OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Gdyby w kwestii uczuć i uzewnętrzniania ich prowadzili warsztaty, Eurith powinno się tam zaprowadzić i przykuć do siedziska aż się czegoś nie nauczy. Nie miała wzoru do naśladowania, wszyscy dookoła niej zawsze kierowali się chłodną kalkulacją do tego stopnia, że w jej oczach zrównywało ich to do poziomu przedmiotu. Bo tylko skały są takie oziębłe, prawda? Nawet empatia u niej kulała, nie potrafiła sobie wyobrazić jak może się teraz czuć druga strona. Bo sama miała problem z opisaniem tego co się działo w jej umyśle.A potem padły te słowa. Jak grom z jasnego nieba. Samica skamieniała niczym jej matka wiele księżyców temu. Kochał... ją? To chyba normalne dla rodziny? Dlatego do siebie tak lgnęli? Nie, to nie o to chodziło. A nawet jeżeli, to z jej rodziny nikt nie wypowiedział do niej tych słów, nigdy. Było coś o przywiązaniu, tęsknocie i potrzeby bliskości, między wierszami, ale to słowo na "k" nie padło ani razu. I wypowiedziane w tej chwili brzmiało jednocześnie jak klątwa, jak i spełnienie.
Widziała, że chce odejść. W pierwszym odruchu wcale nie wstał po to, aby do niej podejść. Przepraszał. Tylko... za co? To ona nawaliła. Ona mogła udawać, że jest w porządku. Jednak nie chciała go oszukiwać, a paradoksalnie i tak to zrobiła. Na języku czuła gorzki smak klęski. W życiu nie czuła się tak podle.
I po raz pierwszy Eurith musiała stanąć przed ważnym wyborem. Co się liczy bardziej: nienawiść czy miłość? Obie dawały siłę, obie osłabiały. Musiała sobie zadać pytanie czy potrafi zaakceptować ojca i jego wybór, bo bez tego nigdy nie zaakceptowałaby swojego. Ale, hej, Burdiga może zawsze nie znosić za wiele innych rzeczy. Samo istnienie na przykład, albo jego głupkowaty wyraz mordy...
Sięgnęła jego zranionej łapy, chwyciła ją za przegub. Niezbyt mocno, musiała oszczędzać sił by w ogóle usiedzieć w pionie. Zwieszony łeb wpatrywał się w mokrą posadzkę. Kiedy tu napadało...? Uhm.
– Nie idź – szepnęła, nie potrafiąc wydobyć z siebie wiele więcej, przynajmniej teraz.
Z pewnością nie to chciałby usłyszeć. Zasługiwał na więcej. Na przeprosiny, wyjaśnienia, zapewnienia, obietnice. Ale ona nie była tego typu smoczycą. Starała się nią być, naprawdę. Ściskało jej gardło na samą myśl, że przez swoje złe wybory mogła utracić to, czego nie chciała tracić najbardziej. Jedynej ostoi od tego zgiełku który miała we łbie i w stadzie. I ostatniej nadziei na powrót. Powrót uśmiechu, radości, otwartości. Tylko czy nie było na to za późno?


















