A: S: 1| W: 3| Z: 1| I: 5| P: 1| A: 1
U: Kż: 1| M: 2| B,S,L,P,A,O,W,Skr,Śl: 3| MP,MO: 4| MA: 5
Atuty: Inteligentny; Niezdarny wojownik; Mistyk; Wybraniec bogów; Znawca terenów
Atak numer 3? Jasne. I znowu będziemy korzystać z zasobów ziemi. Jak dla mnie, z tegoż to żywiołu, można co nieco jeszcze po czerpać. Wystarczy tylko ruszyć nieco swoją łepetynę. Pomyśleć trzeba, no. Przyjrzałam się ciału Krzyku Honoru, dokładnie i uważnie, wręcz świdrując go wzrokiem, jak ... Nauczyciel, próbujący wgryźć się w środek ciała smoka, w celu przeniknięcia jego umysłu, jego serca ... No, niech będzie w środek. Co by tu teraz zaatakować? Łapy już były, więc może brzuch? W końcu to też słaby punkt, a i łuski są tam zazwyczaj delikatniejsze. Tak. Niech będzie ten punkt. I tak, zapewne, poniosę klęskę w tym ataku, jak za pierwszym razem, ale próbować trzeba. Do skutku. A nuż się kiedyś uda? Jak nie dziś, to jutro, jak nie w tym roku, to w następny. Czas nie ma żadnego znaczenia, liczą się tylko chęci, a raczej determinacja. Im jest ona największa, tym satysfakcja potem, przy udanym ataku, moim udanym ataku, będzie większa. Co prawda, wiedziałam, że jest to tylko trening – i aż tylko – a nie na przykład walka na arenie, gdzie nie liczą się same umiejętności, ale także i szczęście lub dyspozycja danego dnia, ale ... no właśnie ale. Tutaj nie sposób zrobić komuś krzywdy, i dlatego jakakolwiek rana będzie sukcesem. Na miarę kilku zwycięstw pod rząd, bez jakiś ran. No ale do rzeczy. Trzeba wymyślić drugą część, biorąc pod uwagę fakt, że konkretne miejsce na ciele samca miałam już dawno wybrane. No dobra, nie aż tak dawno, bo na to wpadłam, raptem kilka chwil temu, ale to akurat nie było aż takie ważne. Bo kogo to obchodziło czy wpadłam na to kilka sekund wcześniej, kilka uderzeń serca później? Mnie to by wogóle nie obchodziło, nic a nic. Ważny jest efekt końcowy a nie rozkładanie czegoś tam, w tym przypadku mojej nauki, na części pierwsze. Ekhm. Forma, forma, forma? Mój atak musi mieć przecież jakąś formę, konkretnie taką, aby obrażenia były poważne, a i nieco skomplikowane. To znaczy trudne do obrony. Bo, czym innym jest jeden, jedyny, atak, który jest raczej ograniczony, bo atakuje tylko daną część, a czymś innym jest atak, który jest zbudowany z iluś tam, dość niebezpiecznych części. Zaraz? Chyba mamy ogólny zarys. Tak? TAK MAMY! Zaatakujemy czymś co będzie, jak już wspomniałam, zbudowane z kilku części. Ale co to może być? Kolce, igliwia? Oh. Te drugie są zbyt delikatne, aby komuś zrobić jakąś krzywdę – no chyba, że kogoś uczulą – ale te pierwsze? Hm. A jakby je nieco zmodyfikować? I je troszkę wydłużyć i usztywnić? Bo kolce niektórych roślin, róży na przykład, można bardzo oderwać? W zasadzie, Nie glupi pomysł, no to do dzieła. Pierwsze wyobrażenie. Mnóstwo cieniutkich, licznych – licząc w setkach, nie tysiącach ... yyyy ... może zostańmy przy tych setkach ... nie to za dużo, dajmy na to z 20 – cierni. Specjalnie wydłużonych, tak mniej więcej osiągających długość 1 szpona. szerokość? 2-3 łuski. No w końcu miały być cieniutkie, czyż nie? O kolorze ... podwójnym kolorze, gwoli ścisłości. 3/4 długości całego kolca były w odcieniu ciemnego brązu – kolor gorzkiej czekolady – a reszta, czyli 1/4, była malachitowa – ciemna, intensywna zieleń. Gdyby ktoś zechciałby dotknąć czubka mojego tworu to ... ała. Ukuł by się, i to tak konkretnie. Czemu? Bo samo zakończenie, oprócz tego, że było dokładnie takie, jaki jest sam cierń, czyli szpicowate, było bardzo ostre. Jak brzytwa, dobrze naostrzona brzytwa. Coś jeszcze? Chyba pozostała nam tylko faktura. Taaak. Tylko ona nie została uwzględniona w moim planie. No więc cierń był gładki, bez żadnej skazy, bez żadnych nierówności, jednym slowem: ideał! Jak diament. Dobry diament. A nie. Jednak to nie była ostatnia pozycja. Niestety. Przez co, zmarszczyłam nieco nozdrza w geście dezaprobaty. Taki błąd, jak na czarodziejkę! A gdzie twardość, wytrzymałość, albo jedno i drugie? Przecież to trzeba było uwzględnić. Fakt, cierń sam w sobie jest twardy, ale tylko w stosunku do zwierząt roślinożernych. Bo potrafi nieźle zaleźć za skórę i do dosłownie, w dodatku, może na przykład zranić delikatne podniebienie. Jednakże, przy takich typach zwierząt jak smoki, nie licząc "poduszek" stopy, takie cusie, nie mógł przebić się przez twarde łuski. Zarysować, to ok, ale wbić się? Nieeee. Raczej nierealne. Szybko naprawiłam swój błąd, mrugnąwszy parokrotnie limonkowym ślepiem, dodając to i owo do swojego tworu. I tak, moje ciernie uzyskały twardość podobną do, hm, kamienia oraz, powiedźmy, że zbliżoną odporność mechaniczną. I to by było chyba na tyle. Czas więc przejdź do ostatniego etapu, etapu urzeczywistnienia. Błyskawicznie sprawdziłam wszystkie aspekty mojego zaklęcia, od początku aż do końca, a kiedy nie dostrzegłam żadnych błędów, ani tych mniejszych ani tych większych, zaczerpnęłam tyle starożytnej siły, zwanej maddarą, konkretnie tyle, ile potrzebowałam do materializacji tworu, posyłając ją w ziemię. Bo to właśnie z stamtąd miały wyskoczyć moje ciernie. Z ziemi, tuż pod brzuchem czarodzieja W równych odstępach, jakby, a raczej starałam się, aby tak właśnie było. To wszytko miało się dziać w sekundach, czyli bardzo, bardzo szybko, więc jeśli czarodziej skutecznie się nie obroni, skończy jak ... hm .... no nie wiem co, żeby to idealnie odzwierciedlało obraz. No, będzie pełen dziur, choć i tak jednej wielkości – bo i tak moje twory były jednakowe. Bo też, taki też określiłam cel. Przerwanie łusek, potem skór, a potem? Potem zrobienie ładnego zamieszania w ciele doświadczonego smoka
Licznik słów: 872