A: S: 1 | W: 2 | Z: 2 | I: 1 | P: 3 | A: 2
U: S,M: 1| A,O,W,L: 2| Skr,B: 3
Atuty: Ostry Węch
//Nauka samodzielna: Skradanie II / III
Przybył ponownie na miejsce w którym poznał młoda samiczkę, jednak nie w celu zabawy, czy ponownego zwiedzania miejsca. Chciał teraz w odosobnieniu poćwiczyć swoją nowo nabytą umiejętność: skradanie. Leszczynowy zagajnik wydawał się do tego odpowiednim miejscem. Drzewa jak i leszczyny rosnące wokół polanki dawały mu miejsce do skrycia się przed wzrokiem ciekawskich, a że sam zagajnik wydawał się raczej rzadko odwiedzany. Nic więc dziwnego że właśnie na tą lokacje padł wybór.
Przed rozpoczęciem ćwiczeń, zmniejszył swój profil, poprzez podkurczenie swych łap, oraz schylając swój łeb, szyje jak i ogon. Wszedł za tutejsze drzewa, po czym rozejrzał się po okolicy za czymś, co mogło być jego "celem". Był nim kamień, wystający odrobinę ponad powierzchnią morza białego puchu. Miał to być (w jego wyobraźni) duży, czarny, bliżej nieokreślony kształtem potwór, przed którym miał przemknąć się niezauważenie, zakraść się za plecy i wykorzystując element zaskoczenia... przytulic? NIE, oczywiście że go zaatakować! Sytuacja (którą oczywiście sobie wyobraził) wyglądała więc następująco: stworzenie było świadome jego obecności, i uważnie obserwowało miejsce w którym się znajduje. Samczyk w celu uniknięcia bycia wykrytym, miał wykorzystać osłonę pni drzew, by zakraść się poza jego pole widzenia, po czym kryjąc się w wysokim śniegu, uniknąć "świecenia" swymi Ciemnozielonymi łuskami, podejście na jak najbliższy dystans i rzucenie się na swą ofiarę.
Przeanalizował więc otoczenie pod kątem z której strony, oraz jaką ścieżką należy podążyć, aby zwiększyć swoje szanse. Jego pysk szybko spostrzegł, że jego prawa pokryta jest większą ilością bujnych, gołych gałęzi mniejszych krzaków, które mimo iż straciły na zimę swe liście, zapewniały o wiele lepszą ochronę, niż pnie drzew. Po tej stronie też zagajnik zakręcał lekko za bok jego celu, co zapewniało mu dodatkową osłonę. Ruszył więc, pozostając schylonym jak najniżej jak tylko mógł. Jego łapy człapały z miejsca na miejsce. Podnosił je wysoko by te nie szurały po śniegu, unikając w ten sposób tworzenia dodatkowego hałasu, oraz śladów świadczących o jego obecności w tym miejscu. Ciało również było ugięte w taki sposób, by w żaden sposób nie zawadzało o biały puch. Ogon i szyja zrównane były w jednej linii z resztą kręgosłupa, z łbem lekko uniesionym ku górze, co pozwalało mu na przyglądnie się... kamieniowi. Szedł tak w odległości pół ogona od krzaków, by przypadkiem nie zahaczyć o żadną gałązkę. Gdyby złamał jakąś naporem swego ciała, co przy tej temperaturze i wilgotności powietrza zimą nie jest trudne, hałas mógłby zwabić i spłoszyć potencjalną ofiarę (lub sprowokować tego potwora do ataku).
W tym momencie drobne krzaczki rosnące na jego trasie skończyły się. Musiał więc zmienić taktykę. Teraz o wiele dłużej pozostawał na otwartej przestrzeni, czego musiał unikać jako skradający się łowca. Miał do wyboru dwa sposoby aby przemieścić się za plecy: Albo szybkimi susami chować się za kolejnymi pniami drzew, lub zachować swoją normalna prędkość, i jak najciszej jak to tylko możliwe przechadzać się za kolejnymi drzewami. Ponieważ cel jego zwrócony był bokiem, miał on większą szanse przekraść się na druga stronę, przecież nadal gapił się w stronę, z której dawno się przekradł. Nadal mógł go jednak usłyszeć, dlatego opcja z cichym, lecz powolnym przemieszczaniem się za drzewa wydawała się bardziej adekwatna do sytuacji. Tak więc uczynił: wychylił się zza krzaków, by upewnić się, że jego cel nadal zwrócony jest w inną stronę, po czym powolnym, ostrożnym krokiem opuścił swoją kryjówkę. Baczył jednak nie tylko na swą ofiarę, ale również na podłoże po którym przyszło mu stąpać. Okazało się ono bowiem pokryte twardszą niż zwykle posadzką, na dodatek pokrytą lodem. Co z tego wynikało? A to, że szpony Ciemnego uderzając o taką powierzchnię, wydawały specyficzny stukot, który mógł nakierować potwora, na jego własną pozycję, pomijając już fakt, iż chodzenie po lodzie groziło utrata równowagi i wywróceniem się. Musiał coś wymyślić, bowiem brodzenie we śniegu w celu odnalezienia lepszej ścieżki do kroczenia podczas skradania się do potencjalnie niebezpiecznej "ofiary" nie jest dobrym pomysłem. Dlatego postanowił dokonać rzeczy głupiej: skoczył za kolejne drzewo, mając nadzieje że wyląduje za nim, kryjąc się przed wzrokiem "drapieżnika". A dlaczego głupi? Gdyż okazało się że tutejsza ziemia jest jeszcze bardziej oblodzona niż ta, na której był. To, w połączeniu z jego dużą prędkością, i sposobem lądowania, nieomal doprowadziło do upadku samczyka. Całe szczęście drobny poślizg, i chwilowa utrata równowagi zostały szybko nadrobione przez jego intuicyjną reakcję zaparcia się własnymi, czarnymi, haczykowatymi szponami, i wbiciem ich w lodową posadzkę. Gdyby nie dość spora odległość dzieląca go od kamienia, z pewnością uznał by że ćwiczenie należy powtórzyć. Założył jednak że hałas nie wskazał jego lokacji, i w ogóle nie dotarł do niczyich uszu, więc kontynuował podchody.
Na całe szczęście dalsza droga pozbawiona była uporczywego lodu. Doszedł on do miejsca w którym drzewa nie mogły zapewnić mu dalszej ochrony, a jego łuski jak nigdzie indziej będą kontrastować z otaczającą go barwą białego puchu. Po jego stronie stał jednak fakt, iż był on zwrócony do niego tyłem, więc jedyną rzeczą która mogła go zdradzić, był dźwięk. Bacząc na wszelakie formy hałasu, jakie opuszczają jego ciało, postarał się nie tylko o powolne, ciche kroczenie, ale również o spowolnienie własnego oddechu. Świst powietrza wciąganego i wypuszczanego przez nozdrza również mógł być usłyszany przy tak małej odległości, na jaką chciał podejść ziemisty. Gdy uznał że pomyślał o wszystkim, co wpadło mu do głowy, opuścił tutejszy lasek, i skierował się na otwartą polankę. Przy tym podejściu nie baczył on o swoją posturę. Gdyby został zauważony, nieważne jak bardzo by się schylił, nie ukrył by swojej obecności na otwartym, pokrytym śniegiem terenie. Jego łuski nie były kolorystycznie przystosowane do wtapiania się w zimowe otoczenie.
Zbliżył się na ogon od swego kamienia. Był gotowy do skoku, ale przecież nie będzie skakał bezpośrednio na kamień. Nie byłoby to przyjemne doświadczenie dla jego szponów. Zamiast tego, w ramach ukoronowania jego samodzielnego szkolenia... skoczy obok... Tak, nie mógł wpaść na nic ciekawszego i bardziej finezyjnego niż zwykły skok. Gdy tylko rozważył, i przeanalizował swoje błędy (ten felerny lód), ruszył ponownie ku obozowi Wody. Miał nadzieje że posiądzie odpowiednie umiejętności, by jego matka uznała go za godnego miana Adepta.
//zt
Licznik słów: 996