Gigantyczne pająki brzmiały strasznie, ale z jakiegoś powodu się nie bała. Może wreszcie nauczy się walczyć, tak porządnie? Zawsze chciała spróbować tej techniki o której opowiadał jej Viliar, a która wydawała się jej zbyt brutalna w praktyce.
–
H-hej! – zaprotestowała, próbując uciec od czochrania jej i tak zdziczałej grzywy. Nic z tego.
Wysłuchała porad i pokiwała lekko głową.
–
Blisko rzeki Valkhi, wodospad, jasne – powtórzyła, zastanawiając się czy będzie większy od tego w obozie Plagi.
Znieruchomiała na moment. Mimo świadomości, że to nie pożegnanie jakoś nie mogła wyprzeć częściowego smutku z siebie. Zerknęła na piedestał, potem znów na dziadka. Uśmiechnęła się lekko.
–
Tak, najwyższa – zgodziła się, kiwając lekko głową. Ścisnęła mocniej wargi, a zanim Viliar się teleportował i zniknął ze świątyni, rzuciła mu jeszcze ostatnie słowa na ucho. Potem nabrała powietrza w płuca, szykując się na opuszczenie jaskini.
------–
Wyszła na zewnątrz świątyni i wzięła głęboki wdech przez nozdrza. Powietrze nie zmieniło się w ciągu tych kilku minut, a jednak dla Erlyn istniała spora różnica. Czuła się. . .wolna. Przeniosła spojrzenie na partnera czekającego przed wejściem i pilnującego ich rzeczy.
–
O-okazuje się, że to nie było pożegnanie – uśmiechała się szeroko –
nie wiem czemu nie wpadłam na to, że przecież boga nie ogranicza coś takiego jak dystans. – Zaśmiała się cicho, sama do siebie. –
Z-została jeszcze jedna rzecz... – westchnęła cicho.
Usiadła i skoncentrowała się. Jej wiadomość mogła nie sięgnąć wszystkich, zwłaszcza Abelli, która bogowie wiedzą gdzie się podziała. Erlyn poświęciła każdej z wiadomości kilka chwil mając nadzieję, że wyjaśnienia nie zostawią żadnych wątpliwości ani nieprzyjemnego posmaku. Kto wie, może i jej przyjaciele kiedyś ją odwiedzą, jak wyruszą na wyprawy za granicę?
Soundtrack
Po wszystkim smoczyca podniosła się i stanęła naprzeciwko Marosa. Wpatrywała się w niego chwilę i przypominała ich wspólne chwile. Nietypowe spotkanie, wyprawę do jaszczuroludzi, wspólny sen, polowania, a nawet moment w którym oddała za niego życie. Był wart więcej niż cokolwiek mogła dać jej Plaga. Chociaż tak naprawdę jedyne co od nich zyskała to kajdany.
–
Cieszę się, że nasze drogi się skrzyżowały – powiedziała i potarła nosem o jego nos, dając mu ostatniego buziaka w Wolnych Stadach. Ale nie w ich wspólnym życiu. Kolejną wiadomość przesłała mentalnie, w razie gdyby za rogiem krył się ktoś niepowołany. ~
Kocham cię, Fille. Maros. Nie ma znaczenia jak się nazywasz. – Zapewniła i wyszczerzyła się.
Poprawiła torbę z zapasami. Mieli ich sporo, czarodziej nie miał spadkobierców, może poza synem, ale oddanie im tego byłoby podejrzane. O wiele lepiej będzie nie mieszać już w życiu Chabra, który pogodził się z utratą matki dawno temu. Erlyn swoje bogactwa w większości oddała Brasomowi, Gernie i Mene, ale to nie problem polować na bieżąco. Może się wreszcie do tego przekona? Rzuciła ostatnie spojrzenie na świątynię. A po wzbiciu się w powietrze w towarzystwie ukochanego, obserwowała jak pod nią rozpościera się Zimne Jezioro i odległe tereny Ziemi, Słońca i Plagi. Już nigdy ich nie ujrzy. I nie potrafiła za tym zapłakać. Wszystko czego potrzebowała miała tuż obok. Zawisła na moment w powietrzu i ścisnęła w łapie kieł Viliara na jej szyi.
Do zobaczenia, dziadku.
I razem odlecieli na północ, ku życiu którego tak oboje pragnęli. Kto by pomyślał, że krew Viliara będzie tym, co da Kwintesencji Chaosu spokój do końca jej dni? Przeżyli bardzo długie księżyce, nie musząc się już za siebie oglądać czy przejmować zasadami, a do tego mieli mnóstwo przygód. /zt z Marosem i koniec gry!