A: S: 1| W: 2| Z: 3| I: 5| P: 2| A: 2
U: Pł: 1| O,A: 2| B,L,S,W,MP,Skr,Śl,M: 3| MO: 5| MA: 6
Atuty: Inteligentny, Niezdarny Wojownik, Mistyk, Utalentowany
Normalnie pewnie daną czynnością zająłby się w grocie ale od jakiegoś czasu pełno w niej było piskląt. W dodatku nie czyichś ale jego własnych. Oczywiście cieszył się ich obecnością ale przez natłok rodzicielskich obowiązków nie mógł się zająć tym czego niedawno się nauczył. Tworzeniem run. Było to zajęcie interesujące i w pewien sposób relaksujące, dlatego też krążył nad wolnymi terenami wspólnymi szukając przyjemnej kryjówki. Ostatnimi czasy dość często odwiedzał Bliźniacze Skały więc z nadzieją podleciał do wielkiej szczeliny znajdującej się gdzieś w tym rejonie. Poszukiwania w mżawce zajęły mu nieco czasu ale w końcu udało mu się wypatrzeć dziurę. Była wąska ale jeśliby złożyć skrzydła mógł bez problemu tam wpełznąć. Oby tylko w dalszej części nie było mokro od kapiącego deszczu. Wylądował ostrożnie na śliskich kamieniach i przytulił skrzydła do boków by móc wpełznąć do szczeliny. Przecisnął się dość łatwo i nawet się nie poślizgnął dzięki ostrym szponom. Dopiero w środku mógł odetchnął i rozłożyć skrzydła, otrzepać się z wody i… zapalić błękitny płomyk by dawał mu światło. Wspaniale, wnętrze okazało się nie być wypełnione wodą, pewnie woda miała miejsce gdzie uchodzić gdzieś w dalszej części.
Ruszył przed siebie szukając podwyższenia i odpowiedniego głazu na którym mógłby pracować. Poszukiwania nieco trwały ale w końcu znalazł szeroki kamień wyrastający z ziemi. Wystarczyło ściąć za pomocą magii jego wierzchołek i powstanie stół! Proces nie trwał długo, jedno proste zaklęcie, nagromadzenie maddary i powietrzna kosa stworzyła mu miejsce pracy. Usiadł koło nowo powstałego stołu, zawiesił sobie płomyk niedający ciepła nad ściętym głazem i rozłożył potrzebne składniki. Dwie gałązki lawendy, szafir i rylec. W pogotowiu miał też dodatkowe dwie gałązki i kolejny szafir. Spróbuje zrobić dwie runy ale spokojnie… wszystko po kolei.
Chłód potrzebował stojaka który tworzył sobie podczas nauki z Mistrzem. Prosty stojak taki by utrzymał szafir na wysokości szczęściu szponów nad stołem. Jaki wyglądał stojak? Otóż czarodziej wyobraził sobie trzy obsydianowe „nóżki”, patyki każdy o objętości dwóch łusek, więcej nie trzeba było bo materiał miał być wystarczająco wytrzymały i twardy. Długość każdej z nóżki wynosiła sześć szponów. Chłód stworzył też obręcz o średnicy odpowiednio mniejszej od nieoprawionego szafiru. Kamień musiał bowiem spocząć w obręczy, ale ani się nie chybotać w niej, ani nie wypaść. Zerkał co jakiś czas na swój piękny kamień by odpowiednio dostosować wyobrażony twór do jego wielkości. Nóżki miały zespolić się, tworzyć całość z obręczą. Wtopione były w równych odstępach od siebie tak by cała konstrukcja była stabilna. Ustawione były pod kątem rozwartym do obręczy więc nic nie powinno się przewrócić. Obsydian tworzący stojak był czarny i gładki w dotyku, niepodatny na zmiany temperatur i wystarczająco wytrzymały by się nie przewrócić czy pęknąć gdyby Chłód na niego lekko naciskał z góry. W końcu nie zamierzał nim rzucać. Czarodziej postanowił stworzyć od razu dwa stojaki. Miały być identyczne z tym, że jeden odsunął na bok. Przecież nie będzie tworzył dwóch run na raz. Zaczerpnął maddary ze swojego źródła i przywołał oba stojaki, które pojawiły się po krótkim czasie na prowizorycznym stole. Odsunął jeden na lewo, a drugi na prawo tak żeby sobie nie przeszkadzać. Odetchnął ciężko i sięgnął po pierwszy szafir.
Kamień szlachetny wylądował w obręczy, Chłód pchnął go kilka razy szponem czy aby na pewno nie zamierza wypaść czy się wyślizgnąć. Upewniwszy się, że nic takiego się nie stanie mógł przejść do dalszej fazy tworzenia runy. Przywołał płomyk, najzwyklejszy z wyglądu płomyk o jakim mógł pomyśleć sobie smok czy elf. Czerwono złoty, pełgający, wijący się ale nie kopcący z żaden sposób. Tlen był mu jedynym paliwem. Płomyk nie miał więcej niż trzy szpony, ale był nieco cieplejszy niż taki przeciętny powstały w naturze. Przecież Chłód nie chciał spędzić w tej jaskini kilku księżyców. Nie tak łatwo było roztopić kamień szlachetny. Mglista maddara wysączyła się z łapy smoka i powędrowała centralnie pod ustawiony na stojaczku szafir, płomyk miał pojawić się przy stole więc jego języki nie powinny dotykać kamienia. Mając już ciepły płomyk teraz czarodziej musiał nieco zaczekać dając czas kamieniowi by się zaczął topić w swojej środkowej części. Chłód obserwował zafascynowany zjawisko topnienia, choć ktoś inny mógłby je uznać za proces równie nudny co rośnięcie trawy. Przyglądał się kontrolując płomyk i w razie potrzeby zmniejszając go za pomocą maddary do dwóch szponów.
Nastał czas na sięgniecie po dwie gałązki lawendy. Tu także Chłód będzie potrzebował odrobiny magii. Dobrze, że nie były to spore ilości, a tworzone elementy znajdowały się przy jego łapach. Potrzebował teraz nici delikatnej, ale wytrzymałej, jedyną rzeczą jaka przyszła mu na myśl była oczywiście nić pajęcza. Miała być wytrzymalsza niż taka zwykła spotykana w naturze, musiała przecież utrzymać dwie gałązki lawendy, do tego nad ciepłem unoszącym się z płomyka. Biała, wytrzymała nić o nie większej średnicy niż łuska i o długości czterech szponów. Muśnięcie maddary i biały twór powstał oplątując się wokół końcówek dwóch gałązek. Teraz czekał go jeden z trudniejszych etapów nie licząc wypisywania runy. Uchwycił nić i zaczął opuszczać ją wraz z ziołami na szafir. Dobrze chociaż, że w jaskini nie wiało, nie musiał tworzyć osłonek ani nic z tych rzeczy. Chłód wszystko robił bardzo wolno i cierpliwie, pośpiech nie był tu wskazany. Płomyk był mniejszy by całkowicie nie rozpuścić kamienia, ale nie wygaszony by ten nie zaczął zastygać. Kiedy fioletowa lawenda dotknęła powierzchni kamienia czarodziej musiał pomóc sobie szponem drugiej łapy. Jedną łapą trzymał za nić z uwiązaną do niej gałązką a drugą łapą, to jest jej szponem zmierzał, mówiąc brutalnie wepchnąć zioło do wnętrza kamienia. Jeden paliczek z wysuniętym ostrym szponem i tyle wystarczy. Dobrze, że jako smok północny mógł się pochwalić sporymi pazurami. Delikatnie i powoli popychał lawendę która zagłębiała się w kamieniu szlachetnym, a kiedy żadna jej część już nie wystawała smok odsunął łapę i zerknął jak to wygląda od dołu i z boków. Ziele nie mogło przecież wystawać w żadnym miejscu. Po pozytywnej ocenie sytuacji Chłód pozwolił nici zniknąć, a płomyk wygasił zupełnie. Teraz trzeba było dać szafirowi nieco czasu by się ostudził.
W trakcie studzenia, czarodziej sięgnął po drugi kamień szlachetny i ustawił go na wcześniej przygotowanym stoliku. Zdąży akurat rozpalić pod nim płomyk. Upewniając się, że drugi kamień siedzi stabilnie w stojaku obok skupił się na stworzenia takiego samego płomyka jak wcześniej. Czerwono złoty, nie wyższy niż dwa i pół szpona, dający więcej ciepła niż zwykły ogień, podtrzymywany wyłącznie przez tlen i nie dymiący się. Mglista maddara popłynęła z czarodzieja w rytm bicia jego serca, powoli i spokojnie by po chwili przywołać do życia płomyk, który pojawił się jak wcześniej zaraz przy stole, bezpośrednio pod szafirem.
Teraz samiec mógł wrócić do pierwszego kamienia, zdaje się że był prawie gotowy na otrzymanie runy ataku. Drobny płomyczek o wielkości nie większej niż na cztery łuski, czerwony i bardzo ciepły powstał na pięć łusek nad powierzchnią kamienia. Z góry szafir szybciej ostygł niż od dołu więc czarodziej musiał nieco przygotować sobie miejsce do pracy nad runą. Maddara posłusznie stworzyła malutki, czerwony płomyk podobny do wszystkich jakie tworzył dziś wokół szafirów, ale mniejszy jak postanowił. Kilka chwil i Chłód sięgnął po rylec, pochylił się nad kamieniem uważając na swoje długaśne wąsy i brodę. Przyjrzał mu się z bliska i skinął głową zadowolony z procesu. Przyłożył ostrze rysika do powierzchni pierwszego szafiru i zaczął tworzyć runę. Ostrożnie ale i pewnie by przez drgnięcia czy zbyt powolne ruchy nie powstały jakieś krzywe znaki. Kilka pociągnięć, niezbyt głębokich i runa była gotowa, maleńki płomyk zniknął. Samiec dał swojemu dziełu czas na stygnięcie do pierwotnego stanu.
Uśmiechnął się lekko i skierował do drugiego kamienia szlachetnego pod którym wesoło tańczył płomyk. Okazało się, że szafir potrzebował jeszcze nieco czasu na topnienie dlatego Chłód mógł nieco odpocząć. Oczywiście jedynie pozornie, nadal kontrolował przecież swoje twory no i nie chciał by kamień całkowicie się stopił. Odczekał odpowiednią ilość czasu i sięgnął po dwie gałązki lawendy, musiał teraz powtórzyć cały proces. Przywołał w pamięci nić którą niedawno tworzył, długą na cztery szpony i o szerokości około łuski nić pajęczą. Była jak poprzednio wytrzymalsza niż zwykła nić, musiała utrzymać dwie gałązki i uchwyt Chłodnego, no i ciepło bijące od płomyka. Czarodziej westchnął lekko skupił się na ziołach wokół których końców nić miała się opleść i nie pozwolić im spaść. Kiedy to było gotowe trzeba było się upewnić, że i szafir był gotowy na dalszą część procesu. Maddara jak zwykle wysączyła się z samca i popłynęła ku lawendzie gdzie utworzyła nić. Chwycił jej koniec i uniósł dyndające ziele, które następnie skierował nad szafir. Znów ta ciężka część! Gdyby mógł pewnie by chciał otrzeć teraz pot z czoła. Pochylił się nad kamieniem umieszczonym w stojaku i opuścił gałązki. Kiedy dotknęły powierzchni szafiru zaczął pomagać sobie jak poprzednio, drugą łapą. Szponem popychał delikatnie lawendę by znalazła się wewnątrz kamienia szlachetnego. Przy okazji zmniejszył płomyk o kilka łusek i przyglądał się czy ziele nie wychodzi w innych miejscach poza obręb szafiru. Będąc zadowolonym pozwolił nici zniknąć i całkowicie wygasił już płomyk osuwając się od stołu. Nabrał sporo powietrza i przejechał łapą po brodzie. Chyba będzie musiał przemyśleć to co sądził o tworzeniu run… nie jest to chyba zbyt relaksujące.
Tym razem nie musiał tworzyć dodatkowego maleńkiego płomyka nad powierzchnią kamienia bo cały czas pilnował jego konsystencji. W odpowiednim czasie sięgnął po rysik i pochylił się nad swoim tworem. Trzeba było nakreślić kilka pociągłych linii by runa faktycznie stała się magiczna. Zrobił to precyzyjnymi i pewnymi siebie ruchami tak by żadna linia nie była krzywa. Kiedy ukończył rysowanie odłożył rysik na stół i patrzył długo na oba szafiry w których wnętrzu uwięziona była lawenda. Dał obu kamieniom jeszcze sporo czasu by na pewno ostygły i stały się takie jak sprzed całego procesu. Czarodziej nie odpoczywał jednak, przecież nadal runy leżały w stojakach które stworzył no i nad stolikiem lśnił niebieski płomyk dający jedynie światło. Siedział więc cierpliwie i czekał, a nagrodą miał być skarb dzięki któremu być może zacznie wygrywać na arenie.
Po sporym odcinku czasu Chłód wziął oba kamienie do łapy i uśmiechnął się lekko. Chyba się udało. Pozwolił swoim stojakom rozpłynąć się w powietrzu, a płomyk poprowadził go jeszcze tylko do wyjścia z jaskini. Runy zostały odesłane do legowiska, a samiec mógł w końcu wyleźć przez szczelinę którą tu przyszedł. Okazało się, że jednak burza go złapała…
/ zt
Dodano: 2016-07-05, 16:18[/i] ]
Łaził sobie podczas mżawki po łące kiedy wpadł na genialny pomysł. Czemuby nie wrócić do tej jaskini gdzie miał już w sumie gotowy stół i nie stworzyć jeszcze jednej runy. Miał akurat ostatni składnik potrzebny do stworzenia kamienia ataku mocą. Mógł też w sumie zrobić w końcu coś do ochrony ale… jak ktoś powiedział, najlepszą ochroną jest atak, może w wolnym czasie zajmie się tymi drugimi. Wzbił się więc w powietrze i skierował ku znajomej szczelinie wśród Bliźniaczych Skał. Jak poprzednio osiadł na śliskich kamieniach i wpełzł ostrożnie do środka przyciskając skrzydła mocno do swych boków. Znalazłszy się na ziemie skoncentrował się na jasnym, błękitnym płomyku który miał mu oświetlić jaskinię.
Przeszedłszy kilka kroków stanął nad stołem zrobionym z uciętego w poziomie głazu. Jak dobrze, że sprawił sobie prowizoryczny stół podczas poprzedniej wizyty. Błękitny płomyk zawisł wysoko nad „blatem” dzięki czemu mimo ciemności panujących w jaskini Chłód wszystko dokładnie widział. Położył przed sobą dwie gałązki lawendy, szafir oraz rylec, będzie musiał koniecznie udać się na polowanie i poszukać więcej kamieni. Ziół starczy mu jeszcze na dwie runy więc nie było tak źle…
Najpierw skupił się na stworzeniu stojaka który stworzył zarówno podczas nauk u mistrza, jak i w poprzednich procesach obróbki kamienia szlachetnego. Pierwsze na czym się skupił to jak zwykle materiał, obsydian. Gładki w dotyku i czarny, odporny na wysokie temperatury i twardy, wytrzymały. Uformował z niego trzy nóżki do swojego stojaka, patyki o średnicy po dwie łuski i o długości szczęściu szponów. Potrzebował też obręczy o takiej samej grubości co nóżki, a o średnicy odpowiedniej dla szafiru. Co oznacza odpowiedniej? Otóż Chłód zerkając cały czas na kształt kamienia, wyobraził sobie obręcz która utrzyma kruszec tak by ten nie przeleciał przez środek, czy by nie wypadł gdzieś z boku. To było dość istotne. Nóżki były wtopione w obręcz tak, że tworzyły całość. Czarodziej sięgnął do źródła i chwilę później stał przed nim zgrabny stojak. Umieścił w nim szafir i skupił się wyobrażeniu sobie płomyka. Czerwono biały płomyk nie większy niż trzy szpony i cieplejszy niż zwykły ogień. Miał się nie dymić i utrzymywać dzięki tlenowi, powinien pojawić się na wysokości stołu tak by języki płomyczka nie dotykały kamienia. Po raz kolejny samiec posłał małą wiązkę maddary w kierunku stołu. Mgła skumulowała się i po chwili pojawił się przed nim płomyk. Teraz musiał czekać, wszakże podczas całego procesu cierpliwość była najważniejsza, cierpliwość i skupienie. Nie mógł przecież pozwolić by szafir całkiem stopniał. W miarę potrzeb zmniejszał płomyk. Kiedy kamień osiągnął wymaganą konsystencję, Chłód zagłębił się w swoim umyśle raz jeszcze.
Potrzebował nici, pajęczej nici o średnicy szpona i długości czterech szponów. Nić powinna być wytrzymała, nie tylko odporna na wysokie temperatury, ale też wystarczająco wytrzymała by utrzymać gałązki ziela i nie rozpaść się w łapie Chłodu. Źródło maddary zabiło niczym serce smoka i wkrótce twór pojawił na stole obok stojaka, miał zawiązać się wokół jednego końca obu gałązek. Kiedy to było gotowe samiec chwycił drugi koniec nici i uniósł wiszącą roślinkę. Zmniejszył płomyk jeszcze odrobinę o jakieś kilka łusek, a lawendą dotknął powierzchni szafiru. Ta ustąpiła powoli, leniwie dlatego też czarodziej pomógł sobie szponem drugiej łapy. Wprowadził spokojnie całą roślinkę co chwila zerkając na spód czy nie zaczyna tam wystawać. Cały proces był powolny i dokładny, w końcu nie chciał zmarnować cennego kruszcu. Kiedy lawenda zatopiła się całkowicie z szafirze Chłód pozwolił nici zniknąć, a płomyk wygasił całkowicie. Teraz trzeba było zaczekać aż kamień zacznie twardnieć ale nie na tyle by na powierzchni nie dało się użyć rylca. Siedział więc całkiem długo w blasku niebieskiego płomyka zawieszonego nad ściętym głazem robiącym za stół. Nie nudził się jednak bo musiał nadal utrzymywać stojak i światło. W pewnym momencie sięgnął po rylec i dotknął delikatnie powierzchni, ta wgłębiła się nieznacznie, dało się poczuć jednak opór. Dobrze, teraz mógł zająć się runą! Kilka wywarzonych lecz stanowczych ruchów i powinno wystarczyć. Nie mógł zrobić tego powoli bo powstałyby jakieś krzywizny, a do tego nie mógł dopuścić. Po kilku precyzyjnych ruchach rylcem później kamień wydawał się być gotowy, czarodziej jednak pozostawił go w stojaku do ostatecznego ostygnięcia, musiał przecież znów być twardy. Chłód czekał więc cierpliwe z przymkniętymi ślepiami, a oczekiwanie zostało nagrodzone kolejną runą do kolekcji.
Czarodziej uśmiechnął się z lekkim zmęczeniem na pysku i podszedł do stołu. Sięgnął po szafir z pięknie zatopioną w środku lawendą, aż szkoda było tego używać. Stojak zniknął, a światełko potowarzyszyło mu do szczeliny którą tu wlazł. Dzięki bogom, ze tym razem tylko mżyło, a nie była burza… runa powędrowała do jego legowiska, a ona sam ruszył na poważną rozmowę z innym przywódcą…
/zt
Licznik słów: 2436