A: S: 2| W: 1| Z: 1| I: 4| P: 2| A: 1
U: A,O,Kż: 1| B,S,L,Skr,Śl,M: 2| W,MO,MP: 3| MA: 4
Atuty: inteligentny; kruszyna
Samica przyleciała tu w celach treningu magii. Dla odmiany tym razem, była to magia ataku.
Wyciszyła umysł, przywołując w myślach obraz błękitnego, czystego teraz nieba. Wzięła kilka głębokich wdechów i wyobraziła sobie pierwszy rodzaj ataku. Był to długi na dwa szpony, ostro zakończony, oszlifowany kolec zrobiony z pół przezroczystego, błękitnego, pokrytego białym szronem lodu, w którego wnętrzu pływała rubinowa, wrząca magma. Lód był odporny na ciepło i kwas, kruchy, lecz ciężki. Miał za zadanie wbić się w przeciwnika, najlepiej gardło, a nawet jeśliby to się nie udało, rozpadłby się uwalniając gorącą magmę, która poparzyłaby wroga. Lód był lodowaty w dotyku i nie wydzielał żadnej woni, zaś magma śmierdziała dymem, siarką, palonym drewnem sosnowym, nie dało się wyrzuć ciepła z daleka, ale jakby się dotknęło kolca, można by poczuć ciepło płynące od wnętrza. Zaczerpnęła maddarę ze swego źródła i tchnęła ją w twór, który miał pojawić się dwa szpony przed pyskiem smoczycy. Zadowolona z rezultatów dotknęła kolca, oglądając jak jej twór znika.
Teraz pora na drugi atak. Młoda smoczyca z westchnięciem wyobraziła sobie pełzające po podłożu, ciemnozielone pnącza, na których widniały bordowe plamki różnej wielkości. Gdzieniegdzie dało się zauważyć jakiś kolec jak u róży lub dwa, ale były one chaotycznie rozmieszczone. Pnącze były cztery, wszystkie identyczne. Miały po cztery szpony długości i trzy łuski szerokości. Wydawały się być miękkie, śliskie w dotyku, ale w rzeczywistości miały być równie twarde jak diament, odporne na zimno i ciepło, ale nie na kwas. Kolce, które widniały na pnączach posiadały barwę brązową i nie były specjalnie ostre. Miały pojawić się cztery szpony na prawo od Odmiennej, a gdyby był jakikolwiek przeciwnik, owinęłyby się wokół jego łap, miażdżąc prawdopodobnie kości i powodując duży dyskomfort. Dało się czuć od tworu adeptki nikłe ciepło, pnącza pachniały deszczem, zgnilizną i skoszoną trawą.
No, chyba już ostatni atak – trzeci. Samica wyobraziła sobie chmurę duszącego, śmierdzącego siarką, dymem i zgnilizną gazu, który miał uniemożliwić potencjalnemu przeciwnikowi oddychanie i go udusić. Chmura była spora na dziesięć szponów wzdłuż i wszerz, a wokół niej można było zobaczyć półprzezroczystą, złotawą otoczkę, która utrzymywała chmurkę w całości. Miała ona przepuścić jedynie głowę przeciwnika, stając się w jednej chwili czymś w rodzaju bąbla z wody, w innym przypadku była twardsza od diamentu, odporna na zimno i ciepło. Chmura miała barwę mieszanej zgniłej żółci, szałwii i matowej zieleni. Twór nie miał żadnej temperatury, ale wewnątrz chmury było bardzo duszno. Samica westchnęła głośno przelewając maddarę w swój twór. Miał on się pojawić jedną czwartą ogona przed nią. Spojrzała na twór i po upewnieniu się, że jej się udało, pozwoliła mu zniknąć. Mruknęła coś pod nosem, rozkładając skrzydła. Powinna odpocząć, tak, zdecydowanie pora na krótki odpoczynek. Z takimi myślami wzbiła się w powietrze i poleciała do swojej groty.
Licznik słów: 450