OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Tego ranka zapowiadał się cudny dzień bez letnich burz, więc bardzo chętnie wylazłem ze swojej kryjówki i udałem się na niemal tradycyjne już poszukiwania publiczności. Strasznie podobało mi się poznawanie kolejnych smoków, przekazywanie im swoich historii i dzielenie się doświadczeniami. Z nadzieją, że tego pięknego dnia również spotkam kogoś ciekawego, udałem się na południe, krocząc niespiesznie ze zwyczajnym sobie radosnym uśmieszkiem.Zaskakujące, ale mimo zachęcającej do spotkań pogody, nie natknąłem się po drodze na żadną żywą smoczą duszę. Smoczą, ponieważ zdarzyło mi się zobaczyć przemykającą na skraju zasięgu wzroku zwierzynę, która w popłochu kryła się przed majestatycznym drapieżnikiem, jakim byłem dla nich, oczywiście, ja. To miło łechtało moje ego, więc wolałem nie myśleć o tym, że przecież zwierzyna łowna boi się każdego potencjalnego zagrożenia, a nie tylko mnie.
Gdy dotarłem do skraju pięknego lasu, z braku dużej ilości innych opcji wszedłem do cienia drzew, wzruszając ramionami na własne myśli. Nie miałem nic przeciwko chłodnemu leśnemu otoczeniu, ale trochę szkoda mi było, że nie ogrzewa mnie już letnie słoneczko. Przyzwyczajony byłem raczej do gorącej pogody i ogromnie lubiłem kąpać się w promieniach Złotej Twarzy, jak to każdy gad zresztą, dlatego też szybko przypomniałem sobie o "leśnej łysince", czyli niewielkiej polance tuż w środku lasu, gdzie majestatyczne korony drzew nie przesłaniały światła wielkiej gwiazdy. Natężyłem na chwilę pamięć, usiłując przypomnieć drogę do urokliwej miejscówki, a już po chwili wesoło kierowałem się znajomą leśną ścieżką. Często tu bywałem choćby z nudów, więc nic dziwnego, że zdążyłem poznać las od środka – w końcu miałem do tego talent jako drzewny, a i w dzieciństwie niemało uzbierałem doświadczenia w odnajdywaniu się na nowych terenach.
Tak też niedługo później zbliżałem się spokojnym krokiem do brzegu polanki – dotarcie tam mogłoby zająć mi mniej czasu, ale nie chciało mi się spieszyć. Z odruchową już gracją bezszelestnie przemierzałem zarośla, aż w oczy rzuciły mi się sylwetki, leżące niemal na środku polany. Zatrzymałem i przyjrzałem się im, zanim wysunąłem się całkiem z gęstwin lasu. Udało mi się rozpoznać nieznajomego smoka oraz – o zgrozo – mantykorę. Wielką, włochatą i ogólnie niezwykle groźną... A mimo to spokojnie leżącą tuż przy boku smoczycy. Szybko zorientowałem się, że takie bliskie relacje muszą oznaczać przynależność zwierzęcia do smoka w postaci kompana, a to z kolei przywróciło mi odwagę, która chwilę temu gdzieś odpłynęła na widok groźnego stworzenia. Na myśl szybko przyszło mi niedawne spotkanie z małą Aki I jej pumą, które – jak widać – skończyło się dobrze i bez żadnych fizycznych strat z mojej strony, więc naiwnie uznałem, że tu sytuacja nie będzie się zbytnio różniła. Tak, zapomniałem o tym, że każdy smok i każde zwierzę są inne, mają własne charaktery i odruchy. Cóż, to tylko potwierdza fakt, że jeszcze wielu rzeczy muszę się o świecie nauczyć!
W każdym razie odważnie wyłoniłem się z krzaków i zbliżyłem dość zauważalnie do odpoczywających towarzyszy, aby nie zaskoczyć ich swoją obecnością. Na szczęście głos mojego wewnętrznego instynkt przetrwania był głośniejszy od naiwnej głupoty, toteż pozostałem na bezpieczniej odległości od dzikiej bestii i jej właścicielki. Wtem niesiony dobrym nastrojem i w dalszym ciągu brakiem wyrobionego taktu w rozmowie, przywitałem się głośno – może nawet zbyt głośno:
– Dzień bardzo dobry! Niezwykle miło jest mi tu panią spotkać – oraz, oczywiście, waszego czarującego kompana. Po zapachu wnioskuję... Że mam do czynienia z członkiem Stada Wody, nieprawdaż? Cudnie, cudnie! Mało jeszcze kogo znam z tego Stada? Chciałabyś może ze mną podyskutować na jego temat? Interesuje mnie wszystko! – nie myślałem, że mogę brzmieć jak jakiś szpieg – albo krócej mówiąc, zwyczajnie nie myślałem. Zapewne powinienem się przejąć swoim nadzwyczajnie beztroskim zachowaniem, ale najnormalniej w świecie mi się nie chciało. Wstąpiła we mnie radość ze spotkania i niewiele się przejmowałem pozostałymi niuansami!
– Ach, gdzie moje maniery! Zwę się Delavir, możliwe, że słyszała już pani moje imię jako autora wielu opowieści. Nie? Cóż, nic strasznego, kiedyś to się zmieni. A jakże brzmi twoje imię, droga nieznajoma? – obdarzyłem smoczycę jednym ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów i zaczekałem na jej reakcję. Coś... Coś mi chyba ten letni gorąc za mocno uderzył do głowy.


















