marze, w ramach reprymendy.
W sumie na swój sposób była do niej trochę podobna. Nie pod względem wyglądu, to wiadomo. Adeptka była mała i w żaden sposób nie dorównywała wzrostem swojej kompance. Bardziej pod względem przeżyć i mniejszego zaufania. Nie bez powodu smoczyca zawsze miała ze sobą torbę, w której trzymała pełen zestaw run i eliksirów.
...Spojrzałem w dół zbocza kierując wzrok za głosem. Ujrzałem czarną smoczycę z białą plamą na pysku, zaś obok niej puma. Lekko się zdziwiłem, ale niezbyt zaskoczyłem, tym co ujrzałem tutaj. Nie musiała mi się przedstawiać. Dobrze wiedziałem kim jest Owa nowo ujrzana dusza. Dobrze się trzyma jak na tak starą duszę.
– Bądź zdrów, Czarna Łusko, choć prywatnie uważam, że bardziej pasuje Ci Mir. – słyszałem syk pumy, który zignorowałem, lecz Thrud, ukryta w cieniu drzewa, głośno dała o sobie znać pełnym niezadowolenia tym dźwiękiem. – Jestem Pryzmatycznym Kolcem, lecz jak nazwiesz Yngwe to też będzie dobrze. Zaś tam ukryta, Thrud, hippogryfica. – mój głos był spokojny, wibrujący lekko. Dawno nieużywany. Ostatni czas po odejściu od matki i rodzeństwa, tam na północy, tylko lira była mi towarzyszem. Trochę to dziwne, do własnej siostry czułem taką nienawiść. One niczym dwie krople wody, a czuję tylko pustkę i żal do samego siebie za całą przeszłość, swoje słowa, czyny czy jestestwo.
– Co Cię tutaj sprowadza, Wędrowczyni? – wraz z moimi słowami, wiatr niósł woń nie tylko mgieł, która była ledwo wyczuwalna, ale resztkę garbiny, gojącej się rany i dominujący kwiat wiśni. Niczym cała domena, która mimowolnie mnie otacza.