OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Młody złotołuski samczyk był w momencie otrzymania mentalnego przekazu w grocie rodzinnej, a dokładniej mówiąc w niewielkiej jej części, w której to trzymał swoje skarby. Swój rubin – Ihtan – i pełno śmieci, które coraz mniej cenił. Nie miał już trzech księżyców i dawno pojął, że takie rzeczy jak gałązki, ładne liście, czy wiewiórcza czaszka są bezwartościowe. Liście zwiędły, a niegdyś nietypowe, dziwnie poskręcane korzenie nie były już takie ekscytujące. Znajdywał ich coraz więcej i więcej, aż w końcu przestał zwracać na nie uwagę. Omijał je, a w swoim skarbczyku niemal ich już nie oglądał. Trzymał je jedynie z sentymentu. Jego pierwsze pisklęce znaleziska...Niczego jednak nie wyrzucił. Był kolekcjonerem. Nie potrafił. Chodził po grocie wśród uschłych liści, gałęzi i innych podobnych eksponatów, tak, że pomieszczenie sprawiało wrażenie bycia wystylizowanym na las. Za każdym jednak razem, gdy do niego wchodził, liczył się tylko ten jeden półprzezroczysty czerwony kamień. Spoglądał na odbicie swoich fioletowych ślepiów, gdy do jego umysłu wdarł się ten głos. Cichy i spokojny, ale z drugiej strony dziwnie niepokojący. Wyraźny i zrozumiały, zupełnie jakby jego właściciel pracował nad dykcją przez tysiące księżyców. Nie był w tej chwili nawet pewny, czy rzeczywiście był to przekaz mentalny, czy może coś innego... Ale nikogo przecież w pobliżu nie było. Evaris zastygł, jakby oczekując dalszych wskazówek, ale nastała grobowa cisza. Mimo pozornej życzliwości smok czuł, że w głosie tym było coś znacznie głębszego. Wiecznego, nieskończonego.
Ukrył Ihtana w skalnej wnęce i podekscytowany ruszył do wyjścia. Zatrzymał się w progu i jakby nabrawszy nowych sił i pewności siebie uniósł jeden z liści i wyniósł go na zewnątrz. Pozbył się jednego śmiecia. Nie potrzebował go już. Wystarczy mu rubin.
Po krótkiej konsultacji z Apokalipsą i uzyskaniu wskazówek dotyczących dotarcia na miejsce, Evaris zjawił się wreszcie na Skałach Pokoju. Rozejrzał się po zebranych pisklętach i adeptach. Znał chyba tylko Sekrecik, którą to przywitał krótkim, choć życzliwym "cześć!". Dopiero po chwili zorientował się o obecności...
No właśnie, kogo? Smok był ogromny. Tak mu się przynajmniej wydawało, choć w rzeczywistości nie wykraczał rozmiarami poza przeciętnego dorosłego osobnika. Ogromny był na swój własny sposób. Ciemnoszare łuski z jednej strony kontrastowały z kłębiącymi się na horyzoncie burymi chmurami, a z drugiej idealnie do nich wpasowywały. Zdawał się on też być jakby wydłużeniem skał. Elementem scenerii. Jednocześnie mistyczny i niezwykły, jak i zwyczajny, szary i naturalny. Myśli młodzieńca biły się ze sobą, nie będąc w stanie znaleźć trafnego zespołu przymiotników, którymi można by opisać ów postać. Wszystko się ze sobą wykluczało... Jak i stanowiło idealną całość.