OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Rozumiał nierozeznanie z kulturą, szczególnie z perspektywy morskiego, ale na litość przodków, żeby wyrzucać z nosa takie obrzydliwości!Osoba nieznajomego była intrygująca, bo choć nie wydawała się dość inteligentna by kłamać w kwestii stada, Quaz nie zamierzał dać się oszukać jedynie ze względu na to spostrzeżenie. Przekonał się już, że nawet najbardziej niewinnie lub bezmyślnie wyglądające stworzenia potrafią umyślnie wykręcać prawdę wedle swoich szemranych intencji. W prawdzie wyszło to na szkodę dla nich, ale ciut inne okoliczności mogłyby sprawić, że to drzewny padłby ofiarą ich matactw. Z czujnością wymalowaną na pysku wsłuchiwał się w tłumaczenie morskiego, nie pojmującego o które imię został zapytany, lub po prostu nie akceptującego zwyczajów pod barierą. Mogło być też tak, że żadnego imienia mu nie nadano, uznając gada za niegroźnego, ale też niewartego większej uwagi jako członka stada.
Nie miał pojęcia o jakiś "świecuszkach" wspominał, ale i tak bardziej niż nieznane słowo, zaalarmowało go naznaczenie terenu zielonym glutem. Nie zmusiło to drzewnego do kroku w tył, o który błagała go jego przewrażliwiona strona, ale i tak nie powstrzymał nerwowego machnięcia ogonem oraz krótkiego zmarszczenia pyska w wyrazie obrzydzenia. Bleh. Przynajmniej wiedział już, że oślizgłość, którą mu przypisał nie była zupełnie bezpodstawna.
–Nazywam się Quaz, chociaż stado Ziemi do którego mnie przyjęto pozwoliło mi...– Imię było brzydkie, Neptun nieszczególnie związany z tradycją, więc chyba nie było potrzeby by przedstawiać się w związany z nią sposób. Zamierzał poświęcić parę uderzeń serca na wymyślenie mniej problematycznej kontynuacji zdania, ale wrzucone w nie "chociaż", sprawiało że na cokolwiek by nie wpadł, nie pasowało konstrukcyjnie do początku jego wypowiedzi. Ostatecznie niezręczna cisza wydała mu się gorszą perspektywą niż wyrzucenie z siebie stadnego imienia, więc po najprawdopodobniej niezrozumiałej dla morskiego przerwie, kontynuował –... przybrać imię Szyszkowy Kolec, od kwiatów roślin, których tak nie lubisz– przetłumaczył od razu, choć i tak miał wątpliwości, czy było to wystarczająco przejrzyste.
–Wierzbowa także mieszka w Ziemi, więc można nas określić przyjaciółmi– Prawdę mówiąc niezbyt, ale przynajmniej przed nieznajomymi nie chciał wychodzić na niezżytego ze swoim stadem dzikusa –Chciałeś powiedzieć, że jesteś ich łowcą prawda? Nie wyznaczyli ci żadnych zasad ani warunków które musisz spełnić, a zwyczajnie zaakceptowali twoją obecność w zamian za przysługę?– Czy to nie aby zupełnie nieodpowiedzialne ze strony Pana Wody? –Znasz chociaż tutejsze prawa i kulturę, czy po prostu jako niezależny osobnik taplasz się w tych brudach? I co z tym... twoim przyjacielem?– Przesłuchiwał go nadal, szorstko i bez troski w tonie, choć już z nieco mniejszym naciskiem. Do cholery. Miał chyba jakąś słabość do mogących go okłamać, obrzydliwych samotników.















