A: S: 1| W: 2| Z: 4| M: 5| P: 2| A: 1
U: Pł,W,B,L,Śl,Skr,Kż,MO,M,A,O: 1| MA,MP: 2| Lcz: 3
Atuty: Ostry Węch, Szczęściarz, Skupiony, Wybraniec Bogów
Defintywnie nie czuł w kościach, co oznacza zmieniająca się pora. Czuł natomiast, co oznacza gwałtowna różnica środowiska, kiedy jeden bok i pysk paliły go od wykopanego w ziemi pieca natomiast lepki chłód znad rzeki Trimar ciągnął po lewej stronie ciała. Jednakże wielkiego wyboru nie miał. Logicznym było, by takie palenisko postawić od strony zawietrznej. Obok stał już karny rządek spoglądających na niego z wyrzutem zmarłych ogni oraz połamanych, białych skorup.
Nie, to wcale nie była utylizacja młodzieńczych wpadek. Za młody i za poważny był na takie głupoty. Skorupy te stanowiły jak dotąd jedyne efekty jego usilnych prób uformowania sztucznej skały. Odnalezienie właściwej metody wypału oraz proporcji białej gliny do pyłu pochodzącego z Białej Skały nie było rzeczą łatwą, więc Uzdrowiciel nie zniechęcał się. Już teraz efekty zadowoliłyby przeciętnego smoka, lecz w swej pracy potrzebował przecież czegoś znacznie twardszego i…
Osłonięta maddarą łapa wyciągnęła z nagrzanego do akuratnej, pomarańczowej barwy żywiołu ostatnią na dziś próbę: niewielki moździerz i tłuczek. Utensylia lżejsze niż granitowe, lecz idealnie niemal białe, co ułatwiłoby utrzymanie ich w czystości. Być może idealny towarzysz do codziennego tachania w torbie.
Przekaz od Mistrza dotarł do niego w chwili, gdy wypalone naczynie znajdowało się już w pół drogi, lecąc na spotkanie pionowej ściany skalnej. Remedium już nawet zdążył się ucieszyć, że coś osłodzi mu kolejną porażkę, kiedy zamiast spodziewanego trzasku rozległo się gęste zderzenie a moździerz, wciąż cały i zdrowy, głucho wbił się w ziemię. Tryumfalnie gasząc tlącą się sierść na grzywie, Lód schował gotowy wyrób do sakwy, zagasił palenisko i wzbił się w powietrze, lecąc na spotkanie Daru.
Wylądował i bez słowa przystąpił do leczenia. Sytuacja była jasna, skoro koło Uzdrowiciela Ziemi leżała otwarta torba z ziołami, sam Dar natomiast wyglądał jakby usiłował tryknąć się czołem ze swoim płomienistym kompanem. Z rzeki uniosła się niewidzialna magiczna misa wypełniona wodą, która momentalnie zawrzała. Para została z kolei przechwycona i skondensowana w kolejnym magicznym tworze powyżej- dostatecznie czysta, by przemyć nią ranę oraz oczyścić dokładnie własne łapy przed przystąpieniem do jakiejkolwiek pracy. Ot, zwykła praktyka.
Remedium już prawie wyciągał okład na oparzenia z torby, gdy nagle przekrzywił łeb, wyczuwając subtelne podrażnienie bariery Daru. Łapa wynurzyła się więc z sakwy zaciśnięta wokół soczystych liści ślazu dzikiego. W swoim nowym moździerzu utarł roślinę na okład, który jednocześnie oczyszczał ranę z resztek obcej magii, jak i pobudzał ciało do gojenia. Wpierw jednak czysta łapa opadła na czoło kryjące ostry umysł ziemnego i Uzdrowiciel Wody precyzyjnie wykorzenił z ciała wszystkie spalone łuski. Gładka glaca łysego placka została ponownie obmyta destylowaną wodą i równomiernie pokryta startym ślazem.
Magia wyciągana z rany nie była smoczą maddarą. Lód strzelił lekko językiem jakby w zamyśleniu, smakując przy tym powietrze od strony Daru. Poza podbrzuszem, które mimo niedawnej kąpieli ziemnego wciąż lekko pachniało Goryczą Losu, przez ciężką mieszankę ziół przebijała jeszcze lekka słodycz zgnilizny. Albo Mistrz pozbywał się dowodów po nieudanym leczeniu, albo rana miała za sobą naprawdę ciekawą historię. Zbadawszy, czy okład pobudził już skórę do regeneracji, Remedium rozpoczął swoją część dzieła. Maddara wniknęła w skórę na łbie. Pierwszym krokiem było odciągnięcie surowicy po oparzeniu i wybicie ewentualnych ognisk wszelkich późniejszych zakażeń. Zaraz potem sztucznie wysuszone płatki bezużytecznego, martwego ciała miały obkruszyć się i odpaść. Skoro oparzenie sięgało tak płytko, ciało zaraz pokrył gęsty mech włóknistej maddary która uformowawszy model właściwej skóry zaczęła sączyć do tkanek Daru swą energię, zachęcając do wypełnienia własnej formy, wraz z wszelkimi nerwami i ich czującymi zakończeniami. Na bieżąco spłukiwał też całość ze zbędnych już resztek okładu roślinnego. Łuski odtworzył, jak były dawniej, włącznie z tą pojedynczą o nieforemnym kształcie, która odstawała lekko w zakątku łuku brwiowego. Odrastały jedna za drugą, każda od razu sprawdzana wraz ze świeżą skórą poniżej przez kilka kontrolnych impulsów. W razie potrzeby usuwał i powtarzał jej narastanie, aż wszystkie pozbawione były funkcjonalnych wad.
Poprawił jeszcze i nadał symetrii utraconym fragmentom brwi, by zaraz cofnąć magię i wysunąć łeb, sprawdzając wizualnie efekt. Niby drobna rana, ale wymagała wiele precyzyjnego dziergania. Skinął w końcu z aprobatą.
– Proszę, tak samo brzydki jak dawniej. Na przyszłość nie gaś swoich fajek na własnym czole. – Odezwał się w końcu skrajnie poważnym tonem, jakby kontynuował przerwaną przed chwilą rozmowę o problematyce napotkanej niespodziewanie podczas badań prowadzonych przez jednego z nich.
//Zgoda Daru Tdary na użycie ziół ze składziku Ziemi. Patrz: ostatni post Tdarka w tym temacie
//rana lekka: ślaz dziki
Oczyścił zabrudzony moździerz i podsunął wężowemu do obejrzenia, jeśli wyraził zainteresowanie. Jednocześnie podjął rozmowę, chcąc odwrócić uwagę od swojego gmerania w torbie. Niemniej temat faktycznie go interesował. – Jakaż to istota tak cię potraktowała? Magia w ranie nie była podobna do naszej ulubionej sfery ze składziku proroków. Gorycz też raczej rozpraszałaby cię, więc nie mówimy tutaj o wpadce podczas eksperymentów.
Odebrał swoje ceramiczne utensylium z łap Mistrza po czym, nim ten nawet mrugnął, na jego wyciągniętej łapie spoczęło podłużne puzderko z dębowego drewna, z wypalonym niezwykle precyzyjnie obrazem muflona opierającego przednie kopyta o pień modrzewiu. Boczki zdejmowanej pokrywy zdobił wzór splątanych fal a spód pudełka- płaskorzeźba słońca wschodzącego ponad linią morza. Wszystko- od brzoskiwiniowo-żółtej, rumianej gwiazdy poprzez błękitnochmurne niebo aż po wody oceanu było wysycone różnymi barwnikami, głównie roślinnymi; choć niektóre niebieskości podejrzanie przypominały barwę łusek Wodnego. Bezbarwny żywiczny laminat chronił całe puzdro przed zniszczeniem i wyblaknięciem. Pudełko długie na dwa szpony, szerokie na trzy jego ćwierci i na pół szerokie dopiero kryło jednak w sobie właściwy prezent.
To bowiem, co tkwiło w środku: ciężka fajka wykonana była z czarnego dębu- z kawałka, który wydobył z Torfowiska kiedy spotkali się ostatnio w tamtym miejscu. Gładka, lśniąca od pszczelego wosku główka rzeźbiona była w nieco płomienisty kształt, symbolicznie zaznaczony na tyle, że równie dobrze mógł uchodzić za nieforemny, lecz wpadający w oko kwiat. Fantazyjne łezkowate wgłębienia główki sprawiały, że całość idealnie układała się w smoczych pazurach. Och tak, Kobalt dokładnie przyjrzał się ostatnio szponom Daru specjalnie na tą okoliczność. Mimo wszystko lekko jajowaty obrys główki nie był udziwniony do przesytu- dzięki ciemnej, lekko zielonkawej barwie czarnego dębu całość była miła dla oka. Drobne niedoskonałości powierzchni sugerowały, że większość pracy została wykonana bez pomocy maddary.
Przez szyjkę biegł dokładnie wydrążony przewód dymowy, wpadając w podstawę niemal bluźnierczo okrągłego w przekroju komina fajki. Z drugiego końca wieńczył ją wyszlifowany do perfekcji pierścień z czerwonej, nakrapianej na czarno skały z plaż Wyspy Tulipa. Z tego pierścienia łyskało ku Uzdrowicielowi Ziemi jego własne oko uczynione z soczewkowato oszlifowanego fragmentu cytrynu z onyksową źrenicą pośrodku. Wprawione było pewnie, więc można je było gładzić i podziwiać grę świateł do woli.
Lekko wygięty w harmonii z szyjką ustnik również wykonany był z nakrapianego kamienia, choć sam zgryz był osobno wystrugany z doskonałego, sprężystego lecz trwałego drewna jesionu. Zresztą wszystko było przemyślane, więc w pudełku leżały od razu dwa zapasowe zgryzy bliźniacze z pierwszym. Leżały na skórzanym woreczku na tytoń, który po obu stronach wieńczył wypalony kształt szyszki i pęczków modrzewiowych igieł.
Ostatnim elementem był kołeczek do prowadzenia żaru w kominie- również czarny dąb, tym razem wokół prostego walca z kilkoma wyrzeźbionymi sękami i strukturą kory wił się i piął wężowy smok- tutaj wszelkie rzeźbienia maddarą były tak drobne, że gołym okiem można było dostrzec kilka warstw faktury łusek. Po stronie przeciwnej do ściętej pod lekkim skosem stópki znajdował się najbardziej wpadający w oczy element- smok bowiem łeb opierał o sferyczny, fasetowany cytryn natomiast przednimi łapami obejmował wprawiony w ściankę onyks. Dwa kamienie, z których niewielkie wycinki zostały zapożyczone do wykonania oka. Z pomocą maddary można było te kamienie wyjąć i wciąż były na tyle duży, by mogły służyć za smoczą walutę.
Gdy Dar Tdary uniósł wzrok znad pudełka, mógł zobaczyć że jego uczeń nie poruszył się ani o łuskę, odkąd odstawił łapy na ziemię. Uśmiechnął się za to pełną szerokością pyska odsłaniając kompletnie swą manierę zaciśniętych z przodu warg i kłów odsłoniętych w samych tylko kącikach. Prawda była prosta: po prostu bladego pojęcia nie miał, jak zareaguje jego Mistrz. – Tylko, na wszystko co niezgłębione, nie odczytuj tego jako pożegnania! Mistrzu, proszę, mów mi natomiast jak uznasz za stosowne: Kobalt bądź… Remedium Lodu. – Mimo wcześniejszych żartów teraz przyszedł ten moment, w którym bez wstydu przekazał Darowi szacunek i wdzięczność, z którymi niezmiennie myślał o starszym Uzdrowicielu.
Licznik słów: 1345
₪ Ostry Węch ₪ Dodatkowa kość do testu Percepcji opartego na węchu
₪ Szczęściarz ₪ Odwrócenie porażki akcji na 1 sukces raz na walkę/polowanie/raz na dwa tygodnie w wyprawie/misji/1 etapie leczenia
₪ Skupiony ₪ -1 ST do pierwszego etapu leczenia, jeśli smok leczy z maksymalną liczbą rodzajów ziół
₪ Wybraniec bogów ₪ +1 sukces do akcji raz na walkę/polowanie/raz na tydzień w leczeniu/raz na dwa tygodnie w polowaniu łowcy/misji
══════════「 Muzyka 」══════════
Co jest na powierzchni
Co tkwi pod spodem
════════「 Teczka Postaci 」════════