A: S: 3| W: 3| Z: 1| M: 5| P: 3| A: 5
U: W,L,Skr,Prs,B,A,O,Śl,Kż: 1| Pł,MA,MP: 2| MO: 3
Atuty: Pechowiec; Szczęściarz; Mistyk; Magiczny Śpiew; Uzdolniony
Surowy ton Strażnika zadziałał bardziej jak smoczy ogień na cienia, jedynie nasilając jej frustrację. Zmierzyła go chłodnym spojrzeniem.
– Duszenie się to dla mnie nie nowość – przypomniała mu, choć przez moment nie była pewna, czy Strażnik choćby się domyślał o jej próbach samobójczych. Oficjalnie wiedzieli to tylko Żaba, Pełnia i Ragan. Najwidoczniej Sasanka uznawała proroka za posadę z jakimiś dojściami, może wiedział więcej, niż dał po sobie poznać.
Kiedy prorok zaczął opowiadać swoją historię, nawet jeżeli robił to lakonicznie, Sasanka miała co chwila ochotę zerknąć w jego kierunku. Przez ramię, przez skrzydło, ukradkiem. Byle tylko na niego patrzeć. Do tej pory w ten sposób czuła się tylko wobec Ragana, wpatrując się w niego jak koneser sztuki w swój najdroższy obraz. Przełykała ślinę. Mocniej ściskała palcami trawę, byle tylko oprzeć się pokusie.
Coś ją jednak zakuło, gdy tylko padły pewne słowa. Zaproponował jej partnerstwo z przymusu, bez odwzajemniania uczuć? J-jak to miało w ogóle działać? Kolejna fala bólu przeszyła jej skronie. Czarodziejka miała momentalnie niepohamowaną ochotę wydrapać sobie mózg, byle tylko ból przeminął.
Gdybyś widziała jak on na mnie patrzy...
I rozbrzmiała jakaś...piosenka? Splątana między słowa Maestrii, niczym ciernie ocierające się o jej zranione serce.
Miałam wręcz wrażenie, że to wszystko działo się wedle jego ustalonego planu, a gdy zrobiłam coś czego nie przewidział, na moment zamierał w bezruchu. To nie było prawdziwe. Wymuszone, tak jak cała relacja ze mną, jak ten wymuszony pokaz na ceremonii.
Ścisnęła łuki brwiowe ku sobie. Pokaz na ceremonii?
Myślałam, że on mnie chociaż polubi... ale nawet na to nie mogę liczyć. O-on mną g-gardzi, mamo...
Znowu ta melodia. Brzmiała znajomo, ale słowa były nadal niezrozumiałe.
Jesteś tam...? to nie dotyczyło Qua- Strażnika, nie. Kogoś innego. Nie umiała jednak określić kogo.
Nucenie stłumiło echo wspomnień, zastępując je całkowicie. Jaśniejąca odruchowo zadarła wyżej głowę, jakby to miało jej jakkolwiek pomóc w lepszym słyszeniu piosenki.
Perfekcja nie jest łatwa,
perfekcja ni to żwawa,
chciwa, wylewna, to się nie nada,
do kitu, do luftu, toć to żenada!
Dam Ci to sarnę oraz agaty,
kiedy to świat będzie się patrzył,
los Ci przypomni to:
perfekcja nie jest łatwa,
to Ty.
Nagle wszystko ucichło, a samica lekko podskoczyła w swojej siedzącej pozycji, wyrwana z dziwnego transu. Przysięgłaby, że minęło kilka księżyców, gdy w rzeczywistości jej serce uderzyło może dwa razy, a Strażnik nie zdążył nawet skończyć swojej części historii. Zabawne. Podświadomość czarodziejki i tak pozwoliła jej wyłapać większość z tego, co było mówione.
Zadane, niespodziewane pytanie niemalże zrzuciło ją z nóg. Z jednej strony miała ochotę zapyskować i wygarnąć mu to i owo, a z drugiej zwyczajnie mu współczuła. Nie, nawet nie jemu. Im. Czuła się jak przechodzień niefortunnie wciągnięty w wir wydarzeń, którego ten nie dotyczył. Sasanka nie była głupia. Żaba wychował ją dobrze, wyedukował. Smocze dusze nie były nieskończone, odradzały się po śmierci, ale niczego nie pamiętały z poprzedniego życia. No, przynajmniej tak twierdzą powieści, które przekazuje się z pokolenia na pokolenie. Nigdy w to nie wierzyła. Teraz jednak miała wątpliwości. Pozostawiona z tymi wizjami sama sobie uznałaby je za efekt uboczny zmęczenia wychowaniem córki i nowymi obowiązkami, ale potwierdzający jej to wszystko prorok bardzo utrudniał takie pragmatyczne podejście.
Czy ona była Maestrią, kiedyś? Dziwna myśl. Iloma jeszcze smokami była, nie pamiętając o tym? Może żadnymi, skoro echo wspomnień dotyczyło ewidentnie tylko jednego osobnika? Przygryzła policzek od środka, przytłoczona tymi informacjami. Los naprawdę się lubił nad nią znęcać, to na pewno. Przynajmniej biorąc pod uwagę, jak niedaleko pada kość od upolowanego żubra.
Sasanka też omal się nie zabiła. I to kilka razy. Cóż za ironia…
– Uh, ja – zawahała się, przełykając znów ślinę – na pewno chcesz wiedzieć…? – upewniła się, bo czasem lepsza była niewiedza. Z drugiej strony, taka, której się sobie samemu odmówiła była mniej błoga, niż ta, której się nie było nawet świadomemu.
Do tej pory gardziła osobą Strażnika, ale nigdy nie zatrzymała się by pomyśleć co sprawiło, że był taki gorzki w odbiorze. Nie wyobrażałaby sobie jak przetrwałaby tyle księżyców z potencjalnie narastającym poczuciem winy i niepewnością. A to mógł być tylko wierzchołek góry lodowej.
Co jeśli proroctwo to jego kara? Nie nagroda, jak wszyscy do tej pory zapewne sądzili i nie potrafili tej decyzji zrozumieć? Smok skazany na wieczne – lub chociaż znacząco wydłużone – życie ze świadomością, że wszystko wokół niego przemija. Odchodzi, ucieka mu spomiędzy palców niczym garść piachu, nie ważne jak mocno ściśnięta. Nawet najbardziej znienawidzonemu przez siebie smokowi, Szarej Rzeczywistości, nie życzyła takiego losu. Więc jeśli było w tym choć ziarno prawdy to ona...ona…
Współczuła prorokowi, zamiast nim gardzić.
Z nowo odkrytą odwagą odwróciła się do niego, a ich spojrzenia znowu się zetknęły. Tak jak przypuszczała, napływ emocji i wspomnień wrócił niczym woda wstrzymywana do tej pory tamą. Nie były to jednak subtelne pęknięcia w zaporze, co nagłe roztrzaskanie się jej na drobne. Poczuła się przyduszana. Dosłownie i w przenośni. Nie odwróciła jednak wzroku.
Znów była na skraju lasu, graniczącym z przybrzeżnym klifem. Tym razem dławiło ją coś innego, niż niewidzialna lina. Łzy. Płakała, nie było temu końca. Woda ściekała po jej polikach strumieniami, zaś sama Maestria odwracała się co jakiś czas za siebie, pełna nadziei. Może jednak ktoś ją usłyszy?
Ale nic z tego.
Przełknęła gorycz i wróciła do pracy. Wykorzystała wiedzę z podstaw łowieckich, potrafiła zastawiać sidła. Solidne pnącza splatała ze sobą, wcześniej je testując na większej zwierzynie. Sama była i tak wychudzona, bo wpierw próbowała się zagłodzić. Żołądek konsumował już sam siebie, zaś odstające żebra paradoksalnie ściskały ją za boki. Łapy się jej trzęsły, ale się w końcu udało. Długi, gruby sznur, przewieszony przez grubą gałąź silnego, zdrowego dębu. Drugą pętlę przełożyła sobie przez szyję, mocując ją na wysokości krtani. Jak dobrze pójdzie to skręci sobie kark, tak mawiali.
Wzięła głęboki oddech i wykorzystała ostatki wysychającego przez wycieńczenie źródła do stworzenia iluzji. Była przezroczysta, ale oddawała postać Quaza całkiem dobrze. Nawet miał przywdziany ten swój wiecznie niezadowolony grymas, a mięśnie spięte jakby ktoś go zdzielił za dużo razy gałęzią. Uśmiechnęła się mimowolnie pod nosem na tę myśl.
– Nie patrz tak na mnie – mruknęła, wiedząc jednak, że to głupie. Przecież rozmawiała sama ze sobą. – Będziesz przecież szczęśliwszy. Zatańczyłbyś na moim kurhanie, gdybym jakiś dostała – wymamrotała tonem urażonego pisklęcia.
Mimo to, nie wyobrażała sobie odejść z innym widokiem. Nie znosiła go za to co jej zrobił, ale jednocześnie nie potrafiła się z tego wyleczyć. Nosiła w sercu dziurę której nikt poza nim nie potrafił zatkać. Wydało się jej więc całkiem poetyckie (ale i żałosne), żeby był z nią do samego końca.
Stała jednak na krawędzi. I stała, i stała. Czas mijał, a ona nadal się wahała. Finalnie jednak zamknęła oczy, rzucając wcześniej ostatnie spojrzenie ukochanemu, skacząc ku swojej zagładzie.
Nie skręciła sobie karku.
Nacisk na szyję był nieznośny, bolało bardziej niż jakakolwiek walka którą stoczyła. A walczyła z samą Aenkryntith. Ze skalnym gigantem. Myślałby kto, że przygotowało ją to na takie doznanie. Nic bardziej mylnego. Dusiła się, ale myślami odpłynęła daleko. Tam, skąd przybyła. Do mamy, do Yishenga, do Quaza, do Szabli, do Airini, nawet Ziemniaka. Słyszała mewy, szum fal oraz podmuchy wiatru. Jej wzrok robił się z każdą chwilą bardziej przyćmiony. Ucisk na szyję się pogłębiał, nie mogła oddychać. Kakofonia dźwięków z okolicy przekształcała się w nieznośny pisk, rozdzierający bębenki. Robiło się ciemniej, i ciemniej, i ciemniej…
Nagle się poderwała i próbowała wyswobodzić. Panika zalęgła się w jej oczach, kiedy dotarła do niej smutna rzeczywistość. Quaz nie był wszystkim. Miała inną rodzinę, przyjaciół, a do jego serca droga mogła być wyścielona cierniami, jednak nie przeszła jej nawet w połowie. Poddała się tak szybko, za szybko…
Sięgnęła łapami do sznura. Ledwo go jednak musnęła palcami, a wycieńczone, wygłodzone mięśnie się poddały. Przednie łapy opadły wzdłuż szamoczącego się ciała smoczycy, która w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Nie chciała umierać, jeszcze nie. Quaz da jej szansę, na pewno, ułoży się, tylko porozmawiają, najwyżej będzie kochała go za dwoje, miała wobec niego tyle serca, że starczy by wypełnić jego zimne serce.
Dopływ tlenu się kończył, a panika tylko go przyspieszała. Maestria próbowała sięgnąć do źródła maddary by wyczarować z niego chociaż maleńkie ostrze przy linie, by ją przecęło. Cokolwiek. Nic się nie pojawiło. Przeznaczyła ostatki maddary na zobaczenie go po raz ostatni.
Już miała zamknięte oczy, zaś jedyny dźwięk jaki do niej docierał to wysoki pisk. Mimo to, mimo wiedzy, że to na nic, i tak próbowała wyobrazić sobie, jak jej głos dociera do oddalonego, bezpiecznego pod barierą umysłu Strażnika Ostępów. Chciała mu przekazać chociaż to jedno, mianowicie...
Konstelacja kaszlnęła strużką krwi, kiedy wybudziła się z tego transu. Przez cały ten czas nic nie mówiła, jedynie płakała, w pewnym momencie zamykając oczy (a dokładnie w tym samym, kiedy zrobiła to we wspomnieniu Maestria). Wzięła głęboki wdech, jak po nurkowaniu. Panika przez moment przemknęła przez jej pysk, jak wtedy, kiedy sama wypłynęła na powierzchnię zanim było za późno.
Mogła skończyć tak samo. Gdyby została pod wodą odrobinę dłużej…
Ścisnęła wargi w kreskę i podniosła wzrok na Strażnika. Rzęziła jak po maratonie, mocno opierając się przednimi łapami o ziemię, zgarbiona. Bolało ją nie tylko gardło, ale też brzuch. Niedawno przecież jadła, a przysięgłaby, że znowu pochłonęłaby drugi taki posiłek. Albo i trzeci.
Koniuszkiem języka zwilżyła sobie wargi, odnajdując w końcu spojrzeniem samca. Tym razem nic się nie wydarzyło. Przeżyła to w pełni, więc może to ostatni raz, kiedy życie zmusi ją do tego? Piątego razu by chyba nie przetrwała. Przechodziły ją ciarki pod łuskami, imitując uczucie wdzierających się do ciała insektów.
– Ona… – wątpliwość rozbrzmiewająca w jej głosie była słyszalna jak jeleń na rykowisku. Łzy ściekały po jej policzku wodospadem, aż cud, że można posiadać tyle zapasów w kanalikach. W sumie… była ostatnio szczęśliwa, więc trochę się ich zebrało, mhm?
– Próbowała się chyba najpierw zagłodzić, była bardzo słaba – zaczęła powoli, niemalże szeptem. – Potem splotła coś na wzór pnączy wykorzystywanych przy pułapkach – zrobiła tutaj mimowolną pauzę. Czy to dlatego Sasanka nigdy nie chciała się nauczyć tej sztuki, wręcz panicznie unikając tematu, chociaż Szakłak wielokrotnie nalegał? – Zaplotła jeden koniec o pobliskie drzewo, drugi na swojej szyi. Później... – znów urwała.
Nie wyobrażała sobie co może poczuć Strażnik, kiedy się dowie. Powinna skłamać? Czy chciała skłamać? Ile jeszcze musiał wycierpieć? Słusznie, niesłusznie – nie miało to już znaczenia. Wzięła wdech.
– Wykorzystała ostatnie iskry ze swojego wymęczonego źródła do stworzenia iluzji... ciebie – przyjrzała się ostrożnie reakcji proroka. – Nawet z tobą rozmawiała, chociaż nie odpowiadałeś. Obraz był dość lichy, niewyraźny, prawdopodobnie z winy jej wyczerpania. Chciała, byś był ostatnim co ujrzy w życiu. Wtedy skoczyła z klifu, zawisając nad nim. – Ponownie cisza.
Ale nie to było najgorsze.
Sasanka wzięła raz jeszcze wdech jak przed nurkowaniem. Objęła się przednimi łapami, szukając dla samej siebie pocieszenia na to, czego Strażnik się pewnie nigdy w życiu nie domyślał. O ile samobójstwo było dla niego w miarę przystępną teorią, tak nie to, co działo się pod koniec.
– ... zmieniła zdanie. Chciała wrócić. Do ciebie, do rodziny. – Te słowa przechodziły jej przez gardło z równą łatwością co szereg wytworzonych maddarą stalowych ostrzy. – P-próbowała się wydostać. Sięgnęła łapami do szyi, ale przez wygłodzenie nawet już mięśnie nie działały, zwłaszcza po chwili duszenia się. Ch-chciała cię kochać za dwoje, dać wam drugą szansę i- – łkała, nie potrafiąc powstrzymać swojej reakcji.
Ścisnęła powieki i płakała. Głośno, szczerze, bez wstydu. Zmiażdżona ciężarem tego okrutnego wspomnienia nie wiedziała co ma ze sobą zrobić.
– O-ostatnim co zrobiła była próba wysłania ci mentalnej wiadomości, kiedy zabrakło maddary na przecięcie pnącza. Była jednak pewna, że nie dotarła, skoro twór się nie pojawił – czknęła, uciekając spojrzeniem w górę. Chciała w ten sposób powstrzymać potok spod powiek, ale nie było na to szans. Tak więc błękit znów spotkała zieleń. Ten sam odcień, który zdobił tęczówki Sayperith. – Przepraszam, Quazi.
Dolna warga zadrżała, a zeszklone ślepia nie widziały nawet wyraźnie lica samca, nie miała więc pojęcia co widzi. Smutek? Złość? Zawód?
– D-dlaczego ja to wszystko widziałam i słyszałam? – wydukała cicho, bo poniekąd miała solidną teorię, ale wciąż chciała potwierdzenia. Musiała to od niego usłyszeć. Kto będzie wiedział, jak nie on – prorok?
Licznik słów: 2001
you tied my hands behind me, brought me to my knees
I gave up happiness just to see you pleased
| wygląd | rodzina | theme | adopcje |
........☾ szczęściarz ☽ 1 sukces zamiast niepowodzenia raz na 2 tygodnie (xx.xx)
........☾ pechowiec ☽ po każdym niepowodzeniu -1 ST do następnej akcji
........☾ mistyk ☽ raz na walkę +1 sukces do ataku magicznego
........☾ magiczny śpiew ☽ raz na pojedynek/dwa tygodnie
polowania, odejmuje 3 sukcesy przeciwnika
I have come to realize that love is but a war
I'VE GIVEN UP, NO, I WON'T FIGHT NO MORE
Pollux – błękitny feniks
A: S: 1| W: 1| Z: 1| M: 1| P: 2| A: 1
U: L,Skr: 1| MA,MO: 2____Capella – czerwony feniks
A: S: 1| W: 1| Z: 1| M: 1| P: 2| A: 1
U: L,A,O,Skr: 1Błysk przyszłości:
20.12

#6c7b9c #93709c