A: S: 1| W: 4| Z: 4| I: 1| P: 2| A: 1
U: L, Śl, Skr, Kż, B, S, P, W, M, MA, MO, MP: 3| O, A: 6
Atuty: Zwinna; Chytry przeciwnik; Nieugięta; Wybraniec bogów; Utalentowana;
Samica za wszelką cenę pragnęła odzyskać rangę wojownika. W tym celu przyszła w to miejsce by przećwiczyć atakowanie.
Wzięła kilka głębokich oddechów, by się wyciszyć i maksymalnie skupić. Rozluźniła swoje gibkie, smukłe ciało, przymknęła ślepia. Przez dłuższą chwilę stała tak w miejscu, uspokajając się, starając wejść w maksymalne skupienie, tak by ten trening był możliwie jak najbardziej owocny. Przyszła pora na praktykę.
Po rozluźnieniu się otworzyła ponownie złote ślepia. Wokół miała doskonałe warunki do treningu. Liczne drzewa, splątane liany, różnej wielkości kamienie i krzewy. Swe pierwsze kroki skierowała ku jednemu z drzew. Wiedziała, iż jej atutem jest zręczność, więc postanowiła odpuścić sobie ataki siłowe. Będąc w odległości jakiegoś ogona od drzewa przyjęła dobrze jej znaną pozycję do skoku. Najpierw rozstawiła łapy, by poruszać się zgrabnie i sprężyście. Mocno je ugięła, tak by skok był daleki, ale również w miarę wysoki. Ogon wyprostowała, ale utrzymywała luźno – w końcu nie był to kawał drewna, tylko elastyczna część jej ciała. Głowę również pochyliła, a skrzydła ułożyła miękko, ale zdecydowanie przy ciele. Wzięła kolejny, głęboki oddech, a jej klatka piersiowa silnie się uniosła i opadła. Wbrew pozorom to wszystko trwało kilka sekund. Przyjęcie postawy było wręcz automatyczne, a oddechy szybkie i sprawne, tak by nie przedłużać tego wszystkiego. Poczuła w sobie to wspaniałe uczucie, to Ciepło Potęgi, które drzemało w jej ciele. Potem wszystko poszło szybko. Błyskawicznie wybiła się z tylnych łap, a następnie nieco słabiej z tylnych, pochylając się do przodu i ciągnąc ciało w przód. Drzewo miała po swojej lewej, dlatego też logicznym było iż w jego kierunku zamierzała posłać lewą łapę. Mięśnie owej części ciała napięły się, rwąc do przodu a złote szpony złowrogo skierowały się w stronę kory Daru Natury. Po chwili adeptka poczuła nieprzyjemne uczucie, które spowodowało u niej dreszcze. Połączenie zgrzytu i uczucia dotykania papieru ściernego. Szpony wbiły się silnie w korę drzewa, poważnie je raniąc. Smoczyca obejrzała swoje dzieło. Cztery podłużne, głębokie cięcia widniały na dotąd niczym nieskażonej korze bezbronnego drzewa.
Nie zamierzała jednak czekać. Czas leciał, a promienie Złotej Twarzy powoli zanikały na linii horyzontu, swoimi ostatnimi, pomarańczowo – fioletowymi promieniami rozświetlając samicę i otoczenie. Swe kolejne, gibkie kroki postąpiła ku splątanym lianom. Znowu stanęła w odległości ogona od nich, czyli około czterech metrów, po czym znowu przyjęła postawę do skoku. Smukłe, długie łapy rozstawiła uginając je, a głowę pochyliła. Skrzydła cały czas trzymała po bokach, więc nie musiała robić tego ponownie. Kolejne, głębokie wdechy. Gadzie wargi wygięły się w drapieżnym uśmiechu, ukazując arsenał białych kłów, a rozwidlony, złoty język, taki sam jaki występuje u węży przejechał lubieżnie po smoczych wargach. Potem wszystko poszło schematycznie. Silne wybicie się z łap i rwanie do przodu niczym potężna maszyna. Złote szpony, będące zakończeniem rozcapierzonych, czteropalczastych łap pomknęły z zabójczą prędkością ku splątanym lianom, po chwili do nich dosięgając. Te pod wpływem szybkości i precyzji natarcia zostały bezproblemowo przecięte na pół, bezwładnie opadając. Lądowanie było równie błyskawiczne, więc samica mogła znowu obejrzeć swoje plugawe dzieło. A może właśnie uwolniła te Dzieci Natury z ich własnych więzów, rozplątując je? Ale czy musiała to robić w taki sposób? Cóż, smoki to brutalne istoty. Niestety.
Celem ostatniego natarcia miał być duży kamień, a właściwie głaz. Ponownie więc oddaliła się od celu swojego ataku, przyjmując postawę do skoku i biorąc kilka głębszych wdechów, by rozluźnić ale jednocześnie wzmocnić swój organizm, dla którego ta nauka była czymś wspaniałym, i od niego zależało to, czy samica odzyska swoją rangę, czy też nie. Znowu więc wybiła się z tylnych łap, ciągnąc całe ciało do przodu i balansując w ogonem, by nie stracić równowagi. Miała za sobą ponad dwadzieścia księżyców życia, więc głupio by było zapomnieć o takiej podstawowej rzeczy. Wiedziała, że po trafieniu szponami w kamień poczuje to nieprzyjemne uczucie, i nie myliła się. Zgrzytanie sprowadziło na ciało smoczycy nieprzyjemny dreszcz, ale wiązała się z nim Słodycz Zwycięstwa. Na głazie widniały płytkie, poczwórne cięcia, symbolizujące to, co samica robi najlepiej. Czując zadowolenie i dumę ze swojej osoby ruszyła w stronę swojej groty, z chęcią odpoczynku. Treningiem obrony zajmie się jutro.
***
Kolejny dzień, równie chłodny i nieprzyjemny jak ten poprzedni. Ale to nie przeszkadza w treningu obrony. Samica nie miała zamiaru czekać. Przyszła w to samo miejsce co poprzedniego dnia. Wciąż widniały tutaj pamiątki po jej wizycie. Cztery poczwórne cięcia na drzewie, rozplątanie liany i podrapany kamień. Piękny krajobraz.
Ponieważ nie było tutaj żywych istot, musiała użyć swojej wyobraźni. Nie chciało jej się używać magii. Wyobraziła więc sobie, iż jest teraz na arenie, a w odległości ogona przed nią stoi wielki, czarny, kolczasty smok. Miał to być jej udawany przeciwnik. Zapewne może to wyglądać dziwnie. Samotna smoczyca wykonująca dziwne uniki. Ale szczerze mówiąc średnio ją obchodziło to, co inni mogliby sobie na ten temat pomyśleć.
Wyobraziła więc sobie, jak czarny smok kieruje w kierunku jej łba strumień ognia. Wzięła przed tym kilka głębokich wdechów i lubieżnie oblizała swoje gadzie wargi. Przyjęła pozycję do skoku. Ugięte i rozstawione łapy, skrzydła przy ciele, głowa pochylona. Czując przyjemnie ciepło rozlewające się po jej ciele była gotowa, więc wybiła się silnie tylnymi łapami, do których po chwili dołączyły przednie, i nieznacznie pochyliła się w lewo, chcąc odskoczyć w bok. Ogonem balansowała w powietrzu, by pod żadnym pozorem nie stracić niezwykle cennej równowagi. Unikając tym samym wyimaginowanego strumienia ognia miękko wylądowała na nieco ugiętych łapach. Syknęła drapieżnie i w głowie wyobraziła sobie, jak jej wymyślony przeciwnik skacze w jej kierunku chcąc zacisnąć szczęki na jej szyi i dosłownie wyrwać jej tchnienie z żył. Żałowała, że to nie jest prawdziwy pojedynek, pełen wybryków Szczęścia i Pecha. Brakowało jej tego od dawna.
Skupiła się jednak na obronie. Postanowiła tym razem się odturlać. Kolejne głębokie wdechy, mające przynieść to znajome Ciepło Potęgi, tak pożądane i potężne. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała, w cichym duecie z płucami tejże bestii. Ugięła łapy znacznie mocniej, pochylając łeb i ogon. Była niemal na poziomie ziemi, zupełnie jakby chciała się zwinąć w kłębek. A przynajmniej prawie, bo ciało miała wyprostowane, a nie wygięte. Następnie gwałtownie pochyliła się w prawo, robiąc kilka obrotów na chłodnym podłożu. Zamknęła przy tym złote ślepia, nie chcąc by trawa i ziemia powpadała jej do oczu. Cała ta akcja trwała zaledwie kilka krótkich, błyskawicznych wręcz sekund, gdy smoczyca wstała na równe nogi, unikając wymyślonego ataku. Tym razem chciała uniknąć wyimaginowanego, kolczastego ogona, mającego zbić ją z łap. Teraz chciała wykorzystać możliwość lotu, więc szybko stanęła na dwóch, tylnych oczywiście łapach, utrzymując równowagę ogonem i zaczęła machać energicznie skrzydłami. Nie mogła tego robić normalnie stojąc na czterech łapach, przecież uderzałaby narzędziami lotu o ziemię przy każdym ruchu. W końcu zaczęła czuć, jak odrywa się od podłoża, zaczęła machać nimi jeszcze mocniej, szybko się wznosząc. Przyjemne ciepło rozniosło się po jej smukłym ciele, co pozwoliło smoczycy w ostatniej sekundzie uniknąć owego niegroźnego dla niej ataku – w końcu wyobraźnią nic sobie nie zrobi, a przynajmniej teoretycznie. Zresztą nie używała przy tym magii, lecz tylko i wyłącznie własnego umysłu – więc ogon i tak nie mógł jej wyrządzić krzywdy. Teraz ostatnia próba tej nauki, najcięższa tym razem. W jej łbie pojawił się drugi, identyczny smok, również czarny i potężny, dokładnie za nią. Miała teraz dwóch wrogów. Oba smoki skoczyły w jej kierunku, chcąc porożem na łbie trafić w nią. Jeden z przodu, drugi z tyłu. Samica tym razem nie zamierzała niczego przekombinować. Nie miała zamiaru robić jakiegoś pokazu akrobatycznego, tylko zwyczajnie uniknąć ciosów. W tym celu przyjęła szybko pozycję do skoku. Aby jej ruchy były sprężyste i gibkie, ugięła i rozstawiła nieznacznie łapy. Łeb pochyliła, ogon wyprostowała, ale utrzymywała luźno, a skrzydła docisnęła jeszcze mocniej do ciała. Następnie wzięła ostatni, najgłębszy tego dnia wdech, modląc się by ten ostatni unik poszedł jej wystarczająco dobrze. Oczywiście i tak nic by się nie stało. Ale jednak dobrze by było wszystko zrobić możliwie jak najlepiej. Wybiła się więc z impetem z tylnych łap pochylając się nieznacznie w prawo. Wtedy też w jej wyobraźni dwa czarne smoki zamiast trafić łbami w nią – zderzyły się same ze sobą, po chwili znikając w umysłu samicy, która pragnęła teraz ostatniej rzeczy, mianowicie odpoczynku.
Licznik słów: 1332