A: S: 2| W: 1| Z: 1| I: 4| P: 1| A: 1
U: P,W,Skr,Śl: 1| L,S :2| B,O,MP: 3| A: 4| MO: 5| MA: 6
Atuty: Inteligentny; Niezdarny wojownik; Mistyk
Uśmiechając się od ucha do ucha szedłem na spotkanie z przygodą. Oczywiście zabrałem ze sobą tatę, a właściwie to on zabrał ze sobą mnie. Zaproponował bowiem, że nauczymy się magii. Tak, właśnie tak! Nie przejmowałem się tym, że wyglądam upiornie tak się szczerząc. Dziś moja szpetota mi nie przeszkadzała, a to wszystko dlatego, że nauczę się tego, co zawsze chciałem robić! Tata kroczył jak zwykle nieco przede mną. Uśmiechał się tak samo jak i ja. Rześkie powietrze chłostało mi pysk, śnieg przyjemnie skrzypiał pod łapami, a słońce ogrzewało łuski. Czułem się jak w raju.
-No to co zaczynamy?– zapytałem przystając. Zawędrowaliśmy już daleko, a tata dalej milczał i dalej nie zaczął nauki.
-To ty decydujesz kiedy zaczniemy.– zauważył spokojnie. Skrzywiłem się spoglądając na niego sceptycznie, ale wzruszyłem barkami, zbyt podekscytowany by zastanawiać się dłużej nad dziwnym zachowaniem ojca. Rozejrzałem się wokół. Śnieg leżał zaspami pod drzewami topił się pomału tworząc brudne brzydkie kałuże. Promienie słoneczne oświetlały owe zaspy, przez co wydało mi się, że są takie nierzeczywiste. Zastanowiła mnie ich nietrwałość. Wystarczy kilka cieplejszych, delikatnych promyków, by stały się bezbronne i zaczęły topić. Ciekawe, co by było, gdyby te kilka promieni działało tak samo na mnie, albo na tatę.
]-Skup się.–[/color][/i] usłyszałem twardy głos tego ostatniego. Wiem, że on wiem, o czym myślę. No ale, co ja mogę, że taką właśnie mam naturę.
–Zaczniemy od doskonalenia podstaw magii. Coś już potrafisz, bo przecież uczyliśmy się tego kiedyś, ale teraz musisz udoskonalić niektóre techniki. Wiesz co robić.– powiedział poważnym głosem tata, a ja nie czekając na dalsze instrukcje wziąłem się do roboty.
Przymknąłem oczy pozwalając by ciepłe promienie ogrzewały mój pysk. Ucieszyła mnie myśl, że owe promienie nie mogą dostrzec mojej szpetoty, przynajmniej im oszczędzę tego widoku. Miałem wrażenie, że blizny nagle ożywają i śmiejąc się z mojej głupoty pełzną po całym pysku wtapiając się w zdrową tkankę i na wieki ją pożerając. Nie… Otrząsnąłem się z tych myśli wypędzając je z umysłu. Muszę być skupiony na magii. Pomału mój umysł oczyszczał się z wszelkich niezbędnych myśli. Pozostało tylko przyjemne uczucie łaskotania pod sercem, to tam skumulowane były największe ilości mojej mad dary. Widziałem jak fiołkowa magia niczym mgiełka przemieszcza się po całym moim ciele wprawiając w przyjemne mrowienie. Poczułem jak przyspiesza mi oddech, a jednocześnie bicie serca stało się wolniejsze. Już nie czułem niepokoju i strachu, pozostał tylko niczym niezmącony spokój.
Nie słysząc poleceń ojca wziąłem się do samodzielnej pracy. Z początku wyobraziłem sobie kulę. Była delikatna, niczym mgła unosząca się nad trawą nad ranem. Biały twór był ulotny, w każdej chwili mógł rozpłynąć się nie pozostawiając po sobie śladu. Dlatego też, postanowiłem nadać jej trwalszych właściwości. Wyobraziłem sobie jak mgiełka zastyga tworząc idealną kulę o średnicy trzech szponów. Miała właściwości kryształu, ale nadal była mlecznobiała. Kula zwisała nad ziemią, tuż przed moim pyskiem. Spoglądałem na nią jednocześnie manipulując przy jej kolorze. Chciałem by mleczna biel stopniowo przekształcała się w srebro. Przypomniałem sobie jak wyglądają gwiazdy i księżyc, po czym właśnie to chciałem wlać w mój twór. Kula stopniowo bledła, zaczynała lekko świecić, aż w końcu, była nieco przezroczysta, zaś w jej wnętrzu tańczyło coś na kształt srebrzystych niteczek. Tchnąłem w to więcej maddary i otworzyłem oczy.
Spoglądałem na swój twór w skupieniu. Czegoś mi brakowało. Na moment przeniosłem wzrok z kuli na tatę, czekając aż mi pomoże, ale on tylko siedział wygodnie na mokrej ziemi i obserwował moje poczynania. Wydawało mi się nawet, że jest nieobecny, że patrzy na mnie ale nie widzi. Westchnąłem i wróciłem do swej kuli. Stopniowo zwiększałem jej temperaturę. Chciałem, by biło z niej przyjemne ciepło, takie jak bije od ognia. Pomału więc ogrzewałem ją tak, że w końcu poczułem jak otaczają mnie jej ciepłe macki. Tchnąłem więcej maddary, wszystko się powiodło.
-Możesz wprawić ją w ruch.– z zamyślenia wyrwał mnie głos taty. Teraz miał nieco bardziej obecny wzrok. Patrzył na mój twór krytycznie, poczym przeniósł na mnie wzrok – Pamiętaj o skupieniu. – przypomniał, a ja westchnąłem. Traktuje mnie jak pisklę. Przecież wiem, że muszę być skupiony!.
Odetchnąłem głębiej i wyobraziłem sobie jak pod moją srebrzystą kulą pojawia się fiołkowa maddara. Była ona widoczna tylko w mojej wyobraźni, miała na celu nadać tor kuli. Wyobraziłem sobie, jak twór toczy się po fiołkowej mgiełce robiąc ósemki między mną a tatą. Kula okręcała się wokół własnej osi napędzana maddarą i jednocześnie przesuwała się wolno do przodu zataczając koło najpierw wokół mnie, a potem wokół taty, by w końcu zatrzymać się centralnie między nami. W takie wyobrażenie tchnąłem więcej maddary, otworzyłem ślepia i wpatrywałem się jak mój twór powolutku porusza się po wyznaczonym przeze mnie torze. Zneutralizowałem twór i zabrałem się do czegoś innego.
Zawsze trudność sprawiało mi tworzenie czegoś bardziej hmmm żywego, więc zabrałem się za tworzenie małego kolorowego ptaszka. Zamknąłem ślepia, by móc się skupić i zacząłem w myślach nakreślacz najpierw ogólny kształt zwierzęcia. Wyobraziłem sobie mały, okrągły łebek i podobnie okrągły, tylko nieco większy i bardziej podłużny tułów. Stopniowo zacząłem dodawać łapki, dwie, krótkie łapki z trzema ostro zakończonymi pazurkami, na każdej. Z łebka wyciągnąłem malutki dzióbek i „wydrążyłem” dwa oczodoły, w których znalazły się malutkie, czarne ślepia. Na czubku łebka ptak miał kilka niesfornych piórek, które sterczały w kilku kierunkach. Teraz wziąłem sięga najtrudniejsze- skrzydła. Wyobraziłem sobie najpierw jak wygląda mniej więcej szkielet takich skrzydeł i pomału zacząłem je tworzyć. Był rozłożone. Opływowy kształt, gładkie piórka- lotki. Gdy już skończyłem zabrałem się za kolor. Łebek ptaszka był czarny, dopiero w miejscu gdzie łączył się z tułowiem piórka robiły się szare. Brzuszek miał pokryty również szarymi piórkami, ale gdzie niegdzie przebijały białe, podobnie jak na skrzydłach, zaś ogonek był tak jak łebek cały czarny. Ostatnią rzeczą było wprawienie go w ruch. Wyobraziłem sobie jak mój ptaszek przekręca śmiesznie łebek próbując dotknąć dzióbkiem pióra na skrzydłach. Chodził na ziemi przede mną grzebiąc pazurkami w ziemi. W całość tchnąłem maddarę .
-Ha!– wykrzyknąłem uradowany patrząc na swe malutkie dzieło. Wszystko poszło chyba sprawnie, bo ptak robił to, co sobie wyobraziłem.
-Myślę, że możemy uznać trening za zakończony. Świetna robota synu.– pochwalił mnie tata, a ja zneutralizowałem twór i uśmiechnąłem się szeroko.
-Właściwie to mógłbym jeszcze poćwiczyć.– nie chciałem jeszcze kończyć treningu. Magia jest naprawdę niesamowita. Tata jednak na moje słowa odwrócił się i zaczął odchodzić, więc nie pozostało mi nic innego jak pójść za nim.
Licznik słów: 1039