OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Przybyła na miejsce drogą powietrzną. Wylądowała i omiotła zgromadzenie wzrokiem, zastanawiając się, co robiła tutaj samotna gnomka. A kiedy przestała się rozpraszać dwunogiem, przykucnęła, by obejrzeć z bliska znajomą Żeru.– Po twojej wiadomości spodziewałam się czegoś gorszego. – Zmarszczyła pysk. – Wonna jeszcze nie umiera, wytrzymałaby do przybycia Echa. Rucze, proszę cię, żebyś następnym razem kierowała takie prośby prosto do prawdziwych uzdrowicieli, a nie... Nie do mnie. – Przełknęła nerwowo ślinę, wyraźnie niezadowolona z rozwoju sytuacji. – Brzask czeka na mnie na granicy. Oby nie zajęło to zbyt dużo czasu.
Robiła to tylko i wyłącznie dla Rucze, bo los rannej smoczycy nie ruszał jej w najmniejszym stopniu. Nie należała do jej rodziny ani kręgu bliższych znajomych. Z kolei Czapla... Cóż, Aderyn nie potrafiła jej odmówić.
– Jak to się dzieje, że za każdym razem kiedy się widzimy, cierpisz z powodu jakieś rany? – wymamrotała w czasie szperania w zapasach Dziewanny. Wyciągnęła stamtąd jedną miskę oraz płatki żmijowca zwyczajnego. Nabrała jeziornej wody do naczynia, dorzuciła wcześniej wybrane zioło i podgrzała ciecz maddarą. Potem ostudziła ją w równie magiczny sposób, bo nie chciało jej się czekać.
– Otwórz pysk – poleciła Dziewannie, po czym wlała jej do gardła napar. Nie pozwoliła jej zamknąć paszczy za szybko, bo musiała jeszcze wmasować jej w jedno z dziąseł sproszkowane kłącza arcydzięgielu na ból. Czy tam arcydzięgla, kto wie, jak to się odmieniało?
– Muszę nastawić ci ten bark. Będzie łatwiej, jak cię uśpię. Biorę tylko trzy szyszki chmielu, widzisz? Wszyscy są mi świadkiem, że cię nie zabijam – wycedziła przez zęby, szykując kolejne zioła. I znowu nabrała wody, ugotowała w niej chmiel, ostudziła lekko napar. Wyłowiła z niego szyszki i pomogła Wonnej pić na leżąco.
Pacjentka odpłynęła. Lekkość przytknęła palce do jej rannego grzbietu i zaczęła pracować maddarą nad oczyszczeniem ran ze wszystkich brudów i... drzazg? Co za dziwaczna rana. No ale w tym momencie istotniejsze było uszkodzenie kręgosłupa – Aderyn przebadała dokładnie każdy krąg i znalazła tam parę pęknięć, ale nie na tyle poważnych, by nieść ze sobą ryzyko trwałego uszczerbku na zdrowiu. Poskładała wszystko tak dobrze, jak tylko mogła i wspomogła magią zrastanie się kości. Powoli, bardzo powoli, bo przy kręgosłupie nie było miejsca na pomyłki.
Potem Aderyn zajęła się obdartą skórą na grzbiecie Wonnej. Usunęła kawałki, które wisiały na jednym włosku, i wszystkie połamane łuski. Odbudowę utraconych tkanek zaczęła od najgłębszej warstwy skóry, na każdym etapie pilnując poprawnego działania naprawionych naczyń krwionośnych. A kiedy grzbiet pacjentki znowu pokrył się łuskami, Aderyn zacisnęła palce na wybitym ramieniu i szarpnęła mocno, żeby je nastawić.





















