A: S: 2| W: 2| Z: 1| I: 1| P: 1| A: 1
U: M,MP,Kż,Skr,Śl,B,L,S,Pł,A,O,W: 1
Atuty: Silna; Oporny magik
// samodzielka :p
Tym razem chciała poprawić umiejętności obronne. Defensywa nie była mocną stroną Khenii, co mocno ją irytowało. Uważała się za dobrą w tych sprawach, a tu klops! Okazuje się, że ledwo co potrafi wykonać unik. Czuła się z tym źle. Postanowiła więc raz jeszcze powtórzyć wiedzę posiadaną od rodziców. Pozycja. Stój pewnie, gotowa do uniku bądź bloku. Ugnij te łapy, na Nethara! Rozluźnij się bardziej! Co wolisz bardziej? Odskakiwania, turlania i uniki, czy bloki i powstrzymywanie ataków?
Tak jak ty zamierzam zostać królową odskoków!
Postawiła łapy w rozkroku, zginając je mocno. Ustawiła niegdyś najbardziej kłopotliwy dla niej ogon. Przez chwilę błądził w powietrzu, usiłując znaleźć idealne ułożenie. Przymknęła powieki i przypomniała pozycję rodzicielki. Bez spinania się, luźno, ale stanowczo. Tak, żeby z łatwością mogła wykonać unik za unikiem. Jak tylko zajęła się najbardziej wysuniętą z tyłu częścią ciała, poszukała informacji o punktach witalnych.
"Głowa. Uważaj na szczególnie na ślepia. Bez nich będzie ci o wiele trudniej dostrzec potencjalnego przeciwnika. Szyja wraz z podbrzuszem oraz brzuchem również nie są zbyt wytrzymałe, pilnuj ich. Łapy od wewnątrz i w miejscach zgięcia można też uznać za punkty witalne. Błona co prawda nie należy do najważniejszej grupy, lecz łatwo może zostać przerwana. Na co czekasz? Postawa i do boju! Broń się!"
Zasłoniła łbem szyję, schylając ją do dołu. Oczu jako tako nie miała jak ochronić – nie znała żadnego odpowiedniego sposobu. Przydałoby się zapytać kogoś doświadczonego. Skrzydła zostały przyciśnięte na tyle, aby nie zawadzały, ani swoją powierzchnią nie zabierały jej prędkości w trakcie wykonywania obrony. Pomijając, że bardzo łatwo mogła je uszkodzić podczas walki. Mimo to nieznacznie odstawały, przygotowane do potencjalnego lotu. Patrzyła prosto przed siebie. Wyobraziła sobie atakującego przeciwnika. Smok będący jej wzrostu, właśnie zamierza uderzyć długimi, ostrymi pazurami o jej przylegające, granatowe łuski. Biegnie z prawej strony. Przeanalizowała możliwości. Odskok do góry byłby nieopłacalny, chyba, że owy przeciwnik byłby na tyle bezmyślny, iż nawinąłby się pod łapy Brutalnej, wręcz czekając, aż na niego wpadnie. Może w bok? To już brzmiało lepiej. Zamiast wysokich, długich wybić wystarczyłby szybki, acz zwinny unik na lewo. Jak postanowiła, tak zrobiła. Nie była dobra w wyobrażaniu sobie dokładnych ruchów smoka, ale miała wrażenie, że raczej by się jej powiodło. O ile nie domyśliłby się tego posunięcia i przypadkiem nie przygotował. Przesunęła się cała w kierunku, w którym zamierzała skoczyć. Zaprzestała na zebraniu w sobie siły i gwałtownym wybiciu ze wszystkich kończyn, z większym nasileniem na tylne, mocniejsze. Grzbiet wygiął się w łuk, a ona przeleciała ciężko nad ziemią. Wylądowała, wpierw dotykając ziemi przednimi łapami, a dopiero potem pozostałą dwójką. Zakręciła się w miejscu, ustawiając w kierunku napastnika. Z zacięciem spróbowała po jeszcze raz. Tym razem atak od tyłu. Dwukrotnie mniejszy gadzi przeciwnik zamierza wskoczyć na jej grzbiet i spróbować jakoś zranić czułe punkty witalne. Prawdopodobnie jego celem będą ślepia. Co by zrobiła z takim niecodziennym zagrożeniem? Z wybicia postawiła się na dwóch łapach. Najlepiej byłoby jakoś pozbyć się go z pleców. Wpierw powoli balansowała, potem zaś coraz szybciej zbliżała ku trawie, wiercąc się. Nie wiedziała, czy można było to zaliczyć jako obronę. Ale czemu nie? Zajęło jej dłuższy moment zastanowienie nad inną obroną. Może jakieś specyficzne poruszanie łbem, żeby nie mógł go dosięgnąć? Przewrót? Turlanie się nie było złym pomysłem. Niemal położyła się na ziemi, wybijając mocniej od prawej i zgniatając roślinki cielskiem. Chciała pod koniec wstać i ustawić się w pozycji wyjściowej. Coś najwyraźniej nie wyszło, bo ledwo się podniosła, nie mówiąc o szybkim przyjęciu owej pozycji. Postawiła zatem na inną taktykę. Może odepchnięcia oraz bloki będą lepszym rozwiązaniem?
Ponownie zasłoniła głową szyję oraz rozstawiła ugięte łapy. Znalazła miejsce dla ogona. Trzymała skrzydła przy sobie. Kolejny smok próbujący zaatakować ją pazurami, tym razem z prawej strony. Wprawiła w ruch swoją prawą przednią kończynę. Ona natomiast miała z odepchnąć atak napastnika, wyrzucając z kursu łapę wyobrażonego smoka. Jego, wykonany lewą i biorący zamach z tej samej strony. Jej również nadchodzący z lewej.
Znów zastanawiała się, czy to odbicie miało jakikolwiek sens. Ostatecznie wzruszyła barkami. Powtórzyła na sam koniec serię odepchnięć oraz bloków. Raz jedną kończyną, raz drugą, z różnych kierunków. Zablokowanie ogonem z półobrotu. Zmieniała pozycję, czasem bardziej zgięta, innym razem stojąca bokiem.
Zmęczona i zadowolona skończyła trening. Niby uniki wydawały się łatwiejszą obroną. Skoro jednak miała większe predyspozycje do bloków, z tego co zdążyła zauważyć, to będzie je stosować. Opuściła równinę, udając się na tereny Ognia.
Dodano: 2017-03-09, 18:37[/i] ]
// tu też jest samodzielka :3
Kto powiedział, że Pisklęca równina jest tylko dla piskląt? No właśnie. Podejrzewała, iż częściej przychodzili tu adepci czy dorosłe smoki. Brutalna zamierzała potrenować nie jedną, nie dwie, a trzy umiejętności: bieg, skok oraz lot. Co nie oznacza, że w drodze do równiny nie mogła potrenować.
Wystartowała z samego środka lasu Valkhi. Pochyliła łeb z całą szyją tak, żeby znajdowały się na tej samej wysokości co linia kręgosłupa. Wzrok wpatrzony miała przed siebie, a głowa leżała równolegle do płaskiej ziemi. Zmieniła ułożenie skrzydeł. Wcześniej swobodnie podrygujące, teraz dokładnie złożone i przylegające do ciała. Ogon również znalazł swoją pozycję. Uniesiony, nie dotykający trawy ani topniejącego śniegu. W żadnym przypadku. Dostosował się do tułowia, będąc na jednej i tej samej wysokości. Brutalna zaczęła od spokojnego truchtu między gęstwinami roślin. Gdy dwie łapy z jednej strony były unoszone w powietrze, dwie pozostałe dotykały podłoża. Balansowała ogonem, uważając na to, żeby jak najpłynniej współpracował z innymi pracującymi częściami ciała. Podczas truchtu nie zawsze zachowywała wszystkie zasady. Bywało, iż skrzydła miała na wpół rozłożone lub nie pochylała aż tak widocznie głowy. Jednak teraz musiała tego przestrzegać, gdyż z każdą przebytą długością ogona nieznacznie przyśpieszała. Gdy wychyliła się z lasu to już biegła. Nie było co do tego wątpliwości. Zmienił się rytm uderzających łap. Nie brzmiały tak równomiernie jak w poprzednim, wolniejszym trybie. Teraz przednie kończyny zgniatały trawę, gdy tylne były w górze, z czego jedna nie pokrywała się z drugą. Tylnie też nie pracowały ze sobą tak równomiernie, jedna uderzała tuż po drugiej. Można powiedzieć, że każda dotykała w swoim czasie. Gruby ogon unosił się, gdy tylne były tuż przy ciele i lada moment zamierzały walnąć z całą nagromadzoną siłą w dół. Natomiast gdy się dopiero miały unosić, nadal będąc na dole, ogon opadał. Ruchy skrzydeł zależne zostały od poruszającego się bez wytchnienia ciała. Nie osiągnęła nadzwyczajnych prędkości. Nie posiadała tej zręczności zdolnych biegaczy. Jej skręty nie należały do najznakomitszych. Ot, wbijała pazury i używała skrzydeł.
Minęła jezioro Valkhi, kierując się wzdłuż granicy. Dopiero po wyjściu z lasu, czując nieznaczne zmęczenie w dolnych partiach organizmu, zdecydowała się na lot. Nadal utrzymując stałe tempo biegła. Wyczuła dobry moment do skoku. Tylnymi kończynami mocniej odbiła się od ziemi, wyciągając przednie przed siebie. Był całkiem wysoki, ale i szybki. Gdy była w najwyższej fazie skoku, gwałtownie otworzyła skrzydła i zamachała. Chcąc zmniejszyć opór, podwinęła łapy i pochyliła łeb. Z każdym uderzeniem serca wznosiła się wyżej. Gdy wysokość w końcu ją usatysfakcjonowała, znalazła odpowiedni prąd pomagający w nabraniu jeszcze większej prędkości. Ustabilizowała skrzydła, utrzymując je w poziomej pozycji. Szybowała, czując pchający ją wiatr. Była... szczęśliwa. Lasy z tej wysokości nie wydawały się wielkie. Przymknęła ślepia, dając się prowadzić. A więc tak musiał wyglądać lot u Mistycznej Łuski. Nie mogła dostrzec piękna znajdującego się pod nią. Po przemyśleniu tego zagadnienia i wpadnięciu w inny powietrzny nurt zabierający ją z kursu, otworzyła oczy i zapikowała. Schyliła się do przodu, skrzydła ustawiła na ukos przodem skierowane ku ziemi. Środek ciężkości całkiem łatwo został odpowiednio przeniesiony. Ustawiła się pod jeszcze bardziej pionowym kątem. Nagłym ruchem z powrotem ustawiła się poziomo. Leciała tuż nad drzewami, niekiedy musząc odpowiednio się pochylać, aby móc ominąć przeszkodę bokiem. Wtedy przechylała w daną stronę całe swoje ciało, jedno skrzydło obniżała, a drugie unosiła.
W końcu dotarła na polanę. Unosiła się w miejscu, po czym znów schyliła, żeby jak najszybciej wylądować. Jak tylko znalazła się tuż nad lądem, zmieniła ustawienie łap. Lekko zgięte, gotowe pod siłą przyciągania zamortyzować upadek. Schowała narządy służące do lotu i miękko wylądowała. Pod naporem zgięła się mocniej w miejscu stawów. Pozostała w tej pozycji. Po raz kolejny ustawiła ogon w pozycji tuż nad ziemią, ale nie za wysoko ani za nisko, pamiętając o odpowiednim, w tym przypadku mocniejszym, przyciśnięciu skrzydeł do boków i ustawieniu głowy. Dla treningu podskoczyła kilkukrotnie do góry. Kończyny wpierw zgięte, mięśnie spięte, gotowe do działania. Po uderzeniu serca gwałtowne wybicie się. Cały tył był ciągnięty przez przód ciała. W miejscu kulminacyjnym przygotowywała się do ponownej amortyzacji. Następną serię wykonała trochę inaczej. Nadal utrzymywała tą samą pozycję jak przy wcześniejszych wybiciach. Przyjmowała ją już machinalnie, wiedząc, jak co ustawić. Odetchnęła, rozluźniając się. Nie powinna tak się spinać. Tym razem więcej siły potrzebowały tylne łapy. Po odepchnięciu się skierowała przednie do przodu, tylnie do tyłu. Z tymi ostatnimi ramię w ramię ogon gładko pruł powietrze. Skok był niski, ale za to przebiegał w znacznie szybszym tempie niż poprzednie. Tym razem wyglądał na bardziej naturalny. Nie napinała kurczowo żadnych części ciała, niemal nie trzymała ich sztywno. Jako pierwsze dotarły łapy, najpierw wyciągnięte przed siebie, a następnie ciągnące się za Brutalną, które wraz z dalszym rozwojem skoku bardziej się zginały. Ogon opadł, lecz utrzymywał się nad ziemią. Nawet nie zdawała sobie należytej sprawy z tego, jak słaba była. Ale od czegoś trzeba zacząć, czyż nie? Nabierała wprawy z każdym kolejnym ćwiczeniem. Wolne stada były wprost stworzone do ćwiczeń!
Następnie, podnosząc odrobinę wyżej zad, aby mieć jak największą pewność, iż nadal uniesiony ogon nie zachaczy o trawę, doprowadzając do połamania się smoczycy. Nie potrzebowała rehalibitowania się i tłumaczenia, jak to całkowicie zs swojej winy zrobiła sobie krzywdę. Narządy służące do lotu przywarły po raz kolejny do boków. Znów przywarła do ziemi. Odpychając się jak najmocniej przednimi kończynami, a dodatkowo, ale lżej tylnymi, postanowiła wykonać odskok. Do tyłu. Pilnowała się podczas niewysokiego wybicia. Robiła tak co prawda nie raz, jednak chciała zachować czujność. Szczególnie dlatego, że nie zawsze panowała nad dobrowolnymi poruszeniami ogona, chociażby wtedy, gdy uderzała nim. Potrafiła utrzymywać go w szyku, to nie był problem. Lepiej jednak ubezpieczyć się na zapas. Przygotowała łapy do ponownego zbliżenia się do równej płaszczyzny. Amortyzacja powiodła się. Jak prawie za każdym razem.
Z miejsca pochyliła się, ogon ponownie ustawiła tuż nad ziemią, a skrzyła pozostawały we wcześniejszej pozycji. Ruszyła, gdy tylko była przygotowana. Czyli jak tylko dotknęła palcami, a następnie całą powierzchnią łap trawiastego podłoża. Jej oddech znacznie przyspieszył wraz z biciem serca. Biegła przed siebie sprintem, próbując zdobyć jak największą prędkość. Gdy zbliżała się do drzew, wystarczyło delikatnie rozłożyć skrzydła oraz wbić szpony i odpowiednio pokierować. Zrobiła parę średniej wielkości okrążeń,, z każdym zwalniając, aż ostatecznie zwaliła się na miękką posadzkę. Głośno wypuszczała ze świstem między kłami powietrze. Rozejrzała się, nadal leżąć. Oto była przyczyną powstania śladów po pazurach na krańcach równiny. Nie przejmowała się tym.
Wracała do domu. Skoczyła z przysiadu, rozciągając skrzydła. Paronastoma machnięciami wybiła się ponad las. Przyciągnęła do siebie łapy. Czuła,j ak ogon porusza się za tyłowiem, jak zawsze falując. O ile w ogóle takie grube części ciała mogą jakkolwiek być zdolne do takiego gibkiego poruszania. Chwytała w błonę znajdującą się między złączeniami skrzydeł opływające ją powietrze. Wolność... Głowa pozostawała pochylona, żeby nie powstrzymywać zanadto przyspieszania. Sunęła wzdłuż zróżnicowanego terenu pod nią. Tak jak wcześniej, znajdywała odpowiednio wiejący wiatr wspomagający podróż. Wypełniona spokojem nadal leciała, przez niekończące się ziemie. Żółć coraz częściej dominowała, nawet w Ogniu. Zachodząca Złota Twarz, tęczowe barwy rozsiane po nieboskłonie dodawały widokowi uroku. Tak właściwie to wszędzie dostrzegała jedynie różne odcienie beżu, złota oraz błękitu. Co nie oznaczało, że nie podobał jej się krajobraz. Nawet taka agresorka miewała powody do radości, naprawdę.
Dodano: 2017-03-09, 21:32[/i] ]
// x3
Lot, ach lot! Tyle nieopisanych emocji, tyle niesamowitych pejzaży przemijających wraz z każdą następną przebytą długością ogona. Złota Twarz przymilnie ogrzewa łuski, dodatkowo formując na nich kolorowe przebłyski. Cień ścigający szybującego smoka, podążający za nim krok w krok. Ten, kto nie spróbuje na własnej skórze, nigdy tego nie zrozumie – tak niezwykły był podniebny świat! Brutalna łaknęła go więcej i więcej, nie znając umiaru. Tak samo, jak pragnęła nauczyć się pływać na grzbiecie, aby móc swobodnie dryfować, nie przejmując się dobijającą się do rzeczywistości. Znów chciała poczuć świeży powiew wichru, pomagający lecieć do przodu, a nie latać w jednym miejscu. Dać się mu ponieść i szybować bez tchu, ciesząc oko pięknem zróżnicowanej fauny i flory. Znów nadszedł czas na lot.
Co ciekawe, złość wyparowała z Khenii. Czuła się wyzwolona od przemocy, ale i bezbronna. Wolność ze swobodą, których konsekwencjami stałyby się nieostrożność, łagodność, śmierć. Była powściągliwa, jakby robiła to tylko z przymusu. Nie potrafiła jednak oszukać w każdej kwestii samej siebie. Pragnęła tego. Powstrzymywanie się nie było takim dobrym pomysłem, gdyż pokusa była za silna. Odpychała od siebie dopiero poznające brutalne zasady życia pączki kwiecia, delikatnie je wszystkie wymijając. Przypadkowemu przechodniowi mogłoby się zdawać, iż jej palce niemal nie szturchają kępek traw, a niesiona przez nieznane moce frunie w kierunku pisklęcej równiny.
Wkraczając z lekkim sercem na skrawek niczyjej ziemi, zamruczała przeciągle, niecierpliwiąc się okropnie. Ta doba, ten kolejny, niby zwyczajny dzień, zawierał w sobie... coś. Dzięki temu dostrzeżenie codziennego piękna natury nie było rzeczą niemożliwą. Jeden, być może jedyny taki dzień, jedyna taka chwila w całej porze. Wszystko się budzi ze snu, odzyskuje dawną energię z chęciami na czele. Szczególnie tę porę należy poświęcić młodzieniaszkom, którzy lada chwila poczują na swym karku oddech drugiego takiego, jak oni sami. Niekoniecznie dokładnie takiego samego. Przecież nie ma dwóch jednakowych smoków, każdy ma w sobie cząstkę oryginalności.
Brutalna Łuska przerwała swe filozoficzne zmagania, i zajęła się tym, na czym jej zależało. Nie miłość, nie chęć posiadania wszystkiego, nie niezwyciężona wiara. Nawet ambicje jak gdyby przygasły pod naporem melancholijności. Z trybu spacerkowego przeszła na szybszy, dynamiczniejszy. Rozpędziła się, choć z jej punktu widzenia wszystko szło w znacznie wolniejszym tempie. Łapy raz po raz uderzały w trawę, tym razem jej nie oszczędzając tak, jak uprzednio. Wsłuchana w poranny świergot rozbudzonych ptaszyn nieomal nie zauważyła końca polany. Od razu wypadła z rytmu, odbijając się i z lubością przymykając powieki. Skrzydła rozłożyły się z cichym świstem, a brudnogranatowa błona utrzymywała ją w górze, napełniając się powietrzem. Westchnęła, biorąc parę, a może i więcej, zamachów. Coraz bliżej nieba. Coraz chłodniejsze, szczypiące powiewy. Nie było żadnych barier zabraniających wznosić się na określone wysokości. Nawet jeśli były, to o nich nie słyszała. Wolała nie igrać z ogniem, więc zaprzestała wznoszenia się wyżej. Za to przechyliła swoje ciało tak, żeby wiatr mógł swobodnie je okalać. Kończyny trzymała przy sobie, luźno przylegające do błyszczącej złotem ochrony, jakiej z pewnością nie posiadały kudłacze. Grzbiet unosił się i nieznacznie opadał. Podczas nabierania wysokości proces zachodził znacznie prędzej i mocniej, ale teraz, podczas słodkiego szybowania nie potrzebowała zbędnego zmęczenia. Wyczuła oraz usłyszała cieplejszy prąd powietrzny zahaczający o jej prawe skrzydło. Skręciła więc, przechylając środek ciężkości w prawo i dając się ponieść dmącemu z przeciwnego kierunku do niej powiewowi. Poddała się mu bez walki, zataczając w ten sposób owal nad ziemią. Raz po raz zmuszona była mrużyć złotawe ślepia, a słoneczne promienie groziły utratą wzroku. Zignorowała to. Jej głowa przez cały ten czas pozostawała na równi z linią grzbietu. Długo krążyła, ciesząc się wszechogarniającą ją satysfakcją i zwyczajnym... szczęściem? Im rzadziej, w większych odstępach od siebie odczuwała radość, tym częściej próbowała je dostać. Co jednak nie wychodziło.
Potężniej odepchnęła od siebie powietrze nagromadzone pod skrzydłami. Wieczór niebawem przyniesie ze sobą ciemności, niepokój, mrok. Trzeba wrócić przed zmrokiem, nim zepsuje pełne swawoli momenty. Opuściła równinę, a raczej powierzchnię ponad nią, ostatni za rzucając jej tęskne spojrzenie. Kto wie, kiedy nadejdzie drugi taki dzień?
Licznik słów: 2557
–>Czaszka Brutusa oficjalnie trafiła do kolekcji Upiornego Rytuału<–
audaces fortuna iuvat
₪₪₪ Virtus ₪₪₪
₪ Silna ₪
₪ Oporny Magik ₪
+1 ST na ataki czarodziejów
₪₪₪ Res ₪₪₪
₪ 0/4 mięsa ₪
₪ lapis: nefryt, diament ₪
#ddc726
#1765a3
głos