OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Młodego sparaliżowało. W jednej chwili kończył wyszczekiwanie pytania za pytaniem, a w drugiej rzeczywistość znikąd naprężyła się na nim i wdusiła do łba jak owinięty w aksamit klin. Ściśnięte źrenice zaczęły galopować, łeb trząść, kończyny drżeć. Ogon młodego plusnął ogłuszająco w wodę szukając oparcia, a skrzydła rozkładały się i zamykały, jakby próbując uczynić go większym i mniejszym jednocześnie. Gdyby nie łagodny głos wymęczonego przyjaciela, kolorujący przerażoną pustkę witrażami myśli, nie wiedział co by zrobił. Przez pierś przemknął mu puls – pragnienie ucieczki chwytające serce w czarne szpony i oblewające nerwy lodowatą wodą.Na szczęście równie szybko co zaatakowało, niezbadane wrażenie odpłynęło.
Otrząsnął się spod zaspy atawistycznych odruchów z wyraźnym dreszczem, w jego ślepiach niespotykany dotąd ślad lęku i nieufności.
– One... Zwierzęta... To lubią? – jęknął skurczony w sobie, ale jakby z nikłą nadzieją, że to jednak może być prawda, że tylko on okazał się taką wrażliwością – To było... – zawahał się, zawieszając wzrok nisko w wodę. Głęboko pragnął ukryć swoją reakcję, nie chciał pokazać, że przyjaciel mógł mu zrobić jakąś krzywdę; na to było już za późno, więc pozostało tylko tłumić w sobie dotkliwy wstyd.
– Nie wiedziałem... Nie wiedziałem, że można tak wchodzić komuś do głowy.
Oczy meandrowały po falującej wodzie, kiedy próbował odszukać w sobie ten przyjemny napęd radości, który zawsze mu towarzyszył. Dotychczas rozgrzany do czerwoności się od ciągłej pracy, teraz leżał ostygły w kącie, bierny, ciężki i bezczynny. Zalążek logicznej myśl podpowiadał mu, że określenie "kompan" brzmiało lepiej niż powinno, szczególnie gdy gryfica taty wydawała się być zbyt potulna jak na tak olbrzymią bestię, ale coś w jego piersi mdło kazało mu wciąż w to wierzyć. W końcu Talima nie była nigdy smutna, ani nigdy się nie sprzeciwiała!...
Kolejna żagiew myśli wpadła w ciemność z palącym żarem obojętnej prawdy, grożąc że rozszaleje się pożogą konkluzji, na którą nie był gotowy. Przełknął głośno ślinę, obracając powoli łepek w stronę dumnie wylegującej się gryficy, nadopiekuńczo nie odrywając od niego uważnych ślepi. Gdy tylko spotkał jej wzrok, natychmiast się od niego odwrócił i znów wbiał uwagę w wodę.
Ta część lekcji była o wiele mniej przyjemna niż pozostałe. Świeżo odkryty koncept krzywdy nie był czymś, co chciał odkryć. Na tle fascynującej opowieści o ceremoniach, stadach, cudotwórczych uzdrowicielach, czarodziejach, odważnych wojownikach i sprawnych łowczych, nawet jeśli podszytych jakimś ostrzeżeniem o pacnięciu w nadgarstek potencjalnego delikwenta przez przywódcę, naruszanie czyjejś wolności i poczucia bezpieczeństwa było dla niego czymś absolutnie przerażającym. Co jeśli w prawach wolnych stad było więcej takich... Brutalnych zasad i obietnic? Nie chciał, żeby ktoś cierpiał śmiertelne konsekwencje przez jego igraszki, ale również nie powiedział tego głośno.
– Dobrze, będę uważał – pisnął potulnie, ze wzrokiem wciąż unikającym szkarłatnych ślepi – Czy moglibyśmy kiedyś pójść do takiej świątyni porozmawiać z bogami? Chyba powinienem im podziękować za wszystko co dla nas robią... – kontynuował speszony, ale za wszelką cenę próbując odwieść uwagę od tego jak niepewnie się teraz czuł.
- ::Verso::

















