Strona 4 z 31

: 01 lip 2014, 22:39
autor: Mania

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Smoczyca zamachała ogonkiem kiedy tylko tata ją pochwalił. To było najsilniejsza rzecz na świecie. Właśnie to uznanie ojca. Mania miała wręcz na tego punkcie jakąś obsesję. Chciała aby tata był z niej dumny. Być może dla tegl, że był jedyną osobą z którą utrzymywała tak ścisły kontakt i taką więź.
Mania skupiła się maksymalnie jak to miała w zwyczaju na treningach z ojcem.
Przytaknęła pewnie łbem.
Spojrzała delikatnmie w górę, przyjęła pozycję do skoku. Łapy mocno ugięła. Skrzydła początkowo przyciągnęła do siebie. Jej ogon był jej sterem.
W pewnym momencie spojrzała w górę i wyprostowała wszystkie kończyny. Podskoczyła do góry. W kulminacyjnym momencie rozłożyła skrzydła. Była w tych swoich ruchach nieco zbyt pewna. Zrobiła to zbyt szybko i z byt ostro. Przez co zachwiała się i musiała mocno machać ogonem aby utrzymać się jako tako w równowadze.
Przestraszyła się.
Spojrzała z niepokojem na tatę, tracąc swoją pewność siebie. A jak się przewróci ?
Pomimo swoich obaw spróbowała ponownie.
Przyjęła pozycję. Spojrzała w górę i wykorzysała siłę miesni do odbicia.
Tym razem zaczęła machać skrzydłami zaraz po mich rozłożeniu. Były to chaotyczne, próby. Biła skrzydłami o powietrze jakby walczyła o życie. W efekcie wcale nie zawisła w powietrzu a przeleciała z przerażoną miną nieco do przodu. Zapomniała także o poprawnym lądowaniu. Upadła z małej wysokości pod łapy swojego ojca.
– Przepraszam – wyjąkała.

: 02 lip 2014, 0:13
autor: Krzyk Honoru
-Nic ci nie jest?– zapytałem spanikowanym głosem pomagając jej wstać. –Nie masz za co przepraszać kochanie. – powiedziałem łagodnie. Obracałem Manię sprawdzając, czy nie doznała jakiś obrażeń. Na szczęście upadła z niewielkiej wysokości.
-Spróbujmy jeszcze raz.– uśmiechnąłem się pokrzepiająco.– Pamiętaj, że twoje ruchy muszą być pewne, nie możesz machać skrzydłami tak chaotycznie. ]A jeśli czujesz, że tracisz równowagę odzyskasz ją przez balansowanie ogonem.– dałem Mani jeszcze parę wskazówek.– Wykonaj jeszcze raz to samo zadanie. Pamiętaj, że musisz wykonywać mocne, pewne ruchy.
Poczekałem, aż wykona polecenie po czym wydałem kolejne. –Teraz przechyl się lekko do przodu. Zagarniaj skrzydłami powietrze pod siebie i za siebie. Tak, jakbyś się od niego odpychała. Dzięki temu będziesz przesuwać się do przodu. Pamiętaj jednak o koncentracji. Twoje ruchy muzą być przemyślane i pewne. Znów ogon stanowi równowagę, więc nie bój się go używać jeśli poczujesz, że ją tracisz. – uśmiechnąłem się zachęcająco do Manii. Stałem na ziemi w gotowości. Gdyby coś poszło nie tak, tym razem będę przygotowany i jakoś ją złapię.

: 03 sie 2014, 10:31
autor: Wojenny Kolec
Nerëzith po przyjęciu do ognistych powolnym i ciężkim krokiem zmierzał ku Bliźniaczym Skałom, ale nie bez powodu. Miała się tu niedługo zjawić cienista adeptka, która zgodziła się nauczyć go wszystkiego, czego zapomniał w wyniku depresji. Nie potrafił nic. Biegać, skakać, latać, atakować. Złapały go szpony ciemności i przerażenia.
Wzrokiem rubinowych ślepi badał otoczenie wokół siebie, by zatrzymać obraz w pamięci i w przyszłości móc ponownie tu trafić. Poznawał tereny, w końcu teraz są one jego nowym domem, aż do końca. Nie zamierzał ponownie szukać innej lokacji, chyba, że nie będzie się tutaj czuć dobrze.
W końcu znalazł się u Podnóża Skał. Ciężkie kroki dawały o sobie znać, gdyż czarne szpony uderzały o twardą ziemię. Usiadł, opierając się o jeden z kilku głazów i czekał. Ponownie zalała go fala gorzkich wspomnień, niczym ciemny całun, który za żadną cenę nie chciał go wypuścić ze swoich czeluści. Błagał, aby jego nauczycielka zjawiła się tu szybko, i by mogli przejść do nauki. By znowu stał się wojownikiem i mógł zapomnieć o przeszłości. Z każdym oddechem czarne kolce na jego ciele podnosiły się i opadały.

: 03 sie 2014, 10:41
autor: Zwiastująca Łuska
Smok nie musiał czekać długo. Już po kilku minutach na horyzoncie dało się zauważyć fioletowo łuską, smoczą sylwetkę. Cassandra delikatnie wylądowała na ziemi tuż przed smokiem i kiwnęła mu łbem.
~ Witaj, jestem Zwiastująca Łuska, jestem adeptką Cienia ~
powiedziała, uważnie przyglądając się przybyszowi. Czarny, kolczasty, większy od przeciętnego smoka. Bardzo przypominał Kheldara, samica mogłaby powiedzieć, że to on, gdyby nie inny kolor ślepi. Uśmiech miał szkarłatne, a Wojenny rubinowe, co rzucało się wyraźnie w oczy. Adeptka wciąż stała, gdyż mieli zająć się nauką praktyczną. To będzie męczący dzień, ale sama kiedyś taki przeżyła.

: 03 sie 2014, 10:59
autor: Wojenny Kolec
Smok dostrzegł na horyzoncie smoczą sylwetkę, a kiedy ta zrobiła się wyraźniejsza, miał pewność, że to Zwiastująca. Wstał a na jego pysku pojawił się delikatny uśmiech, który miał także w sobie inny przekaz, ale na razie to było nieistotne.
Kiwnął jej łbem i powiedział swoim niskim głosem – Wojenny Kolec, adept ognia. Dziękuję że zgodziłaś się mnie wszystkiego nauczyć. Chciałbym zacząć od biegu – powiedział, przechodząc od razu do rzeczy. Omiótł wzrokiem całą sylwetkę uroczej samicy, a następnie spojrzał jej prosto w jej śnieżnobiałe ślepia. Przez chwilę był jak zahipnotyzowany, ale otrząsnął się z tego. Patrzył na cienistą uważnie, czekając na pierwsze polecenie. Domyślał się, że nie ominie go przykra teoria, ale jakoś to przeżyje. Musi wszystko sobie przypomnieć i szybko odzyskać rangę, zanim będzie za późno. Znowu musi być wojownikiem, aby wszystko poszło po jego myśli. Aby znowu mógł wyruszyć na arenę. Zależało mu na tym. Dawno nie walczył, a to lubił najbardziej.
Obserwował uważnie każdy gest i ruch smoczycy stojącej przed nim, aby wszystko zarejestrować.

: 15 wrz 2014, 20:54
autor: Jaskiniowy Kolec
Dalej już dolecieć nie mógł. Rana go tak paliła, że nie mógł lecieć, ani biec.
Wylądował z jęknięciem u podnóża skał mając nadzieję, że to wystarczy... Wtedy też donośnie ryknął próbując przyzwać do siebie Słodycz Zbawienia. Ona mu pomoże... Elfy były za daleko a i koszty za leczenie nie były małe.
Poza tym Oko ufał Słodyczy. Na pewno poradzi sobie z jego dość paskudną raną... Albo przynajmniej doprowadzi do takiego stanu, gdzie będzie mógł dolecieć do elfów...
Zanim jednak Słodycz do niego doleciała, on położył się wygodnie na brzuchu, aby odciążyć mięśnie. Niepotrzebne napięcia sprawiał więcej bólu.
Leżał więc tak i czekał z przymkniętymi ślepiami starają się wytrzymać palący ból po locie.
Z rany wydobyło się do tej pory dość dużo krwi...

: 15 wrz 2014, 21:10
autor: Słodycz Zbawienia
Usłyszałam jego ryk, zdziwiona tym, że tak szybko chciał się ze mną spotkać. Ale w tym ryku było coś dziwnego. Przybyłam, oczywiście, bo miałam złe przeczucia. No i te się oczywiście potwierdziły, gdy tylko zakołowałam nad Okiem. Jego białe futro pokryte było zaschniętą krwią, a czerwień na bieli widoczna była z oddali. Wylądował nieopodal i podbiegłam do niego, zmartwiona. Poprawiłam swoją torbę i gdy do niego dotarłam, dyszałam cicho. – Na Erycala! Co ci się stało? – zapytałam, przykładając łapę do jego pyska i wysyłając w jego ciało magię, aby sprawdzić, co zostało uszkodzone wewnątrz, czy są jakieś krwotoki, obrzęki i tym podobne.

: 15 wrz 2014, 21:25
autor: Jaskiniowy Kolec
Powierzchowne rany... Bogowie mi jednak nie sprzyjali dziś no i dali do zrozumienia, że nie mam czego szukać w najbliższym czasie na arenie...
Starał się wypowiedzieć do pół żartem, ale brzmiało to wręcz jak wypluwanie słów, byleby coś powiedzieć. Było mu cholernie przykro z całej tej sytuacji. Przegrał z goblinem. Jak bogini mogła go tak zostawić? Czy i bóg uzdrowień zostawi go na pastwę losu, który zawsze był wobec niego okrutny?
Przynajmniej jednak była tu Słodycz. Dlatego też Oko robił dobrą minę do złej gry.
Byłbym wdzięczy, gdybyś się tymi ranami zajęła...
Dodał cicho nie chcąc nawet wstawać. Chłodny wiaterek ukoił jego grzbiet z pulsującego bólu. Jak powstanie to wszystko nawróci...
Oczywiście za dotknięciem go mogła zobaczyć co dokładnie się stało... i ocenić skalę uszkodzeń... Nie było co gadać, że powierzchowna rana...
//1x ciężka //

: 16 wrz 2014, 8:51
autor: Słodycz Zbawienia
Moje ślepia aż się rozszerzyły, gdy zobaczyłam jego ranę w pełnej krasie. Zabrałam łapę, tworząc przed sobą miseczki z wodą i przywołując zioła od Życia, gdyż jak Runa wspomniała, Złudzenie nie ma nic przeciwko, bym z nich korzystała. Zwłaszcza, gdy leczę jego smoki. – Powierzchowna rana? Módl się do Erycala, żebyś mógł latać wcześniej niż przed upływem czterech księżyców. – rzuciłam, przygotowując zioła. Najpierw uwarzyłam napar z lawendy i lekko go przestudziłam, po czym podałam samcowi. – Wypij, powoli. – poleciłam. Liczyłam na to, że lawenda wyciszy samca i zadziała przeciwzapalnie na tak rozległą ranę. Następnym ziołem była jemioła. Wrzuciłam kilka ususzonych liści do miseczki z wodą i zagotowałam, często mieszając. Gdy konsystencja była odpowiednia i mogłam podzielić napar, zrobiłam to. Na cztery części. Trzy z nich ostrożnie nałożyłam na rany, zaś czwartą znowu podałam Oku. – Wypij. Też powoli. – i ten napar nieco przestudziłam, aby samiec nie poparzył sobie dodatkowo gardzieli. Wzięłam następną miseczkę i wrzuciłam do niej dwie szyszki chmielu, po czym zagotowałam, warząc napar. Odrobinę przestudziłam i znowu podałam samcowi. – Do powolnego wypicia. Zaśniesz, dzięki czemu będę mogła swobodnie pracować. – rzuciłam i przeszłam dalej. Liście nawłoci zmiażdżyłam w łapach i ostrożnie nałożyłam na ranach, od samego łba po ogon. Bogowie, ależ się urządził. Jako ostatniego ziela użyłam tasznika. Sparzyłam jego korzenie i gdy się odrobinę przestudziły, nałożyłam na rany, żeby go nie poparzyć. Gdy wszystkie zioła zostały już podane, a Oko zaczął zasypiać, wzięłam się do pracy. Znowu przyłożyłam łapę do jego ciała, tym razem jednak do prawego barku i wysłałam wgłąb jego ciała magię. Zaczęłam od zamknięcia naczyń krwionośnych. Następnie usunęłam wszystko to, co było zbędne, w tym ciała obce i brud, a także to, co było uszkodzone i obumarłe. Dopiero, gdy cała rana była czysta, zajęłam się regeneracją naczyń krwionośnych. Wszystko miało na powrót swoje połączenia i każde z naczyń miało takie same właściwości jak wcześniej, wliczając w to grubość i elastyczność. Gdy to zrobiłam otworzyłam naczynia krwionośne, aby dłużej nie tamować przepływu krwi. Następnie odtworzyłam zerwane nerwy, odnawiając je tak, aby każdy nerw miał swoją parę, łączył się z innymi, aby zachowana została płynność przepływu informacji. Następnie przyszedł czas na regenerację ubytków w mięśniach i innych tkankach. Wszystko robiłam powoli i dokładnie, dbając o odpowiednie właściwości wszystkiego, co odbudowywałam. Przesuwałam się powoli do góry, aż doszłam do warstwy skóry. Upewniłam się, że wszystko co uszkodzone i to, co miało ubytki zostało wyleczone. Obrzęki zmniejszałam, pozbywając się ich. Na sam koniec zregenerowałam komórki skóry i przyspieszyłam wzrost futra. Jeszcze raz upewniłam się, że wszystko zrobione i zabrałam łapę, spoglądając na efekt.

Widząc, że rana się zagoiła odetchnęłam głęboko, z ulgą. Oko usnął po naparze z chmielu i nie zamierzałam go jeszcze budzić. Niech jego organizm ma okazję do odzyskania sił. Usiadłam obok niego. Tak, gdy śpi jest naprawdę słodki. Uśmiechnęłam się lekko, z pewną dozą melancholii i czuwałam.

: 18 wrz 2014, 9:36
autor: Jaskiniowy Kolec
Oczywiście wykonywał każde polecenie samicy. Ufał jej, a nawet jeśli by nie wyszło leczenie, i tak byłby wdzięczny za poświęcony czas. Nie tyle to sam obowiązek co też chęci. Słodycz pracowała z całym swoim sercem...
Kiedy zasnął, po prostu śnił, że jest tak jak on chciałby. Niemniej ten świat w snach jest tak nierealny, że szkoda nawet o tym wspominać...
...
Wybudził się dopiero po dłuższej chwili lekko rozchylając powieki. Żółte ślepia od razu wpatrzyły się w siedzącą Słodycz. Powoli poruszył nieco odrętwiałym ciałem i poczuł przyjemny chłód a nie palący ból.
Powoli podniósł łeb z uśmiechem.
Dziękuję. Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz...
Szepnął cicho i po chwili znów położył łeb. Jeszcze chwilę potrzebował, aby ogarnąć się po tych usypiających naparach. Nie było co się śpieszyć, prawda? W końcu znów mógł się spotkać ze Słodyczą. Teraz już w lepszej formie, niż nieco wcześniej.
Nie mówił nic, bo po co? Po prostu leżał, jakby na coś czekał. Coś oczywiście 'większego' niż pozbycie się efektów ziółek...

: 18 wrz 2014, 9:40
autor: Słodycz Zbawienia
Uśmiechnęłam się do niego lekko, ale ciepło, gdy uniósł powieki. – Nie próbuj jeszcze wstawać. Dostałeś kilka mocnych naparów. Chmiel jeszcze przez jakiś czas będzie krążył w twoim organizmie. Twoje ciało będzie nieco obce, dopóki całkowicie się nie wchłonie. Rana została wyleczona, ale jeszcze trochę będziesz czuł mrowienie i chłód na grzbiecie. Efekt miejscowego środka przeciwbólowego. – wyjaśniłam łagodnie, ostrożnie dotykając jego barku. Nie chciałam, by się zrywał, a jego ciało przez jakiś czas będzie odmawiało posłuszeństwa. No cóż, skutki wykorzystaniach silnych ziół, ale w takich sytuacjach nie ma co, trzeba brać to, co się ma najlepszego w arsenale.

: 18 wrz 2014, 9:50
autor: Jaskiniowy Kolec
A więc leżał, bo co miał zrobić. Samica kazała.
Zamknął więc znów ślepia i przysypiał. Czasami jedynie mocniej wciągnął powietrze nozdrzami, jakby chciał oznajmić, ze nie chce po prostu tak leżeć.
Kiedy jednak było trzeba, potrafił być cierpliwy.
Więc po kilku chwilach nawet przestał dawać takie oznaki wiercenia się. Leżał w spokoju skupiając się na jedynej rzeczy, którą mógł w tej chwili. Dotyk.
Ślepia miał zamknięte a w około jedynie świsnął czasami wiatr pozwalając jego sierści na swobodne ruchy. Czupryna na jego łbie rozpoczynała ruch, który kończył się dopiero na środku grzbietu.
Sumienny nie miał tak gęstego futra jak typowo północy, ale i jej było dość sporo. Poza tym był duży jak smok powietrzny. Sierść długości łuski w zupełności mu wystarczała... Gdyby miał dłuższą to podczas walki coś mogłoby wręcz go pociągnąć za nią. A tak... była na tyle gęsta, aby zatopić w niej łapę, ale zarazem ciężka do złapania...

: 01 paź 2014, 16:21
autor: Słodycz Zbawienia
Siedziałam przy nim. A gdy się wiercił, delikatnie przesuwałam łapą po jego ciele, od prawego barku, po zadnią łapę. Ale nie po środku grzbietu, oczywiście. Ta sfera jeszcze przez jakiś czas będzie zbyt wrażliwa na taki swobodny dotyk. Mimo to przesuwałam łapę po jego śnieżnobiałym futrze. Zawsze się zastanawiałam, jak to jest, mieć takie futro. Pewnie ciężko, gdy się je zmoczy. Ale jest takie miękkie w dotyku... Starałam się nie robić tego nadgorliwie czy wręcz brutalnie. Mój dotyk był delikatny, niczym powiew wiatru. Pozostawiał po sobie chwilowe zagłębienia w futrze, które to po chwili wracało do swego naturalnego kształtu.

: 05 lis 2014, 17:32
autor: Zorza Północy
Samiczka nie mogła zupełnie usiedzieć spokojnie w grocie, chociaż znajdowały się tam fascynujące istoty. Podobne do niej, chociaż zupełnie różne, małe i duże! Ale na zewnątrz świeciło to tajemnicze światło, dźwięki, które docierały do jaskini wabiły ją niebiańską melodią, dziwne śpiewy, świergoty i szelesty. Jak tu pozostać obojętnym na podobne zewy?
Korzystając z chwili, iż mama zasnęła, wygrzebała się najdelikatniej, jak mogła spomiędzy przednich łap dużej smoczycy, którymi owinęła ją podczas snu. Zejście z legowiska bylo nieco trudniejsze, jednak nauczona doświadczeniem, gdy to tatuś zabrał ją i resztę rodzeństwa nad rozległe skały – sturlała się na dół, podwijając skrzydełka po bokach. Upadek nie był fortunny, tak jak wtedy, gdy na ziemi leżały zwierzęce skóry, a chociaż poobijana, dzielnie zdusiła pisk bólu, gdy po plecach rozlała się jego fala. Kuśtykając na zewnątrz, jeszcze niezbyt pewnie układając łapki, wyszła z groty i przystanęła, chłonąc dużymi, turkusowymi ślepiami to, co zobaczyła.
Pyszczek otworzyła ze zdumienia, oddychając głeboko orzeźwiającym powietrzem, które w grocie było bardziej duszne, zastałe. Pod łapkami miała coś miekkiego i zielonego, upstrzonego suchym kolorowym dywanem. Podekscytowana nacisnęła łapą na jeden z czerwonych liści i zachichotała, gdy ten zwinął się z szelestem pod jej dotykiem. Była nieco otumaniona przestrzenią, która się przed nią otwierała. W górze – ach! – znajdowała się dziwna płonąca kula, częściowo przesłonięta mglistymi oparami. To oko zdawało się na nią patrzeć, jakby niebo miało własnego !
Skuliła się odruchowo, mrugając powiekami. Patrzenie w to oko bolało. ślepia samiczki zaszły łzami, których próbowała sie pozbyć, pocierając jedną z łapek powieki. Może ten strażnik nie zawoła mamy? Pomyślała i ruszyła, jakby nigdy nic przed siebie, wskakując w góry szeleszczących wielobarwnych liści, czuła ich cięzki zapach, zielone miękkie coś pod jej łapkami uginało się zabawnie. Na dużych formacjach, gdzie rosło ich mniej, dostrzegła dziwne rude zwierzątko, wpatrujące się w nią brązowymi oczkami. Długa kita zawijała się w drobnym ciałku. Ailla nastroszyła piórka na łebku i ryknęła – w swoim mniemaniu – przerażająco. Cóż, innym był fakt, że wyszedł z tego wysoki skrzek. Wiewiórka zaś przekrzywiła tylko łebek, nieczuła na jej zabiegi. Samiczka prychnęła, zanurzając się pomiędzy drzewami, hasając pomiędzy nimi, przeciskając się przez krzewy. Tyle tego tutaj było, tyle do poznania!
Ailka była tak podekscytowana, że zapomniała o ostrożności, widząc w oddali dziwne kolorowe – ale za to jakże piękne! – coś, co latało zabawnie w górę i w dół, jakby zmęczone, pobiegła za tym – moylkiem – piszcząc wesoło i niezdarnie podskakując, próbując przednimi łapkami pochwycić stworzonko. Może mogłaby je wtedy zatrzymać, by podziwiac jego kolory? W ten sposób, bardzo już zmęczona, dotarła pod jakąś wielką, ogromną skałę, zniknęła w wysokich trawach, zupełnie nie przyjmując do wiadomości tego, że zaczął zapadać zmierzch, a z nieba poczeły sypać się białe okruszki.

: 05 lis 2014, 17:43
autor: Karmazynowy Kolec.
Przez długi czas górskie zbocza nie miały okazji gościć Dagra, więc postanowił to zmienić. Po rozmowie z młodym Cienistym był w bardzo dobrym nastroju a wspomnienie ich spotkania przypomniało mu o rzeczy której obiecał poświęcić kilka chwil – zionięciu ogniem. Nie potrafił jeszcze wykrzesać z siebie płomienia, ale iskry i dym opanował niemal to perfekcji. Czerwono-czarne łuski nie rzucały się tak bardzo w oczy biorąc pod uwagę nadchodzącą noc, niestety, zaczął padać śnieg. Młody smok nigdy przedtem go nie widział, drobne płatki osiadały na rozgrzanym ciele smoka topniejąc niemal w ułamku sekundy, uśmiechnął się do siebie, to zjawisko niezwykle go bawiło, do czasu. Szybko zauważył iż skały i drzewa dookoła w żwawym tempie pokrywają się delikatną, białą warstewką, ciekawy jak owe zjawisko zmienia świat na szerszą skalę wdrapał się na spory głaz.

: 05 lis 2014, 17:53
autor: Zorza Północy
Ailla przedzierała się poprzez wysokie, gęste a do tego sztywne kłosa traw, próbując co jakiś czas unieść się na zadnich łapkach, manewrując ogonkiem i skrzydełkami – mając nadzieje, że w ten sposób odnajdzie drogę, aby wyść z tego dziwnego miejsca.
Ale im głębiej szła, tym szybciej zaczynała rozumieć, że to wcale nie jest takie proste. A jeżeli nie znajdzie drogi i zostanie tu na zawsze? Nikt jej tutaj nie znajdzie!
Pisnęła cichutko, rozglądając się nagle trwożnie dookoła, Złote Oko, niemy strażnik, znikał za skałami, a jego miejsce poczęły zastępować mrok i... piękne błyszczące srebrne punkciki!
A cóż to? Poprzez gąszcz równinnej trawy dostrzegła coś jeszcze, jakby szpon, ogromny i srebrny, wiszący na niebo, tak jak wcześniej Złote Oko.
Zadrżała, zdecydowanie wolała blask Złotego Oka, był przyjaźniejszy, w jego blasku widziała wszystko, a Srebrny Szpon rzucał blade światło, ujawniał cienie, których wczesniej samiczka nie widziała.
Schowała łebek pomiędzy przednimi łapkami, kiedy inny cień zawisł nad nią, pohukując cicho. To na jednym z rachitycznych drzewek przysiadła sowa, ale samiczce jawiła się jako coś niebezpiecznego, wyopbrzymiona mrokiem, gęstniejącym z każdą chwilą.
Zapiszczała głośniej, cofając się ku szarej skale.

: 05 lis 2014, 18:05
autor: Karmazynowy Kolec.
Napełnił płuca chłodnym, pachnącym śniegiem powietrzem, jego już nie tak małe i wątłe jak niegdyś ciałko przyjęło iście posągową postawę, szeroko rozstawił zarówno przednie jak i tylne łapy, obsydianowe szpony wbiły się w grunt pod smokiem. Te ulokowane z przodu ciała zazgrzytały, w jego mniemaniu przyjemnie o płytę kamienia. Długą szyję cofnął zgrabnie w tył, błyszczącymi lodem ślepiami przyglądał się krajobrazowi stopniowo tonącemu w bieli, zakołysał łbem i zerknął na rogal księżyca ten widok zawsze napawał go swoistą radością i zmuszał do refleksji lecz nie dziś...Zatrzepotał nieznacznie czernią skrzydeł na których pojedyncze łuseczki migotały nie gorzej od drobnych kropel jesiennego deszczu, miał w planach podjąć kolejną próbę nauki lotu, sam. Zastrzygł uchem odwracając w tył pochylony już łeb...Z nozdrzy smoka uleciała smużka dymu a ślepia zajarzyły się dziko, usłyszał jęk puchacza a zaraz potem? Czegoś innego co sową zdecydowanie nie było, wciągnął powietrze nosem i ruszył przed się przeczesując trawę łapami, zauważył w niej coś puchatego w pierwszej chwili pomyślał ze jest to lis lub wiewiórka o dziwnym umaszczeniu lecz nie. Stał nad futrzasto-pierzastą kulą i przyglądał się jej w milczeniu.

: 05 lis 2014, 18:34
autor: Zorza Północy
Samiczka zadygotała konwulsyjnie, kiedy pohukiwanie bestii raz jeszcze rozległo się nad nią. Trwożnie, pokonując obezwładniający lęk przed nieznanym, poczęła się cofać. Słyszala, jak bestia skrada się i prycha, wzburzając morze zlodowaciałych traw. Dużymi morskimi slepkami przeczesywała otoczenie, a uszka przylgnęly do jej czaszki. Wydawało jej się, że dźwięki otaczają ją zewsząd. Pohukiwania, szelest trawy, łamanie ciężkimi łapami gałązek, prychanie, a potem... Wszystko nagle ucichło, tylko zimny wiatr zawodził dookoła, wzburzając jej puszyste futerko. Cofając się oparła się o skałę, a przynajmniej tak jej się z początku wydawało. Tylko że ta skała była gładka i gorąca. Czy skały są ciepłe? Zastanowiła się. Potem poczuła gorący oddech mierzwiący piórka na jej karku. Znieruchomiała w jednej chwili. Serduszko biło jej w piersi, niczym oszalałe. Powoli, bardzo powoli, uniosła smukły łebek i wlepiła ślepka w dra krystaliczne punkty wlepiające w nią migotliwe wejrzenie. Zaczęła piszczeć przeraźliwe, wystraszona.

: 05 lis 2014, 18:41
autor: Tejfe
Tehanu lecąc smutno wśród gęstej, białej mgły, zauważyła ciekawe miejsce, ciekawe miejsce do zatrzymania. Podnóże Bliźniaczych Skał. Wylądowała. Ciekawskim wzrokiem przyglądała się owemu miejscu. Rzadko bywała w Bliźniaczych Skałach, a może nawet nigdy? Może to był jej pierwszy raz? Nieważne. Przystanęła przy kępce ośnieżonej trawy. Przyszła zima... Zauważyła smoka, który niepokojącym wzrokiem patrzył w dół. Podeszła do niego, a patrząc na niego osłupiała. Znała go. Dagr... Chciała już się przywitać, zapytać o sytuację z grotą... Jednak niespodziewanie przeniosła wzrok na to na czym skupiał się samiec. –Maleństwo!– wykrzyczała, widząc młodą samiczkę. Miała się nią opiekować, a nawet nie zauważyła jak ta wyszła z groty. Odsunęła Dagra, a sama złapała samiczkę za kark i usiadła na śniegu. Z jej oczu popłynął strumień gorzkich łez.

: 05 lis 2014, 18:52
autor: Karmazynowy Kolec.
Młodemu samcowi przeszło przed myśl by połknąć tą dziwną, kolorową wiewiórkę...Kolację miałby z głowy a jakże ucieszyłby się jego brat na wieść o tym że młody Cień sam znalazł sobie pokarm i gotów jest zaprowadzić Naudira do miejsca gdzie wśród traw wywęszył ową pyszność! Poruszył gwałtownie łbem, po dłuższym namyśle pomysł zdawał się być idiotyczny...Zjeść coś o dziwnych, wyrazistych kolorach nie wiedząc czym dokładnie jest. Słomiany zapał młodego smoka znikł równie prędko jak się pojawił. Przyglądając się uważniej znalezisku spostrzegł na ciałku maleństwa drobne piórka, o wiewiórkach wiedział tyle że one choć równie puchate, piór jako takich nie posiadają, przekręcił więc rogaty łeb w drugą stronę nadal badając dociekliwym spojrzeniem sylwetkę niewielkiej istotki. Miał odejść i zostawić TO tam gdzie znalazł gdy poczuł czyjąś łapę na swoich łuskach która znacząco odepchnęła go na bok. Warknął gardłowo kończąc ryk miarowym warkotem z wnętrza krtani, kolczasty ogon zatańczył dziko wśród traw a karmazynowe łuski drgnęły nerwowo... Wtem znajoma woń uderzyła jego zmysły, znał ten zapach!
– Tehanu? Mruknął z nutą niepewności w kierunku samicy trzymającej maleństwo.

: 05 lis 2014, 19:04
autor: Tejfe
Spojrzała z pod łba na samca. –Tak, Tehanu...– powiedziała smutno, połykając łzy. Była okropną opiekunką! Nie dopilnowała świeżo wyklutego pisklaka! Co pomyśli o niej stado i Liliowa?! Nie chciała jednak teraz, aż tak okazywać smutku samczykowi. On sam nie musiał mieć najlepszej sytuacji. Zebrała się więc na uśmiech. –Smok, o płomiennym sercu...– powiedziała pokrzepiająca, wciąż tuląc małą samiczkę. Nie było jednak wiadomo kogo chciała pocieszyć, siebie, pisklaka czy Dagra? A może wszystkich na raz? Po chwili milczenia, chcąc jakby zacząć temat spytała. –Co u Ciebie? Przyjąłeś opiekę? Mimo, że miała w rękach dziecko, które natychmiast powinna zanieść do Liliowej... Nie spieszyło jej się. Może już nigdy nie mieć okazji spotkać tego nietypowego samca.