A: S: 1| W: 2| Z: 1| M: 2| P: 2| A: 3
U: Pł,L,W,M,A,O,Skr,Śl,MP: 1| MO: 2| B, MA: 3
Atuty: Wrodzony Talent, Niestabilny, Mistyk, Utalentowany, Przezorny
Istota Pyzatego owszem, niejednemu smoku mogła wydawać się doprawdy przedziwna. W końcu nie pierwszy raz okazywało się, że ten oto samczyk, z pozoru zupełnie normalny, skrywa pod swoim tłuszczem coś o wiele większego, ba, o wiele… bardziej tajemniczego. Fascynującego. Cudacznego. Podsumowując, zwyczajnie specyficznego.
Lecz czy i na pewno było co rozwodzić się o jakichś przyziemnych, z pozoru całkowicie racjonalnych teoriach, podczas gdy sama egzystencja bagiennej potęgi wykraczała poza granice smoczej planety? Bo to właśnie nie kto inny, jak mityczna Honi spłodziła jajo, które to okazało się wcale nie mniej wyróżniające się w tym świecie co ona sama. Pojawiła się znikąd, jak nie jeden inny emigrant, fakt. Było jednak coś wybitnie, niemożliwie więc odświeżającego w tej jednej, samotnej samicy. Zasiała w stadzie Ziemi ziarenko czegoś kosmicznego, niespotykanego pośród reszty pospólstwa. Doprawdy, cud. Oto, co zrodziła. Jedno, piękne dzieciątko. Odróżniające się o tyle, że nie obchodziły go żadne banalne sprawy, jak tytuły czy rangi. Za czym to głupie gady tak spieszyły? Wszystko to mijało – władza, bogactwo, życie. Naprawdę chciano je poświęcać na jak najszybsze osiągnięcie sukcesu? A potem co, jaki był kolejny cel? Co było następne po tym stanowczo przyśpieszonym kamieniu milowym? Czyż po tym nie okazywało się nagle, że niczego już nie ma? Ranga niczego nie dawała. Przesiadywanie na polowaniu również. Riavelo naprawdę nigdy nie był w stanie zrozumieć, co takiego uzdrowiciele dostrzegali w poszukiwaniu ziół. Sam każdego dnia przyglądał się, jak kolejno matka, Iphi, a nareszcie i Basior wychodzili z groty, znikając na wiele uderzeń serca. Na całe, niekończące się wieki, zdaje się. Dlatego też obecność Agatowego Kolca była o tyle pocieszająca. Zwyczajnie wiedział, że nawet, jeśli jeden z partnerów postanowi podzielić paskudny los pierwszego zauroczenia piastuna, to przynajmniej będzie miał w kogo się wtulić. Nie zostanie sam. Żałoba dzielona na pół zawsze wydawała się o wiele łatwiejsza do zniesienia. Bo i któż inny by zrozumiał go tak dobrze, jak ktoś, z kim również dzielił te same uczucia? Jedyny kto przychodził mu też do głowy mógł być Zamącony, bo zdaje się, on również szczęścia zbyt dużo nie miał No i… mamka. Wiciokrzew. Żywot Morien zakończył się wyjątkowo szybko.
Co się natomiast odnosiło do braci… nie. Wyobrazić sobie może i można, ale poczuć dokładnie to samo? Jak by mieli zrozumieć? Poczuć? Czym innym jest zasmakować nawet najcieńszej warstewki miłosnego tortu, nawet i samego lukru na czubku, a stanowczo czym innym jedynie móc sobie to wyobrażać. Być może byli zbyt skupieni na sobie? A może cały ten ród tak już miał, że partnerów sobie wybierał nader późno, jak na ogólnie powszechne standardy?
Pyza nie raz miał ochotę wszystko to rzucić, a kysz! Zwiać za nieegzystującą już barierę, poszukać Iphiego, znaleźć zupełnie nowe, dzikie życie. Nie mówił o tym, owszem. Bo czyż i miał kiedykolwiek okazję? Komukolwiek? Nocami wolał poddawać się samotnym fantazjom, o których absolutnie nikt wiedzieć nie musiał. Poza tym to była wyłącznie jego sprawa, co też w takich chwilach sam ze sobą robił. Niełatwo zapomnieć. Niektórych rzeczy przenigdy się nie przełknie. Czasem szpila zostaje na całe życie.
Zdarzało mu się kontemplować na doprawdy różne tematy. Widocznie taki już był jego los. Kiedy jednak przychodziło co do czego, średnio potrafił w ogóle swoje myśli pozbierać. Nagle zapominał. Nawet i o czymś, o czym w życiu nie powinien. Tyle się w końcu działo… a czuł się tak okropnie, kiedy tak się zdarzało. Musiał ciągle pamiętać. Tak trzeba. Tak każe moralność.
Jak to zwykle bywa, pewnego dnia coś się zmieniło.
Stało się to, czego nie spodziewał się poczuć ponownie. W końcu to tylko dlatego postąpił tak głupio, będąc dwa razy młodszym. Wtedy skończyło się to wybuchem skrajnych emocji oraz zrobieniem czegoś, czego skutków do tej pory jeszcze nie poznał. Teraz również skończyło się pisklętami, lecz to zupełnie inna sprawa. Czym innym jest w końcu wziąć w obroty pierwszą z brzegu Ognistą samicę, a czym innym otrzymać niespotykany dar od samych duszków.
Nareszcie poznał odwzajemnione uczucie. Stało się – pokochał i został pokochany. I to nie przez jednego, a dwóch wspaniałych samców, z którymi relacja stała się bardziej upojna od wszelkiego rodzaju ziółek podkradanych Honi.
Pyzaty wielce rad był takiego obrotu spraw. Despotyczny Ferwor poddał się mu całkowicie, co poniekąd naprawdę zdawało się Ziemniaczkowi niezrozumiałe. Sam wyceniał skrzydła na tyle, iż nie pozwoliłby ich praktycznie nikomu nawet zaledwie smyrnąć opuszkiem palca. Kiedy całe dzieciństwo spędza się na rozmarzaniu się o wyrastających wraz z czasem nowych lotnych kończynach to tak już się ma. Ceni się je nawet mocniej od samego serca. Niby go zasilało, jak maleńki generatorek… lecz cóż z tego? Kiedyś jego moc się skończy, zupełnie jak Słońca. Różnica jednak jest taka, że pierwsze jedynie cię uśmierci, a drugie aż wymorduje wszystko w swoim otoczeniu.
Gdyby miał skrzydła, to może przynajmniej wyglądałby ładnie podczas swojego pogrzebu.
A tak? Co mu zostawało? Nie doceniał zbyt wielu pozostałych swoich walorów. Nawet nie słyszał jakichś specjalnych komentarzy na ten temat, fakt. Czasami jednak się zdarzało. Nie można zaprzeczyć. Doskonale jednak wiedział, jak się musi prezentować dla innych. Dawało się to wyczytać z poszczególnych spojrzeń. Można było albo zazdrościć, albo nie lubić, łagodnie rzecz ujmując. Tak bywa. Taki wybrał styl życia. Takie decyzje podjął. Tego chciał.
Wracając, z badania w sumie wiele wyniósł. Bagniste skrzydła, jak każde, różniły się nieco od tych od innych ras. Nie bardzo, wiadomo. On jednak, taki zapaleniec na tym punkcie, z łatwością dostrzegał ich wielkość i kolorystykę. Ich dostosowanie, czy raczej brak. Ich błony, grubsze bądź cieńsze, zależy do których porównywać. Jasnobłękitne tęczówki przetaczały się to w lewo, to w prawo, zupełnie tak, jakby wyczytywał z Mułkowego ciała jakieś tajemne hieroglify. Jego palce lekko drżały, mając w garści coś tak upragnionego. Może gdyby miał odrobinę więcej magicznej mocy, a jego źródło nie szalało aż tak, jakby tylko to paskudne, okropne uczucie mrowienia w łapach ilekroć czaruje choć ten jeden raz nie dawało mu tak w kość, może gdyby… ach, gdyby…
Może by się udało.
Już tego dnia mógłby mieć dwa nowiutkie, bagienne skrzydełka.
Nie uszły jego uwadze delikatne, wyżyłowane ciało badanego smoka. Doskonale wiedział, jak by to wyglądało. Byle spróbowałby jakiegokolwiek przekrętu, a już miałby na głowie i doświadczonego łowcę, i jego najwyraźniej niezbyt przychylną im kompankę. Wraz z Tricepsem nie mieliby szans. Do uszu kamuflażowego smoka dotarło niegłośne westchnięcie. Po dłuższej chwili nacisk zelżał. Skrzydła były wolne. Niezranione, gotowe do lotu w każdym momencie. Tłuszczyk przesunął się w tył, pozostając w bezpiecznej odległości. Wycofał się. Stchórzył. Zwał jak zwał.
Bodajby go piorun trzasnął, zaklął bezgłośnie, sam do siebie, a szczęki na uderzenie serca wzmocniły wzajemny napór na siebie. Martwego okraść nie szkoda. Kompanka daleko od ciała, niczego by nie zrobiła, a choćby i sama się trochę przysmażyła, to by się piastunowi przysłużyło co niemiara.
– Więc dlaczego nie powtórzysz jeszcze raz swojego imienia – Uniósł wzrok znad trawy, bezwzględnie świdrując rozmówcę w zaciekawieniu. Pauza. Dał sobie czas, by prześledzić reakcję samca, nim w idealnym niemalże momencie, kiedy ten tylko chciałby coś powiedzieć, otworzył prędko pysk, dodając:
– ...koleżko.
Doprawdy zabawne, patrząc na to, jak toczyła się cała ta dziwaczna rozmowa dwóch samczyków. Rio nie spodziewał się takiej atmosfery, tym bardziej z kimś obcym, ale emanujący tak śmieszną aurą Mułek najwyraźniej przeszedł wszelkie oczekiwania. Czy to wyjdzie na pozytywne, czy negatywne, niebawem się dowiedzą.
Wtem z równowagi wytrącił go długi, gniewny syk. Pyzik obejrzał się na kompanie duo, unosząc w zdziwieniu łuk brwiowy, tym samym poruszając pewną częścią sadełka okalającego czaszkę. Agresywniejsza niż Mokradło. Coś ty taka nieprzyjemna, piaskowa lisiczko?
– Nie ja – odparł spokojnym tonem, przekierowując spojrzenie na Tricepsa obwąchującego bez żadnych oporów Nivis. Nie przestraszył się jej wrogich dźwięków. Zaledwie drgnął, niemalże wkładając sobie do nozdrzy obrastającą ją roślinność. Nie ukrywał, że był trochę głodny. Bardzo chętnie by czegoś spróbowa…
– Tricek. Chodź.
Zagwizdał. Łoś uniósł łeb, strzygąc uchem. Spojrzenie spode łba przywitało się z kamiennym pyskiem Pyzatego. Jako że nie przywykł do widoku takiego oblicza swojego smoczego towarzysza, to postanowił posłusznie spełnić jego prośbę, choć nie bez nonszalanckiego prychnięcia. Oparł się wtedy o bok siedzącego, na co sam adept zareagował gwałtownie, wyciągając jedną z łap i opierając o przednią kończynę łosia. Jak zawsze w takich sytuacjach dostosował się do naporu ciężaru roślinożercy, przeciwstawiając się mu własnym kontroparciem.
Dusza syna Honi pozostawała niewzruszona na Despotyczne zagrywki. Umysł nie był głupi, wbrew pozorom. Nie tak bardzo, jak zawsze generalizują. Nie każdy błąd wynikał wyłącznie z inteligencji. Zupełnie jak w razie wypadków, olbrzymia gama niewielkich wydarzeń może mieć wpływ na coś większego, potężniejszego. Jeden, samotny aspekt najczęściej nie ma takiej siły przebicia.
– Wysublimowana gadka przesadnie wysublimowanego smoka – skwitował, zacmokawszy na koniec swoich słów. Zamyślił się jednak na dobrą chwilkę, intensywnie przeczesując zakątki swojego umysłu w poszukiwaniu odpowiedniego słownictwa. Zastanawiając się, co może wyznać, a co powinno pozostać głęboko, jak najgłębiej w jego środku. – Skrzydło jak skrzydło. Co w tym dziwnego, koleżko? – Na samo ostatnie określenie wypowiedziane tak swobodnie Triceps potrafił jedynie cicho chrząknąć, powstrzymując się przed rozbawionym ryknięciem. Otrzymał w nagrodę piorunujące spojrzenie, które to nie zwlekało długo z przeniesieniem się na powrót na postać rozmówcy. – Nie mam własnych skrzydeł, jak zapewne zauważyłeś. Jako piastun muszę poznać jak najlepiej teorię, budowę skrzydeł. W jaki inny sposób mam dobrze wykonywać swój zawód, skoro nie będę odświeżać sobie wiedzy? – rozwinął, sugestywnie machając dłońmi, to mrużąc oczy, to poruszając poszczególnymi tłuszczowymi wałami. Sam z siebie, nawet o tym nie myślał. Taki to już zawodowy nawyk. Nic na to nie mógł poradzić; czasami po prostu gestykulowało się aż do granicy dobrego smaku.
– Liczę na to, że nie czujesz się w żaden sposób ugodzony w swoją szlachetną dumę, hm? – Ciało schyliło się wpół, z jedną dłonią opartą o pierś w lekkim ukłonie. Łoś zmienił swoją pozycję, aby utrzymywać się nadal w stabilnej sytuacji. – Jeśli jednak cokolwiek cię znieważyło, z góry racz mi przebaczyć, młody panie – dodał jeszcze, po czym powrócił do swobodniejszego siadu, ku niezmiernej irytacji kompana, który to co rusz przesuwał ciężar swojego ciała. Pyzaty uśmiechał się delikatnie, tajemniczo. Najwyraźniej, kompletnie nieświadom Mułkowych przemyśleń, całkowicie zdeptał na drobny mak jakiekolwiek teorie dotyczące jego problemów z wysławianiem. Chcesz się bawić w ładne słówka, to proszę bardzo. Pyzaty Kolec jak najbardziej mógł to kontynuować, nie mając absolutnie niczego do stracenia. Bo i dlaczego? Jedyne, co mogłoby się stać na tyle złego, by musiał się tym jakoś wybitnie przejąć, było, cóż… samym zetknięciem ze śmiercią. O ile jednak Nivis pozostawała na niewidzialnej uwięzi, a sam Wodnikowy łowca niczego złego w samym samcu nie widział, to rozum podpowiadał, iż zagrożenie nie ma prawa nawet się pojawić.
Licznik słów: 1737

.
.「☆」.
► ᴡʀᴏᴅᴢᴏɴʏ ᴛᴀʟᴇɴᴛ
► ɴɪᴇsᴛᴀʙɪʟɴʏ
dodatkowa kość do MP, MA i MO, w przypadku niepowodzenia – rana ciężka
► ᴍɪsᴛʏᴋ
raz na walkę +1 sukces do ataku magicznego
► ᴘʀᴢᴇᴢᴏʀɴʏ
+2 ST do kontrataków przeciwników.
► ᴜᴛᴀʟᴇɴᴛᴏᴡᴀɴʏ
Kalectwa: Brak skrzydeł, niemożność Lotu; brak języka oraz deformacja pyska (+1 ST do testów Percepcji, niezdolność mówienia); +1 ST do akcji fizycznych (niedowład lewej przedniej łapy), +1st do ziania
#eac49e ᴅɪᴀʟᴏɢ | #af6842 ᴍᴇɴᴛᴀʟᴋɪ
ʀᴇғᴋᴀ