A: S: 1| W: 2| Z: 1| M: 5| P: 1| A: 1
U: W,Skr,Śl,Kż,M,B,O,A,Pł: 1| MO,MA,MP: 2
Atuty: chytry przeciwnik, mistyk, wybraniec bogów
Każde smyrnięcie powietrza było cudem. Stan całkowitej przemiany. Prawdziwa iluzja emocji, coś, czego nie stworzyłby żaden mag. Z kolejnym wdechem... coraz więcej. Zapach morskiej samicy, niebieska smuga, mieszał się z dymem, odory te tańczyły tak szalenie, aż wreszcie złączyły się w jedność i zniknęły w nosie Kuhu. Cóż za raban, cóż za agresja – przemknęło wszystko w mgnieniu oka by zniknąć gdzieś wewnątrz mózgu jako nikłe wspomnienie na lata.
Przesunąwszy łapą po trawie, stwierdził, że to kolejny z wielu cudów. Samo życie było cudem. Gilgoczące, delikatne odczucie przebiegło z paliczków do gardzieli, raz po raz, chyżym kłusem, a śmiech – równie dziecinny co irytujący – stłumił siłą wewnątrz siebie, spazmatycznie poruszając ciałem.
A przez ten cichy odgłos, dzika myśl przebiegła przez łeb. Rozzłościł ją. Cisza. Mógł wszystko. Nie, mówiła. To on odlatywał. Nie musiał odpowiadać. Ona też nie. Wszystko było w naturalnym porządku. O czym mówili? Ulga. Pretensjonalny uśmiech wszystko załatwi. Za duży, za bardzo wykręcał twarz; przez chwilę miał wrażenie, że umarł, gdyż polikami zasłonił sobie całe oczy. Albo je zmrużył. Plasnął tą łapą z ziemi na twarz, chcąc wyczuć, czy w ogóle nadal egzystuje na jego łbie. Cała gorąca, skrzecząca, parzy – łapa odskoczyła na poprzednie miejsce, kropka w kropkę. Znów dreszcz przeszedł po ramieniu przez naruszone źdźbła trawy. Nie chciał się teraz śmiać. Tylko uśmiechać. Dużo, sporo, wiele kłów, uśmiech, tak, to. Nie podejrzewa. Patrzy na fajkę. Fajka z kości. Kości Kai. Piekło. Piekło mocno. To Synlyn. To może być Synlyn. Wraca, otwiera wrota, ucieka tym uśmiechem. Uśmiecha się Kuhu, uśmiecha radośnie.
Głęboki wdech.
Spokój musi się wedrzeć
z rykiem tysiąca nieujarzmionych dusz.
Bez upahary.
Długi wydech.
Kuhu prędko przytaknął przy kolejnych słowach nieznajomej, jakby chciał ją uświadomić, że nadal tu jest. Pragnął odwrócić się na drugi bok, skulić się i zasnąć, lecz od tego czynu odwlokły go... ślepia. Skierowane ku niemu. Mógł uważać na to, co mówi. Może to było ważne. Słyszał tylko skrawki. Oczy pełne wspomnień. Nawet gdyby chciał słuchać... nie zrozumiałby. Czuł to. Nieosiągalny cel. Nie ma takich przed nim. Nieosiągalny cel. Jedyny cel warty czasu.
Cel.
Czeczotka.
Czym jest czeczotka?
Chorym żartem.
Jeden z wielu uśmiechów.
Mag bez chwili wytchnienia odpowiedział śmiechem na śmiech, kompletnie zagubiony w konwersacji. Wysokie dźwięki poczęły brzęczeć w łepetynie, wbijając się w tok rozumowania. Kuhu powlókł pustymi oczyma na roześmianą samicę, co chwila, niczym lustro, powtarzając jej ruch przeponą.
hahahahah
Koegzystowanie.
hahahehhhhHAHAHHA
Nie.
Nie potrafił.
POTSSSHHAHHAHAHFIĘAHHHAAhha
Czym, kso, są czeczotki?
nie wiem
Suchość w gardle. Potrzebował bucha. Kolejnego. Zaraz zniknie magia. Błagał ślepiami. Pożerał ją wzrokiem, rozbierał z łusek, smakował każdego elementu, poniekąd zanikając w jej postaci.
Piękna, żywa, syn marnotrawny wyleciał w powietrze wraz ze swoimi narzędziami śmierci, pozostawiając mnie samego... hHAHAheee... potem mówię... widziałem wszystkie zagadki, jak kwiaty otwarte na pustkę, puste spódnice, domagające się ciał (domagam się ciała), które są już powietrzem, widziałem serce dziewczyny, zamknięte w klatce, ekskrementy lwa, cyrk oddalił się, a czas był kolejną fortecą otoczoną murami z cegły i zadziwienia, na murach przysiadł ślepy gołąb, jak rozszyfrować to, czego bohaterowie nie opowiadają, jak pokonać morze, skoro wolno żeglować, lecz nie budować łodzi?... Przypomniał mi się długi wiersz Kai, ale ciebie to nic nie obchodzi. Mnie tak, choć wolałbym poranny deszczyk, jest jednak południe, powiada ona, nic na to nie da się poradzić. I ma rację...
...Jestem zmęczony, nie skończyłem jednak, daj mi trochę odpocząć, nie odchodź, zostań, nadstaw uszu, to ważne, bo była jeszcze inna przyszłość, oprócz tej, o której chciałem ci powiedzieć, i Kuhu miał dokonać wyboru. W drugiej przyszłości była po prostu wolność. A to przecież niemało. W górach pejzaż wyglądał tak, rozumiesz?... las ma dwie rozwidlające się ścieżki i Kuhu tkwi w tym pejzażu, trzyma księgę, jego księga ma tylko kilka stron, strzela tylko w jednym kierunku, jest posłuszny balistycznemu prawu, a balistyka nie jest hipotezą, ponieważ podlega zasadom geometrii, na geometrię zaś, moja droga obserwatorko, czytelniczko o brązowych oczach ze złotym pasmem, nic nie poradzisz, jeśli kąt jest ostry, jest ostry, jeśli jest rozwarty, jest rozwarty, i twoja chęć nie zmieni rozwarcia kątów, ścieżki naprawdę się rozwidlały, Kuhu stał na rozdrożu, rozstrzygnięcie dylematu zależało od tego, w którą stronę wyceluje swój czar, strzelasz w jednym kierunku, i jesteś zwolennikiem społeczeństwa bezklasowego, niszczącego cię jako jednostkę, wzmacniającego cię jako masę, strzelasz w drugim, i świat idzie swoją drogą, jak zawsze. Jesteś zwolennikiem wolności. Strzelasz, paf, wybrałeś, ale czy dobrze? Wybrałaś demokrację, swobodę, życie pełne i pełne życie, brawo. Wybrałaś tak jak Kuhu, dlatego tak dobrze się w niego wcieliłaś, cóż za zdolność naśladownictwa, chyba jesteś Kuhu, według mnie jesteś
kuhu
Pachniesz fenomenalnie.
Nie minęła chwila, a patrzyli sobie z bliska w ślepia. Dwa światy koegzystowały. Jasny, żrący kolor wabił. Pulsował. Źrenica podkreślała żółć. Zawsze miał słabość do oczu. Te były... fenomenalne.
Wyglądasz fenomenalnie.
Lecz ta, spytawszy, odwróciła się natychmiast, wydzierając z gardła Kuhu mglisty pomruk tęsknoty. Nie nadążał wzrokiem za każdym ruchem łapy samicy, a pragnął tego tak, jak bardzo pragnął odwrócić się na drugi bok.
To jest
dym
jeden z wielu
dymów
na świecie
Poczuwszy kościaną fajkę na paliczkach, jęknął cichutko, jakoby tknięty wstydem za swoje podniecenie. Słyszał jej lekki oddech niemal do świtu, potem ucichł. Te... jasnoniebieskie włosie spadające na jedno ze szmaragdowych oczu. Wyciągnął roztrzęsiony pazur zewnętrzną stroną do polika samicy, gładząc niepewnie. Sapał, wygłodzony, wprost na jej szyję.
Było mu ciepło.
– Pozwól... – wydusił z siebie po chwili ciszy – zbliżyć się do furtki twego umysłu.
Maddara trysnęła.
Od razu na myśl przychodzi ten przyjemny odgłos plaśnięcia czymś o taflę akwenu, gdzie wodą jest gęsta farba o odcieniu czereśni. Słodki smak, zaczarowany w kolorze, a ten kolor podsycany przez śpiące oblicze słońca. W tym świecie, gdzie drzewa były tylko lipami o szafirowych liściach, nie było linii oddzielającej wschód od zachodu. Zarówno mógł być to początek, jak i koniec, środek dnia, czy też dziwna perspektywa nocy. Inny, martwy świat. Jeden z wielu. Widok urozmaicony jedną, podróżniczą, ciemną sylwetką, która w mandarynkowym świetle próbuje napełnić butlę. Tłuste, czarne włosie absorbowało spojrzenie ognistej gwiazdy, jednocześnie okalając całą kościstą sylwetkę humanoidalnej samicy. Nieudolne ruchy roztrzęsionymi rękoma, jakoby te żyły własnym życiem, oddzielnie od posiadaczki, szeleściły gęstym powietrzem. Wodniste, workowate piersi kiwały się na boki z każdym ruchem ramienia. Pobrudzone tą farbą, która spływała po krzywym kształcie kropli po prawej stronie, aż wreszcie z cichym „plum“ znikała w stawie. Jedno słowo. Jeden widok z wewnętrznego świata. Puste, kipiące pustką z tą brązową mazią lepiącą się do boków nicości. Z tej masy... tworzyły się widoki. Milion rzeczy, gdzie budulcem była ta substancja. Yapian.
To jest yapian.
Wsiąknął to z sykiem komina.
Nie chce być
– położył nos na jej uchu –
jej miłością
samcem, bądź samicą
jest jednością
trójcą
– język zastygł na jej szyi –
weszła do wnętrza i rozwaliła jak zwykła
gwiazda
w pokoju gościnnym
chciał wejść do wnętrza
i je rozwalić jak gwiazda w pokoju gościnnym
Delikatnie odciągnął łeb od jej szyi. Dmuchnął na ochłodę. Nie mógł nawet wybełkotać słów. Tylko bezdźwięczny, podłużny odgłos.
Licznik słów: 1147
KARTA KOMPANA
GINFU.GIF
xx
xx
________________________
xx✧ CHYTRY PRZECIWNIK
xxxx
xx✧ MISTYK
xxxx
xx✧ WYBRANIEC BOGÓW
xxxx