OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Rapsod żałował, że nie podążył za młodym od razu po ceremonii i dał mu tak po prostu zwiać.Co prawda został tylko dlatego, że miał porozmawiać z przywódcą, co nie zmieniało faktu, że teraz musiał biegać w kółko węsząc za Echo (dosłownie), by z nim porozmawiać. To co się stało na ceremonii musiało zostać z nim przegadane natychmiast.
Cholera co Rapsod sobie myślał, powinien go wcale wypuścić spod swojego skrzydła.
Niestety było juz po fakcie. Na szczęście chyba się zbliżał do celu. Zniecierpliwiony stworzył sondę, którą wystawił wysoko, by spojrzeć na teren z góry, jak sam narazie już nie był w stanie.
I znalazł swojego uciekiniera... W niespecjalnym stanie.
Na moment zatrzymał się.
Był jeszcze na tyle daleko, by Świetlik nie usłyszał skrzypiącego pod jego łapami śniegu. Mógłby wyczuć jedynie maddarę pochodzącą z sondy starszego czarodzieja.
"Może Echo powinien przejść przez to sam." Właśnie to przeszło Kwiecistemu przez myśl. Zanim jednak się odwrócił na pięcie zadał sobie poważne pytanie.
Czy on, Hiacynt, chciałby w takim momencie zostać z tym sam?
Odpowiedź była dość jasna.
Chciałby, ale jego ojciec i tak przykleiłby się do niego...
... i sprawiłby, że jest lżej.
Pytanie czy Rapsod był w stanie zadziałać podobnie.
Wkrótce Echo mógł usłyszeć, że ktoś zbliża się w jego stronę.
– Świetlik... – Zaczął łagodnie Rapsod, gdy zostało mu już zaledwie kilka kroków by znaleźć się tuż przy swoim uczniu. Nie chciał go wystraszyć, nagle dotykając go bez ostrzeżenia.