OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Cóż. Trzeba przyznać, że poczuł się dość dziwnie z poleceniem kręcenia się w kółko jak wilcze szczenię, ale gdy Modraszka weszła mu na łeb, by pomóc w ćwiczeniach to już i tak nie widział zbyt wiele. Połowę polecenia miał już w ten sposób za sobą i ... No cóż – mógł równie dobrze wykonać resztę.Przynajmniej mógł małej przy okazji zapewnić karuzelę.
Po kilku obrotach, chwycił pisklę maddarowymi łapami, aby przesunąć je sobie z łba na grzbiet. Dopiero po tym otworzył ślepia i zauważył zmiany w otoczeniu.
Zdawało mu się czy dużej ilości z tych elementów wcześniej tam nie było?
Zdążył rozejrzeć się jeszcze raz zanim Szyszka odezwała się.
Czuł unosząca się w otoczeniu maddarę.
Być może byłby w stanie sprawdzić które z obiektów to iluzje, ale podpowiedź mistrzyni podpowiadała coś innego.
Miał uderzyć we wszystko co widział.
Dało się zrobić, pytanie jak wyjdzie.
Szybko zanalizował potencjalne położenie swojego celu. Wszystkie obiekty wydawały się być przed nim, ustawione w grupie, po czymś przypominającym nierówny fragment okręgu (oczywiście z dodatkowym chaosem, nie w jednej linii, ale to nie było aż tak istotne).
Mniej więcej określił w którym miejscu powinien zaczynać się jego atak, aby wszystko co ma zaatakować znajdowało się w podobnym promieniu.
Szukał środka tego obszaru i gdy w końcu go znalazł, jego maddara poszła w ruch.
W wyznaczonym przez niego miejscu na ziemi zaczęła gromadzić się woda. Wyglądała jakby została pobrana z gruntu i kilka pazurów nad nią zaczęła zbierać się w bardzo dużą półkulę.
Ta kropla miała średnicę długości ogona i chociaż wisiała w powietrzu, wyglądała jakby dołem przylegała do jakiejś niewidzialnej powierzchni.
Po niedługiej chwili zaczęła drgać, kiwać się nieznacznie jakby miała pęknąć od nadmiaru cieczy, ale zamiast tego nagle spłaszczyła się lekko po czym jej centrum niby odskoczyło formując się w słup wody. Wyrastał on na dwa ogony wysokości.
Im wyżej znajdowała się woda w tym bardziej krystaliczny stan się przeobrażała, u szczytu fakturą przypominając popękaną korę drzewa lub nierówną skałę.
Gdy słup dosięgnął odpowiedniej wysokości zaczął rozwarstwiać się i rozchylać na boki jak woda z fontanny, po to by rozdzielić się na chmarę ostrych kolców, które zaczęły spadać na wybrany przez Rapsoda obszar jak ulewa. Każdy jeden taki przeźroczysty sopel miał być jak najbardziej odporny na stłuczenia, by móc urąbać chociaż fragment skały, która tak naprawdę była celem czarodzieja.
Pocisk dość wąski i długi na zaledwie dwa pazury nie musiał od razu zniszczyć całej skały, bo było ich tyle, że conajmniej kilka powinno trafić w odpowiedni obszar.
Deszcz był spory, bo równomiernie pokrywał wszystkie iluzje, ale nie mógł padać bez końca.
Słup był "karmiony" przez kroplę, która zmniejszała się coraz bardziej aż w końcu zniknęła w słupie, by potem stworzyć ostatnie pociski spadające losowo na ziemię.






















