OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Mając już w garści łapę szarpiącego się zdruzgotanego przyjaciela Zamącony nie zamierzał puszczać. Jednak im dłużej Krwawy miotał się, próbując wyrwać się z silnego uścisku Mętnego, ten powoli tracił nadzieję na to, że pomarańczowołuski zdoła odzyskać nad sobą panowanie. Cały czas jednak go trzymał, jakby od tego zależało nie powstrzymywanego gada, a jego własne życie.Gdy tylko poczuł, jak nadgarstek zręcznego wojownika tylko zaczyna wyślizgiwać się z silnego uścisku, wszystko nagle zwolniło. Wydawało mu się, że kończyna Beriego ucieka w bardzo powolnym tempie. Morski wojownik mógł wyczuć dosłownie każdą następną łuskę prześlizgującą się po wewnętrznej powierzchni jego łapy, wydawało mu się, że sącząca się powoli krew z szyi wręcz stanęła w miejscu, a krople spadające na posadzkę, jakby poddawane były grawitacji księżyca, zamieniły się w czerwone korale, lśniące swoim czystym kolorem pełnym płynnego życia.
Jednak wiedział już, co zaraz się stanie. Mimowolnie jego szczęka powędrowała w dół, a na wiecznie kamiennym pysku po raz pierwszy w życiu, a przynajmniej po raz pierwszy przy innych smokach wyraźnie można było bez żadnych problemów odczytać jego uczucia. Był przerażony. Jakby wydawało mu się, że wypuszczona łapa miała właśnie zbliżyć się do jego gardła, a nie do należącego do Krwawego.
– NIE! – Wrzasnął, zakłócając świątynny spokój, a to trzyliterowe słowo wydawało mu się dłuższe od jakichkolwiek innych zdań wypowiedzianych w trakcie całego żywota.
Nie dał rady. Był za słaby. Jak zawsze, tak, jak zawsze podświadomie przekazywał mu to Strażnik. Nic nie był w stanie zrobić... Jedyne, co pozostało mu do zrobienia to bierne patrzenie się, jak łapa Beriego wtapia się w jego własne gardło, jak w poranne masło pozostawione na noc poza lodówką. Jak czerwony płyn dosłownie wytryskuje z jego ciała, lecąc między innymi prosto na Zamąconego, plamiąc go winą tej nieudanej próby ratunku. Bycie zwykłym obserwatorem, nie mającym wpływu na niczyją przyszłość. Czy to na prawdę było jego przeznaczenie, od którego nie mógł za żadne czyny uciec?
– WZYWAŁEM! – przerwał Strażnikowi Gwiazd, kiedy ten tylko zaczął wymawiać słowo "uzdrowiciela", odwracając się do niego i ukazując mu swój cały przód pyska pokryty krwią starszego wojownika. Szybko jednak z powrotem popatrzył się na umierającego smoka.
– WONNA! On się wykrwawia, on UMIERA, SZYBCIEJ! Odezwij się! – zaraz potem jednak dla pewności wysłał kolejną, wręcz wrzeszczącą wiadomość do uzdrowicielki Ziemi, uświadamiając ją, że sytuacja wymknęła się już spod kontroli. Sam również widocznie tracił nad sobą kontrolę.
Jego końcówka ogona zaczęła drgać niczym zaniepokojony grzechotnik, a przednie łapy, na których już stał w powiększającej się kałuży krwi zamieniły się w dwa młoty pneumatyczne lekkiego kalibru o szybkich obrotach. Nawet przez słowa Strażnika można było bez problemu usłyszeć sposób jego oddechu. Szybkie wyrzucenie powietrza z płuc, nabranie go od raz z powrotem i kilkusekundowa pauza przed powtórzeniem, i tak w kółko, na prawdę głośno.
Jednakże okres czasu, w którym smok pozostawał bezczynny nie był długi. Po kilkusekundowym "zawieszeniu" się i przyswajania tego, co się właśnie wydarzyło, Mętny zrobił jeszcze jeden krok do przodu, będąc tuż przy nieprzytomnym ciele. Podniósł swoją prawą, przednią łapę z ziemi, zamknął na parę uderzeń serca ślepia, a nawet i trochę dłużej, potrzebując choćby sekundowego wyciszenia się i spokoju, i przy użyciu swojego źródła maddary wymył łapę dokładnie lewitującą, zbierającą brud sztuczną wodą. Płyn szybko zniknął, a morski samiec otworzył ślepia i już chciał instynktownie przyłożyć łapę do rany, żeby chociaż trochę powstrzymać krew od opuszczania ciała umierającego wojownika, ale na jego drodze stanął magiczny bąbel, stworzony przez Strażnika, który skutecznie powstrzymywał już czerwony płyn przed brudzeniem świątyni. Znowu Malstrom był zbyt wolny, nieprzydatny... ehh... pewnie to wszystko skończyłoby się o niebo lepiej, gdyby go tu nie było... Przerażenie zniknęło z ust morskiego i znowu zastąpił go wyraz neutralności, a tak na prawdę poczucia niemocy. Łapy i ogon ciągle mu się trzęsły, ale to jedyne, co pozwalało jeszcze odczytać z jego postawy strach spowodowany tą sytuacją.
No chyba, że Strażnik zaryzykuje i da jeszcze raz Mętnemu wziąć sprawę w swoje łapy, co było na prawdę wątpliwe. Aczkolwiek raczej się to nie zdarzy, więc świeży wojownik stałby nadal tuż przy ciele towarzysza, z podniesioną, prawą łapą w powietrzu, nie wiedząc co ze sobą już zrobić. Poczuł nagle delikatne ukłucie w okolicy swojej klatki piersiowej, zerknął tam na moment, ale nic nadzwyczajnego nie zobaczył. To uczucie od niedawna nawiedzało go, kiedy w jego łbie zaczynało przewracać się domino coraz gorszych i zimniejszych opinii na temat swojej osoby i podejmowanych przez siebie życiowych decyzji. Na szczęście jeszcze nigdy w ogóle nie rozpatrywał opcji skrócenia swojego życia w tak upokarzający sposób. Jeszcze.













[/center]














