A: S: 2| W: 3| Z: 5| M: 1| P: 4| A: 3
U: L,Pł,W,MA,MP,Kż,Skr,Prs: 1| B,A,Śl: 2| O:3
Atuty: Okaz zdrowia; Empatia; Twardy jak diament; Pierwotny odruch; Wybraniec bogów
Odpowiedz rzeczywiście ją zaskoczyła. Nie blokowała jednak emocji na swojej mordce, choć ciężko nazwać je było szokiem. Zaakceptowała zaprzeczenie i z żywszą uwagą skupiła się na wyjaśnieniu, na powoli, przerywanie snutej opowieści. Opowieści o żywym Kamieniu, którego blizny podkreślało stworzone przez niego ognisko. Tak rzadko wydziane pod barierą. Ich dziki lud ogniem miotał i przed ogniem uciekał. Rzadko go jednak oswajał.
Myśli leniwym nurtem przepływały przez nią, niemal tak statyczną jak Spękany. Udzieliło jej się to, tak samo jak jemu udzieliło się jej gadulstwo. Każde zrezygnowało z czegoś, by być zdolnym do porozumienia.
I Aank czuła, że warto.
Z resztą sam podźwięk tej rozmowy, niosący się tembrem niskiego głosu po ziemi i wysoką, acz cichszą nutą w powietrzu, w samym swoim charakterze miał coś nietypowego w swojej mądrości. Często robili przerwy, nie tylko po to by odpoczywać. Chcieli słuchać, rozumieć drugiego smoka. Chcieli przekazać to, co siedziało w ich istocie. Gdyby ktoś przycupnął nieopodal, nawet bez słyszenia słów widziałby, że smoki rozprawiają o czymś ważnym.
Cieszyła się, że odpowiedział na jej pytanie. Gdy słyszała jego głos, uśmiechnęła się delikatnie, miękko, ciepło. Coś błysło w czarnej tęczówce i nie była to kwestia ani źrenicy, ani blasku płomieni.
– To co mówisz, jest dla mnie piękne. – Powiedziała prosto, szczerze. Coś jednak w tej odpowiedzi obróciło jej myśl na inne tematy.
Wydała cichutki pomruk zastanowienia.
– A chciałbyś mieć własne? Samo w sobie pisklę, a nie rodzinę? – Zapytała, choć wszystkie te terminy wydały jej się strasznie puste i obce. Pomyślała wreszcie o sobie, zamiast uciszać emocje skupianiem uwagi na kimś. Jej ślepia pusto wpatrywały się gdzieś przed siebie. Blask zgasł. Było coś ponurego w jej słowach. – Skoro cieszą Cię pisklęta, to oczywiście, ma to sens, zapewnie. – Zdawała się nieco zapaść w sobie. Ale może tylko mu się wydawało? – Ale cóż za różnica jest mieć jajo obce, a własne? Własne to ryzyko, że puściło się w świat iskrę tylko po to, by sama błąkała się a ciemności, gasła – skierowała strugą świadomości jedną z odskakujących z trzaskającego ognia iskierkę, poprowadziła ją chwiejnie, by zawisła między nimi, zadrżała, po czym odfruneła w mrok i gdzieś przy trawie zgasła. Pomyślała o sobie. Ona nie zgasła, ale czuła cały czas, że powinna. Że jej istnienie jest pomyłką, błędem. Światłość w najlepszych swych słowach sam to przyznał. Że próbowali, ale popełnili błąd.
Przepełniony goryczą umysł nie pamiętał w tej chwili końca ich rozmowy. Tego a których jej ojciec powiedział, że nie żałuje jednego. Jej.
Kontynuowała, myśląc tym razem o kimś innym. O Raktcie.
– Lub też ryzyko podpalenia lasu. – Tu wybrała jedną z ognistych drobin, by trzasnęła, rozbłysła dalej od nich, ale nadal sprawiając wrażenie niebezpieczeństwa, które mimo świadomości iluzji wstrząsnęło dreszcz na jej grzbiecie. W ślepiach odbijały się płomienie, ale jeśli jakaś energia wstąpiła w Aank, to właśnie zgasła. Smoczyca pokręciła łbem i westchnęła.
– Przepraszam. To też we mnie wywołuje ścisk w środku.
Licznik słów: 483