A: S: 3| W: 4| Z: 2| M: 5| P: 2| A: 1
U: B,L,W,O,MP,MA,Kż,Skr,Śl,Prs: 1| A,MO: 3
Atuty: Regeneracja, Wytrzymały, Szczęściarz, Twardy jak diament, Utalentowany, Przezorny
Trójnoga wędrowała dalej, narzucając drapieżnikowi spokojne, lecz stałe tempo. Nie zmierzała nigdzie konkretnie, a jedynie zapoznawała się z terenem w pobieżny, senny sposób, przy okazji pchając naprzód swoje ciało. Licząc, że coś mu się przytrafi. Trochę jak chore albo umierające zwierzę, chociaż żadnego z tych zjawisk nie odczuwała. Sądziła, że umrzeć powinna już jakiś czas temu, dlatego jej zdrowie i ograniczona, ale wciąż istniejąca sprawność, tak bardzo ją zaskakiwały. Chciała rozbić tę bańkę. Przekonać się, że nie była wcale tak bezpieczna jak podpowiadały jej zmysły i wszystko było jedynie bardzo długą agonalną wizją. Nie potrafiła za bardzo tego objąć, ani opisać. Nie rozumiała sensu tego zjawiska. Ale właśnie tak się czuła.
Wyczuwając unoszący się w powietrzu zapach krwi i rozrywanego mięsa, odwróciła głowę od brązowo-łuskiego drapieżnika i skierowała ją w stronę źródła woni. W odróżnieniu od normalnej sarny, nie zamierzała wykorzystać zmysłów by oddalić się od zagrożenia. Chciała podejść mu pod samą paszczę. Choć utykała i nie przemieszczała się z pośpiechem, nie towarzyszyło jej działaniu także żadne wahanie.
Iskra nerwowości, jaka przemknęła przez ciało rudego ssaka zmusiła proroka do przytomniejszej oceny otoczenia.
Nie był tak uważny jak zazwyczaj, odkąd jęki i narzekania w głowie, pożerały niemal tyle samo mentalnej energii, co czujność wymagana przy zwyczajnym funkcjonowaniu.
Gniew, czy rzucanie winy na samego siebie było na tym etapie zjawiskiem nudnym i powtarzalnym, ale jedynym na jakie w wolnej chwili znajdywał przyzwolenie. Nie było w tym jednak żadnej wartości. Nie eksplorował żadnych rozwiązań, ani nie uczył się niczego nowego. Jedynie żałował godzinami, iż życie nie układało się pod jego pragnienia, lub że gdy już brał sprawy we własne łapy, jedynie rozrywał trzymające jego rzeczywistość, już i tak rozpadające się korzenie. Miał wrażenie, że teraz jedynie wyczerpywał pozostały mu czas, jak przeciekające naczynie, którego nikt nie użyje kolejny raz.
Nic dziwnego, że poddawszy się najbardziej pierwotnemu doświadczeniu słabości, nie widział w otoczeniu niczego wartego zobaczenia, ani interakcji.
Z drugiej strony, wciąż wędrował, prawda? Skulenie się na najwyżej możliwej gałęzi, ukrytego wewnątrz głuszy, pradawnego drzewa, byłoby najpewniej najwygodniejsze. Mógłby wtedy bez problemu utonąć we własnej, popieprzonej jaźni, jak i uczynić smokom przysługę, na stałe znikając sprzed ich oblicz.
Chyba tylko złośliwa upartość pchała go naprzód. Ani sobie, ani innym nie czynił tym dobra, ale torturowanie całego świata, z sobą włącznie, przychodziło mu całkiem łatwo. Całkiem możliwe, że wiązał się z tym pewien paradoks kary i winy, w którym nie potrafił ostatecznie zdecydować, co byłoby ostateczną, najbardziej obiektywną konsekwencją, na podsumowanie jego żywota.
Duchy w każdym razie zdawały się zgodne. Kazes syczał i bulgotał, krwią opluwając własne łapy, podczas gdy Maestria dyszała i krztusiła się, na wpół żywo szurając szponami o ziemię. Skoro ich nie było, dlaczego prorok miał do tego prawo? Bezsensowne odbieranie sobie życia było jednym, ale zapobieganie krzywdzie? Logiczne. Właściwe. Nawet gdyby znalazł odpowiedzi na rzekomo fundamentalne pytania, nie cofnąłby przecież czasu. Nie potrafiłby też dobrać słów, by te wiedzę przekazać innym. Dążył zatem wyłącznie do zaspokojenia własnej, ssącej niewiedzy. Zabawne, bo nie był to przecież obcy koncept. Nie była to pogoń, w której już nie uczestniczył, której wyniku nie obserwował.
Mahvran była jedną z odpowiedzi. Poszukiwanym rozwiązaniem, które zwyczajnie go nie zadowalało, choć nie potrafił pogodzić się, że nie istniały alternatywy.
Nawet jeśli nie postrzegała się za skrzywdzoną, czy wykorzystaną, nie miało to żadnego znaczenia. Może była dość silna. Może zbyt zepsuta, żeby zauważyć dodatkową rysę pośród wielu innych. Istotny był jedynie fakt, że sądził jakoby z jego starania mogło wyniknąć cokolwiek innego, niż wieczne problemy. Wieczny egoizm, wieczna próba zapełnienia wyrwy, która nie miała dna. Nawet jeśli Mahvran potrafiła znieść albo odepchnąć ciężar, to wciąż on był osobą, która go kreowała.
Widząc iż obrońca zamarzł na swoim miejscu, zamiast ruszyć drugiej sarnie na pomoc, koziołek bezwładnie powiódł wzrokiem za oddalającą się postacią. Choć Trójnoga stawała się dla niego coraz ważniejsza, nie potrafił pokonać własnego lęku, gdy przychodziło do wstąpienia między drapieżniki.
Może i pożywiająca się ssakiem samica była znajomą obrońcy, ale to nie oznaczało, że była stworzeniem przyjaznym. Jeśli bowiem myśli najbliższego smoka spływały jadem, a wywerna, która niegdyś zdawała mu się przyjazna, syciła się teraz mięsem kopytnego krewnego, jaka istniała pewność, że nie wydarzy się nic niestandardowego?
Koszmar. Nie mogła drgnąć. Pisnąć nawet. Patrzyła więc tylko, z wytrzeszczonymi ślepiami i nastawionymi uszami, jak Trójnoga zmierza ku smoczycy.
Ah tak. Gdyby umarła, mógłby uwzględnić ją między dziesiątki innych osób, które zawiódł. Może byłby to dobry znak. W końcu coś definitywnego.
Spróbował otworzyć pysk, ale zawahał się, pozwalając Mahvran na ostateczną decyzję.
Jeśli nic innego nie zdołało jej powstrzymać, Trójnoga zatrzymałaby się tuż przed oblepionym krwią pyskiem wywerny. Jej sarnie ciało było szczupłe i raczej mizerne, a mięśnie pozostawały napięte w wyraźnie niekomfortowy sposób. Czując aż w pysku intensywnie bijące serce, przekrzywiła głowę, jakby do ugryzienia.
Licznik słów: 785
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
♣ szczęściarz ♣
odwrócenie porażki akcji na 1 sukces
raz na walkę/polowanie/raz na 2 tygodnie w misji
♣ twardy jak diament ♣
stałe -1 ST do testów na Wytrzymałość
♣ przezorny ♣
+2ST do kontrataków przeciwników
[color=#585858] ♦ [color=#755252] ♦ [color=#B69278] ♦ [color=#C63C3C] ♦ [color=#B88576]