OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Pierwszą poradę Światokrążcy przyjął w ciszy. Mógłby spróbować się obronić, dodać że to jasne, oczywiste iż był wiele winien Perle, ale szybko zdał sobie sprawę, że tego rodzaju wywód nie był morskiemu potrzebny. Przytaknął mu ledwie widocznie, jakby tym oczywistym komentarzem rozwiązał jego problem.– Pojęcia odpowiedzialności użyłem stosunkowo luźno, odnosząc się jedynie do tego, że dane nam życia nie powinny być bezwartościowe albo złe, ponieważ potem będą zalegać w czyjej pamięci, jeśli tylko się w niej przebudzą – poniekąd zgadzał się z samcem, że nie powinni do przesady przejmować się tym co nadejdzie albo przeminęło. Być może widział inną wartość w pamięci o tym.
Gdy odpowiedział mu na temat tego co o nim sądził, drzewny miał ochotę zapytać co się zmieniło, ale nie był pewien czy rzeczywiście chciał drążyć temat. Być może usłyszałby jedynie, że to nie on stał się lepszy, a po prostu Żer nie miał siły dłużej się na niego denerwować. Dłużej oceniać.
Z drugiej strony nie rozumiał co takiego w nim było złe. Potrafił wymienić to co zrobił i kogo skrzywdził, ale ile z tego było wiadome dla Żeru? Dlaczego nie sądził, choć przez chwilę, że wszystko co robił, było kierowane myślą o stadzie?
Bo nie było.
Musiało być. W jakiejś formie. Nawet jeśli źle do tego podchodził, jeśli miał zły temperament, podejście, głos, myśli...
...
W takim razie co uległo zmianie? Kiedy i dlaczego? Przecież był tą samą osobą. Wciąż nie rozumiał ich i nie widział mimo że przed ślepiami rozgrywał się ich los. Czy to o czym mówił mu teraz Światokrążca nie powinno być dla niego oczywiste? Rany na piersi, zmiany w tonie, postawie, podejściu, desperacji. Wszystko to było jasne, po prostu nie patrzył, nie myślał o tym bo nie miał siły. Czy inni mieli, czy inni naprawdę mieli, w proporcji na tyle dużej aby powiedzieć, że tak, są od niego lepsi?
Miał mętlik w głowie. Czemu Żer był pewien a on nie?
– Nie mogę od tego uciec. To nie... Przecież...
Czemu nawet moje poprzednie wcielenie zdaje się w ten sam sposób przesiąknięte tym... tym – wyciągnął łapę przed siebie, gestykulując bezsensowne – Czemu ty jesteś lepszą wersją przeszłości, a ja gorszą? Przecież nie wybieramy sobie złych ścieżek w oparciu o kaprys, jeśli bym wiedział co zrobić, żeby było DOBRZE, po prostu bym to zrobił – odstawił kończynę gwałtownie, zgrzytając szonami o grunt. Był w jego głosie gniew, czysty, pozornie nie naznaczony żadną inną emocją. Ale nie kierował go na nikogo poza samym sobą.
– Nie wiem dlaczego ci o tym mówię. Oczywiście, że jestem sobą zmęczony, każdy byłby po takim czasie. Nie ważne co robię karcę, przepraszam, prycham, milczę, podnoszę głos, szeptam, zawsze, zawsze jest nie tak. Kaltarel musiał wiedzieć, że taki jestem, po prostu ma zgniły humor i dlatego mnie wybrał – warczał jak najęty, prawdopodobnie na tyle zaaferowany samym sobą, że nawet nie zauważyłby, gdyby Żer zaczął powoli się wycofywać. Dopiero na końcu skoncentrował na nim wzrok, by poczuć chłód zażenowania przebiegający po kręgosłupie.
– Gdybym wciąż był w Ziemi przynajmniej miałbym dla was jakąś wartość – podsumował, pozbawiwszy się znów wszelkiej energii. Nie pozwalał sobie na smutek, choć jego wypowiedź była znacznie cichsza, jakby przepraszająca. On sam zresztą spuścił wzrok, mimo sztywno wyprostowanej pozycji. Nie chciał skończyć jak jak Pustynia, ale nie był lepszy niż ona. Jedynie proroctwo pozwalało mu oszukiwać.