OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Wzdrygnęła się. Nie było wersji wszechświata w której Erlyn zostawiłaby Marosa tak po prostu. Prędzej dałaby sobie odciosać skrzydła, ale wtedy nie potrafiła zaufać tamtym na tyle, by podeszli do niej z toporem. Wykrwawiłaby się po odejściu najemników, a Marosa pewnie wykończyłaby infekcja.– To nie t-twoja wina. S-sama tam p-poleciałam za t-tobą – odpowiedziała, nie chcąc żeby ten się obwiniał. – Poza tym... dziadek mówił, że... nie z-zabiliby mnie... a-ale... – ugh, nie potrafiła tego nawet powiedzieć na głos, więc szybką mentalką zacytowała słowa Viliara, podczas których zatrzęsła się jakby oblano ją lodowatą wodą.
Pociągnęła nosem.
– Nawet nie sprzedali mnie za dużo – tak, Erlyn, bo to teraz było takie istotne! – J-jestem t-teraz b-brzydka, ś-śmierdzę l-ludźmi, g-głaskały mnie j-jakieś m-małe d-dwunogi i o-omal nie wyrwały mi f-futra, z-zabrali m-mi l-lotki, p-połowę k-krwi... j-jestem p-paskudna– zdecydowanie jej priorytety nie były na odpowiednim miejscu, ale to może wina szoku z którego jeszcze nie wyszła. Zaczęła płakać. Powoli do niej docierały te wydarzenia, jak lawina.
















