Znaleziono 36 wyników

autor: Szarpiący Obłoki
03 lip 2019, 10:43
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Cichy Wąwóz
Odpowiedzi: 584
Odsłony: 86985

Nie, ale może będę miał okazję zobaczyć to pierwszy raz, jeśli się postarasz. – Uśmiechnął się złośliwie, zaczepnie, powoli przesuwając gładkim ogonem po miękkości mchu. Spod na w pół przymkniętych powiek obserwował jak zwalista samica bez odrobiny gracji "zanurza się" w, a potem przedziera przez morze mchu. Pomimo gładkiej łuski, która ją pokrywała, wydawała się mu bardzo szorstka, kompletnie pozbawiona delikatności. A mimo to, w jakiś pokrętny sposób widok jaki sobą reprezentowała, trafiał do niego.
Sam nie poruszył się nawet o szpon, ale pazury jego prawej łapy w bezmyślnym odruchu drapały lekko miękką zieleń pod nimi. Do jego nozdrzy dotarł charakterystyczny zapach Ognia jeszcze zanim ta oświadczyła mu swoją przynależność, zresztą, teraz, gdy smoczyca stanęła przed nim w całej swojej okazałości, przypomniał sobie, że dane było im się spotkać. Jej sylwetka mignęła mu przecież w czasie walki Wody z Ogniem. Kogoś takiego jak biało- czarna nie sposób było pomylić z kimś innym.
Cyniczny półuśmiech, który gościł na jego pysku niemal zawsze, ustąpił na chwilę leniwemu uśmiechowi, kiedy samica wymruczała do siebie dwa słowa. Nie miało znaczenia co mówiła, ale wyraźnie spodobał mu się jej ton, co okazał wyżej wymienionym uśmiechem i lekkim zmrużeniem ślepi. Skupiła jego uwagę.
Raczej sam szukam chwili odpoczynku. Ale gdyby napatoczyła się jakaś informacja o czyimś wiecznym odpoczynku, nie przeszedłbym obojętnie – zapewnił, nie rezygnując z mrukliwego, niskiego tonu, który nadawał tej krótkiej, nieważkiej wymianie zdań nieco dusznego, dwuznacznego tonu. Jakby rozmawiali o zgoła innych rzeczach, albo jakby za tymi słowami kryło się coś więcej.
Przechylił lekko głowę i przesunął spojrzeniem jadowicie żółtych ślepi po sylwetce smoczycy. Zrobił to z rozmysłem, leniwie i oceniając, ale ewidentnie nie w negatywny sposób.
Masz jakąś informację, którą chciałabyś się podzielić? – zapytał, na powrót spoglądając w pysk łowczyni. Spojrzenie uzdrowiciela pomimo zwyczajowych obojętności i znudzeniu, miało w sobie drapieżny błysk.
autor: Szarpiący Obłoki
11 cze 2019, 12:19
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Cichy Wąwóz
Odpowiedzi: 584
Odsłony: 86985

Życie uzdrowiciela było pasmem niekończącej się rutyny. Obłok nawet w środku nocy, wybudzony z najgłębszego snu byłby w stanie przygotować każde zioło i rozbudzić w sobie magię zdolną regenerować tkanki. Z początku jego kariery czuł ekscytację, ale teraz... teraz był po prostu znudzony. Dodatkowo gorące dni nie sprzyjały aktywności. Samiec zaszywał się w cieniach swojej groty albo w chłodzie leśnych ostępów i po prostu lenił się aż do zmroku. Tak było i tym razem, kiedy po wyprawie zdecydował się poleżeć na dnie wyrwy porośniętej miękkim, chłodnym mchem. Cisza i spokój, tak jak lubił...
Niestety w pewnej chwili Cichy wąwóz przestał być cichy. Trzask gałęzi, a potem głośne tąpniecie wyrwało Szarpiącego z zamyślenia. Machinalnie skierował pysk w stronę dźwięku, krzywiąc się przy tym brzydko. Ze swojego miejsca za jednym z pni niewielkich drzewek, które zdecydowały się wyrosnąć w zboczu wąwozu, dostrzegł zwalistą sylwetkę zakopującą się w mech. Widział tylko szerokie skrzydła i fałdy na karku obcego oraz końcówkę jego białego ogona. Wielki przeszło mu przez myśl, ale nie przypisał gigantyzmu do widzianej postaci, nie po zauważeniu wymownej płetwy na ogonie.
Przez kilka chwil znudzonym wzrokiem przyglądał się ukontentowanemu smokowi, dostrzegając coraz więcej szczegółów. Na początku nie był pewien czy to samiec czy samica, ale kształt czaszki jednak sugerował smoczycę o... zdecydowanie dziwnej fizjonomii. Obłok wykrzywił pysk w cynicznym uśmiechu na myśl o tym, że jeśli już spotyka kogoś obcego, to zawsze jest to jakaś pokraka.
Nie utop się – syknął z wyraźnym, złośliwym rozbawieniem. On sam leżał na boku w bardzo otwartej, leniwej pozycji, jedynie lekko zagłębiając się w miękkość mchu. Przy jego piersi leżała skórzana torba, a słabe podmuchy wiatru mogły przynieść do płuc nieznajomej silny zapach ziół. Słońce przebijające się przez korony drzew rosnących nad wąwozem, błyskało granatem na czerni ostrych łusek porastających smukłe ciało samca. Pomimo okazałego poroża łeb trzymał wysoko, ale spojrzenie żółtych ślepi miało charakterystyczny dlań znudzono-obojętny wyraz.
autor: Szarpiący Obłoki
02 cze 2019, 22:22
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Podziemna Jaskinia
Odpowiedzi: 503
Odsłony: 59163

To już przeszłość.
Te słowa odbiły się echem od ścian jaskini i trafiły bezbłędnie do serca Madruka. To już przeszłość.
Tak – zgodził się, sunąć powoli w przepastne trzewia ziemi, wprost za uzdrowicielem, wprost za swoim dawnym oprawcą, ucieleśnieniem krzywd, istota dawnych smutków. Właściwie, tak jak Lód uważał Marduka za swoją swoistą, osobistą porażkę, tak i Marduk uważał za taką Remedium. Kleryk wszak pragnął się u niego uczyć. Gdyby ich losy potoczyły się inaczej, może... może teraz Woda naprawdę miałaby dwójkę zgranych uzdrowicieli? Może gdyby obaj kiedyś schowali do kieszeni dumę, nauczyli się ze sobą rozmawiać, mogliby... się zaprzyjaźnić?
Widmo naiwnych myśli osiadło ciężkim całunem na sercu samca i nie przeganiała go nawet obawa przed kolejnym zranieniem. Bowiem kłamie ten, kto sądzi, ze nie potrzebuje nikogo. Samotność była wszak dużo straszliwszą chorobą, która zabijała nie ciało a duszę. Ale za wcześnie było dla Marduka, by przyznał się do tego nawet przed sobą.
Wydał z siebie ciche "mhm", kiedy samiec przedstawił mu swój punkt widzenia sytuacji na Skałach Pokoju. Marduk nawet nie wiedział, że duszek był podstawiony. Nie pojawił się tam, bo uznał, że nie jest już potrzebny... Nie było w tym nic nadzwyczajnego.
– Nie miałem i nie mam nic wspólnego z tą sytuacją na Skałach. Nawet nie wiem o czym dokładnie mówisz – przyznał, wodząc wzrokiem za ruchem magicznej ćmy, która usiadła w końcu na jednym ze skalnych występów.
Chwilowa cisza zmusiła młodego samca do powrócenia spojrzeniem do rozmówcy, a wtedy w półmroku dostrzegł wpatrzone w siebie złote ślepia. Odpowiedziało im pytające spojrzenie jego własnych, a gdy w końcu z pyska Lodu padły kolejne słowa, Marduk powoli kiwnął głową.
Tak, teraz już to wiem – odparł, chyba pierwszy raz przyjmując słowa samca bez cynicznego uśmiechu i pysznej maski.
To już przeszłość.
Odwrócił wzrok, a słysząc propozycję, w końcu uśmiechnął się w znajomy sposób. Nie spodziewał się podobnych słów ze strony Remedium i zastanawiał się czym były spowodowane. Co kierowało samcem? Prawdziwa chęć zażegnania konfliktu? Pragnienie zrozumienia?
O ile nie będziesz mnie spowalniał, możemy wybrać się na wspólną wyprawę – rzucił złośliwym tonem, ale wyraźnie miał na celu jedynie przekomarzanie się, a nie obrażanie i stawianie prawdziwych warunków.
autor: Szarpiący Obłoki
14 maja 2019, 18:55
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Srebrzysty staw
Odpowiedzi: 757
Odsłony: 120644

Trawa błyszczała w świetle niepełnej tarczy księżyca, zroszona niedawnym deszczem. Powietrze było nieruchome, ciężkie od wszędobylskiej wilgoci i od czasu do czasu, jedynie dźwięk spadającej z liści kropli przecinał lepką ciszę. Deszcz, również na czarnych łuskach Obłoku zostawił swoje pamiątki w postaci połyskliwych pasm wilgoci. Poznaczył boki uzdrowiciela, wcześniej smagane mokrymi liśćmi, gdy przedzierał się przez krzewy. Teraz, łuski podobne srebrzystej trawie, błyszczały w świetle rozsianych po firmamencie gwiazd.
Samiec szedł powoli ku niezmąconej tafli stawu, w którym przeglądało się niebo. Dźwięk jego kroków, podobnie jak i miarowego, głębokiego oddechu rozchodził się w ciszy łagodnym szumem. Zbliżywszy się do brzegu, opuścił ozdobioną porożem głowę, i zanurzył pysk w chłodnej wodzie. Na powierzchni stawu pojawiły się delikatne, okrągłe zmarszczki, które drżąc przemierzały taflę, by rozpłynąć się gdzieś daleko, poza zasięgiem wzroku.
Po zaspokojeniu pragnienia, samiec uniósł psyk i zadarł brodę, spoglądając w nareszcie bezchmurne niebo. Ostatnie deszcze sprawiły, że w grocie zamiast leniwego strumyka, miał prawdziwy potok. Jego nieustanny szum drażnił go niemiłosiernie, więc starał się spędzać czas poza jaskinią, szwendając się samotnie po terenach Wody, albo po ziemiach Wspólnych. Dzisiejsza noc była ładna, ale nie był pewien czy zaraz z nieba znów nie lunie znienawidzony deszcz. Nie mógł więc pozwolić sobie na zostanie tu na dłużej, ale ta chwila... była przyjemna.
Przysiadł w mokrej trawie, nie odrywając spojrzenia od nieboskłonu, odkrywając, że widok rozgwieżdżonego nieba działa na niego nad wyraz kojąco.
autor: Szarpiący Obłoki
14 maja 2019, 18:20
Forum: Błękitna Skała
Temat: Lazurowe Jeziorko
Odpowiedzi: 884
Odsłony: 110613

Obłok siedział na przeciw złotołuskiego, a wokół cicho szumiała trawa poruszana podmuchami ciepłego wiatru. I własnie w ten szum popłynął głos Tejfe, zalewając młodego uzdrowiciela całą masą zapewnień. Jeśli wcześniej Marduk czuł się niezręcznie, teraz czuł się jeszcze gorzej. Nie bywał w takich sytuacjach. Unikał przesadnego rozemocjonowania i uważał wrażliwość za słabość. Teraz natomiast, sam wpakował się w coś, o czym rozmówca nie chciał zapomnieć.
Nie był pewien jak powinien się z tym czuć. Rozsądek podpowiadał mu, że zareagował lekkomyślnie i przekaz uczuć był po prostu dziwaczną fanaberią podświadomości, która go do tego popchnęła. Wyuczone odruchy, przyzwyczajenia wyrobione przez księżyce życia, zmuszały go, by po prostu zignorował całą sytuację, zostawił złotołuskiego z jego załzawionymi ślepiami, i po prostu poszedł w swoją stronę, ale... Na równi właśnie przez te załzawione ślepia i łamiący się głos, nie potrafił podnieść zadu z ziemi.
Poza tym, Tejfe miał rację. Już tego nie odwróci, więc będzie żył z konsekwencjami. A jeśli konsekwencją była znajomość z nieco dziwnym, płaczliwym smokiem... Cóż, wychodzi na to, że nie pozostawało mu nic innego, jak wziąć się w garść za nich dwoje. Poza tym, na wszystkich bogów, przecież naprawdę nie stało się nic ważnego.
Chyba.
Taką miał nadzieję.
Dlaczego więc czuł się tak, jakby było to coś bardzo ważnego?
Dziękuję za te słowa – odezwał się, a jego spojrzenie złagodniało wyraźnie, choć ton pozostał odrobinę służbowy. Wciąż była w nim pewna rezerwa. – Jesteś... zaskakująco gadatliwy – zauważył, uśmiechnąwszy się krzywo, starając się odejść od tematów rzeczy, których się żałowało albo nie, i od całej tej żenującej sytuacji w całości. Uznał, że najlepszym wyborem będzie po prostu zostawienie tego za sobą.
Nie musisz o tym zapominać – zapewnił, nie chcąc wywoływać jakiegoś chorego poczucia winy w kimś w gruncie rzeczy, kompletnie niewinnym. Jeśli Tejfe dostrzegał w Marduku podobieństwa do samego siebie sprzed kilku księżyców, tak i Marduk w tej chwili sądził podobnie. Złotołuski przypominał mu samego siebie, gdy był pisklęciem. Równie naiwny, szczery i życzliwy. I właśnie z tego względu. skamieniałe serce uzdrowiciela poruszyło się odrobinę, przypominając sobie jak to jest życzyć komuś dobrze.
To twój wybór. Nie powinienem niczego ci narzucać. Po prostu potraktuj to jako... – Nieistotne. Właśnie to słowo cisnęło mu się na pysk, ale powstrzymał się zanim je wypowiedział. – ...Moją lekkomyślność. Nie żałuję, ale nie powinienem też wykonywać podobnego gestu do obcego smoka... cóż, teraz już nieco mniej obcego. – Podarował mu uśmiech, całkiem naturalny, choć odrobinę markotny.
autor: Szarpiący Obłoki
14 maja 2019, 13:45
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Podziemna Jaskinia
Odpowiedzi: 503
Odsłony: 59163

Po raz drugi – przyznał bez cienia wstydu, wyraźnie ignorując niedowierzanie samca. – Miałem wtedy pięć księżyców i pragnienie, by rodzice mnie docenili. Czego się spodziewałeś, że podejdę do twoich słów z rozwagą? – Prychnął. – Teraz mogę myśleć, że miałeś rację. Ale gorycz pozostała. Tak samo to, że potem wszystkie twoje słowa były dla mnie potwierdzeniem twoich złych intencji. – Remedium zdawał się nie rozumieć, że pisklęta inaczej rozumiały świat, a wpływ innych na ich poglądy, był ogromny. Ciężko było wymagać od dziecka, by postąpiło jak dorosły, bo zwyczajnie... nie potrafiło tego robić w ten sposób. Nienauczone zachowań, nie potrafiące czytać między wierszami i bronić się przed zgubnym wpływem źle dobranych słów, było zdane na uczucia. A te wtedy podpowiedziały Mardukowi, że został skrzywdzony i powinien zachować urazę. Z czasem starał się myśleć o Lodzie inaczej, ale ten, być może niefortunnie, wciąż miał do niego bardzo złe podejście, a i uprzedzenia. Obłok był pewien, ze uzdrowiciel od samego początku był do niego uprzedzony. Wobec czego, nadal sądził, ze większa część winy leżała własnie po stronie Remedium.
To, co wydaje się jako dobre i właściwe w naszym mniemaniu, dla innych może nie mieć żadnej wartości, albo inni mogą rozumieć to opacznie. Obaj jesteśmy tego przykładem – podjął, spoglądając na wspartego o stalagnat samca. – Ty uważałeś mnie za nieodpowiedniego na stanowisko uzdrowiciela, ja ciebie za kogoś, kto bezpodstawnie chciał mnie skrzywdzić. Obaj się myliliśmy. – Wypowiedział ostatnie zdanie z pewnością, nie zdradzając nawet szczypty wahania. Uważał się za dobrego uzdrowiciela. Udowodnił to już nie raz, a to, dlaczego nim został, nie miało znaczenia. Liczył się efekt. Jeśli Remedium obawiał się, że ktoś taki jak Marduk nie nadawał się do tego, musiał przyznać, że się pomylił. Syn Kaskady dał sobie rade bez jego przewodnictwa.
Dalsza część wypowiedzi samca była dla Marduka niezrozumiała. Owszem, chciał dowieść wielu rzeczy. Chciał by go doceniono, ale nie za cenę płaszczenia się i robienia z siebie idioty. Nie musiał być miły, bo nie chodziło tu o bycie miłym, a o czyny. O wykonanie zadania, o podejście do istotnych kwestii.
Zniknąłem? Nie przypominam sobie, bym zniknął – mruknął nieco zniechęcony. – Ruszyłem pierwszy po tym, jak dowiedziałem się, w którą stronę powinniśmy iść. Nie wiem kto i kiedy wyciągał tam do mnie łapę. – Skrzywił się brzydko, kompletnie nie rozumiejąc o jaką sytuację chodzi Remedium. Ze swojej strony sądził, że wtedy zachował się zupełnie w porządku. Nikogo nie skrzywdził, nikt się na niego nie skarżył. Był pewnie trochę oziębły w stosunku do zebranych, jak i do samego Remedium, ale to nie zmieniło się do teraz. Taki był. Wolała działać sam niż w grupie i podchodził z dystansem do innych smoków. – Jeśli ktokolwiek wyciągał do mnie łapę, to tego nie widziałem. Poza tym, nie była mi potrzebna.
Wspomnienie Szachrajki wywołało grymas zażenowania na jego pysku. Wciąż był wdzięczny siostrze za to, że wtedy się za nim wstawiła, ale to powoli przestawało mieć znaczenie. Marduk doszedł do wniosku, że faktycznie nikt nie jest mu potrzebny. Nie chce słów pochwały, ciepła uśmiechów, litości czy współczucia. Chce spokoju. Chce móc wybierać, czego potrzebuje, nie biorąc do serca czynów i słów innych. I to po części mu się udało. Obecna rozmowa z Remedium była tego ukoronowaniem. Starszy uzdrowiciel bowiem, był ostatnią zadrą z przeszłości, którą w końcu Obłok miał zamiar usunąć, a z nią całą nagromadzoną ropę żalu i niespełnionych ambicji.
Byłem wrażliwy – poprawił go, mocno podkreślając pierwsze słowo. – Nie zmieniaj zdania. Wrażliwość jest negatywną cechą.
autor: Szarpiący Obłoki
07 maja 2019, 9:58
Forum: Błękitna Skała
Temat: Lazurowe Jeziorko
Odpowiedzi: 884
Odsłony: 110613

Widok łez w oczach Wyśnionego sprawił, że trzewia Szarpiącego ścisnęły się w obawie. Skrzywdził go? Nie to miał na celu i był pewien, że nie wyrządził mu magią żadnego bólu. Nie ingerował przecież w jego ciało w taki sposób. A jednak... jasny błękit wyraźnie szklił się od łez.
Przepraszam – słowo wyrwało się z jego pyska, zanim jeszcze zastanowił się z jakiego powodu je wymawia. Był pewien, że nie zrobił nic złego, ale zwyczajnie nie chciał, by Tejfe czuł się źle. Nie chciał widzieć łez, kiedy tak naprawdę podzielił się jedynie pięknymi uczuciami. Przecież nie przekazał smokowi żadnej z obaw, żadnego strachu czy niechęci, który czasem się w nim odzywał, gdy patrzył na wyjątkowo paskudne rany.
"Nie bardzo wiem co mam teraz powiedzieć."
Marduk też nie wiedział.
Przełknął ślinę, odchrząknął. Ta sytuacja zadziałała na niego silniej niż się spodziewał i niż w ogóle chciał przyznać. Zapewne właśnie dlatego już po chwili, broniąc się przed jej wpływem, przybrał maskę powagi.
Nic nie musisz mówić – odparł, może zbyt szorstko niż zamierzał. – Chciałeś wiedzieć, co czuje uzdrowiciel, więc dowiedziałeś się. – Zignorował myśl, że to wcale nie było do końca tak. Być może część z przekazanych uczuć faktycznie odczuwał każdy uzdrowiciel, ale na dobrą sprawę, przekazał Wyśnionemu swoje własne uczucia. Pokazał mu coś, o czym z nikim nigdy nie rozmawiał, a co dopiero dzielił się w taki sposób! Dlaczego uznał to za dobry pomysł? Co go podkusiło, by odkrywać się przed kimś tak mocno?
Wstał i odstąpił krok, czując się nie na miejscu, siedząc tak blisko, w gruncie rzeczy kompletnie nieznajomego, smoka. Zaniepokojony reakcją Wyśnionego, ale i swoją własną, miał chęć po prostu uciec. Urwać to, co nie do końca świadomie, wytworzyło się między nimi. Na miejscu trzymała go tylko jedna myśl, że nie był tchórzem. Już nigdy więcej nie wycofa się z sytuacji, która go przerasta.
Nie powinienem był tego robić. – Jego głos na powrót stał się mrukliwy i chłodny. Zniknęły gdzieś wesołe, zaczepne nuty. – Zapomnij o tym.
autor: Szarpiący Obłoki
01 maja 2019, 12:06
Forum: Błękitna Skała
Temat: Lazurowe Jeziorko
Odpowiedzi: 884
Odsłony: 110613

Może gdyby Obłok częściej decydował się na rozmowy z nieznajomymi, odkryłby, że nie każdy na świecie był podobny tym smokom, które skrzywiły mu światopogląd. Ale też, może teraz, trafiając na Tejfe miał po prostu szczęście, że nie był oni jednym z tych, którzy zostawiają trwałe ślady na psychice? Ostatecznie jednak, te rozważania nie powinny mieć miejsca, bowiem Marduk już jakiś czas temu nauczył się, ze inni nie są w stanie go skrzywdzić, jeśli im na to nie pozwoli. Był bezpieczny w swojej skorupie nieufności.
Pochylił się za to nad sprawą tożsamości, zastanawiając się jak kształtowała się ona i jakie przybierała formy, choćby w jego przypadku. Co świadczyło o tym, kim był teraz? Widział kilka zależności, ale nie chciał się nimi dzielić. Przygasł odrobinę i kiwnął głową zgadzając się ze słowami złotołuskiego. Ale już po chwili komplement ponownie rozjaśnił jego oczy, które nagle zaczęły przypominać ciepły blask słońca nie zaś wściekłą żółć zawiści.
Zamaskował zakłopotanie parsknięciem.
Dzięki – mruknął, odwracając wzrok na jedno uderzenie serca. A gdy ponownie skrzyżowali spojrzenia dostrzegł nie blizny, łuski czy grzywę, ale zbiór cech zamkniętych w niedoskonałym ciele. Dostrzegał całokształt, dostrzegł smoka.
Łapiąc się na przedziwnym uczuciu fascynacji, zamrugał, skupiając się na słowach.
"Bardzo młodo zostałeś uzdrowicielem."
Były ku temu powody. Tak wiele poczucia własnej wartości zależało od tej ceremonii, tak wiele dróg otwierała, że chciał jak najszybciej mieć to za sobą. Może nie czuł się zupełnie gotowy by kroczyć samotnie ścieżką uzdrowiciela, ale miał do tego dryg, posługiwał się maddarą z łatwością więc nie chciał opóźniać nieuniknionego. Dopiero bowiem przyjmując obecne imię czuł się naprawdę wolny. Czuł się równy.
Szybko się uczę – odparł, uśmiechając się kącikiem pyska, odrobinę zaczepnie. Nie potrafił skomentować szczerego podziwu dla profesji. Sam miał do niej podejście raczej... bezuczuciowe. Było to zajęcie, które wybrał nie z powołania, a z pragnienia udowodnienia innym, że się nadaje. I udało mu się. A nikt, kto miał okazję nauczyć go czym naprawdę jest uzdrowicielstwo, jakie niesie za sobą nie tylko obowiązki, ale przywileje i wspaniałości... nie przekazał mu tej wiedzy. Wszystko musiał odkrywać i rozumieć sam.
Ciekawość Tejfe podsunęła mu pewną myśl, ale nie wcielił jej w życie. Zamiast tego zerknął w bok i przeciągnął ogonem po zieleni traw.
Zawsze jeszcze możesz nim zostać i się przekonać – rzucił lekkim tonem, a potem, po chwili milczenia, spojrzał na towarzysza bystrzej.
Właściwie, dlaczego miałbym tego nie zrobić?
Zaczepny uśmiech Szarpiącego ustąpił psotnemu wygięciu pyska. Oczy zaś, rozbłysły enigmatycznie.
Pokażę ci... – Zbliżył się, wyciągając łapę i łagodnym gestem objął nią smukły pysk Wyśnionego. Zanim zamknął oczy, przez chwilę patrzył w czysty błękit. Potem wziął głęboki oddech i zdawać się mogło, że razem z wydechem w ciało złotołuskiego wniknęła magia uzdrowiciela. Delikatna i łagodna jak muśnięcia motylich skrzydeł, mknęła przez ciało smoka, a choć była pozornie jedynie rutyną, którą każdy uzdrowiciel wykonywał przed zabiegiem, to teraz nie tylko to miała na celu. Obłok skupiał się bardziej na własnych odczuciach. Na niezwykłym poczuciu potęgi i odpowiedzialności, na splocie obaw i skupienia, przytłumionych pewnością uzyskana przez księżyce nauk i praktyk. I wreszcie na czymś, co zawsze od siebie odsuwał, bo... nie było właściwe podczas leczeń. Uczucie zjednoczenia. Podzielenia się swoją magią, splecenia jej z ciałem drugiego smoka, który w jednej chwili powierzał mu całe swoje życie.
Wrażenie, które Tejfe znał z niejednego leczenia po chwili ustało, ale zamiast niego w jego głowie rozkwitła cała paleta obcych emocji i wrażeń. Dziwne, niepodobne do niczego uczucie posiadania nieswojego ciała i możliwość manipulowania nim na pierwotnym poziomie. Płynąca z tego potęga i trzymająca ją w ryzach odpowiedzialność. I wreszcie przedziwne, niepokojąco-satysfakcjonujące uczucie, kiedy na krótką chwilę ktoś do ciebie... należy. Niemal tak, jakby był częścią ciebie.
Kiedy ostatnie uczucie wybrzmiało, Obłok powoli otworzył oczy i cofnął łapę.
To... to właśnie czuję – wyszeptał zdławionym głosem, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę pierwszy raz w życiu zrobił coś podobnego, coś tak... intymnego, jak podzielenie się swoimi emocjami w taki sposób.
autor: Szarpiący Obłoki
30 kwie 2019, 23:29
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Podziemna Jaskinia
Odpowiedzi: 503
Odsłony: 59163

Wbrew temu, co smoki chciały sądzić o Marduku, ten nie był ani do gruntu zły ani nawet aż tak bardzo zepsuty. Potrafił przyznawać się do błędów, kiedy sądził, że zawinił. Ale przede wszystkim potrafił bronić swoich racji i bez wahania szczerzył kły, okazując negatywne emocje. Za negatywne nikt go nie karał. Negatywnymi mógł karmić przestrzeń bez lęku, że zostanie zraniony. On ranił pierwszy. Zasada była śmiesznie prosta. Nauczony, że życzliwość, pasja i dążenie do marzeń nie są w cenie, zamienił je więc na coś, co lepiej się sprawdzało.
Marduk nie był głupi. Wiedział kogo obwinić za zniszczone marzenia. Remedium był jednym z tych smoków, do których czarnołuski miał największy żal. I faktycznie przez długi czas widział w nim jedynie zakłamanego jaszczura, który miał równie skrzywione spojrzenie na świat i innych co matka i ojciec. A Marduk nie chciał wpływu skrzywionych smoków. Miał go aż nadto.
Łatwiej – syknął, decydując się na szczerość. Przenikliwe spojrzenie zaszło mgłą żalu. – Nie dałeś mi powodu, bym sądził, że potrafisz przyznać się do błędu. Jedyne czego od ciebie doświadczyłem, to bezpodstawna krytyka. Co innego miałbym o tobie pomyśleć? I gdzie są te moje błędy, o których mówisz? – Zapytał, choć wcale nie miał ochoty słuchać odpowiedzi. Obawiał się, że kolejny raz usłyszy jak zepsuty i niegodny był. Teraz jednak słowa uzdrowiciela nie miały już mocy, by go zranić. Przez minione księżyce Marduk nauczył się, że inni czynią mu tylko to, na co sam im pozwala. Nauczył się to kontrolować... Nie, miał nadzieję, że umie to kontrolować. Dlatego po chwili odzyskał równowagę. Jego obojętne spojrzenie przeciw uzdrowicielskiej obojętności.
Jest dla ciebie tym, kim chcesz by był.
Kim więc jest?
Wrogiem?
Rywalem?
Echem krzywd?

Nie odpowiedział mu słowami, choć na końcu języka miał, że zawsze brał jego słowa poważnie. I na tym polegał problem. Może gdyby nigdy nie pozwolił sobie pragnąć akceptacji i zrozumienia, gdyby nigdy nie brał do serca jego słów, nie staliby tu teraz – uzdrowiciel z przymrożonym ogonem i kleryk z krwią na policzku.
Kim jest?
Żal w spojrzeniu pozostał. Przez kilka chwil, w których słowa płynęły z pyska Remedium wartkim potokiem domysłów i ocen, Marduk patrzył na niego jak kiedyś. Jak porzucające swoje imię pisklę, które skrzywdził wyciągając złe wnioski.
Powolne kiwnięcie.
Kim jest?
Szansą.

Powiódł spojrzeniem za ognistą ćmą i rozluźnił napięte gniewem mięśnie. Słuchał, ale nim się odezwał, minęła dłuższa chwila. Tym razem jednak nie biła od niego zwyczajowa nonszalancja. Był poważny, enigmatyczny wręcz. Jakby dopiero ten wybuch odarł go z maski złośliwego, zbuntowanego cynika.
Powoli ruszył w kierunku falującego światełka.
Nazywasz mnie maminsynkiem? – To były pierwsze słowa, które padły. Zabarwiało je gorzkie rozbawienie, ale nie miały w sobie oskarżenia. – Nie jestem nim. Każde z piskląt Ishtar i Daru otrzymało coś kompletnie odmiennego od tego, co tworzy maminsynków. To, że spędziłem zbyt dużo czasu w grocie matki, wbrew temu, co chcesz o tym sądzić, nie miało na mnie dużego wpływu. – Jego głos, niski i teraz dziwnie stateczny, odbijał się echem od ścian jaskini. Czarnołuski po trzech krokach zatrzymał się i obejrzał. – Większy wpływ miało to, co zdarzyło się gdy już ją opuściłem. Starcie ze smokami, na które nie powinienem był trafić w tamtym momencie. Nie jako pisklę z sercem na łapie, naiwny i śmiały. Spotkania z Osobliwą, z tobą, z ojcem, matką jako przywódczynią... – Uśmiechnął się krzywo. – Kaskada jest paskudniejsza w towarzystwie... – wtrącił, a potem dokończył poprzednią myśl. – Były destrukcyjne. – Westchnął płytko i machnął łbem w stronę ćmy. – Idziemy? Chciałeś zwiedzić jaskinię.
Kiedy uzdrowiciel do niego dołączył, Marduk ruszył powoli, ale pozwolił mu prowadzić. Nie czuł się pewnie w grotach, szczególnie niezbadanych, więc obserwował kroki towarzysza, by dla bezpieczeństwa je powtarzać.
Ta rozmowa nie mogła odbyć się wcześniej... – podjął po chwili. Rozglądał się, ale tak naprawdę nie skupiał uwagi na mijanych stalaktytach i stalagnatach, załomach i półkach. Błądził nie wśród korytarzy jaskiń, a wśród swoich myśli. – Dopóki czułem, że którekolwiek z was ma wpływ na moje życie, nie mogłem otwarcie konfrontować się z przeszłością – przyznał. – Teraz przeszłość przestaje mieć znaczenie, podobnie jak smoki z nią związane. Nie obchodzi mnie zdanie ani mojej matki, ani rodzeństwa, a już tym bardziej ojca czy twoje. Ale skoro doprowadziliśmy do konfrontacji, i ja cię wysłucham. Biorąc poprawkę na to, że po pierwsze nie masz żadnej mocy, by skrzywdzić mnie słowami, a po drugie, że może faktycznie masz dobre intencje. Tylko kompletnie się nie rozumieliśmy. – Całość tej wypowiedzi mogła brzmieć szorstko, ale Marduk nie mówił tego, by dokuczyć uzdrowicielowi albo by zabezpieczyć swoją pozycję. On informował o czymś, co już się stało i wobec czego nie miał żadnych wątpliwości. Po prostu przedstawiał swój punkt widzenia w możliwie najbardziej neutralny sposób. – Więc tak, to wciąż zaszłość ze źródła, a potem także z ceremonii. Z ceremonii zdecydowanie bardziej. – Marduk uśmiechnął się smutno, kiedy obracał pysk, by spojrzeć na uzdrowiciela. – Czy postawiłeś się kiedykolwiek w sytuacji, którą mi wtedy zgotowałeś? Czy przyszło ci do głowy jak bolesne było to dla niespełna dziesięcio-księżycowego smoka, który od początku pragnął jedynie, by ktoś docenił jego starania? Który faktycznie chciał czegoś dowieść, udowodnić sobie i innym, że jest odpowiedni i godny? – Gorycz wykrzywiała mu pysk, więc odwrócił wzrok. – Zbyt mało o mnie wiedziałeś, by wydawać tak krzywdzące osądy. A jednak zrobiłeś to, roztrzaskując moją dumę i marzenia na kawałeczki. Po raz drugi – zaznaczył dobitnie. – Jak inaczej niż jak o ciemiężycielu miałem o tobie myśleć? – Wiekowe skały pochłonęły echo słów. Było coś pokrzepiającego w myśli, że były jedynymi powiernikami tej rozmowy.
autor: Szarpiący Obłoki
26 kwie 2019, 12:07
Forum: Błękitna Skała
Temat: Lazurowe Jeziorko
Odpowiedzi: 884
Odsłony: 110613

Dla kogoś, kto nigdy nie spotkał hermafrodyty... ba! dla uzdrowiciela, który nigdy się z tym nie spotkał, było to coś zaskakującego. Może i Marduk nie był uzdrowicielem z czystego powołania, ale praktyka oraz zgłębianie wiedzy prowadziło naturalnie do interesowania się zagadnieniami w ramach tej materii. A może po prostu Marduk czuł większe powołanie niż był skłony przyznać? Niemniej, wydawał się faktycznie zaintrygowany, na chwilę porzucając swoją maskę cynicznego gbura.
Zmrużeniem oczu dał wyraz zastanowieniu nad słowami rozmówcy.
Właściwie, chyba rozumiem. Dla młodego smoka poszukiwanie własnej tożsamości nigdy nie jest łatwe. – Cóż, to akurat powiedział bazując na własnych doświadczeniach. Odnośnie zmian, to sądził, że coś podobnego wiele może w życiu zmienić, ale z drugiej strony... czy wywerna ubolewa nad brakiem łap? Przecież skoro się taka urodziła, to... nie zna innych możliwości, zadowala się tym co ma. Bo to co posiada, jest jedyną opcją. Może w przypadku złotołuskiego też tak to działa?
"Czasami za bardzo przejmujemy się rzeczami, których i tak nie możemy zmienić."
Marduk uśmiechnął się nikle odnajdując w tych słowach jakieś osobiste pocieszenie, choć nieznajomy przecież nie kierował tego pod jego adresem. Nieznajomy... właśnie! Czarnołuski zamrugał i ponownie, uśmiechnął się. Również zapomniał o wyjawieniu swojego imienia, ale też... nie spodziewał się, że wda się w rozmowę. Że w ogóle spotka kogoś, kto go zainteresuje. Tymczasem odnalazł przyjemność w niezobowiązującej wymianie opinii i doświadczeń, chyba pierwszy raz od wielu księżyców.
Zauważył, że smok przedstawił się mu jako Kolec, a to znaczyło, ze wciąż był adeptem. Może faktycznie był młodszy, niż się Mardukowi wydawało? Ale przeczyły o tym rysy jego pyska...
Marduk. Obecnie Szarpiący Obłoki. Jestem uzdrowicielem. – Dziwnie było mu mówić o tym tak otwarcie. Wiele przeszedł zanim stał się uzdrowicielem, niemal musiał sobie wywalczyć prawo do tej rangi, więc gdy już ją otrzymał, czuł się z tym... nieswojo. – Cóż... miło mi cię poznać. – Bąknął na koniec, nieco zmieszany nagłą swobodą, którą uzyskał w rozmowie z Wyśnionym.
W chwili ciszy jaka między nimi zapadła, zerknął w stronę wody.
Dlatego zapytałem o blizny – powiedział nagle, bardziej jednak do chłodnego Lazurowego Jeziorka niż do Tejfe. Ale zaraz też powrócił wzrokiem do jego pyska. – Z powodu swojej profesji. Nie dlatego, by ci dokuczyć. – Jakiś rodzaj komitywy, który poczuł po tej krótkiej wymianie zdań, kazał mu się usprawiedliwić. Zabawne, ale od dawna nie czuł, że powinien się usprawiedliwiać i od dawna nie czuł też, że nie chce sprawiać komuś przykrości.
autor: Szarpiący Obłoki
26 kwie 2019, 11:30
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Podziemna Jaskinia
Odpowiedzi: 503
Odsłony: 59163

Może gdyby Marduka obchodziły "wrażliwe nacieki skalne" jakoś by się tym przejął, ale tak puścił uwagę mimo uszu. Zresztą wszystko przestało mieć znaczenie dokładnie chwilę po tym, kiedy nierozważnemu uzdrowicielowi zachciało się igrać z psychiką kleryka. I w gruncie rzeczy nie chodziło tu o to, że był nadwrażliwy, albo przejmował się czymś za bardzo, po prostu... Lód był jedynym smokiem, którego kleryk otwarcie nie lubił. Tu chodziło o uprzedzenie kwitnące wiele księżyców, tego nie da się zmienić w jednej chwili. A już szczególnie nie metodami, jakie próbował uskuteczniać uzdrowiciel.
Szpony Remedium wdarły się w świeża ranę, a pod powiekami Marduka zatańczyły z bólu podobizny maddarowej ćmy. Warknął i szarpnął łbem, ale być może ku zdumieniu uzdrowiciela, twór wystrzelił z ziemi przy wtórze głośnego trzasku i otarł się boleśnie o bok ogona starszego samca. W tym samym momencie kleryka poraziło pragnienie czynu, który notabene wcielił w życie i to z zaskakującą łatwością. Chciał go skrzywdzić. Naprawdę chciał go skrzywdzić, a co więcej mógłby go zabić.
Zrobiło mu się niedobrze, być może z bólu, a być może z powodu świadomości czynu. Ryk Remedium wdarł się w plątaninę myśli Marduka i faktycznie skupił go na obecnej chwili, na świadomości, nie zaś bezmyślnej furii. Ale to było zbyt mało, by kleryk odpuścił, by dał się zakrzyczeć, by oddał pole. To zaszło za daleko, nie było już odwrotu.
Ponury kompletnie nie rozumiał Lodu, ale i Lód nie rozumiał jego. Kleryk przeświadczony o złych pobudkach uzdrowiciela nie dopuszczał do siebie możliwości, że może się mylić.
Puścił go, a on kłapnął szczekami obnażając kły. Pochylił łeb, a żółte oczy ciskały żywą nienawiścią.
W co ty grasz, co? – złowrogi syk wyrwał się z jego pyska, kiedy z ostrożnością i cierpliwością szykujące się do ataku bestii, powoli zaczął go okrążać. Kroki jego łap przygrywały symfonii warkotu dobywającego się z głębi czarnej piersi. Nie słuchał jego słów o tarczy, o tym, że czasem lepiej użyć innych metod obrony. Nie chciał go słuchać. Chciał mówić. Chciał by w końcu go wysłuchano. Głos Marduka był więc w tym wypadku głośniejszy i wżynał okruchy zimnej furii w duszę przeciwnika. Bo tym właśnie był dla niego Lód – wrogiem.
Dlaczego za każdym razem starasz się pokazać mi swoją wyższość, co? Od samego początku traktowałeś mnie z góry, kpiłeś ze mnie, a potem zasłaniałeś się chęcią pomocy. – Rozedrgany cień przepływał po ostrych skałach z każdym kolejnym jego krokiem. Niecierpliwy ogień ćmy odbijał się pożogą w żółtych ślepiach wlepionych w znienawidzoną sylwetkę. – Jesteś obłudną, groteskową namiastką smoka – wypluwał słowa z odrazą, kompletnie ignorując mentalny przekaz. Zresztą pod jego koniec odciął się od magii uzdrowiciela, tym razem sprawniej niż kiedyś. – Nawet teraz próbujesz mi wcisnąć te swoje dziwaczne próby nauczenia mnie czegoś. – W jego głosie pobrzmiewało coś na kształt niedowierzania. Zatrzymał się przed uzdrowicielem, a choć wciąż odsłaniał kły, choć wciąż kipiała w nim złość, w oczach był chłód i spokój głazu, co tworzyło niepokojący, chory kontrast. – A nie przyszło ci do głosy, że twoje metody są gó*no warte? Że nie działają? – Nie dał mu czasu na odpowiedź. – Jeśli naprawdę jest w tobie choć namiastka pragnienia, by czegoś mnie nauczyć, choć odrobina szczerości w tym całym morzu zakłamania... – cedził, mrużąc ślepia i zbliżając się do pyska uzdrowiciela tak mocno, że niemal wyczuwali na nosach własne oddechy. – ...To zacznij traktować mnie poważnie. – Żółć i złoto starły się w walce spojrzeń. Marduk kontynuował, ale tym razem jego głos przeszedł w szeptany syk, a pysk zaczął wykrzywiać cyniczny uśmiech. – Naprawdę nie rozumiem czy jesteś po prostu takim ignorantem, czy może zwyczajnie się na mnie uwziąłeś, ale skoro istnieje choć cień szansy na to, że jesteś po prostu emocjonalnym debilem, to ci podpowiem, ostatni raz wierząc w twoje dobre intencje. – Gorzki uśmiech jasno świadczył, że wcale w nie nie wierzy. – Po pierwsze, nie zaskakuj mnie. Nie lubię niespodzianek. I zamień czyny na słowa. Lubię słowa. Zanim będziesz chciał czegokolwiek mnie nauczyć, zapytaj czy tego chcę. A może... MOŻE wtedy jakoś się dogadamy. Bo masz rację, nikt tu nikogo nie będzie zabijał. – Cofnął się, unosząc głowę. Cienie rzucane przez okazałe poroże, zatańczyły ruchliwą mozaiką na ścianach jaskini. Uniósł łapę do policzka po którym kroplami spływała krew. Otarł palcami lepkie stróżki i zlizał czerwień z opuszek. – Ty pierwszy podniosłeś na mnie łapę. Jak wielkim idiotą musisz być, by uznawać za dobry pomysł atakowanie kogoś, kto cię nienawidzi? I jeszcze wierzyć w to, że dzięki temu go czegoś nauczysz? – Pokręcił głową, autentycznie zdumiony.
autor: Szarpiący Obłoki
19 kwie 2019, 16:47
Forum: Błękitna Skała
Temat: Lazurowe Jeziorko
Odpowiedzi: 884
Odsłony: 110613

Złotołuski wydawał się Mardukowi dziwny i to nie tylko przez wzgląd na inność, o której wymieniony sam wspomniał, ale... ogółem. Różnił się od wszystkich poznanych przez kleryka smoków. Inna rzecz, że Marduk zwyczajnie nie miał zbyt dużego kontaktu z innymi więc jego porównanie było mierne, ale nadal nieznajomy wydawał się inny na tle wszystkich poznanych wodnemu osobowości. Ponury nie potrafił jeszcze do końca twierdzić, co takiego odróżniało tego smoka od innych. Może była to kwestia tej niezrozumiałej dla niego otwartości i szczerości? Tej lekkości, która cechowała może jedynie jednego smoka w jego otoczeniu, którym była Pchła. Ale Szachraj była postrzelona, nadpobudliwa, a złotołuski... był spokojny. I może właśnie dlatego, gdy został porównany do jelenia, Ponury nie obruszył się w żaden sposób. Uśmiechnął się tylko, ale jakoś tak markotnie, nieswojo, jakby nie do końca wiedział jak powinien zareagować na odrobinę infantylny komentarz. Bo to, że nieznajomy nie chciał go nim uradzić, było widoczne jak na łapie. Do tego odpowiedź na bezczelne pytanie również była wypowiedziana z lekkością i swobodą, której Marduk wcale się nie spodziewał.
Przeniósł swój wzrok na pysk rozmówcy, wciąż jeszcze wyglądając na szczerze zdumionego.
Fascynujące – przyznał bez grama drwiny, a po chwili, zdając sobie sprawę, że ekscytuje się odkryciem zbyt mocno, odchrząknął. – Przyjąłeś... przyjęłaś imię Łuski czy Kolca, gdy byłaś adeptem? Byłeś. – Uśmiechnął się, tym razem z odrobiną zakłopotania, ale całkiem sympatycznie. Jakby rozmowa na tak dziwny temat paradoksalnie go rozluźniała i sprawiała, że reagował naturalniej. Najwyraźniej uznał też, że leżący przed nim smok był już wyszkolony w jakimś kierunku, a odpowiedź na pytanie o imię adepta, będzie też sygnałem, w jaki sposób Ponury powinien się do niego zwracać. Choć kleryk podejrzewał, że gdyby zapytał o to wprost, złotołuski i tak by mu odpowiedział.
autor: Szarpiący Obłoki
19 kwie 2019, 9:56
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Podziemna Jaskinia
Odpowiedzi: 503
Odsłony: 59163

Nie zaskoczyło go, że uzdrowiciel był świadomy jego obecności. Zresztą, nie krył się z nią jakoś szczególnie. Dlatego gdy padły skierowane do niego słowa, uśmiechnął się kącikami pyska i wywrócił ślepiami.
Obawiam się, że bezwolne skały raczej nikim i niczym nie ciskają – zgryźliwy ton rozniósł się echem wśród uśpionych głazów. Najwyraźniej Marduk miał głęboko w poważaniu alegoryczne znaczenia. Ruszył powoli w kierunku ziejącej czernią dziury i zawieszonemu nad nią Remedium. Zatrzymał się tuż obok uzdrowiciela, obrzucając go pełnym powątpiewania spojrzeniem. Nie miał pojęcia po co niebieskołuskiemu całe to naręcze różnych lin, haczyków i pętelek, skoro miał maddarę, ale on nie zamierzał wygłupiać się tak jak on. Poza tym, po co niby miał wchodzić do tej jaskini?
Nim jednak otworzył pysk, by wyrazić swój sprzeciw wobec nocnych, podziemnych schadzek w towarzystwie kogoś, kogo nie lubił; uzdrowiciel zniknął w szczelinie, obsypując jej niepewne brzegi. Marduk przezornie cofnął się, westchnął z rezygnacją i skupił na źródle swojej mocy, zanim jeszcze grunt spod łap na dobre mu się usunął. Magia zawirowała wokół niego, oplotła ciasno czarnołuskie ciało i posłuszna woli kleryka, uniosła je łagodnie. Marduk zawisł nad zsypem, spoglądając w dół przepastnej gardzieli, przez chwilę również wsłuchując się w dźwięki osuwanych kamyków. A potem po prostu przeniósł się nad otwór i delikatnie opuścił w dół.
Opadał zdecydowanie wolniej niż Remedium, dlatego pojawił się obok niego jakiś czas później, lądując gładko. Widmowe nici maddary rozplotły się, pozwalając mu pewnie osiąść na dnie szczeliny. Ciemność go nie przerażała, podobnie zresztą jak tańczące cienie, które tworzyła rozedrgana, płomienna ćma. Drgnął jedynie na dźwięk podrywających się do lotu nietoperzy, które przy wtórze pisków i trzepotów zniknęły w ciemności przed nimi.
To beznadziejne źródło światła – mruknął, zerkając na (może i całkiem ładną) niepraktyczną ćmę. Po tych słowach z łatwością stworzył miedzy swoim porożem niewielką kulę emanującą łagodnym, całkiem stałym światłem, w niczym nie przypominającym rozedrganego płomienia. Mozaika z cienistego poroża rozplotła się po kamiennych ścianach. Dopiero wtedy Ponury rozejrzał się, chłonąc wzrokiem przestwór podziemnego świata. W duchu przyznał, że robił wrażenie. Światło tworu nie dosięgało sufitu monumentalnej komnaty, ani też jej odległych ścian, co sugerowało, że jaskinia była większa niż mógł się spodziewać. Podobnie jak w obliczu górskich grani, tutaj też Marduk czuł się śmiesznie mały i nieważny.
Postąpił kilka kroków, zadzierając głowę, by oszacować jak daleko w trzewiach ziemi się znaleźli, ale wtedy padły słowa uzdrowiciela. I Ponury westchnął, również z rezygnacją gdy okazało się, ze uzdrowiciel jaki był, taki jest. Ekscentryczny i nieprzyjemny. Ale właściwie, czego Ponury miał się spodziewać? Że po tylu księżycach zimnej wojny nagle okaże się w porządku, a to swoiste "zaproszenie" do spaceru po grocie będzie początkiem zażegnania konfliktu? Mylił się, ale jak w każdym innym przypadku swoich pomyłek, nie przejął się specjalnie. Po prostu przyjął do wiadomości.
Otworzył pysk, by coś powiedzieć, ale usłyszał wymowne "broń się, pisklaku!". Zmarszczył pysk, ale nie zdążył zareagować. Wprawdzie widząc jak samiec unosi łapę i obnaża pazury, instynkty zadziałały poprawnie i magia zawirowała przed Mardukiem, gotowa utworzyć tarczę, ale zwyczajnie... nie zdążyła. Pazury uzdrowiciela smagnęły młodego samca po pysku, zostawiając na poliku krwawą szramę. Kleryk syknął i obnażył kły. Z jego gardzieli wydostał się gniewny warkot, który zwielokrotniony echem brzmiał upiornie i niepokojąco. Ponury wbrew temu, co powiedział Remedium, nie był już pisklakiem. I może faktycznie nie miał okazji walczyć za pomocą kłów i szponów, ale agresja popchnęła go do przyjęcia najwygodniejszej pozycji. Na wpół świadomie opuścił nieco głowę, napinając smukłe ciało. Nie był bezbronny, a nagły atak ewidentnie wzbudził w nim przygaszoną przez księżyce, nienawiść wobec uzdrowiciela.
Poważnie? – prychnął pogardliwie. – Chcesz sobie użyć pod pretekstem uczenia mnie? Bardzo dziękuję... – syknął jadowicie, wykrzywiając pysk w brzydkim, szyderczym grymasie. – Ale miałeś już okazję zostać moim mistrzem. Drugiej nie będzie. – I przez jedną, krótką chwilę, Marduk pomyślał, że byli tu sami. Że nikt im nie pomoże gdyby rzucili się sobie do gardeł. Że mogliby się tu pozabijać i nikogo by to nie obeszło. No, przynajmniej nikogo nie obeszłaby śmierć ponurego kleryka. Nad śmiercią ekscentrycznego uzdrowiciela pewnie płakałyby dziesiątki. Ale faktycznie mogli się tu pozabijać. On mógłby zabić Remedium, raz na zawsze uwolnić się od widoku okrutnej obłudy jaką się otaczał.
Magia rozedrgała powietrze, roziskrzyła się pod łapami uzdrowiciela i objęła go przeszywającym do kości chłodem. W dwa uderzenia serca nienawiść kleryka uformowała się w śmiercionośną broń, materializując się pod miękkim brzuchem Remedium w formie potężnego, lodowego kolca, który z ogromną siłą wystrzelił ku sklepieniu jaskini, wprost przez jego trzewia.
autor: Szarpiący Obłoki
19 kwie 2019, 1:46
Forum: Błękitna Skała
Temat: Lazurowe Jeziorko
Odpowiedzi: 884
Odsłony: 110613

Wytłumaczenie nieznajomego ujawniało bezczelny egoizm. Marduk w pierwszej chwili miał ochotę powiedzieć "Aha! Wiedziałem, że za tym ślicznym pyskiem ukrywa się paskudna osobowość!", albo coś równie miłego, ale w duchu stwierdził z goryczą, że to bardzo... zwyczajna postawa. Większość smoków przecież właśnie tak działała. Myśleli o dobru swoim, nie innych. Ten tutaj nie był wyjątkiem, ale i Ponury nim nie był, przodując w egoizmie.
Jego jedyną reakcją na te słowa, było więc obojętne wzruszenie barkami. Wszystko było jasne, nie trzeba dalej roztrząsać tego tematu. Ale miejsce tego tematu zajął inny. Proste "dziękuję" wywołało na pysku kleryka podejrzliwy grymas. Lecz nim zdążył się porządnie na tym skupić, złotołuski zwrócił uwagę na jego poroże.
Ponury lekko potrząsnął głową, kołysząc ciężką ozdobą.
Świetnie, mogę zwodzić łowców na polowaniach – prychnął, całkiem beztrosko kpiąc ze swojego wyglądu. Nawet uśmiechnął się przy tym, ale przestał gdy padły kolejne słowa. Nie wyczuł w nich ironii, ale to chyba jedynie bardziej go dotknęło. Nie potrzebował współczucia. Tak samo jak nie potrzebował dogadywać się z kimkolwiek. Dobrze było mu samemu. To już nie były te czasy, kiedy pokazywał światu, że czuje się zraniony.
Cyniczny grymas wykrzywił mu pysk.
Niepotrzebnie – odparł, ale jego głos brzmiał poważniej niż wcześniej, jakby faktycznie zapewniał rozmówcę, że temat niedogadywania się z rodziną dawno stracił na ważności. Potem złotołuski wylał z siebie morze słów, podejmując temat, który Ponury zaczął w zasadzie niechcący. W żółtych ślepiach młodszego samca na chwilę pojawiło się zdumienie, ale pod sam koniec wywodu rozmówcy, także jakaś doza pobłażliwości.
Właściwie, to myślę o tym podobnie – przyznał, ale nie pociągnął tematu dalej. Dla niego wolność szeroko pojęta, nie była istotna. Nie czuł się stłamszony, już nie. Wystarczył mu skrawek świata, w którym żył. Nie potrzebował wielkich połaci poza barierą, ale w kontekście wolności w szerszym znaczeniu, faktycznie uważał, że smoki stad są w pewnym sensie zniewolone.
Bardziej jednak niż wieść, że mieli na ten temat podobny pogląd, zdziwiło go to, że nieznajomy szczerze i z niezwykła prostotą mówił o tym, co przez gardło Ponurego w ogóle by nie przeszło. Wspomniał o uczuciach, jakichkolwiek wobec kogokolwiek. Kleryk drugi raz pomyślał "głupi, czy co?". Ale i na tym nie skupiał się za bardzo, bo serdeczny śmiech, który przebiegł dźwięcznym echem po tafli jeziora, poruszył jakąś strunę w duszy Ponurego, sprawiając, że mimowolnie kąciki jego pyska, drgnęły. Zupełnie jakby chciał zawtórować przyjemnemu dźwiękowi. Odpowiedź jednak, kompletnie go zdumiała.
Poważnie? – wyrwało mu się, kiedy kompletnie nieprofesjonalnie skierował wzrok między tylne łapy złotołuskiego. – To w ogóle możliwe? – Nigdy wcześniej się z tym nie spotkał i nie bardzo w ogóle chciał w to wierzyć, ale też miał na tyle przyzwoitości, by usiedzieć w miejscu, nawet jeśli zaskoczenie i ciekawość popychały go do ostentacyjnego zerkania na ciało rozmówcy i przypominaniu sobie wszystkich nauk anatomii, które pobierał, by określić przynależność płciową leżącego przed nim smoka.
autor: Szarpiący Obłoki
09 kwie 2019, 12:07
Forum: Błękitna Skała
Temat: Lazurowe Jeziorko
Odpowiedzi: 884
Odsłony: 110613

Cienisty nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo Ponury wpisywał się w schemat kogoś, kto przez skrzywdzenie stał się zgorzkniałym, cynicznym i pełnym żalu do świata, smokiem. Był idealnym przykładem, przejawiając wszystko, czego można się było spodziewać. Jednak to nie wrogość wobec nieznajomego nim kierowała. Raczej szeroko pojęty cynizm i zgorzknienie, które dotknęło go w tak młodym wieku. No i jakaś tam wrodzona doza ciekawości i upartości, przez które teraz był jedynie o krok od zostania drugim uzdrowicielem Wody.
Ślepia Marduka zwęziły się kolejny raz, kiedy został zalany potokiem wyjaśnień.
Skąd przypuszczenie, że masz jakąkolwiek moc obrażania mnie? – Choć starał się nie brzmieć na bardzo zdumionego, to i tak nie mógł powstrzymać szerszego otwarcia ślepi. Po chwili jednak machnął łapą niefrasobliwie. – Przestań się tłumaczyć, to bez znaczenia. Musiałbym przejmować się twoim zdaniem, by wziąć cokolwiek do siebie, a wierz mi, że nie obchodzi mnie nawet zdanie mojej matki. – Istotnie, to była błahostka, a Ponuremu nawet przez myśl nie przeszło, że złotołuski może odebrać jego burknięcie jakoś osobiście. Głupi był, czy co? Nie rozumiał ironii?
Z Wody – przyznał po chwili, nie zaprzestając przyglądania się pokrytemu bliznami ciału rozmówcy. Właściwie nie robił tego, by w jakiś sposób mu dokuczyć, no i nie wiedział, że nieznajomy ma na tym punkcie kompleksy. Wojownicy i czarodzieje zwykli nosić pamiątki po bitwach z dumą, a nie ze wstrętem.
Wyczuł chłodną nutę w ciepłym, czystym głosie złotołuskiego i dopiero ona dała mu pewne wskazówki, że stare, rozległ rany nie są dumnym trofeum. Przestał więc ostentacyjnie wlepiać spojrzenie w blizny, ale zamiast tego wlepił je w błękitne oczy.
Ponury, kiedy nie uśmiechał się kpiąco wydawał się przesadnie poważny, może nawet obojętny. I miał w sobie pewność kogoś, kogo kompletnie nie interesuje zdanie innych na swój temat.
Musi mieć dużą wprawę i wiedzę – zauważył, powoli podnosząc wzrok, kiedy rozmówca zdecydował się wstać. Stanęli pysk w pysk, biorąc pod uwagę niewielki wzrost złotołuskiego. Pytanie o rodzinę i pochodzenie wywołało jednak na wąskim pysku kleryka znajomy, cyniczny uśmiech.
Na moje nieszczęście tak, jestem w połowie morskim – odparł, mlaszcząc z niechęcią jęzorem. – Po mamusi – dodał z przekąsem. – Po tatusiu mam to cholerstwo – wskazał na masywne poroże. – I tak, jestem rodowitym smokiem Wolnych Stad. Choć na mój gust, to wolne są wszystkie, prócz naszych. – Przechylił nieco głowę, przyglądając się pyskowi smoka z nową dozą zainteresowania. – Jesteś samcem czy samicą? – Pytanie, być może bardzo niegrzeczne, nie miało w sobie ani odrobiny złośliwości, a jedynie obdartą z uprzejmości ciekawość.
autor: Szarpiący Obłoki
08 kwie 2019, 20:50
Forum: Błękitna Skała
Temat: Lazurowe Jeziorko
Odpowiedzi: 884
Odsłony: 110613

Żółć starła się z błękitem, kiedy skrzyżowali spojrzenia. Ponury nawet na chwilę nie odwrócił wzroku, przez chwilę kontemplując kolor, przywodzący na myśl przestwór czystego nieba. Nieznajomy miał niezwykle czyste spojrzenie, takie, które kazało sądzić, że był łagodniejszy niż podpowiadało jego pozabliźniane ciało. Nieznajomy... a może nieznajoma? Wciąż nie był pewny. A potem padły słowa.
Kleryk uśmiechnął się cynicznie.
Nie ty jeden – odparł z wyraźną ironią, powoli unosząc głowę. O jego obcości zdawało się zapominać całe stado, jeśli sam o niej nie przypominał, ale z czasem to na pewno się zmieni. Miał być przecież uzdrowicielem, a do tych lgnęły smoki... całe stada smoków chorych i pozbawionych nadziei. Cyniczny uśmiech młodego samca poszerzył się, podsycany ponurymi myślami. Nie zamierzał wdawać się w rozmowę, a nawet więcej, już zbierał się żeby podnieść z ziemi zad i wstać, ale nieznajomy ciepłym tonem wyraził swój zachwyt pogodą.
Ponury parsknął pod nosem, mrużąc żółte ślepia, którymi nie przestawał świdrować sylwetki złotołuskiego. Rozmowa o pogodzie jest tym, czego każdy smok potrzebuje – zakpił w myślach, ale z drugiej strony, jak inaczej rozpocząć dyskusję z kimś obcym? Przez chwilę wodny milczał, zastanawiając się po co właściwie ktokolwiek chciałby z nim rozmawiać, nawet o pogodzie.
Idealny – przyznał w końcu, po kociemu wbijając pazury w miękką trawę, to znów rozprostowując je. – Jesteś cienistym, nie? – Pomimo tego, że nie miał zamiaru wdawać się w rozmowę, słowa same wypłynęły z jego pyska. Podniósł się powoli i podszedł, skracając dystans na tyle, by nie musieć podnosić głosu. Usiadł przed nieznajomym, obrzucając jego sylwetkę uważnym spojrzeniem. Przyglądał się bliznom. Nigdy do tej pory nie widział pozostałości po tak rozległych ranach. – Kto je leczył? – zapytał nagle, ponownie krzyżując wzrok z błękitem.
autor: Szarpiący Obłoki
08 kwie 2019, 20:16
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Łąka głazów
Odpowiedzi: 583
Odsłony: 88946

Zadowolony Ponury kiwnął krótko głową, i spojrzał uważnie na uzdrowiciela. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie zaskoczyły go słowa samca. Więc to już? Musiał teraz się sprawdzić? I naprawdę miał uleczyć przypadłość mistrza?
Kleryk zawahał się, ale po chwili kiwnął głową raz jeszcze. Zbliżył się do samca, uśmiechając się do niego z pewnością kogoś zdeterminowanego.
Oczywiście, rozumiem. Dziękuję – mruknął, zaglądając w ślepia samca. Faktycznie, kiedy się przyjrzał dostrzegł zaczerwienienie i opuchliznę powiek. Jakie zioła były dobre na oczy? Ze zmarszczonym w zamyśleniu pyskiem, sięgnął do podsuniętej, pachnącej torby i zaczął poszukiwania. Po chwili wyciągnął z niej ostróżeczkę polną i żywokost.
Zaczął od wywaru z żywokostu. W dokładnie umytej, kamiennej miseczce, za pomocą swojej magii zagotował porcję świeżej wody wyciągniętej z okolicznych roślin i ziemi. Gdy woda wrzała, ostrożnie wrzucił do niej korzeń żywokostu. I wciąż zasilając maddarą zaklęcie podgrzewające, zabrał się za przygotowywanie ostróżeczki. Tę po prostu oskubał z płatków i ułożył na oczyszczonym kamieniu. Potem wyciągnąwszy kolejną porcję wody i tę także doprowadzając do wrzenia, sparzył delikatne płatki, starając się robić to umiejętnie i uważnie. Nie chciał ani się poparzyć ani tym bardziej zniszczyć drobnych płatków. W tym czasie wywar z żywokostu powinien już dochodzić. Wobec tego Ponury odczekał jeszcze chwilę, a potem wystudził go i zbliżył się do Światłości.
Pewnie wiesz, co zamierzam z tym zrobić. – Uśmiechnął się krzywo, a gdy uzdrowiciel zniżył pysk, by łatwiej było klerykowi zakroplić wywar, młody samiec właśnie to uczynił. Nadal korzystając z maddary, nabrał z misy kilka kropel i prowadził do obydwu chorych oczu uzdrowiciela. Potem sięgnął po płatki ostróżeczki.
Zamknij oczy – polecił cicho. Po chwili uzdrowiciel mógł poczuć jak samiec ostrożnie i delikatnie okłada jego powieki ostudzonymi płatkami ostróżeczki. – Już – poinformował, gdy skończył. Teraz trzeba było chwilę odczekać, więc kleryk podszedł do torby Światłości, powoli wsuwając wyciągnięte podczas poszukiwań zioła.
Spokojnie, nie ukradnę żadnego – poinformował w razie gdyby samiec był zaniepokojony odgłosami. O Marduku można było mówić wiele złego, ale na pewno nie to, że był niewdzięczny. Nie okradłby kogoś, kto oddał się w jego łapy.
Gdy czas, by zdjąć ostróżeczkę, nadszedł, smok usunął ją. Potem bez słowa objął łapą polik samca, przymykając ślepia. Posłał impuls maddary w ciało uzdrowiciela, bez problemu odnajdując skupisko zapalenia wokół jego oczu. Mając na uwadze, że teraz ma do czynienia z prawdziwym pacjentem, a nie iluzją, był bardzo delikatny i staranny. Nie chciał skrzywdzić Światłości. Starał się metodycznie i spokojnie usunąć skupiska chorobowe. Gdy skończył z wygaszaniem zapalenia, skupił się na zregenerowaniu wszelkich tkanek, które mogły ulec uszkodzeniu podczas infekcji. Na koniec zadbał też o to, by zupełnie zdjąć opuchliznę z powiek. Potem nieśpiesznie wycofał magię z ciała pacjenta i odsunął łapę. Wściekle żółte ślepia kleryka patrzyły z bardzo bliska w ślepia starszego uzdrowiciela. Widniało w nich coś, co prawdopodobnie było ciekawością.
Jak się czujesz? – padło po chwili, ale wciąż wymówione dziwnie cichym głosem będącym pozostałością po skupieniu podczas używania maddary.
autor: Szarpiący Obłoki
06 kwie 2019, 19:49
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Podziemna Jaskinia
Odpowiedzi: 503
Odsłony: 59163

W mroku pomiędzy skałami pojawił się błysk wściekle żółtych ślepi, a zaraz za nim biel kości poroża, przytłumiony ciemnością fiolet piersi i głęboka czerń smukłego grzbietu. Ponury powolnym krokiem przemierzał senne okolice Bliźniaczych Skał nie dbając o zakłócanie ciszy dźwiękiem nieostrożnych kroków. Od czasu do czasu umyślnie cisnął mijanym kamykiem przed siebie i patrzył jak znika w ciemnościach.
Nie spieszył się, bo i nie miał po co. W jaskini nikt na niego nie czekał, nie miał też żadnych poważniejszych obowiązków do wykonania. Mógł równie dobrze całą noc szlajać się pomiędzy drzewami jeśli tylko miał taką ochotę.
Prawdopodobnie nie dostrzegłby uzdrowiciela gdyby ten nie obsypał łapą luźnych kamieni, których chrobot poniósł się echem w kojącej, nocnej ciszy. Ponury przystanął, obracając głowę ku dźwiękowi i wtedy bez trudu dostrzegł wczepionego w osuwisko smoka, którego jasna grzywa krzyczała "tu jestem!". Remedium Lodu, jego "ulubiony" członek stada ewidentnie coś kombinował, ale to w zasadzie nie było czymś nadzwyczajnym. Znał plotki jakie krążyły wokół jego osoby, więc wcale się nie dziwił, że trafił na niego w środku nocy robiącego coś więcej prócz szukania ziół.
Ponury skrzywił się w cynicznym uśmiechu, przez chwilę po prostu obserwując zmagania smoka ze szczeliną. Nie miał zamiaru do niego podchodzić, ale gdyby okazało się, że stanie się świadkiem tego jak samiec dosłownie zapada się pod ziemię, to cóż, nie mógł sobie tego odmówić.
Przysiadł pod jedną ze skał celujących ostrym czubkiem w niebo i w ciszy przyglądał się Remedium.
autor: Szarpiący Obłoki
06 kwie 2019, 19:20
Forum: Błękitna Skała
Temat: Lazurowe Jeziorko
Odpowiedzi: 884
Odsłony: 110613

Słońce rozgrzewało czarne łuski, ciepło wnikało w ciało, rozchodziło się po nim falami przyjemnych dreszczy. Z krtani kleryka wyrwał się nawet pełen zadowolenia pomruk, kiedy bezceremonialnie przechylił się i padł w trawę, a potem zupełnie przewrócił się do góry łapami i wystawił fioletowy brzuch na pieszczotę słońca. Przeciągnął się, mlaszcząc jęzorem. Czego chcieć więcej?
Jego umysł był wyblakły, pozbawiony trosk i wspomnień poprzednich księżyców. Właściwie odkąd porzucił zupełnie chęć udowodnienia komukolwiek czegokolwiek, mógł nazywać się szczęśliwym smokiem. Nie wisiało nad nim widmo niezadowolonego ojca ani matki, a rodzeństwo, cóż... było i nie wtrącało się w jego życie. Wobec tego Ponury żył dla siebie nie dla świata i było mu z tym cholernie dobrze. Mało co obchodziło młodego kleryka, jeśli nie dotykało jego samego.
W popołudniową drzemkę, której właśnie zażywał, wdarł się nagle szelest kroków. Czarnołuski skrzywił się i westchnął głośno, wyraźnie będąc niezadowolonym, że coś lub ktoś zmierza w jego kierunku. Że też się ktoś przypałętał... Ale nie zmienił pozycji, dalej bezceremonialnie leżąc z odsłoniętym brzuchem. Jego nonszalancja zakrawał o głupotę, bo gdyby tylko podkradł się do niego jakiś drapieżnik, był podatny na jego ataki jak bezbronne pisklę, ale Ponury wyczuwał w powietrzu woń Cienia. A po smoku nie spodziewał się nieuzasadnionej agresji, być może było to przeświadczenie ogólnie błędne, ale sprawdziło się tym przypadku. Nieznajomy, kimkolwiek był (Ponury nadal nie otworzył ślepi), legł w trawie nieopodal, a tak przynajmniej podpowiadał dźwięk jego ruchów.
Przez kilka chwil leżeli w ciszy obaj. Przygrywał im śpiew ptaków i nieśmiałe melodie pierwszy świerszczy. Niechętnie nastawionego do towarzystwa Ponurego w końcu na nowo ukoił spokój. Po kilku dłuższych chwilach przewrócił się znów na brzuch i przeciągnął jak rozespany kot. Nie wstał jednak zupełnie, ponownie ułożył pysk na łapach i w końcu otworzył ślepia, kierując je wprost na nieznajomego, który leżał bliżej, niż kleryk początkowo zakładał.
Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to oczywiście blizny. Naturalnie pomyślał o nieznajomym jak o wojowniku, który stoczył wiele walk, ale z drugiej strony drobna postura przywodziła na myśl raczej młody wiek. Ponury prawdopodobnie był jego wzrostu, a przecież miał niespełna szesnaście księżyców. Drugą rzeczą była kwestia ogólnego wyglądu, wyblakłego złota łusek, przybrudzonej, białej grzywy i sylwetka... samica czy samiec?
Zmrużył ślepia, zastanawiając się nad ostatnią kwestią, ale nie uczynił nic, by sprawdzić. Po prostu leżał i patrzył, nie przejmując się tym, że nieznajomy może w każdej chwili otworzyć ślepia i burknąć, by tego nie robił. Nawet jeśli złotołuski faktycznie na niego spojrzał, Ponury nie odwrócił wzroku.
autor: Szarpiący Obłoki
04 kwie 2019, 0:22
Forum: Błękitna Skała
Temat: Lazurowe Jeziorko
Odpowiedzi: 884
Odsłony: 110613

To był jeden z tych przyjemnych, ciepłych dni, w których Ponury wychylał nos ze swojej ciemnej groty i wypełzał na światło dzienne, głównie po to, by wygrzać ciało i rozejrzeć się po Wspólnych. Jego pokaźnych rozmiarów sylwetka pokryta czarną łuską, błyszczącą się w słońcu odziedziczonym po Kaskadzie granatem, wychynęła spomiędzy powoli zieleniących się krzewów. Niezmiennie ponure spojrzenie jaskrawych, wściekle żółtych ślepi ze znużeniem zlustrowało okolicę.
Cisza i spokój...
Nie żeby mu tego brakowało. Prócz okazjonalnego wpadania Pchły, Ponury raczej nie miewał gości. Ale sam też nie garnął się do smoków. Nie potrzebował towarzystwa.
Ruszył wolnym krokiem przez szmaragdowe morze traw, ciągnąc za sobą gładki ogon. Głowę trzymał nisko, jakby ciążyło mu okazałe poroże, albo mnogość myśli.
Dotarłszy na brzeg Jeziorka, spojrzał w niezmąconą toń. Zobaczył w niej swoje odbicie i lazur nieba nad głową. Skrzywił się brzydko do własnego oblicza, z niechęcią odwracając wzrok, a potem legł w trawie, luźno rozkładając skrzydła o jaskrawych, fioletowych błonach. Westchnął głęboko z ukontentowaniem i ułożył głowę na przednich łapach, przymykając oczy. Zawsze był dobry czas na drzemkę w promieniach słońca.

Wyszukiwanie zaawansowane