A: S: 1| W: 2| Z: 1| M: 4| P: 2| A: 1
U: B,L,P,A,O,MO,MP,Kż,Skr,Śl,M: 1| MA: 2
Atuty: Wytrwały; Szczęściarz; Nieugięty;
Jaspis, zwana też Południową Łuską, przybyła tu może nie skrycie, ale nie informując nikogo. Nie chciała w końcu, żeby ktoś patrzył na jej wygłupy i śmiał się z zaliczonych gleb.
Przybyła tu dziś, by poćwiczyć. Nadszedł czas, by nadrobić zaległości, hmm?
Swój trening planowała rozpocząć od biegu, który wystąpi też w charakterze rozgrzewki. Sięgnęła więc pamięcią do lekcji, jaką odebrała pod czujnym okiem cioci Heulyn, przyjmując podręcznikową wręcz pozycję. Ugięła miękko łapy, szykując się do startu, uniosła też nieco głowę oraz zakończony pierzastą miotełką ogonek. Nie zapomniała i o swoich kolorowych, pierzastych skrzydłach, przyciskając je mocno do boków. Dzięki temu nie będą jej przeszkadzały podczas biegu i stawią dużo mniejszy opór powietrzu. Następnie odepchnęła się mocno od ziemi, ruszając sprintem prosto przed siebie. Starała się utrzymać spokojny, miarowy oddech – energii potrzebować będzie przecież również w dalszych fragmentach treningu. Dzięki ogonowi utrzymywała równowagę, a wbijane głęboko w podłoże pazury dawały jej lepszą przyczepność. Po chwili zwolniła nieco, rozpoczynając serię ostrych zakrętów. Tu dopiero czuła, jak niezbędny do życia jest ogon. Dzięki niemu była w stanie odpowiednio wykorzystać takie dziwne zjawisko, jakim jest siła odśrodkowa i zapobiec temu, by jej szanowne cztery litery majtały się na boki przy każdym zakręcie. Zakończywszy ten gwałtowny slalom, wbiegła na zamarznięte jezioro. Lód zazgrzytał pod jej ostrymi pazurkami, nie pojawiły się jednak nawet najmniejsze pęknięcia. Mróz pokrył powierzchnię jeziora grubą taflą lodu, więc jezioro wytrzymało ciężar Północnej Łuski. Śliskie podłoże jednak podniosło poziom trudności zadania, a o to młodej smoczycy właśnie chodziło. W końcu gdzie nauczy się lepiej, niż w najtrudniejszych możliwych warunkach? Jeśli da radę tutaj, to da radę wszędzie. Więc choć łapy zdradzały chęć do rozjechania się na boki, przyspieszyła najbardziej, jak na tej zdradliwej powierzchni mogła. Następnie przystąpiła do hamowania, chcąc się zatrzymać – ot, dla praktyki. Przestała więc przebierać łapkami, pazury zaś wbiła w lód. Przejechała jeszcze kilka centymetrów, żłobiąc nimi rowki w lodzie, po czym zatrzymała się w końcu. Powtórzyła to ćwiczenie kilkakrotnie, rozpędzając się i zatrzymując, po czym, jako że czuła się już lekko zmęczona, łagodnym slalomem potruchtała do brzegu.
Gdy jej łapy z powrotem dotknęły litej skały, przeszła w zwykły chód, rozglądając się. Wypatrzyła w końcu kilka leżących z boku kamieni. Podeszła do pierwszego z nich, przyjmując ponownie postawę. Tym razem nie zamierzała biegać, a poćwiczyć skakanie – również niezmiernie ważną umiejętność. Do tego skoki wymagały mniej energii, niż bieg, więc odsapnie chwilę przed końcowym etapem treningu. Tym razem w jej postawie zaszły pewne zmiany – łeb trzymała nieco wyżej, niż do biegu, zaś tylne łapki były bardziej ugięte, niż przednie. Skrzydła trzymała nieco luźniej – jeśli coś pójdzie nie tak, jeśli się pośliźnie, albo coś w tym stylu, będzie mogła złapać z ich pomocą równowagę, a opór powietrza, jaki stworzą, może okazać się dobroczynny, nie zaś szkodliwy. Zakończywszy te przygotowania, odetchnęła głęboko, po czym wybiła się z tylnych łap, przeskakując kamień. Wylądowała na ugiętych łapkach – najpierw przednich, potem tylnych. Udało się jej to zrobić na tyle sprawnie i zręcznie, że nawet nie słychać było głośnego „łup!”. Zachęcona powodzeniem, tym razem odepchnęła się lewymi łapami, przednią i tylną, uskakując w prawo. Lądując ugięła prawe łapy, przeniosła ciężar ciała i przetoczyła się w prawo. Ten ruch kiedyś z pewnością jej się przyda, jako wojownikowi! A w każdym razie tak powiedziała jej ciocia, doradzając ten sposób unikania ciosu podczas nauki ataku i obrony. Powtórzyła uskok z przewrotem jeszcze kilkakrotnie, raz w lewo, raz w prawo, aż jej skrzydełka zrobiły się bielusieńkie od śniegu. Następnie ugięła przednie łapy, zniżyła łeb, przycisnęła skrzydła mocno do boków i skoczyła do tyłu, lądując na ugiętych tylnych łapkach i dostawiając do nich przednie. Ten sposób skakania wydawał jej się nienaturalny, ale trening wymagał przećwiczenia wszystkiego. Kolejnym jej krokiem było wycofanie się nieco, przyjęcie pozycji do biegu i ruszenie sprintem prosto na kamienie. Uginając łapy i balansując ogonem, zaczęła wskakiwać na niskie skalne formacje i z nich zeskakiwać. Choć kilka razy osunęła jej się łapa, trzy pozostałe ochroniły przed potknięciem. Pokonawszy ten naturalny tor przeszkód, zaczęła skakać przed siebie niczym przerośnięty króliczek, starając się robić to jak najszybciej i na jak największe odległości. Całe ćwiczenie zakończyła serią skoków wzwyż, które, choć wydawały jej się pozbawione jakiegokolwiek praktycznego zastosowania, skokami w końcu były.
Ostatnim, w jej odczuciu najtrudniejszym etapem treningu, był lot. To ze względu na niego wolała nie informować o swoich ćwiczeniach nikogo. Coś za często zdarzało jej się spadać, a nie chciała, by ktoś to widział. Rozłożyła skrzydła, by wyczuć wiatr. Tutaj, między wielkimi skałami, było go wyraźnie mniej – to dlatego wybrała to miejsce. Stwierdziwszy, że nie zapowiada się na deszcz, nagły zryw wiatru, śnieg, inwazję reniferków, ani nic innego, co miałoby spowodować przerwanie treningu, odepchnęła się w końcu od ziemi, mocno uderzając skrzydłami. Jak podczas poprzedniej próby, lot napawał ją głównie lękiem przed upadkiem. Jednak najlepszym sposobem na pozbycie się go było ćwiczenie! Pracowicie zgarniając skrzydłami powietrze, oderwała się w końcu od ziemi i wzniosła do połowy wysokości kamiennych słupów, których było tu niemało. Rozprostowała ogon, który odtąd miał jej w powietrzu służyć za ster, tylne łapy wyrzuciła wstecz, przednie zaś przytuliła do boków. Kilka razy machnęła skrzydłami pod kątem, by nadać sobie prędkość i kierunek – naprzód, po czym unieruchomiła je, przechodząc w łagodne szybowanie. Ten rodzaj lotu najbardziej jej odpowiadał – mniej męczący, nie rzucało nią aż tak, co dawało jej poczucie bezpieczeństwa, a co najważniejsze, dobrze robiło się różne manewry, a to je właśnie chciała dziś poćwiczyć. Zaczęła od ogona, jak zawsze. Kończące go lotki przekrzywiła w lewo. Zmiana położenia ogona sprawiła, że powietrze układało się pod nią inaczej, ułatwiając jej przechylenie lewego skrzydła w dół i uniesienie prawego do góry. Gładko weszła w zakręt, okrążając kilkakrotnie kamienny słup. Następnie wyrównała lot i uderzyła kilka razy skrzydłami, by znów znaleźć się na bezpiecznej wysokości. Nie miała ochoty ryzykować zderzenia z lodem, choć nauczona doświadczeniem z poprzedniej lekcji, wiedziała że prędzej, czy później, czeka ją ono. Okrążyła kilkakrotnie cały obszar, po czym zaczęła mocno uderzać skrzydłami, z pyszczkiem skierowanym pionowo do góry i wszystkimi czterema łapami opuszczonymi w dół. Dół jednak stał się pojęciem względnym, bo jej ogon znajdował się na nim najbardziej, a brzuch, zwykle przebywający blisko ziemi, znajdował się teraz po prawej stronie smoczycy. Wzbiwszy się najwyżej, jak mogła, zanim dosięgnął jej zimny wiatr, skierowała pyszczek w dół, a ogon i resztę ciała w górę. Spojrzenie w dół dopiero uświadomiło jej, jak wysoko się znalazła. Zamknęła oczy, nim złożyła skrzydła i zapikowała. Wiatr gwizdał jej w uszach i szarpał za grzywkę, gdy zbliżała się do ziemi. Gdy otworzyła oczy, ta była już bardzo blisko, zbyt blisko. Smoczyca gwałtownie rozłożyła skrzydła, hamując. Opór powietrza boleśnie szarpnął jej skrzydłami, ale ostatecznie uniknęła roztrzaskania na miazgę. Przeżyła, a nauką wyniesioną z tego treningu będzie zapewne, by nigdy więcej tak nie ryzykować.
Licznik słów: 1120
#c3dada_#ffffff_#9b9aa1_#8eaaff
Żetony: 0x platyna, 0x złoto, 0x srebro, 0x brąz
MG miesiąca: grudzień, luty